SZCZECIŃSKI KONCERT NA WODZIE

Jak przyszło co do czego, to jednak okazało się, że żadne tam "disco-polo" ani "łubudu-łubudu", ale klasyczna muzyka jest najbardziej ceniona przez żeglarską społeczność. Ja to podejrzewałem od dawna, ale dopiero teraz Zenek Szostak (szef ZESZYTÓW ŻEGLARSKICH) podrzucił mi dowód rzeczowy. Tysięczna widownia ! To jest to ! Zenku - bardzo dziękuję !

Żyjcie wiecznie !

Don Jorge

_______________

Cześć Jerzy !
Żałuj, żałuj, że tak jak my - prości żeglarze - nie nacieszyłeś swych uszu i duszy wielką ucztą muzyczną, którą dane nam było smakować w sobotni wieczór, 17-go czerwca. Czekaliśmy cały rok na to wydarzenia i stało się. „Muzyka na wodzie” rozbrzmiała ponownie pod zdecydowaną ale jakże swobodną, radosną batutą Jana Waraczewskiego – żeglarza z krwi i kości, żyjącego wiatrem i wodą, życiem przystaniowym i na przystani.
Na pływającej scenie (ustawionej na wojskowych, stalowych pontonach) zacumowanej w basenie jachtowym Jacht Klubu AZS w Szczecinie pojawili się filharmonicy szczecińscy i zaproszeni soliści – Romana Jakubowska-Handke (sopran) i Leszek Świdziński (tenor).


Tłumy ludzi, prawdziwych melomanów i my - żeglarze o uszach nierzadko z lekka przydepniętych przez przysłowiowego słonia, - na ponad dwie wieczorne godziny oddaliśmy się muzyce poważnej, chociaż nie zawsze odbieranej przez publiczność na poważnie. Bo jak inaczej powiedzieć o wspólnym śpiewaniu, słuchaczy i artystów, arii z uznanej już od stu lat operetki Ferenca Lehara „Wesoła wdówka”, „Usta milczą, dusza śpiewa – kochaj mnie”. Ale dlaczego się dziwić skoro sam tenor Leszek Świdziński zachęcał głośno publiczność do wspólnego śpiewania.
Albo publiczność kołysząca się w rytm piosenki z popularnego z lat 50-tych i do dziś jednego z najsłynniejszych musicali Fredericka Loewego „My Fair Lady” – „Przetańczyć całą noc”. Oj przetańczyło by się z ochotą !
Czy widział ktoś coś podobnego w murach szacownych gmachów filharmonii ?
Ale która filharmonia pomieściłaby tak licznie przybyłą publiczność (900 ustawionych krzeseł – zajęte, i jeszcze dziesiątki osób stojących, inni na zacumowanych wokół jachtach, na tarasie tawerny i ... na balkonie bosmana przystani – tam było jak w loży).
W barwnie udekorowanej scenerii przystani Klubowej, na trawnikach, pomostach, jachtach, w ferii świateł sceny i palących się świeczek na wiankach pływających po wodzie, ciepło i pogodnie, przywitał wszystkich Komandor Klubu, znany, nie tylko w środowisku żeglarskim, i powszechnie lubiany, kpt. Witold Zdrojewski.
Chyba podobnie wyglądały ongiś koncerty i spektakle wystawiane w ogrodach i parkach książęcych i królewskich. Pyszna uczta melomana, nietuzinkowe wydarzenia artystyczne i to wysokiego lotu.
Jan Waraczewski, jak przystało na żeglarza i przez wzgląd na otoczenie wodne, rozpoczął koncert uwerturą koncertową niemieckiego kompozytora okresu romantyzmu Felixa Mendhelssona-Bartoldego - „Hebrydy czyli Grota Fingala”. Romantyczna muzyka, szum morza, celtyckie odniesienia i wyspy u zachodnich wybrzeży Szkocji oto echa wrażeń wyniesionych z podróży do Szkocji kilkunastoletniego Mendhelssona.
Był również walc z baletu Piotra Czajkowskiego „Jezioro Łabędzie”, muzyka tak bliska słowiańskiej duszy. Morskie i wodne klimaty przewijające się w koncertach J. Waraczewskiego są już tradycją; suita „Muzyka na wodzie” G. F. Haendla to pierwszy koncert na przystani jachtowej Jacht Klubu AZS w Szczecinie sprzed czterech lat.
Jeszcze „Obrazki z wystawy” („Pictures at an Exhibition”) Modesta Musorgskiego, co prawda nie w tej najbardziej znanej, luźnej rockowej adaptacji dokonanej przez brytyjskie trio rockowe Emerson, Lake and Palmer czy też elektroniczna wersja japońska Isao Tomity, ale ... „Taniec kurcząt w skorupkach” - to ukłon w stronę jednego ze sponsorów koncertu (a było ich wielu, wielu, wielu) - firmy drobiarskiej Drobimex.
W końcówce legenda współczesnego teatru muzycznego suita z musicalu Josepha Steina i Jerre’go Bocka „Skrzypek na dachu”. Tu również niejeden ze słuchaczy nucił pod nosem znane, pogodne, przepojone radością życia śpiewy ubogiego mleczarza Żyda Tewiego.
Oklaski, bisy, owacje. A wszystko to przy lekko kołyszących się jachtach, cichym brzęku fałów, w atmosferze przesiąkniętej świeżym, wilgotnym powietrzem wieczornym.
Po koncercie nocne spotkania, rozmowy, zabawy w Klubie, w tawernie, na jachtach. I podobnie jak w znanym powiedzeniu: był śpiew, piękne panie i wino.
Teraz gdy „emocje już opadły” czekamy na kolejny koncert na wodzie, kolejną porcję wielkiej sztuki chyba jednak potrzebną nawet nam, niewyrobionym muzycznie, prostym żeglarzom, co najwyżej podśpiewującym czasami niewyszukane muzycznie marynarskie pieśni pracy – szanty.


Zenon Szostak
________________________

Mam nadzieję, że klikniesz obok



Komentarze
oby częsciej ziemowit pośpiech z dnia: 2006-07-22 13:16:26
Odp: oby częsciej Robert Hoffman z dnia: 2006-07-22 13:37:15
Odp: Odp: oby częsciej Robert Hoffman z dnia: 2006-07-22 13:38:47
Też tam byłem Ryszard Rakower z dnia: 2006-07-22 22:22:00