POGODA W NAWIGACJI MORSKIEJ
Wreszcie mi się udało. Kapitana Adama Woźniaka, byłego regatowca i wieloletniego pracownika dydaktycznego AWFiS w Gdańsku (Zakład Żeglarstwa i NCŻ) spotkałem  przed Dwocem Głównym. Składaliśmy sobie świąteczne życzenia i wtedy Adaśku obiecał Czytelnikom SSI prezent pod Choinkę.
W międzyczasie pojawił się kolejny dyskutant - jachtowy kapitan żeglugi wielkiej Mieczysław Krause. Przedstawia tezę - przeżywają przede wszystkim ci, którzy mają wolę przetrwania.  Niby oczywiste, dopóki to nas samych nie dotyczy.
   
kpt. Adam Woźniak                        kpt. Mieczysław Krause
.
W tekście kilkakrotnie przywoływany jest Adlard Coles. Zwierzam się - to bardzo cenna książka, ale ilekroć po nią sięgałem - na jakiś czas traciłem zapał do żeglowania.
O kamizelkach przypomnę we właściwym czasie.
Żyjcie wiecznie!
d'Jorge
========================
                          
Uwzględnianie pogody w nawigacji jachtowej
Tekst ten powstał na zamówienie IMGW w Gdyni, wnet będzie rok temu. Został wygłoszony w Pucku dla uczestników szkolenia meteo (żeglarzy), dla kórych Instytut organizuje od paru lat takie parodniowe szkolenia.
Zacznijmy od ustalenia co to jest nawigacja. Otóż w skrócie jest to proces, którego celem jest doprowadzenie obiektu do punktu przeznaczenia z uwzględnieniem nałożonych ograniczeń.
W strukturze tego   procesu  podkreśla się trzy nierozłączne, powtarzające się cyklicznie fazy:
-  planowanie ruchu obiektu (przed i podczas rejsu),
- sterowanie ruchem (realizacja kolejnych, zaplanowanych etapów),
-  kontrola ruchu i pozycji obiektu.
To, że u nas (tj u żeglarzy) nazwę tą zawłaszczyła  ostatnia faza to inna sprawa.
Na każdym z tych etapów szeroko uwzględniamy warunki żeglugi, w tym oczywiście warunki pogodowe.
 
Rozważania nasze wypada zacząć od przypomienia fundamentalnego dzieła A.Colesa, które ilość wydań i tłumaczeń stawia na czele listy światowej literatury żeglarskiej, (u nas mamy już dwa tłumaczenia). Chodzi o   „Heavy Weather Sailing”. Będziemy je często przywoływać. Zastanówmy się przy tym, czy właściwsze jest określenie “warunki sztormowe”, czy “ciężka pogoda”. Sztorm to po polsku „8”, co zatem piszą „uczeni” o takiej sytuacji.
Zostawmy oryginał Starego Admirała B. w spokoju. Był zresztą niedawno przypomiany w prasie żeglarskiej. Zaczniemy od  amerykańskiego podręcznika dla marynarzy (seamanship) z 1921 r. Przy “8” pisze tam – fresh gale, 34,7 – 41,6 węzła, a w rubryce na opis stoi – potrójnie zarefowane marsle (chyba maksymalnie?), albo zarefowane górne marsle i żagle na dolnych rejach (courses). W tymże podręczniku w innym miejscu przytoczono, jako niemiecki, opis morza przy kolejnych stopniach prawie dokładnie taki sam jak używany obecnie u nas.
Skaczemy do roku 1961, wydany po angielsku poradnik, wyraźnie tym razem jachtowy, przy “8” podaje nazwę  - gale, i przedział prędkości 34 – 40w. W opisie pod tytułem “Kryteria otwartego morza dla małych i średnich nowoczesnych jachtów” stoi – uparci, zawzięci (hard bitten) pełnomorscy regatowi kapitanowie będą dalej szli na wiatr, pozostali w dryfie bez żagli lub uciekają z wiatrem.
No i “nasz” (już wiemy skąd się wziął) opis wszystkim znany, sztorm, 34 – 40, dość wysokie i długie fale, ich wierzchołki zaczynają się odrywać w postaci wirujących bryzgów, piana układa się wzdłuż kierunku wiatru w wyraźne pasma.
Nad spotykanymi również w “żeglarskich” podręcznikach opisami, co się dzieje w krzakach, lesie i na łące pastwić się nie będziemy.
Ugryźmy temat fal, czy przy „8” z SW zauważymy coś godnego uwagi z puckiego portu, albo i żeglując z Helu do Władysławowa -  raczej nie. Zatem przez sztorm rozumiemy wiatr  wraz z rozbudowaną stosownie do niego falą. Czyli znając prognozę, możemy bardzo często  wybrać trasę w sztormie, albo bez.
Temat falowania, przynajmniej  na Bałtyku jest na  „zagle. pogodynka”. Pod tytułem “Duża fala – mały jacht”. Jako autor muszę dodać przy okazji  aktualizację danych Paszkiewicza, które tam przytaczam. Dziś, za sprawą platform wydobywczych znamy bałtyckie fale sporo większe.
Skoro wiemy, że fale poza wymiarami różnią się i innymi parametrami, i od czego to zależy, powinniśmy nawigując, najlepiej już w fazie planowania  uwzględniać ukształtowanie  brzegu(np. góry i doliny Korsyki),  prądy (np. pływowe) ale i ławice bałtyckie  (np. Środkową).
Wybór trasy podnosi już Stary Coles. Pisze mianowicie, że opisując sztormy ogranicza się raczej do regat, chociaż dużo żeglował turystycznie. Bo turystyczne żeglowanie w sztormie konieczne nie jest – i tego się trzymajmy! A na regatach trasy ani czasu się nie wybiera.
Przyjmijmy zatem, że uwzględnianie pogody w naszej żegludze może  być  “czynne” albo/ i “bierne”. Albo twardo żeglujemy tam, gdzie zaplanowaliśmy, choćby “żaby w powietrzu latały”, albo realizujemy plan stosowny do warunków. Oczywiście, w obu przypadkach czujnie kontrolujemy sytuację meteo (i hydro), gotowi do stosownej  zmiany planów  - i to jest właśnie “nawigacja”.
 
Proponuję przyjąć również w konkluzji wyższość określenia  “ciężka pogoda żeglarska” nad  “warunkami sztormowymi”. Rownież dla tego, że słowo “sztorm” oznacza w różnych językach różne stopnie.
Kolejnym, chyba pierwszym, kryterium, które wypada nam uwzględniać – zaraz po prognozie – jest dzielność jachtu (tego naszego).
Dzielność morska to dość trudna do precyzyjnego zdefiniowania zdolność do przetrwania w warunkach ciężkich, a nawet ekstremalnych, i kontynuowania zaplanowanej, konkretnej podróży. W pewnym stopniu określa ją “kategoria projektowa” (A,B,C lub D).Takie określenie jachtu dopuszczonego do sprzedaży obowiązuje dziś w Europie. Opisują je normy PN-EN ISO 12217 -2 i -3.
Kategoria A – Jachty zaprojektowane do dalekich rejsów, w warunkach wiatru silniejszego niż 8° B i przy znaczącej wysokości fali przekraczającej 4 metry (z wyłączeniem nietypowych warunków, jednostki te są w znacznym stopniu samowystarczalne). Możemy się spotkać również z określeniami „do 10 B”, czy „do 7m fali”. Wyżej obecnie już nikt nie chce się pod bezpieczeństwem takiej jednostki „podpisać”, choć starsze jachty, których te normy nie dotyczą, mają jeszcze  w „dokumentach bezpieczeństwa” wpisaną żeglugę „bez ograniczeń”. Zrozumiałe, że nikt się nie zdziwi jak czasem , w ekstremalnych warunkach utoną. Nie znaczy to, że tamte jachty  są lepsze czy dzielniejsze, a  raczej, że urzędnicy kiedyś mniej się asekurowali.
Kategoria B – Jachty zaprojektowane do rejsów pełnomorskich, w warunkach wiatru o sile do 8° B włącznie i przy znaczącej wysokości fali do 4 metrów włącznie.
 Kategoria C – Jachty zaprojektowane do rejsów po wodach przybrzeżnych, dużych zatokach, zalewach, jeziorach i rzekach, w warunkach wiatru o sile do 6° B włącznie i przy znaczącej wysokości fali do 2 metrów włącznie. Mój „Mistral” (L – 7,26) ma teraz w papierach tyle. Kiedyś miał b.o., ale to było 30 lat temu. Kiedyś, również dawno, przetrwał „11”i pomaszerował dalej (w regatach).
 Kategoria D – Jachty zaprojektowane do rejsów na wodach osłoniętych, małych zatokach, małych jeziorach, rzekach i kanałach, przy sile wiatru do 4° B włącznie i znaczącej wysokości fali nieprzekraczającej 0,3 metra, ze sporadycznymi falami o wysokości 0,5 metra, spowodowanymi np. przez przepływające obok statki.
 Za znaczącą wysokość fali uważa się średnią wysokość jednej trzeciej najwyższych fal, co w przybliżeniu odpowiada wysokości fali określonej przez doświadczonego obserwatora (niektóre fale mogą mieć dwukrotnie większą wysokość).
Jak widać, różnica między kategoriami C i D, to prawie przepaść, tu chyba należy się spodziewać jakichś mutacji tego systemu.
Jachty  to statki generalnie małe. Zasadne jest ich podzielenie  dodatkowo na małe i duże co ma oczywiste odbicie w walorach nawigacyjnych  i  dzielności  morskiej. Już w tabelce z 1961 r. jest mowa o małych i średnich. Taki podział uzasadniają również wyniki  prac specjalnej  komisji  badającej  skutki  pamiętnego sztormu  pod Fastnet w sierpniu 1979 roku. Stwierdziła ona jednoznacznie, że jachty najmniejsze odnotowały parokrotnie wyższą wywrotność w stosunku do największych. Przewróciły się , ale wstały – powiecie, były przecież balastowe. Niestety nie ma tak dobrze. Oto inne wnioski z tych regat. Ofiary w ludziach odnotowano tylko w trzech najmniejszych (z sześciu) klasach, z których zresztą ukończyło po najwyżej 10% jachtów. Startujące jachty miały od ok. 6 do ponad 20 m w linii wodnej, było ich ze 200, a ludzi zginęło 15.
Liczba jachtów które miały wywrotki ogółem „B1” - 49% „B2” - 33% :
w tym w klasie „0”(42,1-70)                                      38%            0%
w klasie „1”(33-42)                                                   28%          15%
w klasie „2”(29-32,9)                                                35%          10%
w klasie „3”(25,5-28,9)                                              54%          36%
w klasie „4”(23-25,4)                                                 54%          43%
w klasie „5”(21-22,9 )                                                64%          47%
Podział na klasy wg formuły pomiarowej  IOR uwzględniał  wielkość jachtów . Wartości pomiarowe w stopach (w nawiasach)  w przybliżeniu odpowiadają długości linii wodnej.
Zważywszy  ilość jachtów uczestniczących w regatach dane te mają dużą wartość. Trzymając się, może i z konieczności, normy „małe jest piękne”, darujmy sobie w tym akurat kontekście nadzieję na cuda.
Jachty nowoczesne i tradycyjne – często spotkamy się w morskich opowieściach z tęsknotą za tymi drugimi ( w cytacie z 1961 „nowoczesne” to dzisiejsze  „tradycyjne”). Spotkamy się też z opinią  o lichych właściwościach morskich tych pierwszych, rzekomo konstruowanych do postoju w marinie. Pogląd taki spopularyzował również Cz. Marchaj w książce „Dzielność morska”. Zdarzało mi się z Nim polemizować.
Wymienieni w tabelce „hard bitten” - może znaczyć również „zahartowani przez doświadczenie”, i powinno być czytane jako określenie całej załogi, to kolejny czynnik do wzięcia pod uwagę.
Zawsze byłem zdania , że rozpatrywanie jachtu (statku) bez załogi, jak się to często przy różnych okazjach czyni , jest nieporozumieniem. Podnosiłem tę kwestię nieraz, podniosę i teraz. Podeprę się znowu cytatem, tym razem  z książki J. Coote „Total loss”. Pisze tam, że dla dzielności jachtu najważniejsza jest załoga, następnie stan wyposażenia (gear), dalej „form of yacht”. A więc dawno temu, na jachtach „tradycyjnych” też liczyła się załoga – same nie pływały.
Co się składa na jakość załogi. Najpierw liczebność. Polskie przepisy wyznaczają jej minimalną i maksymalną ilość dla każdego jachtu. Minimalna  załoga nie jest wielka – 2 na jachtach mniejszych, do 3 na tych naprawdę dużych. Ja rozumiem, że ta ilość osób to minimum, które powinno znajdować się na pokładzie. I to w każdych warunkach. Aby zabezpieczyć całkowicie kontrolę pozycji, sterowanie ruchem, obserwację. Zatem jacht idący w dłuższy rejs powinien mieć więcej, chociażby po to, aby zabezpieczyć zmianowość. Z gotowości do  podjęcia zawsze odpowiednich do sytuacji działań i manewrów nikt nas przecież nie zwalnia.
Zatem jednoosobowa żegluga, tak chętnie podziwiana jest z pewnością czymś innym, na pewno niebezpiecznym. I chyba taka obsada bardziej  musi liczyć na dzielność jachtu – że jakoś sobie poradzi.
Tu rzeczywiście pewne właściwości morskie jachtu, tylko dorywczo kontrolowane, są najważniejsze.
Dobra załoga to dzielna załoga. Odpowiednio liczna, 2 – 3 pełnowartościowe, czyli nawet na najmniejszym jachcie minimum 2- osobowe wachty, z możliwością wykonania alarmu manewrowego i punktualnej, najedzonej, wyspanej, suchej zmiany.
Cz. Marchaj pisze, że „Z raportu regat Fastnet 1979 wynika, że ci, którzy zdołali nieść trajsle w okresie największego nasilenia sztormu i zachowali sterowność na falach, czyli innymi słowy  - aktywnie żeglowali podczas sztormu  - poradzili sobie lepiej niż ci, którzy zrzucili żagle i zeszli pod pokład. Odpowiednie żagle sztormowe przyczyniają się do poprawienia dzielności, gdyż pomagają zachować stabilność dynamiczną i dzięki temu panować nad kursem. Taka taktyka wymaga od załogi umiejętności, doświadczenia i wytrzymałości. Nie istnieje jednak coś takiego jak żeglarz absolutnie odporny na długotrwały stres. Aby zapewnić względne bezpieczeństwo, nowoczesne jachty wymagają od swych załóg znacznej wytrzymałości i mogą szybko stać się niebezpieczne, gdy zostaną pozostawione    same sobie, by bez udziału człowieka zmagać się z odwiecznymi kaprysami morza „ (koniec cytatu).
Nic dodać, nic odjąć, chyba tylko to, że pozostawione same sobie też często sobie radzą lepiej niż z „taką sobie” załogą. Udowodniły to pod Fastnet, udowodniła to dawno temu klasycznej budowy „Wielkopolska” i zupełnie niedawno, zupełnie współczesny „Kmicic”. Co zatem robić mając załogę „niedzielną”. Najpierw trzeba to sobie uświadomić i to najlepiej już w fazie planowania A dalej liczyć  się z konsekwencjami.
Szerzej rozwinąłem ten temat w artykule „Porzucenie jachtu czy ewakuacja załogi”. Jest on również na  „zagle.pogodynka”.
I parę luźnych dywagacji. Ile prognoz warto znać – myślę, że lepiej więcej niż jedną. Jak się coś nie będzie zgadzało w realu, to łatwiej sobie to wytłumaczymy.
 
Czy brać pod uwagę  temperaturę (powietrza, wody) – chyba warto. Dzisiejsze ubranka mogłyby sugerować co innego, ale przecież ta żegluga bywa ostatnio nazywana „przyjemnościową”. To samo dotyczy po trochu deszczu, pamiętajmy, że w „morskich prognozach” pojawia się on tylko w  kontekście pogorszonej widzialności.
 
Jak traktować „meteorologię żeglarską” - chyba jako część szeroko pojętej locji. W tym komplecie jest ona najbardziej przydatna. Moj pogląd na ten temat częściowo rozwijam w pozycji “Minimum przydatnej wiedzy z meteorologii” (zagle.pogodynka).
Mamy więc system: człowiek – jacht – środowisko. Proponuję też w takiej kolejności się mu przyglądać. Tu było najpierw o pogodzie, no bo “szkoła” była “meteo”. Inaczej mówiąc, planujemy (jeżeli planujemy) rejs dla konkretnych ludzi, na konkretnym jachcie i w warunkach, których przewidywanie mocno ułatwia nam meteorologia. Można oczywiście uprawiać “to” bez planu, i często nawet wychodzi. Czasem dobrze, albo śmiesznie, albo i strasznie.
 
Na koniec, z punktu widzenia swobody, ale i bezpieczeństwa jachtingu zastanówmy się, czy my żyjemy w kraju (na kontynencie?) nadopiekuńczym  czy  liberalnym.
Kiedyś dyskutując nad tym w gronie fachowców od ratownictwa doszliśmy do  konkluzji, na pozór zupełnie z innej paczki.
Jeżeli się uprzesz spędzić wiosnę z plecakiem w Hindukuszu, to Ci nikt nie może tego w wolnym kraju zabronić. A potem, ktoś stanie na uszach(nie licząc się z kosztami), uruchomi konsulów (w Paki – i Afganistanie), mediatorów, komandosów, “Rosomaki”, marines, znajomego mułłę i co tam jeszcze będzie mogło się przydać.
 
A potem, jak dobrze pójdzie, będziesz udzielać wywiadów.
Adam Woźniak Y.K. "Stal" Gdynia
Komentarze
konsul jest nie od rautów, ale od .... Maciej "Skipbulba" Kotas z dnia: 2010-12-27 08:38:00
odbieranie prognoz Marek "Biały Wieloryb" Popiel z dnia: 2010-12-27 09:40:00
prześcignąć unijną biurokrację ! Edward Zając z dnia: 2010-12-28 13:00:03
o przymiotach załóg Mariusz Pycz-Pyczewski z dnia: 2010-12-30 09:12:00
dla towarzystwa Cygan dał się powiesić Witold Pawłowski z dnia: 2010-12-30 17:23:55
przeżywa ten, który chce przeżyć Mieczysław Krause z dnia: 2011-01-02 17:06:00
każdy ma prawo do ryzyka, jeśli to tylko jego ryzyko Maciej "Skipbulba" Kotas z dnia: 2011-01-03 13:00:04
Adaqm Woźniak wie co pisze Jarosław Czyszek z dnia: 2011-01-04 09:32:33
nie pękam, ale stracha się najadłem Witold Pawłowski z dnia: 2011-01-05 16:39:44