CZY WARTO ODDAWAĆ ŻYCIE ZA SAJK-S?
Wielki żeglarz maleńkiej morskiej łódki - Edward Zając (komentując poprzedni news) chyba nie przeczuwał, że wywoła problem solidarności "przyjemniaczków" wobec "komercjantów" , jako fundamentu naszych wspólnych fortyfikacji obronnych. Podkreślam słowo - "solidarności".

Rozważania prowadzi kpt. Jacek "Jacenty" Kijewski.
Żyjcie wiecznie!
d'Jorge
______________________________
Drogi Jerzy,
Wiedziałem, że w Twoim okienku news (zresztą: z drugiej, choć rzetelnej ręki, a nawet dwóch rąk) z
konferencji p. Jabłonowskiej i p. Naskręta wywoła określone komentarze. Może dlatego publikowałem
go u siebie, gdzie "nastrój" jest nieco inny. Ale skoro już się posypały (ciekawe, jestem w stanie z góry
i bez czytania treści zgadnąć, co (i jak) większość Twoich rozmówców napisze w komentarzach), to warto
by pewne rzeczy uporządkować.
Po pierwsze, warto zauważyć, że nic się nie zmieniło w traktowaniu żeglarzy. Dawniej siadało sobie gremium
Po pierwsze, warto zauważyć, że nic się nie zmieniło w traktowaniu żeglarzy. Dawniej siadało sobie gremium
(Michalkiewicz określa "starsi i mądrzejsi") i wymyślało. Po czym ogłaszało "tak się stanie". PZŻ entuzjastycznie
przyklaskiwał (zachowując sobie pozycję "ale to przepisy urzędników, nie związku") i posyłał do wdrożenia w swoje szczeble
służbowe. Szczeble generowały okólniki o sposobie zszywania dokumentów egzaminacyjnych (nie żartuję, istnieje taki,
służbowe. Szczeble generowały okólniki o sposobie zszywania dokumentów egzaminacyjnych (nie żartuję, istnieje taki,
obowiązujący!) i wszyscy mieli co robić.
Krótka przerwa, którą umożliwił p. Waldemar Rekść, polegała na posadzeniu żeglarzy przy stole i rozmowie.
Krótka przerwa, którą umożliwił p. Waldemar Rekść, polegała na posadzeniu żeglarzy przy stole i rozmowie.
Zresztą - wybranych żeglarzy, tych, którzy wcześniej się do tej rozmowy przebili. Może nie byli reprezentacją
środowiska żeglarskiego, ale na pewno prezentowali różne poglądy - co było pewną odmianą po cichych
środowiska żeglarskiego, ale na pewno prezentowali różne poglądy - co było pewną odmianą po cichych
uzgodnieniach na linii PZŻ - władze. Teraz - wraca stare. Pani Jabłonowska z p. Naskrętem relacjonują coś,
co jest planami Szkoły Morskiej jako fakt dokonany. Żeglarze mają przyklasnąć. Albo słać petycje: nie, nie
24 miesiące stażu, tylko 10 tysięcy godzin. "Nie bijcie nas pejczem, lepiej będzie pałką", czy coś w tym guście.
Słowem: to znowu władza rzuca hasło i ustawia kierunek dyskusji. A ludzie dają się na to łapać.
Kiedyś nawinęło mi się na to pojęcie "rzucać zdechłego szczura". Rzucamy zdechłego szczura w tłum i
Kiedyś nawinęło mi się na to pojęcie "rzucać zdechłego szczura". Rzucamy zdechłego szczura w tłum i
patrzymy, co się wydarzy. Kto ucieknie, kto go z buta... Większość ucieka, bo w końcu zdechły szczur to
nic przyjemnego. Podobnie, jak ministerialne pomysły pani urzędnik.
Nie ma się co oburzać na szczura, bo w końcu zdechły jest, tylko na tego, co go rzuca. I na obyczaje
Nie ma się co oburzać na szczura, bo w końcu zdechły jest, tylko na tego, co go rzuca. I na obyczaje
pozwalające go rzucać. Otóż np. widzę, że część komentatorów w pełni akceptuje konferencję p. Jabłonowskiej
i p. Naskręta. Gdyby jednak na konferencji wystąpili p. Jabłonowska i p. Maćkowiak, zapewne piana by im
poszła z uszu. A czy jest tu jakaś różnica? Jest instytucja, która chce zarobić, i urzędnik, który ma możliwość
wprowadzenia przymusu korzystania z instytucji. Czyli związek, który nigdy nie powinien się pojawić.
wprowadzenia przymusu korzystania z instytucji. Czyli związek, który nigdy nie powinien się pojawić.
A okazuje się, że to zależy kogo z kim, a nie po co.
Komentatorzy piszą: nie chcemy umierać za SAJK-S. Myślę, że nikt tego nie oczekuje. W końcu SAJK-S
Komentatorzy piszą: nie chcemy umierać za SAJK-S. Myślę, że nikt tego nie oczekuje. W końcu SAJK-S
to stowarzyszenie kilku właścicielu kutrów, którzy postanowili jakiś swój biznes bronić skuteczniej i z żeglarstwem
nie ma wiele wspólnego. To są ludzie, którzy chcieliby po prostu normalnie żyć, bez spełniania kolejnych
nie ma wiele wspólnego. To są ludzie, którzy chcieliby po prostu normalnie żyć, bez spełniania kolejnych
wymogów biurokratycznej paranoi.
Oczywiście ich biznes ich biznesem. A nasza wolność naszą wolnością. "Jak przychodzili po
Oczywiście ich biznes ich biznesem. A nasza wolność naszą wolnością. "Jak przychodzili po
narodnowolców, nie protestowałem, bo nie byłem narodnowolcem. Jak przychodzili po eserów,
nie protestowałem... jak przyszli po mnie, nie było już komu zaprotestować". W tym cały sęk. Zasada
"divide et impera" działa od czasów Imperium Rzymskiego i powinna być, również działaczom żeglarskim,
"divide et impera" działa od czasów Imperium Rzymskiego i powinna być, również działaczom żeglarskim,
znana. Jeżeli środowisko stawia opór, to należy podzielić je na dwie części. Linię podziału władza wybrała
arbitralnie, łaskawie dopuszczając wygodną zresztą dla władzy definicję jachtu komercyjnego. Potem
arbitralnie, łaskawie dopuszczając wygodną zresztą dla władzy definicję jachtu komercyjnego. Potem
obie połowy warto ze sobą skonfliktować. Na przykład - zupełnie nie przestrzegając ustawy o bezpieczeństwie
morskim. Nikt nie kontroluje tych prywatnych "niekomercyjnych" jachtów, które jednak są dość
masowo czarterowane. I robią konkurencję tym, co to muszą kupić tratwę, świadectwo klasy, epirba i tak dalej.
masowo czarterowane. I robią konkurencję tym, co to muszą kupić tratwę, świadectwo klasy, epirba i tak dalej.
Z drugiej strony wystarczy "rzucić zdechłego szczura" o treści: jak nie będzie akceptacji na dopieprzenie
komercyjnym, to cofniemy to trochę wolności. I już pierze leci.
Inne podziały to oczywiście na patentowanych i niepatentowanych. Niejeden z tych, co dojdzie do
komercyjnym, to cofniemy to trochę wolności. I już pierze leci.
Inne podziały to oczywiście na patentowanych i niepatentowanych. Niejeden z tych, co dojdzie do
kapitana czy choćby sternika morskiego, czuje się zagrożony konkurencją i robi pod górkę tym, co
dopiero chcą zrobić patent. Dodatkowe podziały po linii plastikowi vs. na papierze z makulatury
świadczą też o stanie umysłu niektórych.
Udało się zrobić mały, maleńki kroczek. Brak patentu od 7.5 metra, dwa podstawowe i dość proste
świadczą też o stanie umysłu niektórych.
Udało się zrobić mały, maleńki kroczek. Brak patentu od 7.5 metra, dwa podstawowe i dość proste
patenty na jeziora i morze, oraz łatwa drabinka późniejsza. I już się zaczynają podziały. Mimo iż
cofnięcie większości tych zapisów jest bardzo, bardzo proste. Już widać akceptację pomysłu
obowiązkowych kursów na kapitana. Jako instruktor kompletnie sobie nie wyobrażam takiego kursu
obowiązkowych kursów na kapitana. Jako instruktor kompletnie sobie nie wyobrażam takiego kursu
(jak miałby wyglądać i kto miałby moralne prawo go prowadzić), ale "środowisko" już ma okazję
dokopać tym, co chcą nieco więcej i przyklaskuje.
Zarabianie na pokładzie jachtu ma różne oblicza: od kręcenia się dezetą po rozlewisku w Górkach
Zarabianie na pokładzie jachtu ma różne oblicza: od kręcenia się dezetą po rozlewisku w Górkach
po prowadzenie żaglowca po oceanach. I różną skalę - tych "dezet" są generalnie setki, żaglowców
jest sześć czy siedem. Różna odpowiedzialność, różne oczekiwania. I tak naprawdę gros tej działalności
jest kompletnie poza kontrolą polskiego prawa - odbywa się w Grecji, Chorwacji czy gdzieś tam na świecie.
jest kompletnie poza kontrolą polskiego prawa - odbywa się w Grecji, Chorwacji czy gdzieś tam na świecie.
W dodatku, poglądy się zmieniają. Ja sam 3 lata temu w Twoim serwisie pisałem, że nie jestem zainteresowany
żeglarstwem zawodowym. A dziś jestem. Na szczęście nigdy nie krzyczałem, że "zawodowym trzeba dokopać",
żeglarstwem zawodowym. A dziś jestem. Na szczęście nigdy nie krzyczałem, że "zawodowym trzeba dokopać",
bo dziś byłoby mi głupio.
Każdego z nas sprawa "zawodowstwa" dotyczy. Nawet mając jacht, posyłam dziecko do szkółki
Każdego z nas sprawa "zawodowstwa" dotyczy. Nawet mając jacht, posyłam dziecko do szkółki
żeglarskiej (zasada, że uczyć powinni obcy, jest słuszna). Może pojedzie na obóz. Może na jakiś żaglowiec
trafi. Będzie robić patent (skoro takie jest poparcie patentów, akurat zawodowych, to może one po coś są
potrzebne?). Będzie zajmował się nim jakiś trener. Wszędzie wchodzi więc kwestia pieniędzy, ale i
ograniczenia mojej decyzji. Bo tak mógłbym wybierać między "dobrym, do którego mam zaufanie", a
"certyfikowanym", względnie w jakimś zbiorze wspólnym.
Certyfikowanie powoduje kilka zjawisk:
- przez sito przechodzą nie ci, co lubią, tylko ci, którzy z tego żyją.Jeżeli ktoś żegluje, bo musi, to kiepsko się z takim pływa
- wzrost cen przy ograniczeniu jakości usług
- lekceważenie dla prawa. Przykładem niech będą te kursy STCW - pewien autorytet żeglarski, uczestnicząc
"certyfikowanym", względnie w jakimś zbiorze wspólnym.
Certyfikowanie powoduje kilka zjawisk:
- przez sito przechodzą nie ci, co lubią, tylko ci, którzy z tego żyją.Jeżeli ktoś żegluje, bo musi, to kiepsko się z takim pływa
- wzrost cen przy ograniczeniu jakości usług
- lekceważenie dla prawa. Przykładem niech będą te kursy STCW - pewien autorytet żeglarski, uczestnicząc
w takim kursie, po prostu stwierdził, że szkoda jego czasu i poszedł na wagary. Jako, że żegluje kilkadziesiąt lat
dłużej, niż ja - pewnie miał rację. Jeżeli on ma rację, a przepis nie - to znaczy, że nie warto go przestrzegać.
dłużej, niż ja - pewnie miał rację. Jeżeli on ma rację, a przepis nie - to znaczy, że nie warto go przestrzegać.
A jak tego przepisu, to pewnie i innych. za to raczej nie zwiększa bezpieczeństwa.
Przypomnijmy sobie, jakie dyskusje były o bezsensie przeglądów technicznych - że załatwiane za
Przypomnijmy sobie, jakie dyskusje były o bezsensie przeglądów technicznych - że załatwiane za
lewą kasę, że powierzchowne, że nic nie dają. Potem nagle okazało się, że dokładnie ten sam
przegląd nic nie daje na jachcie prywatnym, ale na czarterowym jest nie do zastąpienia. Jeżeli dobrowolny
kurs "odpowiedzialności wspólnej" jest bzdurą (a jest) dla żeglarzy, to przymusowy dla zawodowców
bzdurą przestaje być? Morskie szkolenie medyczne, na którym pan puszcza film sprzed 40 lat o ratowaniu
kierowcy trabanta jest idiotyzmem, za który mało kto chce dobrowolnie zapłacić, ale nagle staje się cenne
kierowcy trabanta jest idiotyzmem, za który mało kto chce dobrowolnie zapłacić, ale nagle staje się cenne
i wartościowe, jeżeli żeglarz zarabia
pieniądze?
Właśnie przez te bzdurne podziały, które pozwalamy sobie narzucać, daje się forsować tak nieprawdopodobne
pieniądze?
Właśnie przez te bzdurne podziały, które pozwalamy sobie narzucać, daje się forsować tak nieprawdopodobne
poglądy. Nawet bez zastanawiania się nad nimi, tylko na zasadzie "dokopcie tamtym, żeby miel gorzej, niż ja".
Zauważmy, że w tym całym zamieszaniu inicjatywy jak p. Magdy wypadają świetnie. Bo w rzeczywistości
Zauważmy, że w tym całym zamieszaniu inicjatywy jak p. Magdy wypadają świetnie. Bo w rzeczywistości
powinno to być tak:
- wpisanie w plan legislacyjny ministerstwa na dany rok
- projekt z uzasadnieniem (z którym można chociaż dyskutować)
- miejsce na konsultacje społeczne, działalność lobbystyczną, wysłuchania publiczne
- poprawiony projekt
- ciąg dalszy, czyli uzgodnienia międzyresortowe, jak trzeba, komisje sejmowe, czytanie, poprawki, senat, poprawki
Na każdym z tych etapów społeczeństwo ma jakiś wpływ na decyzje, a przede wszystkim dowiaduje
- wpisanie w plan legislacyjny ministerstwa na dany rok
- projekt z uzasadnieniem (z którym można chociaż dyskutować)
- miejsce na konsultacje społeczne, działalność lobbystyczną, wysłuchania publiczne
- poprawiony projekt
- ciąg dalszy, czyli uzgodnienia międzyresortowe, jak trzeba, komisje sejmowe, czytanie, poprawki, senat, poprawki
Na każdym z tych etapów społeczeństwo ma jakiś wpływ na decyzje, a przede wszystkim dowiaduje
się "co" i "czemu". Niestety, rzadko ma możliwość oznajmienia "to nikomu nie jest potrzebne, odczepcie się
od tematu", ale przynajmniej ma jakiś wpływ.
Zupełnie inna sprawa, kiedy p. Jabłonowska prezentuje coś jako rozwiązanie gotowe, do którego ona,
Zupełnie inna sprawa, kiedy p. Jabłonowska prezentuje coś jako rozwiązanie gotowe, do którego ona,
Jej Wysokość, może wnieść drobne poprawki nadesłane drogą uniżonych petycji, a my, środowisko, stan taki
zaakceptujemy. Potem ona przedstawi to jako "projekt po konsultacjach i cieszący się poparciem". Urzędnik
zaakceptujemy. Potem ona przedstawi to jako "projekt po konsultacjach i cieszący się poparciem". Urzędnik
jest od tego, żeby za nasze pieniądze wykonywać pracę ułatwiającą nam życie, a nie gromadzić sobie dwór i
poddanych.
I nie wiem, czy nie warto czasem zaryzykować umarcia za SAJ(K-S). Jak to Linda mawiał: w imię zasad.
poddanych.
I nie wiem, czy nie warto czasem zaryzykować umarcia za SAJ(K-S). Jak to Linda mawiał: w imię zasad.
Bo kiedy urzędnik sobie ustawi reguły po swojemu, to już będzie za późno. I może trzeba będzie umierać za SAJ (bez
K w nawiasie). Tyle, że już samotnie.
Czego nikomu nie życzę, oczywiście. Bo i po co. Sam jestem już po drugiej stronie barykady (jako ten
K w nawiasie). Tyle, że już samotnie.
Czego nikomu nie życzę, oczywiście. Bo i po co. Sam jestem już po drugiej stronie barykady (jako ten
"do skreślenia" nie miałem wszak powodu poierać SAJu, więc wystąpiłem), ale umieranie za cokolwiek nie wydaje mi
się skutecznym sposobem rozwiązywania problemów.
Pozdrawiam
Jacek
________________________________
Przypisy:
SAJK-S - Stowarzyszenie Armatorów Jachtów Komercyjno-Sportowych z Kołobrzegu. Generalnie chodzi o kutry "z demobilu",
się skutecznym sposobem rozwiązywania problemów.
Pozdrawiam
Jacek
________________________________
Przypisy:
SAJK-S - Stowarzyszenie Armatorów Jachtów Komercyjno-Sportowych z Kołobrzegu. Generalnie chodzi o kutry "z demobilu",
dostosowane do wożenia wędkarzy morskich. Sport w nazwie stowarzyszenia ma związek jedynie z wędkarstwem. Google jako
najważniejsze działania wymieniają petycję w sprawie limitów na dorsza. Niemniej to jednak wokół tematu kutrów kręcą
się zmiany przepisów żeglarskich, jakby nie można było wymyślić czegoś specjalnie dla tych jednostek. Może nie warto
się zmiany przepisów żeglarskich, jakby nie można było wymyślić czegoś specjalnie dla tych jednostek. Może nie warto
umierać za SAJK-S, zwłaszcza, że nie ma potrzeby - stowarzyszenie w ogóle nie zajmuje się żaglowymi jachtami czarterowymi,
żeglarstwem czy żaglowcami i dobicie tej działalności przez zmiany prawa zapewne przyjmie z całkowitą obojętnością.
Wydzielanie kwitów komercyjnych ciągnie za sobą ścisłe wydzielenie
komercyjnych rejsów, komercyjnych jachtów, komercyjnego żeglarstwa etc.
etc... Łatwo zgadnąć kto będzie definiował co już komercyjne a co
jeszcze nie... Łatwo zgadnać, czy żeglarz uczestniczący w jakimkolwiek
rejsie (poza rejsem na własnym jachcie) będzie z tego dzielenia
zadowolony...
Ja uważam, że kraju zawłaszczanym stopniowo przez armię zbędnych,
szukających uzasadnienia dla swych etatów urzędników, oddawanie takiej
decyzji administracji - to podkładanie uzbrojonej miny pod nasz własny,
(niekomercyjny, półkomercyjny, komercyjny - bez różnicy...) żeglarski
tyłek.
Pozwole sobie stwierdzić, że z miną leżącą pod tą wrażliwą częścią
ciała - trudno o swobodę ruchów...
=============================================
Padają różne propozycje... Oto zarys mojej:
Proponuję pozostawić generalnie w gestii armatorów i ich ubezpieczycieli
kogo zatrudniają zawodowo na polskich żaglowcach ponad 24m (znaczy - na
wszystkich sześciu...)
Należy zostawić to tak, jak w gruncie rzeczy ma to miejsce dziś - czyli
załoga zawodowa =>stopnie PZŻ (obowiązkowe jak dotąd, ale jak będą
kiedyś nieobowiązkowe, to bez różnicy). Plus doświadczenie na jednostce
i budowane na tym doświadczeniu zaufanie armatora.
Można ewentualnie rozważyć wobec prowadzących największe jednostki
zalecenie odbycia kursów dodatkowych, np. tych z podstawowych kursów
STCW, które są przydatne żeglarzom z kursów (hint - są wśród
podstawowych kursów STCW również takie, które żeglarzom są całkowicie
nieprzydatne...).
Dzisiaj osoby, które armatorzy dobierają dla prowadzenia polskich
żaglowców powyżej 24m, robią to bez żadnych niebezpiecznych czy
negatywnych konsekwencji. Nie istnieje palący problemu braku wiedzy czy
fachowości u osób zawodowo na owych żaglowcach pracujących. Czemu zatem
zmieniać to co poprawnie od dawna funkcjonuje?
Zauważmy przy tym, że "sprawa", wobec bardzo skromnej liczby jednostek
większych niż 24m, dotyczy kilkudziesięciu raptem osób. Nie ma sensu
moim zdaniem budowanie specjalnego systemu uprawnień dla nich tylko...
Dla całej reszty żeglowania - im mniej regulacji tym lepiej.
Paląca jest natomiast potrzeba dalszego de-regulowania spraw związanych
z żeglowaniem. Każdym, również komercyjnym na skalę "nieżaglowcową"
czyli (powiedzmy...) poniżej granicy 24m. Sprawy "uprawnień",
wynagrodzeń, wymagań, etc. należy zostawić umawiającym się stronom, tj.
armatorowi, zatrudnianemu żeglarzowi i ew. ich ubezpieczycielom.
Państwowe regulacje nic dobrego w tej dziedzinie nie przyniosą.
Słowem - nie mnożyć regulacje, tylko je wycofywać i łagodzić.
Im mniej regulacji tym lepiej.
Im mniej regulacji tym lepiej...
Ktoś nie dosłyszał? Powtórzyć????
Jeżeli chodzi o szyprów przerobionych kutrów i innych jednostek,
pływających w kilkugodzinne czy kilkudniowe rejsy z wycieczkami, z
wędkarzami, nurkami, etc (napiszę, choć nie moja to sprawa, ale jest to
niezmiennie od lat argument urzędników...).
Na początek - amerykańskich szkół do nauki bezpiecznego prowadzenia tego
typu działalności doprawdy nikomu nie trzeba...
I tak - istnieją stopnie szyprów żeglugi krajowej oraz kapitanów żeglugi
przybrzeżnej - można je wykorzystać. Wystarczy np. dopisać do
rozporządzenia regulującego uprawnienia marynarskie
( http://isap.sejm.gov.pl/Download?id=WDU20050470445&type=2 ) ułatwienia w
przekształcaniu dyplomów szyprów rybołówstwa na szyprów żeglugi
krajowej, czy kapitanów żeglugi przybrzeżnej. Tak by legalnie mogli
wozić pasażerów-turystów-wędkarzy-nurków-whatever... Albo rozszerzyć
uprawnienia szyprów rybołówstwa na wożenie niewielkiej liczby pasażerów.
Dla prowadzących mniejsze łodzie można wprowadzić prosty, kilkudniowy
kurs, obejmujący zagadnienia formalne, bezpieczeństwa, odpowiedzialności
zawodowej i pierwszej pomocy. Ukończenie takiego kursu uprawniać mogłoby
posiadaczy świadectw Rybaka, Starszego Rybaka Morskiego czy Starszego
Marynarza do wożenia niewielkiej liczby pasażerów. Uprawnienia do
prowadzenia niewielkich łodzi wszak już mają (9-15m).
Na koniec - na temat w zasadzie rykoszetem tylko zahaczający o
uprawnienia zawodowe.
Oczywistym dla mnie pozostaje konieczność zakończenia rejestracyjnej
farsy w wykonaniu PZŻ, które do rejestru jachtów od kilku lat wpisuje
stateczki wędkarskie, wycieczkowe, pływające smażalnie ryb czy (to już
całkowite curiosum) statek badawczy Polskiej Akademii Nauk...
Istnieją przewidziane dla tego typu statków rejestry - rejestry statków
rybackich, rejestry administracyjne przy UM-ach (dla statków nie
odbywających podróży m-narodowych) czy przy Izbie Morskiej (podróże
m-narodowe). Pozostawanie w/w jednostek w Polskim Rejestrze Jachtów
zawsze będzie groziło urzędniczym gmeraniem przy sprawach papierów
żeglarzy i ich jednostek.
Ja zaś chcę tylko, by nic od żeglarzy mnie nie chciano. I by nie gmerano
w podejrzany sposób przy żeglarzach...
--
Stopy wody pod kilem
Marek Popiel
http://whale.kompas.net.pl
· zostaje wystosowany wniosek do ministra o wyłączenie, na drodze rozporządzenia, jachtów rekreacyjnych do 15 m z obowiązku inspekcji
· po wydaniu takiego rozporządzenia, dyrektorzy UM otrzymają polecenie wyłączenia jachtów rekreacyjnych z zarządzeń porządkowych.
ooooo
wniosek został akceptowany i ukazało się Rozporządzenie Ministra.
W domyśle dla komercyjnych wymogi będą wyższe. Skorzystaliśmy na tym podziale. Teraz, kiedy mowa o konsekwencjach dla 'papierków", już nam nie do śmiechu. I tego nie pojmuję, ponieważ definicje, zarówno brytyjska jak i opracowana w Słupsku, przytoczone poniżej:
Podział na jednostki rekreacyjne i komercyjne jest ustalony dość czytelnie. Jednostki rekreacyjne to takie, które są używane do sportu i rekreacji i które nie przynoszą korzyści finansowych właścicielowi. Zatem w skrócie to jachty prywatne, klubowe, należące do firm, ale wykorzystywane odpowiednio: przez właścicieli i rodziny i znajomych, członków klubu, właścicieli i pracowników firmy.
Jachty komercyjne to takie, których używanie daje przychód. W tej grupie są również jachty czarterowane bez załogi (bare-boat).
"Model Polski"
Jacht rekreacyjny to statek morski uprawiający żeglugę, który
nie jest używany do prowadzenia działalności gospodarczej.( koniec cytatu)
Czytam czytam i nie mogę się nadziwić. Zastanawiam się czy niektórzy
koledzy są tak naiwni czy tak pewni siebie.
Dlaczego naiwni? Mówią tak pewnie o tym modelu brytyjskim, ale
zapominają o jednej ważnej kwestii. W GB istnieje brak obowiązku
patentowego dla rekreacji, a my tu rozmawiamy jedynie o wprowadzeniu
kolejnego obowiązku! Jaki to niby model brytyjski?
Jeżeli Ministerstwo Infrastruktury wzięło by się za solidną robotę i
powiedziało by tak: "Przygotowujemy kompleksowe rozwiązanie dla
żeglarzy. Będzie ustawa, która w końcu uporządkuje to podwórko. I tak:
znosimy obowiązek posiadania uprawnień dla jachtów rekreacyjnych do 24 m
długości. Zapisujemy w ustawie brak obowiązkowych przeglądów, KB etc.
dla jachtów do 15 m długości (lub innej można negocjować), zapisujemy w
ustawie brak obowiązkowych rejestracji dla jachtów pływających po wodach
terytorialnych, zapisujemy definicję komercji w ustawie, żeby za miesiąc
minister nie wydał poprawki do rozporządzenia, że jednak komercyjne to
wszystkie (lub prawie wszystkie). W zamian za to określamy jasny i
klarowny system certyfikatów kompetencji dla zawodowców. System
certyfikatów, które można uzyskać żeglując, a nie spędzając pół życia na
morzu. System z którego będą mogli korzystać amatorzy, dla podnoszenia
swoich kwalifikacji, umiejętności, wiedzy, etc.... , system który nie
będzie zagarnięty przez jedną prywatną szkołę morską, system gdzie
uznajemy certyfikaty zawodowe innych państw, itd, itd itd..."
To wtedy jest nad czym myśleć. W tym wypadku jaki mamy obecnie, to jest
mniej więcej tak "macie kaganiec i sobie go załóżcie" A w jaki sposób to
robią? Mówią nam "nie da się znieść obowiązkowych patentów dla
rekreacji, bez wprowadzenia patentów zawodowych", ale jednocześnie nie
mówią czy w ogóle mają zamiar coś robić z tymi obowiązkowymi patentami
dla rekreacji.
... i dlatego właśnie koledzy są naiwni bo wierzą w to, że jak się
środowisko żeglarskie radośnie przyłączy do tworzenia tego kolejnego
kagańca, to "waadza" później nam da trochę więcej wolności.
Dlaczego pewni siebie? Dlatego pewni siebie, bo myślą, że uda się
później (po wprowadzeniu tych zmian) coś wynegocjować. Jak "waadza"
zrobi swoje rękami żeglarzy, to później co najwyżej powie "sami tego
chcieliście"
IMHO jedyna możliwością podjęcia w ogóle dyskusji nad takim zmianami,
jest taka jak napisałem na wstępie. Każda inna będzie dobrowolnym
kolejnym łańcuchem.
Pozdrowienia
Piotrek Kalinowski
1. Ministerstwo Infrastruktury nie zajmuje się i nie ma żadnej delegacji ustawowej do zajmowania się uprawnieniami dla żeglarzy rekreacyjnych. Jeszcze tego by brakowało.
2. Postulat oparcia polskich rozwiązań o rozwiązania brytyjskie wymyślili, jeśli już naiwniacy, to naiwniacy z Słupska. Ale ja nie sądzę aby to było naiwne posunięcie, wręcz przeciwnie. Daj nam Neptunie taki system w Polsce!
pozdrawiam
Zbigniew Klimczak
www.przewodnikzeglarski.pl
Szkoda że zamiast rozmawiać o propozycjach trzeba prostować takie, za
klasykiem "oczywiste oczywistośc"i.
1. Minister Infrastruktury jest członkiem Rady Ministrów i może
proponować w ramach działania Rady Ministrów zainicjowanie procesu
legislacyjnego, a delegacja to może być co najwyżej do rozporządzenia.
Ja mówię o ustawie. Tu kłania się znajomość procesu legislacyjnego.
Jedna ustawa może wprowadzać zmiany przepisów w innych ustawach vide
Ustawa o sporcie -----> ustawa o żegludze śródlądowej.
2. Postulat jest słuszny, ale wiara w to że jak najpierw wprowadzą
kolejne obostrzenia to później nam złagodzą jest naiwniactwem. Jeżeli
chcą złagodzić, to proszę bardzo Minister jako członek Rady Ministrów
RP ma możliwość w końcu zainicjować zmiany które nas interesują. Należy
sobie zadać pytanie czego tego nie robi, skoro nas tak kocha i tak chce
dla nas dobrze???
Pozdrowienia
Piotrek Kalinowski
pozdrawiam
AIKI
Ponieważ w swoim komentarzu popełniłem ewidentny błąd, a edytor Twojego SSI nie pozwala go poprawić przesyłam jeszcze raz cały tekst - poprawka jest wytłuszczone - w ostatnim zdaniu.
pozdrawiam
AIKI
Drogi Jerzy
Wydaje się, że dla pełnej orientacji w temacie warto uzupełnić niektóre
komentarze o pewną wiedzę.
Po pierwsze, zespół ds. jachtów komercyjnych. Zebrał się ze trzy razy, w
dwóch posiedzeniach uczestniczyłem. Ogólnie "zgniłym kompromisem" było
utrzymanie zarządzenia porządkowego z 2.04.2002, wszelkie ustalenia
rozbijały się głównie przez interpretację "komercyjności".
Wydawałoby się, że zapis jest jasny. "Jachty wykorzystywane do celów
działalności gospodarczej". Problemem w rozmowach było zrozumienie pojęcia
"jacht". Na przykład dla urzędników ze środkowego wybrzeża jachtem był
tylko kuter rybacki. Jachty żaglowe "no przecież to nie są jachty
komercyjne". Powtarzali to kilkakrotnie, mimo iż przyjęte definicje są do
bólu jednoznaczne. Oni po prostu mentalnie nie widzą u siebie tych
żagielków, tylko te kutry.
W Urzędzie Morskim w Gdyni chcieli np. wprowadzić na pokłady jachtów
komercyjnych UKFki. Długo przekonywałem (ze wsparciem kpt. Ziajko i Jurka
Makieły), że montowanie UKFki na pokładzie Pucka jest technicznie
bezsensowne. Znowu "ale przecież Pucki to nie jachty komercyjne". Jak nie,
jak tak - służą do działalności komercyjnej i pływają po morzu. Stanęlo,
że wystarczy "telefon lub inny środek komunikacji".
Tu dygresja: w czasie dyskusji zadzwoniliśmy do SAR i pytaliśmy, czy mają
możliwość skorzystania z usługi sieci GSM, polegającej na ustaleniu
pozycji telefonu. Przecież to idealne, gdy ktoś dzwoni z plaży, że ktoś
się topi. Otóż - SAR nie miał i nie miał zamiaru mieć. Ma WOPR, TOPR...
Koniec dygresji.
No więc otóż owoc tych nastu godzin gadania został odłożony do czasu
zmiany definicji jachtu komercyjnego. Potem wprowadzono tą pierwszą
definicję do ustawy o bezpieczeństwie morskim, potem został odstrzelony
Giertych, a za nim Wiechecki i Rekść, zlikwidowano ministerstwo gospodarki
morskiej i ogólnie nic z tych prac nie wynikło.
Podsumowując: odpowiednio zmieniając definicję jachtu komercyjnego (tzn.
wyłączając z tej definicji jachty szkoleniowe, stażowe i czarterowane bez
załogi, czyli pozostawiając tam kutry - w zasadzie należało dążyć do
wyznacznika w postaci pasażerów, nie załogi, na pokładzie) można było
znacznie poszerzyć obszar wolności. Ale obrona "modelu brytyjskiego", bez
głębszego zrozumienia tego modelu, była nie do przejścia w tej już
niekorzystnej personalnie sytuacji. Po prostu już nie było ciśnienia
"strony rządowej" na rozmowy.
I na tym mniej-więcej się skończył temat uzgodnień dla jachtów
komercyjnych.
Druga sprawa to wpływ ministra infrastruktury na "zawodowe stopnie
żeglarskie". Otóż ministerstwo ma w "obróbce" dwie ustawy, zresztą o
nakładających się kompetencjach: o zatrudnieniu na morzu i o pracy na
morskich statkach handlowych. Projekty tych ustaw dostępne są w BIPie
ministerstwa. W ogóle nie poruszają tematu zatrudnienia żeglarzy - i chyba
dobrze - i istnieje ryzyko, że ktoś w ministerstwie mógłby na zasadzie
"lub czasopism" znienacka je tam umieścić.
To oczywiście nie polemika, tylko podzielenie się wiedzą, która może była
nieznana komentującym.
Jacek
Który rejs jest dla przyjemniaczków, a który komercyjny?
Inny przykład żeglarz z 40 letnim doświadczeniem na papierach "morsa" chce sobie dorobić do emerytury wożąc ludzi po Adriatyku to jest "przyjemniaczek" czy "komrecjusz"? Taki skipper może pływać ze swoim dziećmi finansująymi ojcu cały wyjazd, a ze znajomymi działającymi podobnie już nie.
Tak sobie czytam jak przebiega dyskusja o spotkaniu w Poznaniu i zaczynam
się zastanawiać o co właściwie chodzi i kto ma w tym zysk. Nie podlega
dyskusji, że całe to zamieszanie, ta dyskusja między zawodowcami a
przyjemniaczkami, pozwala nam się na nowo poznać. Moim zdaniem, jako
"przyjemniaczka" jednak to co dotknie zawodowców pośrednio dotknie i mnie więc
chyba warto nastawić za nich karku. Ale zanim zaczniemy działać na szerszym
forum wartało by zadać na drodze dostępu do informacji publicznej, Ministra
Infrastruktury o charakter i status pani Jabłonowskiej podczas spotkania w
Poznaniu. Była tam jako przedstawiciel MI czy jako osoba prywatna. Jeżeli
była tam jako pracownik ministerstwa to jakie zamysły dla żeglarstwa ma
ministerstwo. Jeżeli jednak nie została tam delegowana przez przełożonych
jako to czy takie postępowanie jest akceptowane przez Ministra. Mnie nie
było na spotkaniu a wypadało by aby pytanie zadała osoba obecna na tej
"prelekcji". Chętnie pomogę w redagowaniu pisma. Pytać mogą też
dziennikarze.
Żyj Wiecznie!
Pozdrawiam :-)
Jacek Woźniak
Wytłuszczenia w tekście - moje.
--
pozdrawiam
AIKI
Drogi don Jorge,
patrzę na dyskusję o zawodowstwie na Twojej stronie. Dyskusję zainicjowaną najpierw jednym, potem drugim artykułem kapitana Kijewskiego na temat Szkoły Morskiej kapitana Naskręta. Kapitan Kijewski, w momencie kiedy skonstatował, że żaden armator, nawet najbardziej zaprzyjaźniony, nie da mu na plastikowy patent prowadzić większego żaglowca , postanowił pogłębić swoje zawodowe umiejętności zapisując się na odpowiedni kurs w komercyjnej Szkole Morskiej. Najpierw odbił się od ceny, która jest tam skalkulowana raptem na poziomie jednomiesięcznej pensji kapitana komercyjnego jachtu, potem zaś od proponowanego na ten kurs stażu, który stawia go zupełnie poza możliwościami don podejścia. W ten sposób kapitan Kijewski stał się mimowolną ofiarą forsowanej przez siebie liberalizacji, przeciwko czemu postanowił zaprotestować. Jego prawo. Natomiast budzi mój niesmak sposób w jaki to robi, powołując się w swojej sprawie na rzekome interesy większości.
Na czym polega liberalizacja sposobu uprawiania żeglarstwa morskiego w Polsce?
Jak to wyglądało przedtem, a jak wygląda teraz? Cofnijmy się o dziesięć lat wstecz. Istniała drabinka stopni żeglarskich, jachtem był każdy statek tak zarejestrowany, bez względu na jego wielkość, można było zupełnie spokojnie i bez zbędnych regulacji na jachtingu zarabiać, zarówno wynajmując swoje łódki, jak też wynajmując siebie wraz z odpowiednim patentem, który był weryfikowany egzaminem.
Jak jest dzisiaj? Bezpatencie poniżej siedmiu metrów, obowiązkowy rejestr PZŻ, taka sama drabinka stopni żeglarskich tyle, że zamieniona w farsę bez egzaminacyjnych stażów, jacht tylko do 24 metrów (jeszcze nie do końca, ale zaraz), podział na żeglarstwo komercyjne i niekomercyjne. Fura papierów, fura kłopotów, fura obłudy.
Wolność? Chyba w mniemaniu tych, którzy do tego doprowadzili.
W efekcie, nie licząc malutkich jachcików stracili wszyscy inni. Nawet kapitan Kijewski, któremu kiedyś na POGORIĘ wystarczyłoby tysiąc godzin na jakimś "Chwostku" i 500 zł na egzamin w PZŻcie a teraz nie dość. że dwa zupełnie niepotrzebne lata na Atlantyku, to jeszcze osiem tysięcy w ministerstwie... Ciężko, zwłaszcza jak się myli przyczynę ze skutkami, i łypie się jednym okiem w jedną a drugim w drugą stronę. Patrzenie zaś zezem nie daje jasnego obrazu i skłania do zbytnich uproszczeń jak np. staże na STCW...
Trzeba było by system ewoluował. By od dołu zyskiwał coraz więcej, nie tracąc jednocześnie od góry tego co tam już miał, w efekcie mielibyśmy coś na kształt tego o czym pisze Jaromir w swoim komentarzu, a tak od dołu jest tylko troszeczkę lepiej, środek jest farsą, a góry już praktycznie nie ma. Wolność została zamieniona na wolność robienia szkoleń na rozlewisku...
Tyle. Z rozlewiska słabo widać jakieś szersze horyzonty, jest konieczność wprowadzenia weryfikowalnego stopnia kapitańskiego w Polsce, bo poprzedni został niestety zdeprecjonowany, zupełnie zresztą niezależnie od tego co kto z nas na temat jego poprzedniej weryfikalności sądzi. Myli się Jaromir, ze chodzi o grupę kilkudziesięciu osób. Jachtów powyżej dwudziestu czterech metrów wielkości jest pod polska banderą znacznie więcej niż starych żaglowców Chorenia. Również rośnie liczba Polaków zajmujących się zawodowo żeglarstwem na jachtach, które z nasza siermiężną rzeczywistością nie mają nic wspólnego.
Pozdrowienia - Jarek Czyszek
_____________________________________
istniejących patologii nie jest wynikiem postulatów "liberatorów". Od
początku postulowano zlikwidowanie obowiązkowości patentowej w
żeglarstwie. I tyle.Podział na komercyjne i niekomercyjne został
narzucony przez Dyrektorów UM jako warunek dalszej rozmowy o
liberalizacji przepisów w ogóle. Parodię systemu patentowego wymyślił
pan Minister Lipiec o ile mi wiadomo bez udziału kogokolwiek z
"liberatorów". Za to czyj lobbing maczał w tym palce, można się tylko
domyślać.
Osobiście nie widze powodu dla którego certyfikaty dla żeglarzy
zarabiających na żeglarstwie musiało miec jakikolwiek imprimatur od
Państwa Polskiego. Jeśli uznany przez Państwo Polskie patent kapitana
jachtowego uprawnia do prowadzenia wszelkich jachtów amatorsko, to
dlaczego nie miałby uprawniac do prowadzenia zawodowego? Czy się różni
prowadzenie jachtu z załoga złożona z rodziny od prowadzenia jachtu z
załoga złożoną z nieznajomych? Mało tego, na podstawie uznawanego
patentu PZŻ można legalnie prowadzić jacht z osobami całkowicie
nieznajomymi, byle nie za pieniądze. Niech mi Kapitan Czyszek wyjaśni
jaką różnice dla bezpiecznego prowadzenia jachtu stwarza kwestia czy
załoga płaci za rejs, czy nie płaci. Bo moim zdaniem to bzdura. Podobnie
jak ocena tzw. "lipcowych" patentów. Nie wiem czy są dobre czy są złe.
Ale na pewno są legalne w Polsce.
Chyba, że Kapitan Czyszek chce przekonać nas, że remedium na "kiepskie"
patenty jest stworzenie osobnego, obowiązkowego systemu patentów dla
tzw."zawodowców". Dla mnie to absurd.
Co do jachtów powyżej 24m sie nie wypowiadam bo się na statkach nie znam.
--
Maciek"Skipbulba"Kotas
s/y ALIFLANKE
skipbulbamałpaopkropkapl
www.saj.org.pl
Skoro tak, to prosiłbym, abyś i mi dał coś napisać i opublikował:
Sprostowanie
Po tak osobistym podgryzaniu, muszę sprostować pewne fakty, przedstawione nieprawdziwie
przez kpt. Jarosława Czyszka:
- po pierwsze, nigdy nie starałem się prowadzić "większego żaglowca", co
więcej, nie starałem się na takowym żeglować, a moje dwa rejsy na "małym
żaglowcu" wspominam z niechęcią wskutek napotkania tam odrażającej osoby
- po drugie, nie mam "zaprzyjaźnionego armatora" i nie utrzymuję z żadnym
stosunków towarzyskich, nie mówiąc już o przyjaźni. Nigdy z żadnym nie
kontaktowałem się w sprawie "prowadzenia jachtu". W szczególności "Pogorii".
Mam inne zlecenia.
- po trzecie, nie podejmowałem decyzji o "pogłębianiu zawodowych
umiejętności" w Szkole Morskiej i od niczego się nie odbijałem.
Wszystkie ww. zarzuty nie opierają się na prawdzie.
Jacek Kijewski
P.S. Poza sprostowaniem mogę tylko dodać, że na lądzie statki gniją, a
marynarze schodzą na psy. Dlatego czas w morze.
Drogi Panie Kotas,
mam wielka prośbę, zanim pan coś napisze, zwłaszcza, z mojego punktu widzenia, na mój temat, to bardzo proszę to najpierw sprawdzić. Wystarczy trochę cierpliwości, troszeczkę posiedzenia w internecie a przekona się pan, ze sprawa podziału na żeglarstwo komercyjne i niekomercyjne stanęła ością w gardle dyskutantom zanim jeszcze ukonstytuowało się pierwsze stowarzyszenie "liberatorów". Na samym wstępie ten własnie proponowany podział, przez kolegów, których mógłbym imiennie tutaj wymienić, uniemożliwił powołanie Stowarzyszenia, którego NIEKOMERCYJNY statut już był gotowy.
Zatem skoro nie jest Pan zorientowany, to proszę się najpierw zorientować.
To po pierwsze.
Po drugie, nie czyta Pan ze zrozumieniem tego co napisałem. O patencie zawodowym napisałem tylko w kontekście dużych jachtów. Natomiast o stopniach amatorskich tyle, że gdyby nie doprowadzono ich do absurdu lipcowym rozporządzeniem mogłyby, w połączeniu z kwitami STCW (co nie jest moim wymysłem, tylko powszechnie przyjętą w świecie praktyką) doskonale teraz funkcjonować jako stopnie zawodowe i nie byłoby teraz ani takich podchodów ani takich kosztów jakie się zapowiadają. Gdyby liberalizacja polegała np. na likwidacji po kolei stopni żeglarza i sternika a pozostawieniu nieobowiązkowego ale egzaminacyjnego sternika morskiego i obowiązkowego kapitana jachtowego na łódki powyżej 24 metrów (na przykład) to i zakres wolności i liberalizmu byłby znacznie większy niż teraz a sprawa zawodowa byłaby rozwiązana.
Teraz jest już za późno, mleko się wylało. Głównie z przyczyn ideologicznych i z braku chęci dogadania się, co zresztą widać na przykładzie toczącej się tutaj dyskusji.
Natomiast co do zawodowego żeglarstwa. Trzeba się na tym znać i jeżeli mówimy np. o załodze piędziesięcio- i więcej metrowego żaglowca użytkowanego jako jacht, i proszę kolego dobrze zrozumieć co to znaczy słowo - jacht, to jest to załoga specyficznej jednostki, ani statku, ani pleasure boat, która musi mieć specyficzne kwalifikacje, raz żeby móc ja obsłużyć, dwa żeby mieć jakieś przebicie na tym potężnym, światowym rynku pracy. Proszę nie opowiadać dowcipów, ze to przebicie weźmie się z plastikowego rozporządzenia ministra Lipca.
Pozdrowienia - Jarek Czyszek
Jako jeden z tych co zniszczyli to co było dobre, według słów Jarka Czyszka,
ośmielam się przypomnieć, że od zarania dziejów, czyli powołania przez
władze PRL komunistycznej organizacji o nazwie nawiązującej do przedwojennej
reprezentacji sportów żeglarskich czyli Polskiego Związku Żeglarskiego do
chwili obecnej wszystkie stopnie żeglarskie od żeglarza do kapitana z
przyległościami były tylko i wyłącznie uprawnieniami amatorskimi. To, że
ktoś jak wieść niesie ma kwicie Bałtyckiego prowadził statki (chyba promy?)
po kanale, a obecnie nie może to nie nasza, "przyjemniaczków" wina. Rzekoma
deprecjacja patentów nie wynikła z działalności "liberatorów" tylko z tego, że
wielki świat, razem z większością polskich żeglarzy, doszedł do wniosku, że
do żeglowania potrzebna jest łódź a nie papier. Jednocześnie ze zmianą
świadomości zmieniały się stosunki własności polskich jachtów, a co gorsza
polscy żeglarze wypięli się na polskie jachty i polskich kapitanów. To jest
chyba główna przyczyna tego, że większość przyjemniaczków problemy
administracji z "zawodowcami" i zawodowców z pracą wiesza na gwoździu.
Wytykanie nam, że zmiany nie poszły po myśli zawodowców i już nie chce nam
się stać w kolejce do kapitana, aby zabrał nas na morze, to bezsilność i
tęsknota za czasami gdy Kapitan to był Ktoś, któremu zwykła żeglarska ciura
mogła co najwyżej skoczyć po fajki.
Pozdrawiam :-)
Jacek Woźniak
Drogi Panie Czyszek,
prosze o nie konfabulowanie. Nie rozmawiamy tutaj o takim czy innym
Stowarzyszeniu, o takich czy innych Kolegach, tylko o prawnym podziale
żeglarstwa na komercje i niekomercję, który jako warunek dalszych rozmów
o liberalizacji został narzucony przez Dyrektorów UM.
Ma Pan niezwykły talent do mieszania tematów i pojęć. Mnie osobiście
wisi czy możecie pływać na "lipcowych plastikach" czy nie. Natomiast nieprawdą
jest jakoby "liberatorzy" mieli cokolwiek wspólnego ze
zmianami wprowadzonymi przez niesławnej pamięci Pana Lipca.
"Liberatorzy" postulowali zniesienie OBOWIAZKU patentowego, a nie
zniesienie EGZAMINÓW na "morsa" czy kapitana. Jakby umiał Pan czytać ze
zrozumieniem to zobaczyłby Pan różnicę.
A co do kwestii jakości patentów "lipcowych" to nadal nie wyjasnił mi
Pan czym różni się pływanie z załogą płacą za rejs od pływania z załogą
niepłacącą za rejs. Bo przypominam, że patenty te są póki co w Polsce
legalne, zarazem ośmielam się Panu Kapitanowi zwrócić uwagę, że projekt
ma dotyczyć nie tylko prowadzących żaglowce oszukańczo nazywane
jachtami, ale wszystkich prowadzących otrzymujących wynagrodzenie. Więc
bardzo proszę nie opowiadać bajek.
--
Maciek"Skipbulba"Kotas
s/y ALIFLANKE
skipbulbamałpaopkropkapl
www.saj.org.pl