DROŻYZNA PRZYSZŁA Z POŁUDNIA
Za dawnych, dobrych czasów zachodnioeuropejscy utracjusze żeglowali po Śródziemnym. Ci bogatsi między portami francuskimi, włoskimi i hiszpańskimi. Średniacy orali Adriatyk. W tamtych czasach opłaty portowe na Bałtyku były znacznie, znacznie niższe. Oczywiście dla Polaków "kapitalistyczne" porty były drogie (jak wszystko), ale w granicach przyzwoitości. Nawet zawijając do Damp - nie bankrutowaliśmy.
I wtedy wybuchły wojny bałkańskie. Kto żyw na Adriatyku zwijał manele i nagle na Bałtyku pojawiła się ogromna flota jachtów niemieckich. To był właśnie początek bałtyckiej drożyzny. Wojna wygasła, ale jachty pozostały na Bałtyku. A do tego buduje się nowych nieumiarkowane ilości. Czyli jest popyt. A więc ceny opłat portowych poszły w górę. I pójdą jeszcze wyżej! Dużo wyżej ! Wszędzie - nawet w łotewskim Skulte (foto).
Korespondencja Michała "Kuszy" Kuszewskiego. Nie dziękuję, przepraszam. Za takie wiadomości się nie dziękuje. Wybacz Michałku (ale się nie zniechęcaj - ani do Bałtyku, ani do SSI). Ukłony dla Magdusi.
Kamizelki!
Żyjcie wiecznie!
d'Jorge
---------------------------------------------------------------
Nie płyńcie do Visby!
Szanowny Don Jorge
Mijające wakacje postanowiliśmy z Żoną mą – Magdaleną, popłynąć na Wyspy Alandzkie i pobyć tam trochę w ramach zaległego miesiąca miodowego, którego pozbawieni zostaliśmy przez nasze poczucie obowiązku względem pracodawców J.
Niespieszno wyruszyliśmy ze Szczecina via Nexo, Łebę, Gdynię, skąd postanowiliśmy (korzystając ze sprzyjających prognoz) dokonać przeskoku na którąś z Wysp Alandzkich. Po ponad trzech dniach w morzu, awaria autopilota (oraz zmęczenie) zmusiło nas do ustawienia się na kurs 270 i żeglugi na Gotlandię… (tyle słowem wstępu, teraz zaczynamy właściwą historię).
W Visby byłem w 2003 roku. Przez zupełny przypadek trafiliśmy na tydzień średniowiecza, jeśli dodam że był to wówczas mój drugi rejs morski w życiu, to rysuje się obraz pełen szczęścia. Wszystkie te lata, żywiłem wiele sentymentu do Visby. Tak więc gdy teraz los znów gnał mnie na Gotland, nie miałem wątpliwości, który port obrać za cel (tym bardziej, że „naprawa” autopilota miała spore szanse powodzenia właśnie w stolicy Gotlandii). Tak jak siedem lat temu, zacumowaliśmy wzdłuż nabrzeża 3 (koło stacji benzynowej), co było dość zbawienne, o czym za chwilę. Po kilku dniach w morzu, najsensowniej wydawało się rozpocząć zwiedzanie od zmycia trudów żeglugi. Wizyta w bosmanacie to cały szereg rozczarowań. Okazuje się, że „wersja podstawowa” opłaty portowej dziewięcio-metrowego jachtu wynosi 230SEK, najlepsze jest to, że w ramach tej opłaty praktycznie nie ma niczego. Za podłączenie do prądu pani zażądała kolejnych 50SEKów, kwestia prysznica szybko się także wyjaśniła, dostaliśmy dwie karty magnetyczne („kredytowe”) o wartości 100 SEKów każda. Wizyta pod prysznicem, lub w pralni wiązała się z przyłożeniem rzeczonej karty do czytnika, co system rejestrował i skwapliwie doliczał do rachunku (prysznic 5SEK, pranie 10SEK). Jakby wrażeń było mało zapytałem o internet, okazało się, że owszem jest, ale płatny extra… gdy emocje już opadły dotarło do nas, że „muzyka” (słowo muzyka jest oczywistym nadużyciem w stosunku do tego co dało się słyszeć), która zewsząd nas osacza, nie pochodzi z bosmanatu, tylko z mariny. Główny basen mariny wypchany był po brzegi motorówkami, na których powystawiane były wszelkiej maści gigantyczne kolumny, z których non stop dudniło „coś”. W rytmie tego czegoś cała masa homonidów gibała się na owych motorówkach i nabrzeżu…
Oszczędzę opisu tego wszystkiego co się w okolicy działo, ale Sodomia i Gomoria Panie…
Mimo, że nasze nabrzeże znajdowało się w pewnej odległości (na szczęście) i tak wobec powyższego postanowiliśmy maksymalnie skrócić naszą obecność w owym miejscu. Ponieważ udało nam się w tym całym b… ajzlu natknąć na rodaków, z pomocą których awaria została usunięta (którzy nota bene także postanowili czem prędzej opuścić to miejsce), oddaliśmy cumy i przenieśliśmy się do cichego spokojnego porciku na północy wyspy (Blase). Gdzie od kilku dni jedyny hałas jaki daje się słyszeć to potępieńcze jęki wiatru w olinowaniu…
Pozdrawiam
Michał „Kusza” Kuszewski
PS. Przepraszam, że tak sucho i bez wyjaśnienia o co chodzi, ale pisałem w emocjach (i na rozładowującej się baterii laptopa) co skutecznie hamowało moje gadulstwo.
Szanowny Don Jorge
Mijające wakacje postanowiliśmy z Żoną mą – Magdaleną, popłynąć na Wyspy Alandzkie i pobyć tam trochę w ramach zaległego miesiąca miodowego, którego pozbawieni zostaliśmy przez nasze poczucie obowiązku względem pracodawców J.
Niespieszno wyruszyliśmy ze Szczecina via Nexo, Łebę, Gdynię, skąd postanowiliśmy (korzystając ze sprzyjających prognoz) dokonać przeskoku na którąś z Wysp Alandzkich. Po ponad trzech dniach w morzu, awaria autopilota (oraz zmęczenie) zmusiło nas do ustawienia się na kurs 270 i żeglugi na Gotlandię… (tyle słowem wstępu, teraz zaczynamy właściwą historię).
W Visby byłem w 2003 roku. Przez zupełny przypadek trafiliśmy na tydzień średniowiecza, jeśli dodam że był to wówczas mój drugi rejs morski w życiu, to rysuje się obraz pełen szczęścia. Wszystkie te lata, żywiłem wiele sentymentu do Visby. Tak więc gdy teraz los znów gnał mnie na Gotland, nie miałem wątpliwości, który port obrać za cel (tym bardziej, że „naprawa” autopilota miała spore szanse powodzenia właśnie w stolicy Gotlandii). Tak jak siedem lat temu, zacumowaliśmy wzdłuż nabrzeża 3 (koło stacji benzynowej), co było dość zbawienne, o czym za chwilę. Po kilku dniach w morzu, najsensowniej wydawało się rozpocząć zwiedzanie od zmycia trudów żeglugi. Wizyta w bosmanacie to cały szereg rozczarowań. Okazuje się, że „wersja podstawowa” opłaty portowej dziewięcio-metrowego jachtu wynosi 230SEK, najlepsze jest to, że w ramach tej opłaty praktycznie nie ma niczego. Za podłączenie do prądu pani zażądała kolejnych 50SEKów, kwestia prysznica szybko się także wyjaśniła, dostaliśmy dwie karty magnetyczne („kredytowe”) o wartości 100 SEKów każda. Wizyta pod prysznicem, lub w pralni wiązała się z przyłożeniem rzeczonej karty do czytnika, co system rejestrował i skwapliwie doliczał do rachunku (prysznic 5SEK, pranie 10SEK). Jakby wrażeń było mało zapytałem o internet, okazało się, że owszem jest, ale płatny extra… gdy emocje już opadły dotarło do nas, że „muzyka” (słowo muzyka jest oczywistym nadużyciem w stosunku do tego co dało się słyszeć), która zewsząd nas osacza, nie pochodzi z bosmanatu, tylko z mariny. Główny basen mariny wypchany był po brzegi motorówkami, na których powystawiane były wszelkiej maści gigantyczne kolumny, z których non stop dudniło „coś”. W rytmie tego czegoś cała masa homonidów gibała się na owych motorówkach i nabrzeżu…
Oszczędzę opisu tego wszystkiego co się w okolicy działo, ale Sodomia i Gomoria Panie…
Mimo, że nasze nabrzeże znajdowało się w pewnej odległości (na szczęście) i tak wobec powyższego postanowiliśmy maksymalnie skrócić naszą obecność w owym miejscu. Ponieważ udało nam się w tym całym b… ajzlu natknąć na rodaków, z pomocą których awaria została usunięta (którzy nota bene także postanowili czem prędzej opuścić to miejsce), oddaliśmy cumy i przenieśliśmy się do cichego spokojnego porciku na północy wyspy (Blase). Gdzie od kilku dni jedyny hałas jaki daje się słyszeć to potępieńcze jęki wiatru w olinowaniu…
Pozdrawiam
Michał „Kusza” Kuszewski
PS. Przepraszam, że tak sucho i bez wyjaśnienia o co chodzi, ale pisałem w emocjach (i na rozładowującej się baterii laptopa) co skutecznie hamowało moje gadulstwo.
Wielce Szanowny Don Jorge
Obyś Żył Wiecznie !
Co do cen.
Przesyłam Ci informację z „drugiego bieguna”.
- W Turcji w stosunku do ubiegłego roku podrożały wizy z 10 na 15 euro.
- W marinie Kusadasi postój wzrósł o 25%.
- W marinie Bodrum postój wzrósł o 50% (do poziomu Lazurowego Wybrzeża). (bezstronnie: tu i tu woda, prąd, Internet i warunki super)
Formalności wejściowe/wyjściowe „obligatoryjnie” załatwia nowa firma (agencja), koszt 100 euro w Bodrum, w Kusadasi marina nieco mniej.
Poprzednio agencje brały 20-30 euro i było to nieobowiązkowe.
- aliwo w Grecji podrożało o 30%, przy tym Grecy „kombinują” przy liczniku. (to już od dłuższego czasu)
- Podrożały dania rybne. Inne różnie.
- Gaz (butle) cena b.z., ale zrobił się „cienki”.
- Grecy kombinują z „oględzinami” podwodzia jachtu (i kaucją).
- W Grecji szczęśliwi Ci co nie trafil nai strajki: promów, samolotów, komunikacji miejskiej.
Jak widzisz wszędzie walczą z kryzysem. I „nadprodukcją” ludzi zasobnych, także o ekologię.
R. XXI
Drogi Jerzy!
Wróciłem kilka dni temu z rejsu na "północny kraniec" Bałtyku i muszę Ci powiedzieć, że nie wszędzie jeszcze dotarły drakońskie opłaty w marinach.
Otóż w Oulu za dobowy postój jachtu s/y "Barlovento II" (długość > 16 m) z 9-cio osobową załogą płaciliśmy 6 (słownie: sześć) Euro. Było w tej opłacie uwzględnone również podłączenie do prądu.
Za prysznic (bez żadnych ograniczeń czasowych, oraz ilościowych wody) opłata wynosiła 1 Euro. Była to opłata "dla uczciwych", bo żadnej kontroli w YachtClubie nie było - należało opłatę wrzucić do skrzyneczki.
Można było również za kwotę 4 Euro uruchomić sobie saunę.
Nie wspomnę o sterylnej wręcz czystości sanitariatów i natrysków.
Sam port jest bajkowo położony, coś jak nasz Łeba - tylko w dużym powiększeniu.
Natomiast w Ventspils opłata dobowa wynosiła 60 Euro, co prawda w opłacie tej mieściła się również opłata za prąd i natryski (też bez ograniczeń). Ale to już pewnie sam wiesz, bo miałeś się tam wybrać.
Pozdrawiam Cię serdeczne (co prawda bez kamizelki).
Twój Mietek.