O POMIARACH DOKŁADNOŚCI
Zanim przejdziemy do korespondencji kapitana Jarosława Czyszka, to może taki mój wspominek z odległej epoki systemu Decca.
kpt. Jarosław Czyszek
.
Ranek był piękny, wiaterek umiarkowany - jacht "Milagro V" wszedł w Kalmarsund, lewą burtą minął Kristianopel i zblizał się do trawersu Berkvary. W cieśninie ruch statków i stateczków nieco wzmożony. I nagle spadła na nas mgła jak babcina pierzyna. Tak gęstą mgłę spotyka się bardzo, bardzo rzadko. Odezwały się buczki, tyfony, gwizdki. Nawet łomotanie w blachę. Rozumiemy (Mietek i ja), że musimy tej flocie zejść z drogi. Odchodzimy w kierunku kamienistego, pełnego rozrzuconych, groźnych, skalistych wysepek zachodniego brzegu cieśniny. Na ile sobie możemy pozwolić zależy od dokładności wskazań zielonych cyferek pudełka Decca oraz dokładności mapy. Czy ewentualne błędy się kompensują, czu sumują? Dobre pytanie.
A przecież Decca to już był niesamowity postęp w precyzji ustalania pozycji. A epoka "Szarotek"? A domniemane pozycje ze "zliczeniówek"?
Nowe czasy przyniosły nowe, doskonalsze, precyzyjniejsze narzędza, ale miejsca na emocje starcza :-))).
Żyjcie wiecznie!
d'Jorge
==================================
Drogi Jurku,
z dokładnością wskazań GPSów to jest tak jak w tym dowcipie, co to dwie młode małżonki rybaków pokazują
sobie nawzajem, że -
- mój to złowił taaaką rybę
- a mój to taką, o, taaaką...
Na to trzecia, ciut starsza  i ciut przygłucha;
- nieważne, czy taki, czy taki, ważne żeby charakter miał...

No i właśnie ten charakter jest najważniejszy. 
Parę lat temu na jednym z lodowców Szpicbergenu grupa geodetów uprawiających
geodezję wyższą założyła eksperymentalny system pomiarowy w zamierzeniu mający
mierzyć ruch lodowca z dokładnością do centymetrów. Teraz to globalne ocieplenie,
zmiany klimatu. Pomiar na czasie bo forsy na badanie globalnego ocieplenia jak lodu
(nomen omen) w Arktyce. System był skomplikowany, drogi, zawierał w sobie lasery,
mocowane do tyczek pomiarowych lusterka, wysokiej jakości GPS współpracujący z
miejscowym nadajnikiem DGPS. Wszystko jak trzeba łącznie z podręcznym helikopterem,
który służył do transportu ekipy i jej nowoczesnego sprzętu. Kiedy wszystko było
gotowe, ostatni akumulator przetransportowany w górę lodowca, podłączony, potem
szybkim piętnastokilometrowym marszem (bo helikopter już odleciał) wymieniony na
inny, sprawny. Kiedy lampki się zaświeciły, a system zaczął mierzyć, radość w oczach
eksperymentatorów zgasła niczym świeczka na wietrze targającym tyczki pomiarowe.
System okazał się zbyt dokładny, nie było wiadomo co mierzy, czy ruch lodowca czy też
ruch  wstrząsanej wiatrem tyczki. Cały piękny grant szlag trafił. Dobrze,że za
helikopter nie kazali oddawać...
Dokładność wskazań pozycji odbiornika GPS jest mniej więcej taka, ile miejsc po
przecinku urządzenie pokazuje. W nawigacji morskiej stosuje się system podziału na
stopnie, minuty i części dziesiętne minut. Klasycznie jedno miejsce po przecinku dla
minut, zatem dokładność naniesienia pozycji dla szerokości  około +/-180 metrów.
Dobry program nawigacyjny pokazuje i rysuje z dokładnością do trzech miejsc po
przecinku dla minuty, zatem z dokładnością nie mniejszą niż +/- 2 metry. Aby to było
prawdą odbiornik GPS musi działać z precyzją o rząd wielkości większą, wówczas bowiem
błąd pomiaru będzie się zawsze zawierał w błędzie odwzorowania. Generalnie dokładność
wskazań pozycji zależy geometrycznie od ceny urządzenia. Jeżeli kupimy odbiornik za
stówę to i jego dokładność będzie za stówę. Ale, nauczeni doświadczeniem dygocących
tyczek, nie bądźmy zbyt chętni do przepłacania, nie zawsze warto włos dzielić na
czworo.
Kiedyś kierownictwo naukowe statku badawczego zażyczyło sobie holowania siatkowej
dragi, z prędkością półtora węzła po izobacie trzydziestometrowej. Na Bałtyku izobata
trzydziestometrowa to jest na ogół, przynajmniej przy naszym wybrzeżu, bardzo
przyzwoita izobata. Na Szpicbergenie izobata trzydziestometrowa to jest na
wyciągnięcie ręki  do skał brzegu fiordu. Przewyższenia gór wystających wprost z
morza pionową ścianą wynoszą sześćset, osiemset metrów w zwyż i dwieście, trzysta
metrów prawie pionową ścianą w głąb morza.
Wychodzę na mostek a tam mój kolega Harry jedzie dziobem prosto w brzeg w
poszukiwaniu tej trzydziestometrowej izobaty. Jedzie, ręce na obu wajchach skoku i
obrotów, z Morza Grenlandzkiego idzie martwica, która kołysze statkiem. a echosonda
ciągle pokazuje dwieście metrów. Na brzegu już można liczyć pojedyncze kamienie kiedy
dno stromą linią na wyświetlaczu echosondy nagle podskakuje do góry. Żeby wydać dragę
należy zakręcić o dziewęćdziesiąt stopni w lewo, zastopować, zatrzymać śrubę, stanąć w
dryf, zadzwonić na rufę żeby wydawali. Powolutku ruszyć naprzód i jechać tak w rowie
martwicy, z przybojem po prawej burcie tak, że wydaje się tylko wychylić nieco
bardziej za burtę by dłonią dostać brzegu. Prędkość półtora węzła, czyli nic - pilnie i
bez przerwy śledzone na wyświetlaczu elektronicznej mapy. Przez otwarte drzwi wpada
zimny wiaterek, ale najwyraźniej nie chłodzi pokrytego potem czoła Harrego. Jedziemy
tak precyzyjnie dwie umówione  i zroszone potem emocji mile. Z westchnieniem ulgi
dochodzimy do końca narysowanej na mapie kreski i dzwonię na rufę, że już mogą
wyciągać.
- Już? Eeeee, myśmy wcale nie wyrzucili, bo się tutaj nam poplątało... To może tak z
powrotem????  
 
Pozdrowienia - Jarek Czyszek
Komentarze
Brak komentarzy do artykułu