KU MODELOWI BRYTYJSKIEMU
Mam nadzieję, że urocze Redaktorki wrocławskiego periodyku SZKWAŁ nie urwą mi uszu za reprint artykułu, który wzbudził już duże zainteresowania po obu stronach zasieków. Chodzi nie tylko o tematykę, ale i kto ów artykuł popełnił. A popełnił go nie żaden "oszołom internetowy" (tak nas nazywają za linią drutu kolczstego"), ale ich syn, przez nich wyhodowany kapitan, ich współpracownik. Tyle, że młody, a to właściwie wszystko wyjaśnia. Po prostu - nowa generacja, nowa percepcja, nowa myślenie.
A czego nam brakuje? A tego, aby sportowi żeglarze wreszcie się zbuntowali i pozbyli się kłopotliwego balastu. Należy połączyć siły. Czas na konsultacje bilateralne (bez osób postronnych). TOtwartym, prostym tekstem - to jest nasz wspólny interes.
Żyjcie wiecznie !
Don Jorge
=======================
Drogi Jerzy, widze, ze narzekasz na brak wieści, pora zatem na reprint ze "Szkwalu", o który ludzie mnie nagabują .Mam nadzieje, ze Wrocki zrozumieją, że pro publiko bono. Tylko napisz wyjasnienie. Zdjęcie dla ilustracji pt: "Czym skorupka za mlodu". Czekam z utesknieniem na tomik twoich opowiadan erotycznych, o ktore dopominają się Twoi Czytelnicy. Podobno w Ukajali przez wiele lat sporo dzieci bylo podobnych do Arkadego Fiedlera ;-)))
Łącze pozdrowienia
Krzysztof Bienkowski
Łącze pozdrowienia
Krzysztof Bienkowski
==================================
Ku modelowi brytyjskiemu
Krzysztof Bieńkowski
Minął ponad rok od spotkania w Słupsku, na którym przedstawiciele Urzędów Morskich i środowiska żeglarskiego uzgodnili, że krajowe przepisy regulujące uprawianie żeglarstwa będą ewoluować w stronę rozwiązań spotykanych w Wielkiej Brytanii. Od tego czasu nastąpiła pewna liberalizacja przepisów, którą doskonale zreferował Krzysztof Klocek w artykule „Zmiany, zmiany, zmiany” (Szkwał nr 17). Widzę jednak jak daleka jest jeszcze droga do rozwiązań nazwanych przez zainteresowanych „modelem brytyjskim”. Jak każde hasło, zwłaszcza nowe i tworzone w pośpiechu także ów brytyjski model, może być rozumiany ogólnikowo, a spora części naszych żeglarzy może w ogóle nie wiedzieć jak wygląda żeglarstwo uprawiane przez synów i córy Albionu. Przecież dama Ellen McArthur i sir Robin Knox-Jonsson to nie wszyscy.
Nie chciałbym tu porównywać przepisów obowiązujących w UK i w Polsce, odmienne są bowiem tradycje i systemy prawne obu krajów. W krajach anglosaskich stosowany jest system prawa precedensowego (common law), który nie przystaje do systemu prawa kodeksowego stosowanego w naszym kraju („na każdego znajdzie się odpowiedni paragraf…”). Prawników, którzy stawiają sobie zadanie zmian „w kierunku brytyjskim” czeka niełatwa praca.
Z czego się śmieją Polacy?
Parkując samochód na parkingu w Wielkiej Brytanii najczęściej zauważymy tablicę z napisem, z którego dowiemy się, że zostawiając tu pojazd czynimy to na własną odpowiedzialność, a zarządca terenu nie ponosi z tego faktu żadnej odpowiedzialności. Rzecz sama w sobie dla nas zrozumiała i co najwyżej możemy wzruszyć ramionami, że komuś się chciało aż tablicę stawiać, żeby takie oczywistości wypisywać.
Widząc tablicę trojącą przy schodach prowadzących ze szczytu klifu na plażę, czujemy się zirytowani czytając, że używając tych schodów czynimy to na własne ryzyko, bo schody są strome i mogą być śliskie. Typowy nasz rodak pomyśli sobie zaraz, ze te schody powinno się albo zrobić bezpieczne, albo nakazać ich zamknięcie… Gdyby podzielić się taką myślą z Anglikiem oniemiałby ze zdziwienia, a jakby już doszedł do siebie to odparłby, że zostaliśmy lojalnie uprzedzeni, a jak nam się nie podoba to nie musimy używać tych schodów.
Równie irytujące mogą być dla Polaka tabliczki z napisem „Private” lub „Members only”, oznaczające że nie powinniśmy dalej wchodzić. Prywatność w Wielkiej Brytanii jest pod szczególną ochroną, i nawet niewinne wejście na cudzy teren jest naruszeniem prawa. W naszym kraju, żeby zniechęcić obywatela przed wejściem na chroniony czy prywatny teren, trzeba postawić tablicę z napisem „Wstęp wzbroniony pod karą administracyjną” lub „Uwaga, złe psy” a najlepiej „Wejście grozi śmiercią lub kalectwem”. Taką mamy naturę, że czujemy się bezpiecznie, jeśli wiemy, że jakaś administracja czy władza wyznacza ramy naszych zachowań poprzez nakazy i zakazy, a nawet może im wymierzyć karę. Im, bo przecież nie nam, którzy wsiadamy za kierownice jedynie po piwie bezalkoholowym. Wpływy wschodniej mentalności kochającej silną władzę, wciąż pokutują w naszych umysłach.
Odmienny punkt widzenia
Ale dość wycieczek pieszych w kierunku wschodnim, kurs West! Zarówno Anglik jak i Polak zgodnie stwierdzą, że uprawianie żeglarstwa, zwłaszcza morskiego niesie ze sobą pewne obiektywne zagrożenia. Dalej ich sposoby myślenia niestety się rozdzielają. Polak konkluduje, że skoro to takie niebezpieczne, to trzeba wydać odpowiednie przepisy kto, kiedy, jak i na czym może żeglować. Stworzyć odpowiedni system uprawnień, zezwoleń i licencji, żeby chronić ciemną tłuszczę przed własną głupotą. Najlepiej tak utrudnić, żeby potencjalny pasjonat posiedział w poczekalni odpowiedniego urzędu i poczekał aż mu przejdzie chęć do żeglowania.
Anglik stwierdza, że skoro istnieje zagrożenie to należy je minimalizować. Stworzyć systemy ratowania życia dla tych, którzy znaleźli się w opałach; systemy ostrzegania dla tych, którym może coś zagrażać oraz systemy edukowania i uświadamiania dla początkujących entuzjastów sportów wodnych. Słowo „sport” nie bardzo tu pasuje. Precyzyjni Anglicy powiadają „outdoor activities”.
Gdyby w kraju Nelsona pojawił się osobnik, który proponowałby ograniczenie prawa do żeglowania wyłącznie dla patentowanych żeglarzy, to niechybnie zostałby wsadzony na łódkę, dostałby wiosła i pokazano by mu najkrótszą drogę na kontynent. A głosić idee o „władzy żeglarskiej” sprawowanej przez związek sportowy w zastępstwie państwowego urzędu (co jeszcze nadal śni się niektórym działaczom), mógłby jedynie w Hyde Parku, gdzie i tak zapewne zostałby wzięty za wariata.
Przekładając poglądy obywateli Wielkiej Brytanii na literę prawa musimy wyraźnie powiedzieć, że osoby wsiadające na pokłady jachtów niekomercyjnych o długości mniejszej niż 24 m (!) lub mniejszych niż 80 ton nie są zobowiązane do przestrzegania jakichkolwiek przepisów określających kwalifikacje załogi. Zasada ta obowiązuje nie tylko jachty prywatne czy klubowe ale także stosowana jest w odniesieniu do jachtów czarterowanych bez załogi (bare-boat charter). Czy właściciel jachtu czarterowego wypożyczy go osobie nie mającej o żeglowaniu pojęcia, to już kwestia odrębna. Zakazu nie ma. Każdy może wypłynąć w morze „to own risk”.
W Wielkiej Brytanii nie ma także obowiązku rejestrowania statków rekreacyjnych o długości do 24 m, a łódki o długości do 45 stóp (13,7m) nie są objęte żadnymi urzędowymi wymaganiami, jeśli chodzi o środki do ratowania życia lub wyposażenie przeciwpożarowe. Zupełnie tak jakby to był rower, hulajnoga albo wrotki – kupujesz, wsiadasz i płyniesz – „to your own risk and responsibility”.
Ogół brytyjskich żeglarzy zdaje sobie sprawę, że istnieje jakieś ryzyko i odpowiedzialność. Nikt nie ma jednak pretensji, że zahaczył masztem o linie energetyczne, czy o to że wszedł na mieliznę, bo bosman wydał mu zezwolenie na wejście do portu. Anglik nie pomyśli, że linie były za nisko, tylko że maszt miał za wysoki. Nie ma pretensji do bosmana, bo wie, że sam podjął decyzję o wchodzeniu do portu biorąc pod uwagę wszelkie okoliczności i sam ponosi odpowiedzialność za bezpieczeństwo prowadzonego przez siebie jachtu.
Kwestia skali
Wypadki na morzu oczywiście się zdarzają. Nie jestem w stanie ocenić czy jest ich odpowiednio mniej czy więcej niż w Polsce. Skala zjawiska jest nieporównywalna. Z ilością żeglarzy i jachtów w Wielkiej Brytanii jest jak z tym dialogiem z filmu „Rejs”, w którym pada pytanie ile wielbłąd może bez wody wytrzymać. Gdyby zapytać ile jachtów pływa wokół Wysp Brytyjskich, jedyna rozsądna odpowiedź brzmiałaby: „Nie wiem, ale dużo…” Wystarczy powiedzieć, że w tradycyjnych regatach wokół Wyspy Wight (Round The Island Race), w czerwcu 2008 roku wystartowało 1750 jachtów. W lipcu i sierpniu regaty w Cieśninie Solent rozgrywane są niemal codziennie. Wyobraźmy sobie wszystkie jachty noszące polską banderę ścigające się po Zatoce Gdańskiej, choćby raz w miesiącu…
Jachtów zwłaszcza w południowej Anglii jest mnóstwo. Liczne mariny są nimi wypełnione po brzegi, a żeby zdobyć rezydenckie miejsce przy pomoście w najbardziej popularnych trzeba zapisać się na listę oczekujących i czekać czasem kilka lat. Mniejsze motorówki w ogóle nie mieszczą się w marinach. Po pływaniu są wyciągane na ląd i składowane na piętrowych stelażach za pomocą wózków widłowych zupełnie jak w hurtowni, bo kwestia motorówek to już zupełny hurt.
Brytyjczyków jest 60 milionów, a przy PKB na osobę ponad czterokrotnie wyższym niż w Polsce własny jachcik albo motorówka nie jest niedościgłym marzeniem. Cóż począć, gdy prawda jest taka, że żeglarstwo, narciarstwo, nurkowanie kwitnie w bogatych społeczeństwach. Jednocześnie skala zjawiska sprawia, że osprzęt jachtowy jest tańszy w Zjednoczonym Królestwie niż w Polsce – handlowcom opłaca się zarabiać przy niższych marżach.
Rynek wydawnictw żeglarskich również trudno porównywać z naszym. W przeciętnym sklepie żeglarskim stoi regał z książkami i pomocami nawigacyjnymi. W marinie w Brighton, która sama w sobie jest właściwie małym miastem żeglarskim, w sklepie stoją cztery regały z wydawnictwami dla żeglarzy. Kolorowych miesięczników stricte żeglarskich naliczyłem siedem (oddzielne są dla motorowodniaków). Kosztują około 3-4 funty, a w prenumeracie taniej. Średnia płaca w UK jest na podobnym poziomie co w Polsce tyle, że waluta inna. Wyobraźmy sobie, że idziemy do kiosku i widzimy na wystawie: „Żagle”, „Rejs”, „Jachting”, „Szkwał”, „Sternik”, „Drewniane Łodzie Żaglowe”, „Przegląd Motorowodny” itd. Wszystkie grube, kolorowe, ciekawe i po 3,50 zł…
Chcącemu nie dzieje się krzywda
Obudźmy się jednak z tego snu i przyjrzyjmy się sprawom bezpieczeństwa. W dniu 28 czerwca 2008 roku w rejonie Cieśniny Solent, przy wietrze zachodnim o sile 5-6 B miały miejsce następujące zdarzenia:
· jedenaście osób wypadło za burtę, a pięć zostało poszkodowanych na pokładzie, w tym jedna po uderzeniu bomem w głowę została przetransportowana śmigłowcem do szpitala,
· pięć jachtów zostało uszkodzonych i odholowanych do portów,
· pięć weszło na mielizny,
· cztery utraciły maszty,
· jedna łódka się przewróciła a inna zatonęła.
Imponujące żniwo jednego dnia, choć w stosunku do kilku tysięcy jednostek żaglowych i motorowych żeglujących w tym czasie po wodach cieśniny, to po prostu norma. Nikt się nie utopił chyba dlatego, że żeglarze brytyjscy odruchowo wkładają pneumatyczne pasy ratunkowe wypływając z portu. Ale najdziwniejsze, że nikt z tych wypadków nie robi afery, nie biadoli, nie straszy żeglarzy, nie zwołuje konferencji i nie usiłuje wyciągać wniosków. Nikt nie domaga się wprowadzenia przeglądów technicznych, ani obowiązkowych szkoleń czy ubezpieczeń, choć najpoważniejszą kolizję wyceniono na 100 tysięcy funtów. Podstawową zasadą jest tu bowiem - volenti non sit iniuria. Jaka szkoda, ze ziemie polskie nie zostały podbite przez Rzymian, być może żywilibyśmy obecnie więcej szacunku dla starożytnych praw…
Wielka liczba przyjemnościowych pływadeł, nigdzie nie rejestrowanych i nieprzeglądanych przez żadnych nadzorców, przekłada się na sporą liczbę przypadków zagrożenia życia na morzu. Polska, na mocy umów międzynarodowych zobowiązała się do utrzymywania państwowej służby SAR. Od czasu do czasu słychać jednak głosy, dlaczego my jako podatnicy mamy płacić za ratowanie wariatów, którzy sami pchają się w otchłań morskiego żywiołu. W skali kraju wydatek to jednak niewielki, bo polski SAR dysponujący kilkunastoma jednostkami uruchamia około stu pięćdziesięciu akcji ratowniczych rocznie, przy czym część z nich dotyczy żeglugi profesjonalnej.
W Wielkiej Brytanii ratownictwem oficjalnie zajmuje się Królewska Straż Przybrzeżna, lecz nie jest w stanie zajmować się każdym przypadkiem tonącego w swej łupince szaleńca. Już niemal 200 lat temu Brytyjczycy rozwiązali problem inaczej: amatorów i szaleńców niech ratują im podobni amatorzy! Utworzono stowarzyszenie pod nazwą Royal National Lifeboat Institution, które dysponuje obecnie 332 (!) statkami ratowniczymi i 112 mniejszymi jednostkami, rozmieszczonymi w 233 stacjach. Około 4600 wolontariuszy jest gotowych do akcji przez 365 dni w roku, 24 godziny na dobę. Z czasem okazało się, że amatorzy są niezwykle skuteczni i ratują także załogi statków handlowych. A najśmieszniejsze jest to, że organizacja dysponująca tak ogromnym majątkiem i ponosząca spore koszty utrzymania jednostek w gotowości nie dostaje od państwa złamanego pensa. Utrzymuje z dobrowolnych datków.
Jeszcze bardziej imponująca jest liczba uratowanych przez „lifeboaty” osób – w ciągu roku średnio ratowanych jest ponad 7000 żeglarzy i motorowodniaków oraz prawie 10000 amatorów kąpieli, wspinaczy na klifach i ludzi odciętych przez przypływ na przybrzeżnych skałach. Jak ogromne rzesze Brytyjczyków muszą spędzać czas na wodzie i nad brzegiem morza, skoro tylu ludzi popada w tarapaty…
Biorąc pod uwagę, że długość wybrzeża Wielkiej Brytanii jest ponad 34 razy większa od polskiego, i tak mamy trzy razy mniej akcji ratowniczych przypadających na kilometr wybrzeża niż Brytyjczycy. A jeśli uwzględnimy, że nasz sezon żeglarski jest dwukrotnie krótszy, to nasze wybrzeże jawi się jako wodniacka pustynia. Jeśli ktoś straszy, że wskutek liberalizacji czeka nas wzrost liczby wypadków na morzu, to należy częściowo przyznać mu rację. Pod względem liczby wypadków morskich na 1000 mieszkańców jesteśmy daleko za Brytyjczykami i dobrze się stanie jeśli ten dystans uda się zmniejszyć. Mamy mało wypadków nie dlatego, że nasi żeglarze są tacy zapobiegliwi i doświadczeni czy patentowani, ale dlatego że tak mało ich pływa.
Władza żeglarska?
Odpowiednikiem brytyjskiego związku żeglarskiego jest Royal Yachting Association, które zrzesza ponad sto tysięcy (!) członków. RYA powstało dopiero w 1953 roku, ale już w 1875 roku angielscy regatowcy założyli Yacht Racing Association, a 1888 „przyjemniaczki” zrzeszyły się w Sailing Boat Association. RYA nie jest jednak tylko odpowiednikiem związku sportowego. Reprezentuje interesy wszystkich wodniaków - żeglarzy, motorowodniaków, windsurfingowców a nawet „spalinowców” ujeżdżających wodne skutery. Ale najważniejsze wydaje mi się to, że RYA ma zapisane w statucie:
· To represent recreational boating rights and responsibilities. Establish the RYA as the upholder of boaters’ rights.
I naprawdę swe statutowe cele realizuje, a stojąc na straży praw żeglarzy jako instytucja cieszy dużym zaufaniem społecznym. Tak, na tym polu naprawdę powinniśmy zmierzać ku „modelowi brytyjskiemu”. W porównaniu z Brytyjczykami mamy w Polsce raczej atrapę związku żeglarskiego i kilka embrionów żeglarskich stowarzyszeń, które oby się w końcu wykluły.
Dewizą RYA jest hasło: Edukacja zamiast regulacji prawnych! Warto przytoczyć słowa Jamesa Stevensa, odpowiednika naszego przewodniczącego komisji szkolenia: “RYA strongly opposes regulation, we believe that providing advice through our books and courses is more effective”. Słowa te dedykuję Przewodniczącemu KSz PZŻ…
Zgodnie z tą ideą RYA opracowało i wdrożyło system dobrowolnych stopni żeglarskich, który cieszy się uznaniem w całym cywilizowanym świecie (pod tym względem Polska dołączyła do zachodniej cywilizacji bardzo niedawno..). Patenty RYA nie nadają żadnych formalnych uprawnień, są jedynie dokumentem potwierdzającym kwalifikacje. System nie przewiduje drabinki stopni, można od razu zdawać na stopień Yachtmaster Offshore (zbliżony do naszego sternika morskiego). Nie ma obowiązku szkolenia, a jednak szkoły żeglarskie nie narzekają na brak chętnych. Nie do wiary!
RYA realizuje wdrażanie swego systemu szkolenia poprzez niezależne szkoły żeglarskie posiadające status „RYA training center”, egzaminowanie natomiast pozostaje domeną niezależnych od organizatora szkolenia egzaminatorów RYA. System obejmuje sześć kursów praktycznych i pięć teoretycznych odpowiadającym poziomowi poszczególnych stopni żeglarskich. Dodatkowo prowadzone są kursy na świadectwa pierwszej pomocy i operatora SRC, które wymagane są na stopnie skiperskie oraz kursy poszerzające wiedzę typu „Sea survival” czy „Radar”. Wszystkie kursy są dobrowolne, nie ma obowiązku ukończenia szkolenia przed przystąpieniem do egzaminu na dany stopień.
Egzamin na Yachtmastera RYA trwa 8-12 godzin i jest praktyczny do bólu – albo potrafisz przejść przez osuchy i wprowadzisz jacht bezpiecznie do portu albo nie. Najczęściej jest to port pływowy, rzecz dzieje się w nocy, a egzaminator zadaje pytania dotyczące oznakowania, potencjalnych niebezpieczeństw, przepisów, sposobu obliczania pływów itp. Trudne? To żegluj sobie bez certyfikatu kompetencji, nikt ci nie zabrania.
Porównanie wymagań na najwyższy stopień RYA – Yachtmaster Ocean z wymaganiami na naszego kapitana jachtowego wychodzi marnie: żaden z naszych kapitanów egzaminowanych po roku 1997 nie może równać swojego kartonika z patentem YMO. O rozdawnictwie patentów „za wysługę lat” nawet nie wspominam…
Kursy i egzaminy żeglarskie w systemie RYA
Sail – kursy praktyczne
|
Shorebased – kursy teoretyczne
|
Support – kursy dodatkowe
|
Start Yachting Practical
|
|
Diesel
|
Competent Crew Practical
|
Basic Navigation and Safety Shorebased
|
First Aid
|
Day Skipper Practical
|
Day Skipper Shorebased
|
Sea Survival
|
Coastal Skipper Practical
|
Coastal Skipper and Yachtmaster Shorebased
|
Radar
|
Costal Skipper Certificate of Competency
|
Yachtmaster Ocean Shorebased
|
Marine VHF Radio
|
Yachtmaster Certificate of Competency
|
Yachtmaster Ocean Oral Exam
|
Offshore safety
|
Mizeria naszego podwórka
Podsumowanie powyższych wywodów sprawia pewne trudności. Z jednej strony cieszy fakt, że stawiamy sobie ambitne zadanie podążania za najlepszymi. Z drugiej strony jaskrawo uwidacznia się niski poziom naszego żeglarstwa jako formy aktywności społecznej i to pomimo świetnych wyników żeglarzy olimpijskich, jak i osiągnięć garstki żeglarzy wyprawowych. To, że od ponad 60 lat wmawia nam się, że dla naszego bezpieczeństwa, do amatorskiego żeglowania, musimy mieć obowiązkowe uprawnienia, także widać wyraźnie. Wmawia się bezzasadnie, nie oglądając się na rozwiązania innych krajów europejskich, zgodnie z zasadą, że każde kłamstwo dostatecznie długo powtarzane staje się prawdą…
Zastanowić się warto, czy nasz kraj nie różni się zbytnio od Wielkiej Brytanii pod względem geograficznym i społecznym. Nie ma się co łudzić, że każdy miłośnik żeglarstwa w naszym kraju będzie miał własną łódkę na wybrzeżu. Z Krakowa, Rzeszowa czy Wrocławia jest po prostu za daleko i weekendowy wypad na Zatokę staje się bardzo uciążliwy. Dla wielu wygodniejszy będzie czarter i dwutygodniowy rejs raz do roku. W UK także istnieje rynek czarterów - wynajęcie jachtu na 5 dni w środku tygodnia kosztuje tyle samo co na sobotę i niedzielę – kto żyw pędzi nad morze w weekend.
Martwi mnie nieco postawa Stowarzyszenia Armatorów Jachtowych, którego członkowie za najszlachetniejszą formę żeglarstwa uważają żeglugę rodzinną na małym jachcie i nie chcą widzieć problemów armatorów jachtów komercyjnych. A czarterobiorców traktują jako żeglarzy drugiej kategorii. Zatoka Gdańska nie zabieli się od żagli dopóki żeglarz z głębi kraju, będzie musiał szukać jachtu wśród klubowej lub postszwedzkiej dziadowszczyzny, zamiast wynająć nowoczesny jacht z renomowanej czarterowni.
Zarówno armatorowi jak i czarterobiorcy, a nawet zwykłemu załogantowi, potrzebny jest jasny i spójny system certyfikatów potwierdzających kompetencje w miejsce fikcyjnych uprawnień nadawanych ostatnio bez egzaminu. Dobrowolnych certyfikatów – wtedy właściciele jachtów rodzinnych nie będą musieli ich robić przymusowo.
Siłą żeglarstwa brytyjskiego jest umiejętność stowarzyszania się w celu obrony swych praw i interesów. W przeciwieństwie, do Brytyjczyków potrafimy podzielić się nie tylko żeglarzy i motorowodniaków, ale także na małosolnych i szubarowo-bagiennych, na samodłubków i hotelarzy itd.. Każdy sobie rzepkę skrobie, nasza chata skraja… a tymczasem związki reprezentują interesy działaczy związkowych.
Zastanawiające jest także dlaczego czwarty producent jachtów w Europie, może wykazać się tak małą liczbą jachtów morskich pod własną banderą. Trudno zgodzić się ze stereotypem Polaka-oracza, który nie wie co to morze. W Chorwacji zbyt często słuchać język Polski. Jeziora mazurskie są także zbyt zatłoczone i pływają po nich jachty zdolne nie tylko popłynąć przez Bałtyk, ale o wiele dalej. Tłok na żeglarskich targach i ostrożne szacunki mówiące o 800 tysiącach żeglarzy w Polsce również temu przeczą. Silna pozycja złotego, sprawia, że siła nabywcza naszego społeczeństwa rośnie – będziemy wynajmować i kupować coraz więcej łódek. Czas pokaże czy po mazurskich czarterowniach rozwiną się morskie.
Podział żeglarstwa na morskie i śródlądowe jest zakorzeniony w naszych umysłach, jednak w innych krajach kwestia nie jest tak spolaryzowana – jedno jest żeglarstwo i nie trzeba najpierw zgłębiać śródlądowego, żeby wyruszyć na morze. Pamiętajmy, że Generał Zaruski chciał wypchnąć Polaków na morze. Pojechał w tym celu do Gdyni a nie nad Jezioro Narocz czy Świteź (Mazury były wtedy w Prusach). Zmierzając ku modelowi brytyjskiemu, nie tylko trzeba zmienić przepisy, ale także przełamać wiele stereotypów i uprzedzeń. Zacznijmy od zmiany we własnej głowie, na przykład od używania kamizelek.
_____________________________
SZKWAŁOWI dziękuję !
SAJ nie uważa żadnej formy żeglowania za lepsza lub gorsza, szlachetniejsza lub mniej szlachetną. Jesteśmy stowarzyszeniem ARMATORÓW i jako takie dbamy w pierwszej kolejności o interesy armatorów prywatnych, ale nie znaczy to że interesy licznej rzeszy czarterobiorców są nam obce.
Uwazamy, że każda forma żeglowania niekomercyjnego powinna odbywac sie na zasadzie "żeglarstwa swobodnego" bez obowiązkowych patentów, certyfikacji, rejestrów itp.Bez zakazów.
Nie należy mylić narzuconych rozwiązań przez organy państwa, ze staraniami i pogladami SAJ. Nie zmienia to faktu, że m.in dzieki staraniom SAJ dziś zliberalizowane przepisy patentowe w jednakowy sposób dotyczą zeglarzy pływających na własnych jachtach jak i tych którzy wola, bądź zmuszeni są czarterować. Jedyna róznica polega na wymogach rejestracyjnych i wyposażeniowych dla jachtów do czarteru, ale nie jest to wynikiem lobbowania przez SAJ, a wymuszonym przez urzędników Państwa rozwiązaniem. SAJ nie zabiegał o takie rozwiązania kwestii jachtów czarterowych, mało tego SAJ był im przeciwny, niestety nie udało sie(narazie) przekonac do tego ustawodawcy.
Dla jasności: czy jest to wypowiedź z upoważnienia SAJ, w imieniu SAJ i zawiera oficjalne stanowisko SAJ? Czy też (wbrew użytym sformułowaniom) tylko prywatne poglądy autora?
pozdrawiam
krzys
Jesli chodzi Ci o to czy Rada Armatorska Stowarzyszenia Armatorów Jachtowych na zebraniu przyjęła takie stanowisko jako oficjalne to nie, czy RA SAJ upoważniłe mnie do reprezentowania stanowiska oficjalnego SAJ to też nie, czy wypowidam sie w imieniu SAJ - nie. Zreszta podpisałem sie "Maciej"Skipbulba"Kotas" a nie "rzecznik SAJ" czy coś w tym stylu.
Wnoszę, ze Twoim zdaniem czlonek SAJ nie ma prawa wypowiadac sie o celach SAJ itp? Dobrze zrozumiałem?
Bo my w SAJ nie musimy podpisywac żadnych lojalek :D
Jesli chodzi Ci o to czy Rada Armatorska Stowarzyszenia Armatorów Jachtowych na zebraniu przyjęła takie stanowisko jako oficjalne to nie, czy RA SAJ upoważniłe mnie do reprezentowania stanowiska oficjalnego SAJ to też nie, czy wypowidam sie w imieniu SAJ - nie.
Dziękuję za wyjaśnienie. Twój tekst nie był pisany w pierwszej osobie i mizł formę deklaracji stowarzyszenia. Dobrze więc było upewnić się, że to tylko Twoje prywatne zdanie o celach SAJ. Oczywiście możesz je mieć, podobnie jak i o celach PZŻ ;->
pozdrowienia
krzys
Aczkolwiek SAJ nigdy i nigdzie nie deklarował jakoby było inaczej niz napisałem w swoim imieniu.
Może to wpływ wiekowej tradycji z okupantami, władzami niechcianymi itd., że potrafimy się zorganizować jedynie "przeciwko".
Nie widać dążeń do wspólnych działań za, działań na rzecz środowiska.
Także na stronach Jerzego, których jestem stałym czytelnikiem, najwięcej komentarzy pojawia się gdy artykuł dotyczy przepisów i PZŻ. Taka sama sytuacja na stronach żeglarskich grup dyskusyjnych jak rec.zeglarstwo.
Anglicy pomimo tabliczek private, potrafią się zrzeszyć.
SAJ czy Samoster żyją od konfliktu do konfliktu z PZŻ czy rozporządzeniami władz i instytucji. Faktem jest także, że skupiają one żeglarzy głównie z Pomorza Wschodniego. Tam zawsze problemy z władzą już od czasów przedwojennych istniały i osiągnęły pułap w czasach powojennych.
Na Pomorzu, Zalewie Szczecińskim i Zatoce Pomorskiej, żeglarze również zawsze mieli kłopoty, lecz jakby mniej, jakby inaczej. I chyba stąd brak parcia do uczestnictwa w "stowarzyszeniach walczących".
Marcin
P.S. Gdy mowa na tym forum o wspólnym przemyśleniu nowych form edukacji czy np. bazy umożliwiającej dobrowolnego rejestrowania jednostek w celach bezpieczeństwa, wielki jazgot się podnosi mówiący o zamachu na wolności. Jest to chyba historyczny spadek po szlacheckich wolnościach które więcej szkody niż korzyści przynosiły. Czy naprawdę w minionych czasach tak nam mózgi wyprano, że uciekamy od wszelkiej uniformizacji czy organizacji? Objawy alergiczne widać chociażby w powiedzeniu o jednolitych strojach jachtu, klubu czy organizacji którego jednak publicznie nie przytoczę a które wszyscy znamy.
M
Nie wiem jak często zaglądasz na stronę Samosteru, ale jeśli tam wejdziesz i klikniesz zakładkę "było" to zauważysz z pewnością również działania na rzecz środowiska. SAJ też informuje okresowo o swoich praktycznych działaniach jak wystąpienia do administracji morskiej o oświetlenie znaków nawigacyjnych, czy przywrócenie takowych zlikwidowanych w przeszłości chociażby. Jeśli takich informacji jest okresowo mniej niż działań anty-PZZ, to nie wynika powyższe z braku chęci działania "pro", lecz z faktu, że w obecnej rzeczywistości musimy nadal często przeciwdziałać, czyli działać "anty". Zarówno obecny stan prawny jak i jego stabilność nie jest zadowalająca a przeciwnik jeszcze nie odpuścił. Już nie mówiąc o tym, że stan prawny nadal pozostawia wiele do życzenia w porównaniu do tego, co jest w krajach, które są dla nas przykładem do naśladowania...
Andrzej - daj spokój, proszę.... "Oculos habent, non videbunt..." - będą mieli oczy, a nie będą widzieli - jak celnie w tym kontekście głosi psalm 115. Jak chcesz przekonać do naszych poglądów kogoś programowo nieprzekonanego? Facet pisze ewidentne BZDURY po półwieczu dyktatury przepisów rodem z komuny. Ciekaw jestem, czy protestował poprzednio przeciw traktowaniu w świetle prawa jachtu 9 m jak tankowca? Albo wypuszczaniu ludzi bez uprawnień na wodę tylko w maleńkich, chybotliwych łódeczkach PONIŻEJ 5 METRÓW długości (mogłeś się w ten sposób LEGALNIE utopić :-))?
Znam dobrze Krzysztofa i dlatego twiertdzę, że jego krytyka raczkujących działań kilkuletnich stowarzyszeń żeglarskich jest naskórkowa w stosunku do zarzutu zaniedbań, które powstawały przez całe dziesięciolecia pod kierownictwem żeglarskiej przewodniej siły narodu. Krzyś pisze: "Zmierzając ku modelowi brytyjskiemu nie tylko trzeba zmienić przepisy, ale także przełamać wiele stereotypów i uprzedzeń. Zacznijmy od zmiany we własnej głowie." Dotyczy to przede wszystkim nie tyle stowarzyszeniowej części środowiska, która po zrobieniu rozlicznych patentów i wielu rejsów zrozumiała, że nie tędy droga, a tych, którzy twierdzą, że aż do tej pory z polskim żeglarstwem było doskonale...
JureK, ja nie polemizowałem z Krzyśkiem, tylko odpowiedziałem na postawiony w komentarzu zarzut, że nic nie robimy "pro" :-)
pozdrawiam
AIKI
Mam wrażenie, że jedynym celem organizacji żeglarskich innych niż PZŻ jest z PZŻ walka właśnie. [....]
......głównie z Pomorza Wschodniego. Tam zawsze problemy z władzą już od czasów przedwojennych istniały i osiągnęły pułap w czasach powojennych.
Mogłbyś darować sobie te pseudosocjologiczne rozważania.A jeśli już, to napisz "Dziękuję",bo to ruchowi wywodzącemu się ze wschodniego wybrzeża zawdzięczasz wolność, także wplność pisania tutaj.
Czy naprawdę w minionych czasach tak nam mózgi wyprano, że uciekamy od wszelkiej uniformizacji czy organizacji?
Nie uciekam od organizacji, wprost odwrotnie - jestem członkiem SAJ, mimo, iż mnie osobiscie do niczego nie jest to potrzebne. A jeśli chcesz uniformizacji w postaci jedynie slusznej i jedynej organizacji, federacji albo związku, to zadaj sobie sam pytanie o sens i o realność takich pomysłów.
Jeśli natomiast zależy Ci na rozwoju dążeń do wspólnych działań za, działań na rzecz środowiska albo wspólnym przemyśleniu nowych form edukacji czy np. bazy umożliwiającej dobrowolnego rejestrowania jednostek w celach bezpieczeństwa, to prosze bardzo: złóż choćby jedną umotywowaną i przygotowaną propozycję.Inaczej uznam, że prowokujesz bicie piany i zaistnienie sytuacji gdy najwięcej komentarzy pojawia się gdy artykuł dotyczy przepisów i PZŻ.
I to by było narazie na tyle...
Stopy wody...!
Czy mogę prosić o przykłady tego "jazgotu" w dyskusjach o edukacji i... pierwszy raz słyszę o czymś takim jak "dobrowolne rejestrowanie jednostek w celach bezpieczeństwa". Co to jest za zwierzę?
Ale wracając do tego "jazgotu" mam dziwne wrażenie, że ktoś, komuś chce przyprawić przysłowiową "gębę":-((((
nie jest prawda, że SAJ walczy z PZŻ. Nie pamiętam żadnego otwartego konfliktu z PZŻ jako organizacją, bo nie jest ambicja SAJ zwalczenie lub zastępowanie PZŻ. Mało tego wyobrażalna jest współpraca przy realizacji wspólnych celów (przykład: spotkanie w szcecińskim urzędzie morskim). Tak się niestety składa, że są w PZŻ osoby, które wykorzystując PZŻ propagują rozwiązania budzące sprzeciw SAJ, którego celem jest m.in. ochrona praw swoich członków. Tak więc o żadnym "anty" nie ma mowy, ale również o żadnym 'pro' tez mowy być nie może, bo PZŻ jest organizacją tworzoną przez członków i to w ich gestii jest kształtowanie programu i wizerunku swojego stowarzyszenia. Nam nic do tego. Co więcej SAJ zrzesza członków, którzy nigdy nie mieli nic do czynienia z PZŻ. Członków z całego kraju i nie ma w SAJ wyraźnej "przewagi pomorza wschodniego". Co do działań na rzecz środowiska to po pierwsze nasze środowisko tworzą członkowie i sympatycy SAJ. Takie działania były i są podejmowane. Być może jest ich za mało lub efekty nie są zadawalające. Przykładem obrazującym mogą być zaplanowane ćwiczenia z SAR na zatoce gdańskiej jak i pomorskiej, które w 2008 roku nie doszły do skutku a to za przyczyną od SAJ niezależną. Po prostu jeden pan w SAR wpadł na pomysł aby pomysł SAJ "podkraść" i zorganizował ćwiczenia wraz ze swoim środowiskiem w Pucku. Kto o tym wiedział? Są i inne działania jak oznakowanie nawigacyjne akwenów czy np. plan zorganizowania kotwicowiska z bojami koło Rewy. Niestety w piątek zmarł zastepca dyr. GUM p Wojciech Drozd i zapewne realizacja pomysłu również się wydłuży. Normalne procedury odpraw granicznych ( a w praktyce ich zniesienie) zostały wywalczone dla wszystkich żeglarzy a asumpt ku temu dały działania tej niby "lżejszej" władzy na pomorzu zachodnim. Tak się składa, że dogłębnie znam ludzi mieszkających w okolicach Szczecina więc mam prawo się wypowiedzieć. To że tam nie ma checi do walki nie wynika z tego, że jest lepiej ale z ludzkiej mentalności i przyzwyczajeń. To nie jest zarzut ale szczeciniacy w wiekszości mający korzenie na wschodzie z władzą nie zadzierają i tolerują niedogodności. Jeszcze raz podkreslam, nie wszycy i nie jest to zarzutem tylko stwierdzeniem faktu. Trzeba było wizyty mieszkańca Pomorza Wschodniego w Dziwnowie i Swinoujściu, którego nistandardowy sprzeciw wobec niuprawnionych procedur SG wymalowało zaskoczenie na twarzach zachodniopomorskich członkow jego rodziny, którzy byli świadkami tego wydarzenia.
Tak więc kolego nie podzielam twojej opinii i musze ją zanegowac.
pozdrawiam
Krzysztof Klocek
ps. w Szczecinie SAJ też ma członków:)
nie jest prawda, że SAJ walczy z PZŻ. Nie pamiętam żadnego otwartego konfliktu z PZŻ jako organizacją,
...czyli, jak rozumiem, SAJ nie pochwala i stanowczo odcina się od takich publikacji jak ta sprzed kilku dni, na tej stronie, pod tytułem "Kampania wyborcza lojalką stoi"?
pozdrawiam
krzys
Maciej"S"Kotas w imieniu własnym
Ta funkcja w stowarzyszeniu to w jakim celu została przytoczona?
Gdybym pisał jako prezes stowarzyszenia, news wisiałby na stronie Samosteru, to po pierwsze.
Zaś po drugie - czemu nie iść na całość? Piszmy plenum titulam: członek zarówno SAJ jak i Kolejowego Klubu Wodnego, delegat KKW na sejmik WOZŻ... kto da więcej?
Choćby dlatego, że właściciel strony jest znanym działaczem SAJ. Jeżeli SAJ nie uważa PZŻ za "naszych gnębicieli" (taki był podtytuł artykułu, autorstwa gospodarza a nie AIKIego) to przydałoby się to głośno powiedzieć.
pozdrawiam
krzys
SAJ uważa(jesli juz uparłes sie personifikować) że działania PZŻ sa szkodliwe, że lobbowane przez PZŻ rozwiązania sa złe. I SAJ stara sie wpływac na zmianę tych rozwiązań.
A moje prywatne zdanie to owszem PZŻ jest "naszym gnebicielem" i dlatego nalezy go zlikwidować. Nie ma najmniejszej potrzeby by istniał.
Chyba naprawdę Pan nie wie o czym Pan pisze.
Artykuł jest doskonały i należało by zadbać aby dostali go wszyscy posłowie a już powinien być lekturą obowiązkową dla władz PZŻ.
W tym artykule nie widzę nic napastliwego , żadnego nawoływania do wojny.
Jest przedstawienie mentalności , tradycji historycznej prawa i historii podejścia do samodzielności i wynikające z tego różne postawy ludzi a głównie urzędników.
To w Rosji i Prusach wszyscy urzędnicy byli umundurowani i chcieli jak najwięcej znaczyć przez zagarnianie coraz większych obszarów ( nadzorować , kontrolować itp bo można było dostać " dowody wdzięczności " ).
Później , inni mniejsi urzędnicy nie chcieli nic zmieniać i na nic pozwalać aby nie ryzykować.
Bardzo podobnie w wielu sprawach zachowuje się PZŻ jako masa , bo są tam także ludzie rozsądni ale w sumie zwycięża lojalność w stosunku do organizacji.
W normalniejszych krajach urzednik raczej unikał kłopotów i tam z natury była wieksza swoboda.
To wszystko to sa moje reflekse a teraz fakty.
Żegluję na mieczowym Focusie 650.
Kilka lat temu jeden z moich kolegów sprzedał podobnego Focusa do Niemiec i można go było zobaczyć pod niemiecka banderą na naszym wybrzeżu - dotarł nawet na Zalew Wiślany.
Pod naszą bandera nie mógłby o tym marzyć
W 2006 roku pływałem swoim Focusem po Zalewie Wiślanym - bez żadnych przygód w różnej pogodzie.
Wtedy spotkanie z inspektorem , bosmanem służbistą itp mogło zakończyc się aresztowaniem jachtu , dotkliwymi karami finansowymi i karami wymierzonymi przez PZŻ majacy monopol.
W 2007 roku pływałem po Zalewie Szczecińskim i Zatoce Pomorskiej. Od strony formalno prawnej było tak jak wcześniej na szczęście urzędnicy byli rozsądni ( na nieszczęście nie we wszystkich portach ) i miesieczne pływanie odbyło się bez złych przygód.
W 2008 roku na tym samym mieczowym Focusie , w sztormowym sierpniu przepłynelismy z Szczecina do Górek. Całe Polskie wybrzeże odwiedzając znacznią większośc portów.
Tym razem robiliśmy to bez obaw formalno - prawnych bo dzieki SAJ , Samosterowi i innym oszołomom zmieniły sie przepisy.
Wczesniej moi koledzy pływali Pegazami 620 , Sportnami 620 po morzu ale pod obcymi banderami.
Teraz mogą pod naszą i gra jest o to aby stare nie wróciło.
Niech PZŻ nie próbuje sie za mnie martwić , uczyć mnie rozsądku i bezpieczeństwa.
Uczyć mnie skutecznego działania i w poczuciu odpowiedzialności za moje bezpieczeństwo zabraniać mi czy , mnie rejestrować ( lub moja własność dla własnych korzyści finansowych ).
Niech zajmie się tym do czego był powołany w zaraniu swego powstania - do wyłaniania reprezentacji narodowych.
Niech zajmuje się sportem i szkoleniem młodzieży do żeglarstwa sportowego.
Pozostałe sprawy tj eksperckie przeglądy na życzenie właściciela jachtu , szkolenia , wydawnictwa , promowanie wiedzy itp na zasadach rynkowych a nie na zasadzie wywalczonego monopolu.
Przez wiele lat szkoliłem w klubie ( mam uprawnienia instruktora ) , szkoliłem zgodnie z programem PZŻ i wytycznymi do egzaminów ale także szkoliłem zgodnie z dobra praktyką nie przewidywaną przez PZŻ.
Niestety musiałem zaznaczać - na egzaminie masz zrobić tak ( pokaz ) , w silnym wietrze masz pływać tak ( pokaz ) , w slabym wietrze bardziej skuteczzne jest tak ( pokaz ).
Pozwólmy ludziom sterowac własnym zyciem i zdobywaniem wiedzy żeglarskiej podobnie jak sami musza zadbac o swoje srodki do bytu i bezpieczeństwo socjalne swoich rodzin.
Czasy się zmieniaja i czas aby PZŻ i jego tuby propagandowe to dostrzegli.
Z podziekowaniami dla Wszystkich Oszołomów których było stac na podjecie skutecznej walki o wolność i rozsądek.
PS. W 2009 planuje na Focusie dalsze morskie wyprawy i mam nadzieję , że żaden działacz PZŻ i urzędnik mi nie przeszkodzi.
Nie sądzę co prawda aby lektura tego artykułu Krzyśka wpłynęła na zmianę mentalną postrzegania polskiego żeglarstwa rekreacyjnego i turystycznego przez większość "sportowych władz żeglarskich", ale dopilnuje aby dostał go na prywatną pocztę każdy członek ZG PZŻ... i każdy z KSz PZŻ.
To już nie jest ten sam PZŻ, co kilka lat temu...
Zauważam, że PZŻ (wraz z okręgami) przechodzi pewną trudną i przykrą zmianę z decydenta na petenta...ale (nomen omen) co go nie zabiło, to go wzmocni...
Póki co PZŻ jest dla MSiT, nadal nie kwestionowanym autorytetem w dziedzinie żeglarstwa wszelakiego, a utwierdza ich w tym ,złożenie przez PZŻ póki co, jedynego w kraju pierwszego autorskiego programu szkolenia i egzaminowania na żeglarskie certyfikaty kompetencji...
Będzie to zapewne miało swoje konsekwencje w nieodległym tworzeniu (także w MSiT) nowych regulacji w żeglarstwie rekreacyjnym i turystycznym pod auspicjami merytorycznymi jedynego partnera w zakresie (póki co) zawartości nowego programu szkoleń, egzaminowania i systemu certyfikatów żeglarskich i instruktorskich...
Póki co, istnieje nadal monopol na zatwierdzony program szkolenia i egzaminowania PZŻ...
Jest to zapewne wyzwanie dla innych stowarzyszeń związanych z żeglarstwem o nie mniejszym doświadczeniu w turystyce i szkoleniu żeglarskim...
Dochodzą słuchy,iż PTTK, ZHP i ISSA coś przygotowują...
Asumpt do przemyśleń....?
Rafał
Patenty szanowny, patenty póki co a nie certyfikaty kompetencji. To są dokumenty UPRAWNIAJĄCE do... a nie potwierdzające kompetencje.
pozdrawiam
Zawierzaj mi ,że dla urzędnika w MSiT te (zasadnicze jednak z polskiego formalno prawnego punktu widzenia) niuanse leksykalne pomiędzy "certyfikatem" ,a "patentem"nie mają tak istotnego znaczenia jak dla nas "użytkowników"...;))
A na patentach PZŻ też od zawsze stoi: "Certificate of Competency"...
Tedy uświadamiać trzeba może ustawodawcy czym sie zasadniczo różni w "kubańskim skansenie" a "reszcie świata" - PATENT od CERTYFIKATU...
Wszak PATENT to "PRAWNIE CHRONIONA WYŁĄCZNOŚĆ"...a certyfikat jedynie uznaniowe i dobrowolne potwierdzenie umiejętności i wiedzy...
PZŻ do niedawna próbował może godzić / utrzymać ten żeglarski "ogień" z "wodą"...;))
Pozdrawiam
Rafał
P.S.
Mój przyjaciel Johann Froese zwykł mawiać za klasykiem - "Non nova, sed nove"...;))
te sprawy miałem na myśli pisząc komentarz do artykułu który zapoczątkował lawinę.
Jestem przeciwnikiem irracjonalnych i kuriozalnych przepisów państwowych obowiązujących w minionych jedynie słusznych czasach. Jestem wdzięczny tym którzy walczyli o zmianę i liberalizację przepisów.
Uważam że nadszedł już czas na konstruktywną pracę. Środowisko zrzeszone w organizacjach innych, niepodległych PZŻ jest moim zdaniem tak silne że posiada wystarczającą moc sprawczą blokowania wszelkich konserwato - powrotnych poczynań naszego państwa.
Nie jestem i nie byłem związany z PZŻ a moje opatentowanie zgodne z polskimi przepisami zakończyło się na poziomie żeglarza. Od kilkunastu lat prowadzę jachty po "morzach i oceanach".
Walka Panowie była słuszna, ale następuje szybko schyłek okresu "rewolucji" przepisowej żeglarstwa.
Myślę, że jest bezpiecznie i bez większych zagrożeń pomimo pomysłów twardogłowych a zagrożenia są sztucznie podsycone.
Żeglarstwo wyskoczyło z ram i nie da się do tych ram go wcisnąć w Państwie demokratycznym.
Idące w dziesiątki tysięcy żeglarzy polskich nie dadzą zepchnąć się z powrotem w czeluści.
Ciężko jest "rewolucjonistom" przyznać, że czas ich pracy choć tak ważny i potrzebny dobiec może końcowi.
Są dwa wyjścia po rewolucji. Jedno to praca u podstaw, opracowywanie nowych zasad szkoleń sprawdzających się w nowych czasach, dzielenie się swoją wiedzą praktyczną i teoretyczną a drugie to popadanie w dyskusje w zamkniętym kręgu, wynajdowanie wciąż nowych przeciwników (ludzi czy przepisów).
PZŻ może wolno ale się zmienia, poszczególne OZŻ ty wegetują i upadną, niektóre odnajdują się współcześnie. Wystarczy przejrzeć wykaz i odnaleźć strony internetowe OZŻów. Jedne żyją jedne umierają śmiercią naturalną.
Czy jednak inne "rewolucyjne" organizacje żeglarskie przeżyją unormowaną i znormalniałą sytuację? Jaki będzie ich cel? Szkoda gdyby, zrzeszając tak wspaniałych żeglarzy jak ich członkowie, odeszły w zapomnienie.
Zastanowienie nad daszą drogą. Taki był cel mojego komentarza który wywołał lawinę
Marcin
Rafał, z całym szacunkiem, ale nie udawaj.... Greka.
My mamy program. Jest gotowy od wiosny (akurat tego mogłeś nie wiedzieć), ale dopóki Wy macie monopol na egzaminowanie i jest "oblig patentowy" stwierdziliśmy, że nie będziemy go rejestrować.
Przyczyny są trzy (najistotniejsze):
- mam podstawy przypuszczać, że Wasi egzaminatorzy nie będą obiektywni - są to wiadomości z pierwszej ręki od Waszych Wysoko Postawionych Działaczy ;)
- przystępując do "systemu" uznalibyśmy "przewodnią rolę związku"
- przystępując do "systemu" przyznalibyśmy, że "patentowy oblig" jest słuszny.
Dopóki patenty będa obowiązkowe i dopóki tylko Wasi ludzie będa mogli egzaminować, nie zamierzamy uczestniczyć w tej szopce. Szkolenia robimy sobie i dla siebie na wspólnych rejsach.
Hasip
Panie Marcinie
Na historycznym spotkaniu w Słupsku, w marcu 2007, powołane zostały dwa zespoły: d/s żeglarstwa rekreacyjnego oraz d/s żeglarstwa komercyjnego. Rekreacyjni działali, następne spotkanie było w Gdyni, no i w efekcie od maja 2007 mamy częściową liberalizację.
Proszę odszukać listę osób, które wpisały się na listę komercyjną i zapytać ich, co zrobiły poza zapisaniem się do tego zespołu?
Mnie nie przeszkadza, że centrum ruchów wolnościowych jest w Trójmieście. Sam tam mieszkałem i jest to dla mnie naturalne przywództwo. Myśl wolnościowa w Ustce czy innych portach środkowego i zachodniego wybrzeża nie miała szans na szerszy rozwój, chociażby ze względu na znaczne nasycenie żeglarstwa służbami mundurowymi.- a więc ludźmi nawykłymi do słuchania rozkazów.
Może Pan zauważyć, że aktywność członków SAJ i innych stowarzyszeń wolnościowych nasila się wówczas, gdy musimy reagować na działania PZŻ, zmierzające do ograniczania naszej wolności. My po prostu chcemy, aby PZŻ przestał się nami interesować, aby przestał nam przeszkadzać w żeglowaniu. Gdy ta organizacja zajmie się tym, do czego została powołana - sportem - , to będziemy jej bić brawo przy każdym sukcesie polskich żeglarzy regatowych. Teraz, niestety, ciągle musimy czujnie obserwować działania Związku ,aby reagować na próby ograniczania naszej, przecież dość ograniczonej, wolności.
Pozdrowienia z Ustki
Edward Zając
Myślę jednak, że autor tekstu także w sposób krytyczny odniósł się do ich działania:
"Tak, na tym polu naprawdę powinniśmy zmierzać ku „modelowi brytyjskiemu”. W porównaniu z Brytyjczykami mamy w Polsce raczej atrapę związku żeglarskiego i kilka embrionów żeglarskich stowarzyszeń, które oby się w końcu wykluły."
Nie wykluły się, a moim zdaniem nie działają na tyle wspólnie i w kierunku realizacji nowych pomysłów aby miały mieć w najbliższej "dziesięciolatce" jakiekolwiek znaczenie.
Proszę nie pisać, że gdy tak mówię to powinienem pokazać jak można lepiej.
Nie pokażę ponieważ nie mam w tym kierunku inklinacji, lecz pokazany przez autora sposób brytyjski wskazuje kierunek ku, mimo wszystko, silnej organizacji dla wszystkich.
Marcin.
Z obydwu stron znani i doceniani żeglarze, wychowawcy ...
Może to brzmi patetycznie, ale brak dążenia do wspólnej idei jaką jest żeglarstwo tworzy atmosferę z której wiele osób ucieka. Rzesze młodzieży nie włączają się w nurt dyskusji nad sprawami żeglarstwa - dyskusji merytorycznych o żeglowaniu - ponieważ są zniechęcone taką sytuacją.
Artykuły zamieszczane przez Jerzego o Bornholmie są dla mnie tym czym powinno zajmować się takie forum. Jeżeli nie chcemy doprowadzić do całkowitego oderwania pokoleń, dyskusje takie jak o cumowaniu powinny stanowić kwintesencję. Wiele osób na podstawie takich artykułów poszerza swoją wiedzę w oparciu o wypowiedzi "wyjadaczy".
Marek z wysp.
Myślę, że wkradła się tu pewna nieścisłość. SAJ usytuowany jest co prawda na Pomorzu Wschodnim, natomiast Samoster w Warszawie a Bryfok w Lublinie. Ocena jakoby zrzeszały one żeglarzy głównie z jednego regionu, to nie wynik zamknięcia się na pozostałe, ale brak chęci innych żeglarzy do uczestnictwa w tych organizacjach, a być może także niewiedza czy niechęć do zrzeszania się. Przede wszystkim zdeterminowana jest ta przynależność kontaktami towarzyskimi, a przynajmniej na początku działalności tych stowarzyszeń taką była. Przynależność wywodząca się z kontaktów towarzyskich tez ciężko uznać za jakiś zarzut, tak się dzieje, że Ci co chcą działać i chcą podjąć trud muszą sobie ufać i na sobie polegać, dlatego też przy przejściu z nieformalnych grup do formalnych pełnoprawnych organizacji działa się z ludźmi, bliskimi choćby ideowo.
Żadna z tych organizacji nie działała w ukryciu, jej zamiary, decyzje i działania były przedstawiane zarówno na tym SSI przez nieocenionego w tej mierze Don Jorge'a, jak i na grupie dyskusyjnej pl.rec.zeglarstwo i na oficjalnych stronach każdej z nich. Skoro działalność, statuty i cele były i są nadal jawne, ciężko mówić o zamknięciu na kogokolwiek. Ostatnio na Sailforum zaistniał osobny dział .. SAJu, miedzy innymi po to żeby zapoznać żeglarzy tam skupionych z celami i ideami tego stowarzyszenia, z tym co robią i co zamierzają robić. Faktem jest więc raczej to, że chcą skupiac wszystkich zainteresowanych, a że potrafią bronić interesów także z Pomorza Zachodniego ą słoa osób z tego rejonu które bardzo przychylnie sie wypowiadają np. o SAJu.
Nie do końca jest też prawdą, że tylko działalność PZŻ aktywizuje "opozycyjne" stowarzyszenia. Raczej każda, naruszająca interesy ich członków. Opozycyjnośc wobec wrogich działań, to nie jest walka z PZŻ jako strukturą i organizacją i co do jej statutowych zapisów, choć ścieraja się i interesy i cele. Trudno jednak nie krytykowac PZŻ skoro ich celem jest dobro związku, ich monopoli niekoniecznie ze sportem związanych, a SAJu, Samosteru i pozostałych - dobro i interesy żeglarzy prze nich samych wyrażane. Trudno tez nie patrzeć krytycznie na PZŻ skoro nie interesuje się on tym czego chcą jego członkowie, nie ewoluuje razem ze zmianami społecznymi i ekonomicznymi, nawet nie stara sie nadążać .. i patrzeć w przyszłość.
Proponuję więc raczej zapoznać się z działaniami podjętymi przez SAJ i Samoster, zamiast formułowania pobieżnych wniosków. Ilość komentarzy pod wątkami przeciwko PZŻ, nie swiadczy o niczym więcej jak silnym oporze przeciwko zmianie stanu rzeczy, wyrażanych najczęście ze strony działaczy - czynnym, lub korzystających ze struktur PZŻ.
Aga_gagaa_Proczka
niebędąca członkiem żadnego stowarzyszenia.
Już... już chciałem w to uwierzyć jak to na tym Pomorzu zachodnim jest cudownie ach i och, władza chce im nieba przychylić a `PZŻ żyły sobie wypruwa, żeby im się dobrze i wygodnie żyło gdy nagle... przed chwilą na p.r.z przeczytałem:
----------------------------
Bazuję na przystani pod nazwą "Międzyszkolny Ośrodek Sportowy EUROREGIONALNE
CENTRUM EDUKACJI WODNEJ I ŻEGLARSKIEJ" w Szczecinie. Jeszcze w zeszłym roku była
to przystań Morskiego Ośrodka Pałacu Młodzieży obecnie jest niezależną
instytucją miejską. W związku z tym , że na rozbudowę mariny miasto przeznaczyło
tylko 40 milionów złotych nowy dyrektor Sebastian Wypych ustalił nowy cennik:
jachty do 8m 1870zł za rok
8 -12 m 2680zł za rok
12 -14 m 3460zł za rok
Do tego wypożyczenie zawiesi na godzinę 48,80zł
wypożyczenie wózków podłodziowych na godzinę 48,80zł
parking niestrzeżony na dobę 18,30zł
załoga jachtów czarterowych/ cena za osobę na dobę 18,30zł
wjazd dźwigu na teren Centrum 61zł
postój w hangarze 18 zł/m2 miesięcznie
A teraz najlepsze !!!!!
OPŁATA ZA ENERGIĘ ELEKTRYCZNĄ ZA GODZINĘ 12,20zł !!!!!!!!!!!
Jeszcze raz 12,20zł za GODZINĘ (10 godzin ładowania akumulatora za jedyne 122zł)
------------------------
Hymmmm chyba trochę za szybko kolego wysyłasz nas na emeryturę:
"Czy jednak inne "rewolucyjne" organizacje żeglarskie przeżyją unormowaną i znormalniałą sytuację? Jaki będzie ich cel? Szkoda gdyby, zrzeszając tak wspaniałych żeglarzy jak ich członkowie, odeszły w zapomnienie."
Coś mi się widzi kolego:-)))) że szybko na tą emeryturę nie pójdziemy:-))))) Bo jeszcze dłuuuugo nie będzie normalnej sytuacji...
Jako inicjator i organizator spotkania w Słupsku w roku 2007 od którego zaczęto skuteczną walkę o liberalizację przepisów związanych z rekreacyjnym, także i tak zwanym ,,komercyjnym", uprawianiem żeglarstwa, A WIĘC NIE SPORTOWO - WYCZYNOWYM, czuję się w obowiązku sprostować nieprawdziwe informacje w jednym z postów.
Impulsem do zorganizowania tego spotkania stała się dla mnie wymiana korespondencji z Panem Andrzejem Mazurkiem, prezesem stowarzyszenia BRYFOK z Lublina.
Ze strony żadnego działacza PZŻ nigdy wcześniej nie zetknąłem się z żadną inicjatywą, aby polskie przepisy upodobnić do istniejących w NORMALNYCH PAŃSTWACH, a więc nadać im NORMALNY kształt.
Podczas rozlicznych spotkań z działaczami SAJ czy BRYFOK-a nigdy nie zetknąłem się z zamiarami prowadzenia jakiejś bezsensownej walki z PZŻ, tylko dążenie do autentycznej normalizacji sytuacji w Polsce. Rozumianej oczywiście dosłownie, a nie w takim sensie w jakim ,,normalizowano" sytuację w Czechosłowacji w roku 1968.
Spory z działaczami PZŻ miały miejsce tylko wtedy, gdy część działaczy PZŻ wyrażnie się początkowo tej liberalizacji przeciwstawiała. Część z nich zresztą się z tego stopniowo zaczęła wycofywać, ale jeszcze na posiedzeniu sejmowej komisji w sprawie żeglarstwa śródlądowego część próbowała nie dopuścić do zmian, operując dosyć płytka demagogią i mijaniem się z prawdą.
Nie sądzę, aby na obecnym etapie poziomu świadomości społecznej i obywatelskiej polskiego społeczeństwa, oraz fatalnego stanu polskiego systemu prawnego była potrzebna jedna wielka ogólnopolska organizacja, zrzeszająca wszystkich żeglarzy.
Po półwieczu ,,jedynego słusznego ustroju" takie organizacje są w najlepszym wypadku martwymi i kosztownymi molochami, o ile nie wręcz - rodzajem ,,mafii" jak osławiony PZPN.
W innej dziedzinie bliskiej mojemu sercu - ochronie narodowego dziedzictwa, mamy ogólnopolskie Towarzystwo Opieki nad Zabytkami, mające być kontynuatorem wielce zasłużonego Towarzystwa Opieki nad Zabytkami Przeszłości i do niedawna przynajmniej korzystające z rządowego wsparcia.
Tymczasem warszawska centrala TOnZ literalnie nie zrobiła i nie robi nic !!!
Zaledwie dwa - trzy terenowe koła czy oddziały TOnZ mogą się wylegitymować jakimiś konkretnymi osiągnięciami i to bez związku z centralą.
Znacznie bardziej skuteczne w działaniu okazują sie lokalne organizacje, fundacje i stowarzyszenia, które dla ratowania i odtwarzania narodowego dziedzictwa więcej zrobiły niż centrala TOnZ i ministerstwo razem wzięte..
Tak więc niechęć do należenia do jednej ogólnopolskiej organizacji jest raczej chyba bardziej przejawem...zdrowego rozsądku niż - rzekomo postszlacheckiej skłonności do warcholstwa.
Pozdrawiam wszystkich Żeglarzy
Witam Panie Waldemarze. Cieszę się, że czytuje Pan czasem ten serwis.
Dla uzupełnienia dodam, że w wielu krajach nie istnieje monopol prawny dający uprzywilejowaną pozycję centralnej federacji sportowej (w Polsce taka federacja się nazywa polski związek sportowy). W Wielu krajach nie ma żadnego centralnego prawa sportowego, nie ma także wyspecjalizowanego prawa sportowego na poziomie lokalnym. O ile nic się nie zmieniło w przeciągu ostatnich trzech miesięcy, to poza Polską tylko w jednym kraju Unii Europejskiej (obecnie 27 państw) jest ministerstwo sportu. Sport zazwyczaj jest częśćią inego resortu, lub też nie ma na szczeblu centralnym koordynacji w tym zakresie. Jeszcze "luźniej" jest z rekreacją ruchową (to polski odpowidnik aktywności ruchowej na świeżym powietrzu) - praktycznie nigdzie nie jest ujęta w jakieś wyspecjalizowane ramy prawne. W Polsce mamy 2 ustawy "sportowe" + ustawa "turystyczna". Autor artykułu wspomina o różnych federacjach sportowych (rekreacyjnych) związanych z żeglarstwem w Wielkiej Brytanii. Podobnie, nie tylko w żeglarstwie, jest w wielu krajach. Potęgą woluntarystycznych organizacji jest ich wielość. W takich systemach trudniej o forowanie partykularnych interesów jednej z grup. W Wielkiej Brytanii państwo nie ma prawa sportowego, w Niemczech wszystkie federacje sportowe działają w oparciu o BGB - Bürgerliches Gesetzbuch - kodeks cywilny, który został uchwalony w 1896r i obowiązuje od 1 stycznia 1900r. (oczywiście wielokrotnie nowelizowany), a poza tym ustawy "sportowe" występują tylko w niektórych landach. Tymczasem w Polsce istnieje tendencja do konserwacji obecnego system, bez zważania na to w jakich warunkach się kształtował. Polski system jest podobny do Francuskiego, jednak obydwa kształtowały się w zupełnie róznych warunkach. Francuski powstawał oddolnie i został przez państwo zinstytucjowany (kodeks cywilny z 1901r + specjalne prawo sportowe - ciekawostka - trenerzy są pracownikami etatowymi ministerstwa młodzieży, sportu i zdrowia), w Polsce zaś był odgórnie tworzony (tzw. elity sportowe i działaczy kreowało państwo a nie sam ruch sportowy) ponadto nigdy w Polsce nie wydzielano rekreacji ruchowej. Przy czym nawet we Francji od kilku lat zachodzą procesy decentralizacji, w Polsce zaś kolejne rządy dążą w kierunku centralizacji i ręcznego sterowania. Minister sportu nadal uważa, że powinien istnieć monopol prawny dla jednej federacji sportowej (tak jest w najnowszym projekcie ustawy). Co ciekawe powołując się przy tym na tzw. standard europejski. Ów standard oznacza praktycznie 4 modele prawne i kilka wariantów funkcjonalnych w każdym z nich, zaś w najważniejszym dokumencie UE dotyczącym sportu - w Białej Księdze w Sprawie Sportu czytamy ” W debacie politycznej na temat sportu w Europie często przywiązuje się dużą wagę do tak zwanego „europejskiego modelu sportu”. Komisja uważa, że należy propagować pewne wartości i tradycje europejskiego sportu. Jednakże w obliczu różnorodności i złożoności europejskich struktur sportu uważa, że próba określenia jednego modelu organizacji sportu w Europie jest nierealistyczna.”
Moim zdaiem, jedyną szansą na oddolną reformę wszelkich struktur jest pozbawienie monopolu polskich związków sportowych oraz wyłaczenie z regulacji związanych z uprawianiem sportu (z tzw. prawa sportowego) rekreacji ruchowej i turystyki. Bez tego nic się nie da zreformować w najmniejszym stopniu. Już dziś jestem w stanie wykazać w projekcie ministerstwa kilka rozwiązań kolidujących z Konstytucją (są orzeczenia TK dla takich schematów) a kilka innych rozwiązań, zwłaszcza z zakresu "korporacyjności", które są w wielu ustawach właśnie RPO skarży do TK. Oczywiście w zakresie nas, żeglarzy, dotyczącym cały czas sprawa jest monitorowana.
Niestety, Panie Waldemarze, urzędników którzy posiadają nie tylko ambicje ale także rozum jest niewielu. Zaś urzędnicy posiadający rozum i wolę służenia narodowi - to jednostkowe przypadki. Niestety.
Pozdrawiam
Andrzej "Hasip" Mazurek
W stu procentach ma Pan oczywiście rację. Z tym, że tu chodzi w sumie o dużo poważniejszą sprawę, która zadecyduje o naszej przyszłości. Czy Polska ma być rzeczywiście wolnym krajem, czy też zniewolonym przez system oligarchiczny. Problemy polskich żeglarzy są tylko częścią większej walki o to, abyśmy wszyscy byli wolnymi obywatelami w wolnym kraju. Najgorsze, że przekłada to się tez i na naszą gospodarkę, hamując rozwój gospodarczy kraju. Dla człowieka o mentalności niewolnika zmiana pana nie ma znaczenia.
Człowiek dążący do wolności o tą wolność konsekwentnie walczy.
Był Pan łaskaw napisać o mnie opinię, którą złotymi zgłoskami zapisano w tysiącletnich dziejach mojej Rodziny i za którą Panu jestem bardzo wdzięczny.
Jestem pewien, że przyszłość jest przed Panem i Pańskim pokoleniem. Będzie - NORMALNIE.
Serdecznie pozdrawiam zapraszając w swoje skromne progi.
Autor tego panegiryku (w którym przemilczał parę mniej wygodnych spraw, ale mniejsza z tym) mógłby wyjaśnić, na czym jego zdaniem polegają szczególne zalety modelu brytyjskiego w porównaniu np. z bliższym nam geograficzniem szwedzkim.
Wszak wśród polskich żeglarzy swobodnych bandera szwedzka cieszy się bez porównania większą popularnością od brytyjskiej, nieprawdaż?
pozdrawiam
krzys
Drogi Krzysiu, moj Smerfie Marudo!
Czy ja gdziekolwiek napisalem cokolwiek o wyzszosci czegos nad czyms? Niewatpliwa zaleta systemu zarowno szwedzkiego jak i brytyjskiego, jest fakt, ze jesli kupie sobie niezbyt duza zaglowke, to moge nia sobie wyplynac na morze, bez "zeglarskiej karty plywackiej" i "cetryfikatu okretowego".
Nie roszcze sobie pretesji do miana wszechwiedzacego, wiec chetnie sie dowiem, jakie "mniej wygodne sprawy" przemilczalem.
Jesli zas chodzi o forme, to staraj sie nie uzywac slow, ktorych znaczenia nie rozumiesz.
Panegiryk, to "uroczysty tekst pochwalny, sławiący jakąś osobę, czyn, wydarzenie; pełen przesadnego zachwytu, często o charakterze pochlebczym." Komu schlebiam nie mam pojecia, podobnie jak co/kogo slawie. I gdzie zachwyt przesadny?
W starozytnej Grecji panegiryki wyglaszano na pogrzebach wybitnych osobistosci. Z wielka checia popełnie panegiryk na pogrzeb pewnego związku w jego dotychczasowej postaci...
Pozdrawiam cieplo
Krzysztof Bienkowski
Czesc
Owszem, uważam Twoje zachwyty nad modelem brytyjskim za przesadne i nie do końca rzetelne (bo też od panegiryku nikt rzetelności nie wymaga). Np. pisząc, że "chcącemu nie dzieje się krzywda", pominąłeś znane przypadki, kiedy odpowiedzialność za ewidentną, tragicznie zakończoną głupotę skipera została zrzucona na producenta jachtu. Owszem, miało to miejsce w Wielkiej Brytanii, nie w Polsce ani nie na Białorusi.
Jednak nadal nie odpwiedziałeś na pytanie, dlaczego to model brytyjski a nie skandynawski uważasz za najlepszy. Dlaczego urzędnicy morscy tak uważają, wiadomo - bo w UK odpowiednik naszych urzędów morskich ma dużo większe uprawnienia. A Ty dlaczego?
Jedną z zasadniczych różnic między modelem brytyjskim a, trzymajmy się tego przykładu, szwedzkim jest (jak obaj dobrze wiemy) to, że w brytyjskim funkcjonuje zasada: jeżeli właściciel nie pływa, to jacht stoi w porcie. Inaczej właściciel naraża się na posądzenia urzędników o uprawianie "kryptokomercji", kłopoty z towarzystwem ubezpieczeniowym, donos do skarbówki i inne nieprzyjemności, nawet jeżeli jego jachtem przepłynął się przyjaciel całkowicie za friko. W Szwecji nikogo nie interesuje, kto i na jakich zasadach pływa czyim jachtem (o ile go nie ukradł), nawet fiskus nie jest tym zainteresowany.
Zdajesz sobie sprawę, że to ważna różnica, zwłaszcza w Polsce, gdzie na jeden jacht morski przypada kilkuset żeglarzy. Czy uważasz tę różnicę za zaletę modelu brytyjskiego?
pozdrowienia
krzys
Z chęcią poczytam uzasadnienia merytorycznego rewelacji na temat "modelu szwedzkiego". Zwłaszcza w części dotyczącej fiskusa i podatków.
Podziel się, Krzysztofie swoją wiedzą. Ciekawi mnie zwłaszcza:
- jak jest zdefiniowana "komercja" i gdzie przebiega granica
- jak są zdefiniowane wymogi dla rekreacji i "komercji"
- ile wynosi podatek dochodowy od "czarterów okazjonalnych", jak się go deklaruje, jak kontroluje
- ile wynosi podatek od działalności polegającej na "czarterach"
- problemy MOMS przy czarterach (MOMS to szwedzki VAT)
Hasip
- jak jest zdefiniowana "komercja" i gdzie przebiega granica
W ogóle cały podział jest dopiero dla jachtów powyżej 12x4m (muszą być przekroczone oba wymiary) lub (o ile pamiętam) powyżej 12 osób załogi. Zgadza się?
To stanowi o istocie różnicy między modelem brytyjskim a szwedzkim. Szwedzki pozostawia sporą swobodę dla nieformalnej społecznej samoorganizacji, podczas gdy brytyjski jest w zasadzie dwubiegunowy: albo pływasz tylko dla przyjemności, albo robisz biznes.
Jeśli chodzi o kwestie podatkowe, to nie upieram się (mogę mieć nieaktualne informacje), ale nie one są najistotniejsze przy porównywaniu z systemem brytyjskim.
pozdrowienia
krzys
Nic nie jest prawdą w tym co pisałeś. Pomieszałeś sprawy kompetencji załogi z wymaganiami wobec jachtu.
Hasip
Czyżbyś Andrzeju spodziewał się konkretów??? Od TEGO dyskutanta?
pozdrawiam
AIKI
Nic nie jest prawdą w tym co pisałeś.
Więc oświeć publiczność w tej sprawie. Jakie to Twoim zdaniem jachty uznawane są w Swecji za komercyjne i podlegają szczególnym obostrzeniom? Kto i na jakiej podstawie to kontroluje?
pozdrawiam
krzys
Dlaczego to ja mam oświecać? Po ekspercku porównałeś model brytyjski i szwedzki - "przejdźmy od słów do czynów" - to Ty podałeś rewelacje - podaj zatem ich źródło. np. odnośnik do jakiegoś opracowania, przepisu, itp. Nie piszesz rzeczy powszechnie znanych, zatem to Ty musisz udowodnić prawdę.
Hasip
Nie wiem jakie sa przepisy w Szwecji. Z tego co napisałeś jest jeden wniosek, że Ty także nie wiesz. Po tym jak ORGAN "Przyjemniaczków" ukradł i bezprawnie opublikował mój artykulik a potem przekonał wszystkich, że wcale nie ukradł i w zasadzie to ja go sobie sam ukradłem, jestem w stanie uwierzyć, że wraz z Rochem jesteście w stanie udowodnić wszystko.
Wiem również z całą pewnością, że aby w Szwecji kupić paliwo do jachtu bez akcyzy, czyli w takiej samej cenie po której kupują je rybacy, wystarczy wygłosić formułkę że kupujesz paliwo na jacht czarterowy powyżej dwunastu metrów długości. Oczywiście trzeba mieć też taki jacht. Samo oświadczenie wystarczy. Wiem, bo robiłem tak wielokrotnie.
Przy okazji delikatnie przestrzegam wszystkich, którzy robią to na Bornholmie (kupują paliwo bez akcyzy), że tam akurat jest to nielegalne i grozi przykrościami.
Jeszcze jak jesteśmy przy znajomości realiów szwedzkich, to zastanawia mnie, że znawcy ci na narzekania na brak toalet dla jachstmenów w Dzwirzynie i przeciwstawne im pienia o jakości szwedzkich kibli, nie zająkną się, że 90% toalet dla jachstmenów w Szwecji to zwykłe sławojki (czyste i zadbane na ogół), no chyba, że Ty i ja byliśmy w jakiś innych szwecjach.
A'propos Bornholmu, dzisiaj wróciłem z Ronne, gdzie marina zapachana jest zacumowanymi i przysypanymi śniegiem jachtami. Kibelek zamknięty i nawet cieicia nie ma.
Pozdrowienia - Jarek
Nie wiem jakie sa przepisy w Szwecji. Z tego co napisałeś jest jeden wniosek, że Ty także nie wiesz.
Masz prawo do swoich wniosków. :) i "podchodów erystycznych".
Co zaś się tyczy jakiegoś artykułu - o ile mi wiadomo sprawa została zamknięta.
Teraz odejdźmy od osobistych "ansy" i wróćmy do meritum:
Aby paliwo można było kupić bez akcyzy musi być przeznaczone na cele żeglugowe z wyjątkiem prywatnej żeglugi niehandlowej rozumianej jako:
Dla celów niniejszej dyrektywy „prywatna żegluga niehandlowa” oznacza każde użycie statku przez jego właściciela lub inną osobę fizyczną lub prawną, korzystającą z niej na zasadzie najmu lub w jakikolwiek inny sposób, we wszelkich innych celach niż handlowe, w szczególności innych niż w celu przewozu pasażerów lub towarów lub świadczenia usług za wynagrodzeniem lub usług na rzecz władz publicznych. (DYREKTYWA RADY 2003/96/WE - tzw dyrektywa energetyczna)
Ściśle rzecz ujmując jacht czarterowy, o ile nie jest obsadzony płatną załogą nie jest upoważniony do zakupu paliwa bez akcyzy. Przepisy są jednolite w całej UE. W Polsce taki zakup jest praktycznie niemożliwy, bo paliwa bez akcyzy są sprzedawane w ramach składów podatkowych (taka nadgorliwość polskiego fiskusa). W niektórych krajach bardziej lub mniej restrykcyjnie do tego podchodzą. W Holandii kupowałem bez problemu paliwo bez akcyzy, w Niemczech i Danii już nie. Od czasu jak pływam własnym - ten problem jest poza moimi zainteresowaniami.
Kibelki w Szwecji - nie wiem co mają wspólnego z artykułem Krzysztofa Bieńkowskiego, ale... owszem pewnie 90% albo i więcej stanowią sławojki gdyż takowe są w każdym "dzikim" miejscu odwiedzanym przez żeglarzy. Są nawet na terenie rezerwatów. W portach są typowe toalety i prysznice. Nie jestem w stanie sobie przypomnieć typowego portu jachtowego ze sławojkami (pomijając jakieś maleńkie porciki służące głównie rybakom).
Krzysiu, zapominasz o uwarunkowaniach! W marcu 2007 w Słupsku mogliśmy powiedzieć "nie" dla propozycji wdrożenia systemu brytyjskiego. Sądząc po późniejszych zmianach politycznych, być może dotąd moglibyśmy tylko marzyć o liberalizacji. Przecież po Rozporządzeniu min. Wiecheckiego nie uzyskaliśmy nic więcej - tylko odpieramy ataki na zdobyte pozycje. Projekty dalszych ułatwień wylądowały w koszu. Próba szybkiego wdrożenia systemu brytyjskiego odeszła wraz z Rekściem, Wojtasikiem i całym MGM. Patrząc na stan obecny trudno mówić, że mamy system oparty na jakimś wzorcu; jest on nasz, polski.
Edward Zając
Artykuł Krzysztofa Bieńkowskiego i to co pisałem nie ma większego związku z tym, co zdarzyło się w Słupsku. Jeśli jednak chcesz, wypowiem swoje zdanie i na ten temat.
To co działo się w Słupsku było kompromitacją: urzędnicy państwowi zawarli nieformalny układ z niektórymi obywatelami w celu wzajemnego przyzwolenia na naruszanie prawa. W rezultacie urzędy nadal prawem kaduka wydają zarządzenia porządkowe. Nadal lekceważona jest obowiązująca ustawa i obowiązujące rozporządzenie, zwalniające wszystkie jachty z wymagań technicznych (Dz. U. z dnia 14 czerwca 2002 r.).
Znaczy, nie ma sie czym chwalić.
Tym bardziej, że z relacji ze spotkania w Słupsku wynika, że było tam bezwarunkowe TAK, zgoda w ciemno na wszystko co sobie urzędnicy wyobrazili pod pojęciem "modelu brytyjskiego". Później dopiero zaczęło się odkręcanie, m.in. rewizja pojęcia "jachtu komercyjnego".
Trudno, stało się. Dzisiaj jednak sytuacja jest trochę inna. Nie ma już entuzjastów "modelu brytyjskiego" w urzędach, wspomnienia zostawili po sobie dwuznaczne: patrz http://wwww.maritime.com.pl/newsletter/indexm.php?id_term=44792
Nie ma ministra gospodarki morskiej, który był ich marionetką i każdemu urzędniczemiu pomysłowi gotów był nadać rangę rozporządzenia (bez oglądania się np. na Kodeks Morski). Nadal obowiązuje wspomniane powyżej rozporządzenie o wymaganiach, nadal urzędy morskie nie mają prawa do regulowania tych spraw w drodze zarządzeń porządkowych. Właśnie teraz można byłoby załatwić sprawę porządnie i trwale - tylko trzeba chcieć.
Tymczasem urzędasy na odchodnym wysmażyły projekt nowej ustawy, według którego do wypożyczenia windsurfera w Chałupach albo Pucka w Pucku potrzebne byłyby papiery zawodowe dla całej załogi. I projekt ten dostał tutaj poparcie! - to dopiero jest kompromitacja...
pozdrawiam
krzys
Krzysztof, o co Ci właściwie chodzi?
W Słupsku spotkali się przedstawiciele żeglarzy rekreacyjnych, komercyjnych i nawet PZŻ-tu. Może "przypadkowi", bo nie odbyły się Walne Zgromadzenia, które by wybrały delegatów ...
Naszym zadaniem, przedstawocieli żeglarzy rekreacyjnych, było doprowadzenie do liberalizacji przepisów. To osiągnęliśmy w tempie niesamowitym. Zdarzyło mi się już słuchać podziękowań od armatorów, którzy nie musieli zmieniać polskiej bandery na inną- a mieli taki zamiar.
Zespół komercyjny nie zebrał się ani raz - widocznie ci przedstawiciele byli zadowoleni z istniejącej sytuacji. Jakie prawo mieliśmy, my rekreacyjni, do reprezentowania żeglarstwa komercyjnego? Skąd mieliśmy wiedzieć, jakie rozwiązania są dla nich korzystne?
Nade wszystko - nie mieliśmy prawa zrezygnować z szybkiego wprowadzenia liberalnych przepisów tylko dlatego, że nie regulują one całości problemów żeglarskich. Osiągnęliśmy to, że przed nami już trzeci sezon pływania na zliberalizowanych przepisach. Jeśli chcesz walczyć o zmianę przepisów dotyczących konstruktorów czy firm wynajmujących jachty - wolna droga. Staraj się jednak robić to tak, abyś nie zaszkodził tym, którzy już teraz korzystają z istniejącej sytuacji i bez stresu żeglują po morzu. Właśnie dzięki tym "przypadkowym" delegatom oraz urzędnikom: pp. Rekściowi , Wojtasikowi i ministrowi Wiecheckiemu.
Pozdrowienia
Edward Zając
Na to odpisuję osobno, bo to trochę inna kwestia.
Patrząc na stan obecny trudno mówić, że mamy system oparty na jakimś wzorcu; jest on nasz, polski.
To jest konieczne i trzeba sobie zdawać z tego sprawę.
Niestety, propagandyści przedstawiają "model brytyjski" jako skończony, niepodzielny, ideał, możliwy do zaimportowania w całości lub wcale. Nic bardziej błędnego.
Po pierwsze, system brytyjski nie może zostać zaimportowany w całości ze względu na zupełnie inny system prawny w Polsce (że o braku królowej nie wspomne ;-)). W rzeczywistości postulat ten służył manipulacji: ucięto dyskusję, które elementy modelu brytyjskiego są korzystne, a które mniej, a potem wprowadzono tylko te, które były wygodne dla urzędników. Zauważ też, że częścią systemu brytyjskiego jest rozbudowany system certyfikatów żeglarskich, nadzorowany przez ichni związek sportowy - czyli dokładnie to co zostało w Polsce bardzo skutecznie zdemontowane. Ostatnio SAJ wypowiedział się za utrzymaniem przez czas nieokreślony bardzo "niebrytyjskiego" rozporządzenia min. Lipca...
Po drugie, system brytyjski nie jest uniwersalny, skończony ani odwieczny. Jego obecny kształt powstał całkiem niedawno - żeglarstwo zaczęło być biznesem na dużą skalę (a nie tylko hobby i rzemiosłem) jakoś w latach 70-tych, w latach 80-tych zwiększyła się państwowa kontrola nad nim, w 90-tych doszła do tego dyrektywa RCD, później w modelu brytyjskim pojawiły się certyfikaty ICC... Poszczególne rozwiązania były wprowadzane w miarę zmian sytuacji i nie uważano status quo za świętość. Zapewne jeszcze niejedno się zmieni. W tej sytuacji traktowanie tego wszystkiego jako spójnego, niepodzielnego ideału, jest śmieszne.
Po trzecie, obecna forma systemu brytyjskiego nie była - jak to głoszą propagandyści - przyczyną rozrostu flotylli jachtów. Przeciwnie, jest ona skutkiem tego, że jachtów jest "bardzo dużo". Jest np. na tyle dużo, że mogą sobie spokojnie stać w portach nie odbierając chętnym możliwości żeglowania. Twierdzenie, że wystarczy wprowadzić przepisy takie jak w jakimś kraju-raju, a i u nas raj nastąpi, jest myśleniem magicznym - to tak jakby wiązać sobie na głowie turbany i czekać aż ropa tryśnie ;-> Przyjmować bezkrytycznie model brytyjski "bo się sprawdził" to tak, jakby Brytyjczycy nagle zmienili swoje przepisy na argentyńskie "bo się sprawdziły koło Hornu".
Tak czy inaczej jesteśmy skazani na wypracowanie własnego systemu uregulowań żeglarskich. Z użyciem zdrowego rozsądku, a nie nieudolnie kalkując z innych.
pozdrowienia
krzys
"uważam Twoje zachwyty nad modelem brytyjskim za przesadne i nie do końca rzetelne"
Chlop swoje, baba swoje... Szkoda czasu :-(
Pozdrawiam
Krzysztof Bieńkowski
Czy odpowiedź na moje pytanie jest dla Ciebie zbyt trudna czy zbyt niewygodna?
krzys
ps. przykład nierzetelności podałem.
Odpowiedni przepis brytyjski literalnie wskazuje, że jeśli jachtem płynie przyjaciel nie ponosząc opłat, to nikomu nic do tego
Teoretycznie. Praktykę opisał kiedyś Zbyszek Klimczak: jeżeli ktoś pływa cudzym jachtem, to sytuacja ta jest "podejrzana" i właściciel musi się z tego gęsto tłumaczyć.
Szkoda że nie piszesz iż - jako domorosły konstruktor jachtów - jesteś za brakiem jakiejkolwiek odpowiedzialności tychże. Wiadomo że każdy pilnuje swojego interesiku, ale przynajmniej miej odwagę się do tego przyznać
Przeciwnie: jestem zwolennikiem odpowiedzialności za rzeczywiste skutki swoich działań (także konstruktorskich), przeciwnikiem biurokratycznego udowadniania że nie jest się wielbładem.
Nigdy nie ukrywałem, że uważam podział rekreacja-komercja i wszystko co się z nim wiąże za szkodzące moim interesom, podobnie jak (przypuszczalnie) interesom większości żeglarzy w Polsce. Natomiast leży on w interesie dużych firm komercyjnych i pracujących dla nich prawników.
Dlaczego Krzysztof Bieńkowski uważa, że system brytyjski jest w jego interesie, bezskutecznie próbuję się dowiedzieć.
pozdrawiam
krzys
Za chwilkę usłyszymy , że do czasu rozstrzygnięcia, który jest dobry ( Brytyjski czy Szwedzki ) lepiej zostawić sprawdzony i dobry ( dla kogo ? ) PZŻ owski.
Czy o to chodzi autorowi ?
Jeżeli wie i uważa że coś zostało świadomie przemilczane powinien to nazwać a nie insynuować nieczyste intencje czy zagrania.
To nie jest w porządku.
Artykuł jest bardzo dobry.
Uważam że nadszedł już czas na konstruktywną pracę. Środowisko zrzeszone w organizacjach innych, niepodległych PZŻ jest moim zdaniem tak silne że posiada wystarczającą moc sprawczą blokowania wszelkich konserwato - powrotnych poczynań naszego państwa.
Nie jestem i nie byłem związany z PZŻ a moje opatentowanie zgodne z polskimi przepisami zakończyło się na poziomie żeglarza. Od kilkunastu lat prowadzę jachty po "morzach i oceanach".
Walka Panowie była słuszna, ale następuje szybko schyłek okresu "rewolucji" przepisowej żeglarstwa.
Myślę, że jest bezpiecznie i bez większych zagrożeń pomimo pomysłów twardogłowych a zagrożenia są sztucznie podsycone.
Żeglarstwo wyskoczyło z ram i nie da się do tych ram go wcisnąć w Państwie demokratycznym.
Idące w dziesiątki tysięcy żeglarzy polskich nie dadzą zepchnąć się z powrotem w czeluści.
Ciężko jest "rewolucjonistom" przyznać, że czas ich pracy choć tak ważny i potrzebny dobiec może końcowi.
Są dwa wyjścia po rewolucji. Jedno to praca u podstaw, opracowywanie nowych zasad szkoleń sprawdzających się w nowych czasach, dzielenie się swoją wiedzą praktyczną i teoretyczną a drugie to popadanie w dyskusje w zamkniętym kręgu, wynajdowanie wciąż nowych przeciwników (ludzi czy przepisów).
PZŻ może wolno ale się zmienia, poszczególne OZŻ ty wegetują i upadną, niektóre odnajdują się współcześnie. Wystarczy przejrzeć wykaz i odnaleźć strony internetowe OZŻów. Jedne żyją jedne umierają śmiercią naturalną.
Czy jednak inne "rewolucyjne" organizacje żeglarskie przeżyją unormowaną i znormalniałą sytuację? Jaki będzie ich cel? Szkoda gdyby, zrzeszając tak wspaniałych żeglarzy jak ich członkowie, odeszły w zapomnienie.
Zastanowienie nad dalszą drogą. Taki był cel mojego komentarza który wywołał lawinę
Marcin
Gratuluje Krzysztofie napisania bardzo dobrego tekstu. Spostrzezenia na temat różnic mentalnych między Angolami a Polakami są bardzo celne. Niestety u nas nadal obowiązuje wiele zasad rodem z "rewizora" Gogola i ja tez żałuje, że Rzymianie nie wybrali się bardziej na północny wschód ze swymi podbojami.
Mam tez jedno zastrzeżenie. Starasz się porównywać certyfikat Yachtamster Offshore z naszym sternikiem jachtowym, a później kapitana jachtowego z Yachtamster Ocean. Już kedyś pisałem o tym tu w tym okienku. Jakiekolwiek porównywanie poszczególnych certyfikatów brytyjskich z naszymi stopniami jest karkołomne i zwyczajnie pozbawione sensu, dlatego, że to są zupełnie inne systemy. Jedyne podobieństwo, to ilość. Cztery certyfikaty bryatyjskie i cztery stopnie PZŻ.
Piszesz, że YM Offshore to coś podobnego do jsm, a YM Ocean to k.j. Szkoda, że nie napisałeś, że jedyna różnica pomiedzy YM Offshore a YM Ocean, to zdany egzamin na lądzie z astronawigacji i meteo globalnego, oraz rejs stażowy 600 Nm bez nawigacji za pomocą elektroniki.