A MOŻE DO SUNDU

W Malmo istnieje jachtklub polonijny: http://www.ykpm.se/my.html
Po Sundzie radzę żeglować raczej w porze dziennej. Ruch statków jest spory. W nocy łatwo być przejechanym. Zwracam uwagę na silne prądy mogące się pojawić między Helsigorem i Helsinborgiem. Przechodząc ten rejon - starajcie się żeglować mozliwie blisko brzegów. Gdzie stawać w Kopenhadze? O... to bardzo dobre pytanie. Wybór przystani jest duży, nie wszedzie jednak uda się wam wcisnąć. Każda z przystani ma swoje wady i zalety.
Niniejszego newsa nie traktujcie jako reklamy locyjki "Sund". Nakład tej książeczki już bardzo dawno został całkowicie wyczerpany. Locyjka ponoć czasami jest wystawiana w antykwariatach oraz oczywiście w Allegro. Uprzedzając pytania - nowego wydania nie będzie. Podobnie ma się sprawa z "Przedsionkiem Morza Północnego".
Nie mam za złe kserokopii, byle nimi nie handlowano.
---------------
Niniejszego newsa nie traktujcie jako reklamy locyjki "Sund". Nakład tej książeczki już bardzo dawno został całkowicie wyczerpany. Locyjka ponoć czasami jest wystawiana w antykwariatach oraz oczywiście w Allegro. Uprzedzając pytania - nowego wydania nie będzie. Podobnie ma się sprawa z "Przedsionkiem Morza Północnego".
Nie mam za złe kserokopii, byle nimi nie handlowano.
---------------


Z Zatoki Gdańskiej do Kopenhagi dla małego jachtu to poważny rejs po wodach otwartego morza. Odległość mierzona „kursami dyrektywnymi” wynosi około 220 mil, w tym około 120 – 160 mil żeglugi nieustannej. Odległości rzeczywiste, uwzględniające halsowanie mogą okazać się znacznie większe. Musicie być na to przygotowani. Na zamieszczonej mapce zaproponowałem start z Władysławowa, gdzie przeanalizujecie prognozy pogody polskie i niemieckie. Jakich wiatrów wam życzę ? Umiarkowanych, z każdego kierunku poza nordwestem. A jeżeli już tak wieje, to zdecydujcie się na lewy hals, który oddali was wyraźnie od niegościnnego wybrzeża polskiego (brak wód osłoniętych, niebezpieczne wejścia do portów schronienia, nieżyciowe procedury, niski komfort postoju). Strategia halsowania zależy od przewidywanych odkrętek wiatru. W razie wątpliwości w tym względzie - przezorność nakazuje trzymania się możliwie blisko „kursu dyrektywnego”. Jeżeli ów kurs prowadzi pod wiatr – spekulujcie tak, aby halsówka przebiegała w rytmie – „długi – krótki”. W rejsie do Sundu rzadko udaje się żeglować „jednym halsem”. Pamiętajcie, że wyspa Bornholm jest najdogodniejszym miejscem schronienie w tym rejonie Bałtyku. Zawsze znajdziecie na nim brzeg zawietrzny. Namawiam na skorzystanie z Kanału Falsterbo. Po pierwsze, że bliżej, po drugie, że ciekawiej. Po wyjściu z Kanału, po minięciu stawy Höllviken proponuję niezwłoczne przeniesienie się pod duński brzeg, tak aby przepłynąć nie pod mostem, a nad tunelem Dania-Szwecja.
Ze Świnouścia do Kopenhagi jest znacznie bliżej, bo około 120 mil „kursami dyrektywnymi”. Do tego połowa drogi przypada na wody lekko osłonięte z możliwością przycupnięcia w Sassnitz lub w którymś z portów Zatoko Køge w razie czego.Trzymanie się zachodniego skraju toru podejściowego do Kopenhagi zmusza was do bacznej obserwacji sieci, które są tam notorycznie wystawiane. Bądźcie też przygotowani na nisko przelatujące samoloty podchodzące do lądowania lub startujące z kopenhaskiego lotniska. Nie, nie bójcie się o maszty jachtów, ale z zaskoczenia można się wystraszyć gdy ogromny Jumbo-Jet raptem pojawi się nad jachtem.
Middelgrund - tylko 10 mln euro
.
Kopenhaga - Syrenka
.
Kopenhaga, stolica Królestwa Danii - miasto urocze. Oryginalna, duńska nazwa – København, czyli „port kupców”. Jest to zadbane, czyste miasto o pięknej architekturze, licznych zabytkach, atrakcyjne i pełne rozrywek. Po Kopenhadze wspaniale jeździ się rowerem.
Kopenhaga jest najważniejszym portem Sundu. Ściągają tu liczne jachty obcych bander. Na gości czekają liczne przystanie jachtowe, oferujące komfort, bezpieczeństwo i uczynność personelu. Oczywiście trochę to kosztuje, ale opłaty postojowe nie są rujnujące. W porównaniu do opłat w portach śródziemnomorskich – po prostu taniocha. Najwięcej jachtów przybywa z Niemiec, Holandii, Szwecji, Norwegii i Wielkiej Brytanii.


Miasto. O historii miasta nie będę długo rozwodzić. Zainteresowani nabędą przed rejsem jeden z wielu przewodników turystycznych wydawanych w Polsce. Tu tylko kilka zdań dla porządku, a właściwie dla przygotowania decyzji, że do Kopenhagi warto popłynąć. Bo warto !
Do XII wieku była to tylko osada rybacka. Swój szybki i nieco niespodziewany awans zaedziecza królowi Erykowi Pomorskiemu, który z podatków skrupulatnie nakładanych na statki przepływające Sundem sfinansował transformację osady w warowny gród portowy. „Nakłady inwestycyjne” (dzisiejsza nowomowa) nakręcały koniunkturę handlu i ani się obejrzano jak Kopenhaga stała się drugim co do ważności portem Bałtyku. Pytacie o pierwsza pozycję ? Oczywiście Gdańsk był, jest i zawsze będzie na Bałtyku liderem. Kopenhaga stolicą została dopiero w roku 1443, kiedy król Christian wzniósł sobie tu takie budowle jak Rosenborg Slot i Borsen Rundetarnet. W roku 1699, za panowania Frederika III zbudowano port Amalienborg (nie trudno zgadnąć, że Amelia to imię małżonki Jego Królewskiej Mości). Obiekty te zachowały się do dziś.
Jak już wspomniałem, przystani jachtowych jest sporo, ale niezależnie gdzie będziecie cumowali – musicie pstryknac sobie fotkę z Syrenką. Najlepiej zrobić to rankiem, bo później trudno się dopchać. Autokar za autokarem wypluwa tłum turystów. Najwięcej takich niewyrośniętych, skośnookich z kamerkami na brzuszkach. Tą wdzięczną posągowa dziewczynę podarował miastu właściciel browaru Carlsberg (uważajcie na moc piwa Carlsberg Elefant !). Wyrzeźbił ją Edvard Erichsvan. Od roku 1913 Syrenka jest rzeczywistym „logo” miasta. Niszczona była przez parszywych wandali kilkakrotnie. Dwa razy urwano (i skradziono) jej główkę, raz ukręcono rączkę, raz wbito krowi łeb na świeżo odrestaurowaną rzeźbę. Wiem, że gwałcę panoszącą się obecnie „poprawność polityczną”, ale po mojemu tylko kara publicznej i transmitowanej przez TV chłosty (pardon – na gołą sempiternę) była by właściwa i naprawdę odstraszająca.
Niedaleko Syrenki znajduje się fontannę z boginią Gefion – orząca z pomocą trzech synów graniczną skibę. Dla wykonania tej gigantycznej pracy zmuszona była swych synków zamienić w trzy rosłe woły – ciągnące pług. Absolutny turystyczny program-minimum musi zawierać także obejrzenie zmiany warty gwardii królewskiej oraz wizytę w najsłynniejszym europejskim lunaparku „Tivoli”.
Przystanie jachtowe. Jest ich wiele, nie sposób opisać i narysować wszystkie. Dlatego przedstawiam tylko te, które uznałem za najdogodniejsze. Każda z nich ma swoje zalety i wady. Jedne znajdują się blisko centrum miasta, do innych nie trzeba wiele zbaczać z dalszej trasy, jedne oferują wszelkie wygody, inne atrakcyjne widoki, jedne są tańsze – inne odstraszają wysokością postojowego. Na uproszczonym planie kopenhaskiego portu zaznaczyłem kółkami przystanie Margretheholm Havn, Svanemøllehavnen, Langelinie („królewski”), Nyhavn oraz Christianskanal. Kolej na krótkie ich omówienie.
Margretheholm Havn (Lynetten) jest jedną z dwóch największych kopenhaskich przystani jachtowych. Obecnie posiada 1200 stanowisk cumowniczych i znaczne rezerwy rozwojowe (teren i akwen). Od lat legitymuje się posiadaniem Bla Flag, przyznawaną przez Foundation for Environmental Education in Europe za wzorową troskę o ochronę środowiska naturalnego. Zalety przystani – bezpośrednio przy szlaku żeglugowym Sundu, łatwe wejście, wolne stanowiska nawet wieczorem, miły personel, umiarkowane opłaty, bardzo dobrze zaopatrzony sklep żeglarski, punkt informacji turystycznej, niezbyt droga restauracja i co ważne – bezpłatne korzystanie z przystaniowych rowerów. Przystań dysponuje żurawiem do podnoszenia jachtów, pochylnią, automatycznym dystrybutorem paliwa (okresowo nieczynny). Wzorowe sanitariaty, rozdzielnice elektryczne, zawory czerpalne wody, warsztat. Do centrum miasta kawałek drogi (około 2 km), ale to nie wielki mankament, bo oprócz rowerów można skorzystać z transportu autobusowego (przystanek końcowy obok). Trasa prowadzi przez zielone tereny otaczające stare fortyfikacje oraz obok jachtów zacumowanych w Christianskanal. Właścicielem przystani jest Sejklubben Lynetten. To prężne stowarzyszenie zajmujące się nie tylko cruisingiem, ale i regatami. Wydaje własne „notisy nawigacyjne” i klubowy biuletyn z komunikatami o imprezach, wynikami regat, kronika towarzyską. Telefon do bosmanatu: 3257 5778, e-mail info@lynetten.dk Uwaga bardzo praktyczna – zaraz po zacumowaniu należy bez zwłoki odwiedzić kantor pani bosmanki i uiścić opłatę. Taki tu zwyczaj, który warto uszanować aby uniknąć nieprzyjemności. Jeżeli przybyliście do przystani po godzinach urzędowania – opłatę uiścicie u bufetowej restauracji na pięterku.
Svanemøllehavnen. W roku 1985 Københavns Amatør Sejklub, Sejklub Sundet oraz Öresunds Sejklub „Ferm” połączyły siły i kieszenie przystępując do rozbudowy drugiej wielkiej przystani jachtowej z około tysiącem stanowisk cumowniczych. Przystań działa jako marina. Svanemøllehavnen rozwija się dalej. W roku 1965 dobudowano następnych 100 stanowisk przy pomoscie Ostmolen (na zewnątrz basenu, w kanale prowadzącym do przystani Kalkbrånnerihavnen). Pomysł, projekt, uzgodnienia, zezwolenie na budowę oraz same roboty zajęły tylko 13 miesięcy. Dobrze to świadczy o organizacji, administracji, wykonawcach i braku i... przeoczeniu sprawy przez kopenhaskie „komitety protestacyjne”. W roku 2004 zakończono budowę pirsu północnego z małym basenem w jego części głowicowej.
Svanemøllehavnen znajduje się na północnych peryferiach Kopenhagi. Do centrum miasta ponad 3 kilometry, czyli można zrobić sobie taki spacer, jeśli nie macie swoich rowerów. Przystań nie dysponuje rowerami. Do miasta można dojechać autobusem lub szybką koleją miejską, której przystanek znajduje się około 400 m na zachód od przystani.
Do Svanemøllehavnen zawijają jachty „tranzytowe”, którym się spieszy dalej na północ. Po prostu – jest to duża, spokojna, czysta przystań „przydrożna”. Wszelkie oczekiwane przez żeglarzy instalacje, urządzenia i wygody. Dobry sanitariat o sporej przepustowości, żuraw samochodowy, żurawiki masztowe, wyciąg szynowy i pochylnia, rozdzielnice elektryczne i zawory wodne, stacja paliw. Można uprać odzież, zjeść obiad w restauracji klubowej lub znacznie taniej w pobliżu przystani. Niedaleko przystanku kolejki miejskiej znajduje się dzielnicowe centrum handlowe z dwoma supermarketami. Opłaty jak w Margrethehom. Svanemøllehavnen mogą odwiedzać jachty o długości do 18 m i zanurzeniu do 3 metrów. Gospodynią przystani jest pewnie nadal pani Jannie Corneliussen, którą powinniście odwiedzić zaraz po zacumowaniu. Tu poborca opłat nie chodzi po pomostach i nie stuka w kosze dziobowe (jak we wszystkich przystaniach „naszej strefy kulturowej” tu cumuje się oczywiście dziobem do pomostu). Przymierzając się do zacumowania - przyglądajcie się bacznie kolorowi tabliczki na upatrzonym stanowisku. Tabliczkami czerwonymi z napisem optaget oznaczono stanowiska zajęte lub zarezerwowane. Tabliczki zielone z napisem fri til... to stanowiska wolne. Zwróćcie uwagę na daty odręcznie wpisane flamastrem na białym kwadraciku. A więc podczas nocnych manewrów człowiek „na oku” musie mieć silna latarkę.
Langelinie – czyli przystań królewskiego jachtklubu. Czasami używana jest mało precyzyjna nazwa Lystbådehavnen. Niewielki basen o kształcie nieforemnego sześciokąta. Jest położony w obrębie portu, dość blisko centrum miasta, tuż obok kopenhaskiej Syrenki. Ze względu na turystów dowożonych tasiemcem autokarów – nie jest to miejsce spokojne. Oj nie. Do tego opłaty postojowe są wyraźnie wyższe niż w dwóch poprzednio opisanych przystaniach. Macie zacumować rufą do czerwonej pławy. Gdyby wszystkie czerwone okazały się zajęte – należy złapać się centralnie ustawionej pławy manewrowej i czekać na gest bosmana (biała czapka). Może pozwoli wam stanąć przy białej pławie. Przystań dysponuje tylko podstawowymi wygodami. Woda, prąd, toaleta i natrysk. W mojej ocenie standard dostateczny. Tu najczęściej zawijają polskie jachty charterowe o licznych załogach. Jedna doba postoju i dalej zgodnie z napiętym rozkładem jazdy.
Christianshavn Kanal, czyli Wilders Plads Marina. To jest to, co koniecznie należy zobaczyć, ale już nie koniecznie tu zacumować. Specyficzna atmosfera, atrakcyjne otoczenie starych kanałów miejskich. Cumuje się po prostu dziobem do uliczek. Raczej mniejsze i średniej wielkości jachty. Wieczorami, przy dobrej pogodzie załogi wyjmują z jachtów turystyczne stoliki i foteliki. Na stolikach dyskretne lampy gazowe, naftowe czy świeczki. Ostatnio nawet stylowe „nietoperze” z wiązką oszczędnych LEDów pod kloszem. Siedzą, jedzą, piją, lulki palą ale nijakiej hulanki swawoli, hałasu czyli ... szant lub radiomagnetofonów. Żeglarze siedzą spokojnie, a niesamowite morskie opowieści o porwanych topslach i apslach wygłaszane są niemal na ucho. Z daleka feria światełek przypomina polską scenerię w Dniu Wszystkich Świętych. Tu jest zacisznie – nie widać łobuzów, wygolonych na łyso wyrostków w bluzach z kapturami, „dziewczynki” nie zaczepiają, ani nie wpraszają się na drinka. Podejrzewam, że obszar ten jest pod specjalnym nadzorem policyjnym. Przystań oferuje minimum: sanitariat, prąd i wodę. Nie znam wysokości opłat postojowych – zainteresowani mogą się dowiedzieć telefonując na 32 573 772 lub komórkowy 40 963 772.
Nyhavn. Jest to kanał w samym sercu miasta. Wcina się w zabudowę na wysokości wejścia do Christianshavn Kanal. Otoczenie urocze – XVIII wieczne kamieniczki, w suterenach saloniki tatuażu, sklepiki z pseudoantykami, kopenhaskimi souvenirami z metkami Made in China. Na poziomie chodnika – restauracyjki, raczej drogie. W zasadzie Nyhavn to miejska ekspozycja starych, sporych łodzi żaglowych oraz ich replik. Podejrzewam, że rzadko żeglują i w zasadzie tylko „robią za dekorację”. A więc smołowane kadłuby, gaflowe takielunki, brunatne żagle, taltepy i wypolerowana mosiężna galanteria pokładowa. Plastikowe „mydelniczki” psują krajobraz fotografującym turystom. Wysokie nabrzeża. Jak się ktoś uprze to i Carterem można tu przycupnąć. Osobiście nie radzę, bo oprócz turystów kręcą się tu także podejrzanie wyglądające „kundy portowe”. W Nyhaven jachtu bez wachty portowej bym nie zostawił. Do Nyhaven warto zajrzeć, ale na piechotę. Pstryknąć parę fotek i to wszystko.
Nawigacja. O nawigacji tylko słów kilka. Płynąc do Kopenhagi musicie zabrać z sobą porządne, to znaczy szczegółowe i aktualne mapy brzegowe. Na nich zobaczycie wszystkie pławy, nabieżniki, światła, sektory, stawy, głębokości itd. Na zamieszczonych obok rysunkach z premedytacją pominąłem niemal wszystko to co potrzebne do nawigacji. Zbyt często polscy żeglarze prowadza nawigację na generalce i „przewodniku dla żeglarzy”. Rysunki te mają was tylko zorientować i podpowiedzieć dokąd płynąć i czego szukać na mapie.
Langelinie – czyli przystań królewskiego jachtklubu. Czasami używana jest mało precyzyjna nazwa Lystbådehavnen. Niewielki basen o kształcie nieforemnego sześciokąta. Jest położony w obrębie portu, dość blisko centrum miasta, tuż obok kopenhaskiej Syrenki. Ze względu na turystów dowożonych tasiemcem autokarów – nie jest to miejsce spokojne. Oj nie. Do tego opłaty postojowe są wyraźnie wyższe niż w dwóch poprzednio opisanych przystaniach. Macie zacumować rufą do czerwonej pławy. Gdyby wszystkie czerwone okazały się zajęte – należy złapać się centralnie ustawionej pławy manewrowej i czekać na gest bosmana (biała czapka). Może pozwoli wam stanąć przy białej pławie. Przystań dysponuje tylko podstawowymi wygodami. Woda, prąd, toaleta i natrysk. W mojej ocenie standard dostateczny. Tu najczęściej zawijają polskie jachty charterowe o licznych załogach. Jedna doba postoju i dalej zgodnie z napiętym rozkładem jazdy.
Christianshavn Kanal, czyli Wilders Plads Marina. To jest to, co koniecznie należy zobaczyć, ale już nie koniecznie tu zacumować. Specyficzna atmosfera, atrakcyjne otoczenie starych kanałów miejskich. Cumuje się po prostu dziobem do uliczek. Raczej mniejsze i średniej wielkości jachty. Wieczorami, przy dobrej pogodzie załogi wyjmują z jachtów turystyczne stoliki i foteliki. Na stolikach dyskretne lampy gazowe, naftowe czy świeczki. Ostatnio nawet stylowe „nietoperze” z wiązką oszczędnych LEDów pod kloszem. Siedzą, jedzą, piją, lulki palą ale nijakiej hulanki swawoli, hałasu czyli ... szant lub radiomagnetofonów. Żeglarze siedzą spokojnie, a niesamowite morskie opowieści o porwanych topslach i apslach wygłaszane są niemal na ucho. Z daleka feria światełek przypomina polską scenerię w Dniu Wszystkich Świętych. Tu jest zacisznie – nie widać łobuzów, wygolonych na łyso wyrostków w bluzach z kapturami, „dziewczynki” nie zaczepiają, ani nie wpraszają się na drinka. Podejrzewam, że obszar ten jest pod specjalnym nadzorem policyjnym. Przystań oferuje minimum: sanitariat, prąd i wodę. Nie znam wysokości opłat postojowych – zainteresowani mogą się dowiedzieć telefonując na 32 573 772 lub komórkowy 40 963 772.
Nyhavn. Jest to kanał w samym sercu miasta. Wcina się w zabudowę na wysokości wejścia do Christianshavn Kanal. Otoczenie urocze – XVIII wieczne kamieniczki, w suterenach saloniki tatuażu, sklepiki z pseudoantykami, kopenhaskimi souvenirami z metkami Made in China. Na poziomie chodnika – restauracyjki, raczej drogie. W zasadzie Nyhavn to miejska ekspozycja starych, sporych łodzi żaglowych oraz ich replik. Podejrzewam, że rzadko żeglują i w zasadzie tylko „robią za dekorację”. A więc smołowane kadłuby, gaflowe takielunki, brunatne żagle, taltepy i wypolerowana mosiężna galanteria pokładowa. Plastikowe „mydelniczki” psują krajobraz fotografującym turystom. Wysokie nabrzeża. Jak się ktoś uprze to i Carterem można tu przycupnąć. Osobiście nie radzę, bo oprócz turystów kręcą się tu także podejrzanie wyglądające „kundy portowe”. W Nyhaven jachtu bez wachty portowej bym nie zostawił. Do Nyhaven warto zajrzeć, ale na piechotę. Pstryknąć parę fotek i to wszystko.
Nawigacja. O nawigacji tylko słów kilka. Płynąc do Kopenhagi musicie zabrać z sobą porządne, to znaczy szczegółowe i aktualne mapy brzegowe. Na nich zobaczycie wszystkie pławy, nabieżniki, światła, sektory, stawy, głębokości itd. Na zamieszczonych obok rysunkach z premedytacją pominąłem niemal wszystko to co potrzebne do nawigacji. Zbyt często polscy żeglarze prowadza nawigację na generalce i „przewodniku dla żeglarzy”. Rysunki te mają was tylko zorientować i podpowiedzieć dokąd płynąć i czego szukać na mapie.
Podrzucam wam tylko kilka uwag:
– do portu kopenhaskiego wolno wam wpłynąć tylko (!) wejściem południowym, czyli między twierdzą (i światłem) Trekroner a półwyspem Refshaleøen, czyli mijając twierdzę prawą burtą. Wejście północne Kronløbet nie jest dla jachtów!
– po wejściu na wody portowe należy sterować niezwłocznie pod brzeg zachodni ponieważ ten przeciwległy i przylegający obszar wodny stanowią domenę marynarki wojennej
– żeglujcie po krawędziach torów wodnych, po skrajach sektorów świateł białych, przecinajcie tory wodne pod kątem prostym, zważajcie na multum tramwajów wodnych, starajcie się poruszać po porcie wykorzystując napęd mechaniczny.
– na podejściu od południa – między portami Dragor i Kastrup bądźcie przygotowani na to, że nad waszymi jachtami będą się pojawiać bardzo nisko przelatujące samoloty (lądujące lub startujące).
Płynąc do Kopenhagi nie musicie zawinąć koniecznie do zaprezentowanych powyżej przystani. To tylko moja (subiektywna) sugestia.
– do portu kopenhaskiego wolno wam wpłynąć tylko (!) wejściem południowym, czyli między twierdzą (i światłem) Trekroner a półwyspem Refshaleøen, czyli mijając twierdzę prawą burtą. Wejście północne Kronløbet nie jest dla jachtów!
– po wejściu na wody portowe należy sterować niezwłocznie pod brzeg zachodni ponieważ ten przeciwległy i przylegający obszar wodny stanowią domenę marynarki wojennej
– żeglujcie po krawędziach torów wodnych, po skrajach sektorów świateł białych, przecinajcie tory wodne pod kątem prostym, zważajcie na multum tramwajów wodnych, starajcie się poruszać po porcie wykorzystując napęd mechaniczny.
– na podejściu od południa – między portami Dragor i Kastrup bądźcie przygotowani na to, że nad waszymi jachtami będą się pojawiać bardzo nisko przelatujące samoloty (lądujące lub startujące).
Płynąc do Kopenhagi nie musicie zawinąć koniecznie do zaprezentowanych powyżej przystani. To tylko moja (subiektywna) sugestia.
Liczę na korespondencje z rejsów.
Żyjcie wiecznie !
Don Jorge
Żyjcie wiecznie !
Don Jorge
Komentarze
Brak komentarzy do artykułu