TEGO JESZCZE NIE BYŁO
Klikając tytuł pewnie sobie pomyśleliście, że Don Jorge znowu Was nabiera, jako że większość Czytelników już wie, że dla starego najpiękniejszą muzyką jest... cisza.
To prawda, muzyki nie lubię, bo mnie rozdrażnia, denerwuje, a na przedramieniu pojawia mi się "gesia skórka". Ale taki brak upodobania do muzyki absolutnie nie przeszkadza mi cenić, rozumieć i przyjaźnić się z muzykami.
Na świadków przywołuję takie wybitne muzyczne osobistości jak Krzysztof Kusiel-Moroz czy Henryk Widera.
Tym razem to testuje mnie Paweł "Smutny Diablik" Rachowski i mam nadzieję, że ten test "na zrozumienie" uznacie przeze mnie za zaliczony.
.
Mam też takie nieodparte wrażenie, że podejście Pawła do starych skrzypiec doskonale współgra z poradami Tadeusza Lisa jak silniczek od zagęszczarki
przysposobić do pracy na morzu.
Żyjcie wiecznie !
Don Jorge
-------------------------------------------------
Drogi Jerzy
Ponieważ żeglowanie od pokoleń żeglarzy nierozłącznie wiąże się z muzykowaniem, zamierzam podzielić się z Tobą tudzież z Czytelnikami SSI, o ile uznasz to za stosowne, moimi „odkryciami” w tej dziedzinie. Newsa kieruję do cokolwiek umuzykalnionych żeglarzy. Można go też potraktować jak przepis kucharski dla żeglarzy, tyle tylko, że na muzykowanie.
Słowa: żeglowanie i gra na skrzypcach stały się dla mnie takimi samymi synonimami słowa: „wolność”.
Jeśli zechcecie, mówię Wam: możecie pójść moją drogą. Możecie też uznać za „herezję” te moje osobiste przemyślenia, ale przecież nie piszę, jak zostać dyplomowanym muzykiem, tylko subiektywnie o tym, jak można zacząć swoją przygodę ze skrzypcami niezależnie od liczby przeżytych wiosen i braku jakichkolwiek doświadczeń muzycznych.
A było to tak. Coś mnie „naszło”, przez przypadek znalazłem aukcję „sprzedam stare skrzypce - 200 zł” i zrodziła się myśl: a czemużby ich nie nabyć, tym bardziej, że nigdy wcześniej nie trzymałem w ręku takiego instrumentu i nie groziło mi, by w przyszłości ktoś pozwolił mi zaprzyjaźnić się z nim.
Skrzypki przyszły pocztą dokładnie takie, jakie sobie wymarzyłem: były bardzo stare, zniszczone, miały tylko dwie struny z preparowanych jelit baranich, a na wierzchniej płycie zalegały „złogi” kalafonii, smaru do konserwacji strun i stearyny. Skrzypce miały zużytą podstrunnicę, która kiedyś już przynajmniej raz była już wymieniana. Ogólnie instrument sprawiał wrażenie, że przynajmniej od 100 lat nikt na nim nie grał.
Zupełnie nie wiedziałem, jak zabrać się za odnowienie moich skrzypiec. Wprawdzie do wszystkiego podchodziłem z wielkim „nabożeństwem”, tym nie mniej stwierdziłem, że jest to mój instrument i mogę z nim robić wszystko, co będę uważał za słuszne. Tak więc, po dokładnych oględzinach, staranie umyłem go benzyną ekstrakcyjną, a za pomocą elastycznej rurki podłączonej do rury do odkurzacza usunąłem z wnętrza grubą warstwę wiekowego kurzu, zważając przy tym, by nie potrącić duszy. Potem jeszcze nasypałem do środka ryżu i potrząsałem pudłem rezonansowym, tak, że na pewno w środku był klar. Następnie usunąłem i wypolerowałem owe „złogi” kalafonii za pomocą bawełnianej szmatki, którą zwilżałem benzyną i czasem używając znakomitego organicznego rozpuszczalnika, którym jest własna ślina. Uznałem tu, że skrzypcom nie zaszkodzi takie lekkie „hartowanie” na okoliczność warunków morskich. Zużyłem do tej pracy połówkę prześcieradła, a zajęło mi to tylko dwa dni. Za pomocą wykałaczki i bejcy dokonałem delikatnego retuszu w miejscach wgnieceń, które odsłaniały gołe drewno. Rozważnie stosując popularną „kropelkę”, wypełniłem do pełna drobne pęknięcia, których na szczęście nie było wiele. Wprawdzie dopatrzyłem się, że ktoś koślawo przykleił szyjkę gryfu do pudła rezonansowego, to jednak po namyśle postanowiłem nie ruszać tego połączenia, by nie narobić sobie kłopotów. Na koniec całość delikatnie przetarłem środkiem do konserwacji drewnianych mebli zawierającym wosk pszczeli i ponownie wypolerowałem. Hebanowe elementy rodem z Madagaskaru przetarłem wodnym papierem ściernym, poskrobałem nożem do tapet i natarłem oliwą z oliwek, dzięki czemu nabrały one głębokiej czerni. Moim oczom ukazał się widok budzący zachwyt!
Podczas prac odkryłem, że skrzypce te mają swoją tajemnicę: zostały sklejone z dwóch różnych, jeszcze starszych instrumentów: boczki były pokryte politurą w kolorze orzechowym a płyty: wierzchnia i dolna oraz ślimak - politurą w kolorze ciemnego czerwonego wina. Podczas prac bawiła mnie niedorzeczna myśl, że te czerwonawe elementy może były wzięte z jakiegoś rozbitego „stradivariusa”, jako, że politura na nich jest zupełnie inna niż na boczkach, bardziej elastyczna, a nawet ciągliwa, nie odpryskiwała, a jedynie wytarła się na krawędziach w ramach normalnego użytkowania. Wtedy też wiedziałem już, że instrument ten przynajmniej zawiśnie na ścianie, by cieszyć oko, i że na pewno nie będzie pełnił funkcji domowego kwietnika…
Nie mogłem doczekać się, kiedy usłyszę brzmienie tego instrumentu. Pod ręką były zbędne stare struny gitarowe szacownej firmy PRESTO: A, D, G, H. Założyłem je w miejsce strun skrzypcowych odpowiednio: G, D, A, E. Wcześniej kołki natarłem kredą, tak , jak to robiła „Pani od Muzyki” w mojej szkole podstawowej i nastroiłem skrzypce za pomocą elektronicznego stroika. Z lekko bijącym sercem przeciągnąłem smykiem po strunach i od tego momentu mogę powiedzieć, że… zakochałem się w tych moich „rzępołkach”. Wybaczyły mi nawet (bez awarii), kiedy strunę „E” przeciągnąłem o oktawę za wysoko, co z resztą też się zaraz wydało.
     
Z czasem skrzypce dorobiły się: chińskiego styropianowego futerału do transportu, nowego smyczka, nowych strun, dwóch mikrostroików, mostka, nowej, a właściwie innej, gruntownie odnowionej hebanowej podstrunnicy i hebanowego podbródka, z którego nadal nie umiem korzystać. Podstrunnicę dopasowałem i wkleiłem samodzielnie. Zadbałem, by element ten w rzucie poziomym wykazywał lekką wklęsłość. Mam tu poczucie winy, ponieważ z braku kleju kostnego użyłem Poxipolu, a wszystko, co może podlegać zużyciu i wymianie, powinno przecież dawać się rozłączyć. Zadbałem, by nowy mostek miał też prawidłową szerokość - równą najmniejszej odległości między wycięciami „f”. Dopasowałem go tak , by jego „nóżki” dokładnie przylegały do profilu płyty górnej, a jego górny obrys utrzymywał struny na właściwej wysokości względem gryfu (E:2,5 – G:4 mm). Z „wdzięczności” za piękny dźwiek moje internetowe znajdy ozdobiłem ośmioma rubinami (syntetycznymi). Po tych ulepszeniach instrument nabrał prawdziwie szlachetnego wyglądu, a jego właściciel nieukrywanego samozadowolenia…
Tutaj też zamieszczam podziękowania dla właściciela firmy „Polskie Lutnictwo” z Bydgoszczy za: ową podstrunnicę, hebanowe kołki, garść rad i podanie kilku krytycznych wymiarów oraz okazaną mi cierpliwość. Muszę też przy okazji stwierdzić, że nie sposób szukać skrzypcowej wiedzy w sklepach muzycznych. Odniosłem wrażenie, że sprzedają tam głównie gitary, a czynność ta przypomina handel ziemniakami.
Nadszedł czas, kiedy postanowiłem spróbować wydobyć z moich skrzypiec jakąś melodię. Zrobiłem sobie prostą ściągawkę, by szybciej szukać właściwych dźwięków na gryfie: tam gdzie w ściągawce postawiłem kreski występują półtony, a do każdego pionowego rządka nut w ściągawce przeznaczony jest oddzielny palec dłoni lewej ręki. Ściągawka nie zwalniała mnie od uważnego wsłuchiwania się w wydobywane dźwięki, aby brzmiały względnie czysto. Mimo tremy spotkała mnie tu miła niespodzianka, ponieważ z trudem ale już na samym początku prób mogłem doszukiwać się jakiegoś pierwiastka sukcesu. Zbladły wtedy pewne zakorzenione we mnie mity: żem za stary, że to zajęcie nie dla mnie, niezbędny jest absolutny słuch itp. Zaprzestałem czytania wypowiedzi na forach internetowych, ponieważ na wstępie mojej przygody niepotrzebnie wpędzały mnie w kompleksy.
Do wygrania jakiejkolwiek prostej popularnej melodii w zupełności wystarczają mi: trzy palce lewej dłoni i trzy struny, z których jedna zazwyczaj bywa używana incydentalnie. Zwracam też uwagę, by próbując zagrać ze słuchu dany utwór, zaczynać od właściwej nuty, tak, by nie wpakować się w „fisy” i „esy” (nieśmiertelnego „Wlazłego kotka” zaczynam od pustej struny „E”).
Nie było sensu próbować grać wyłysiałym krzywym kijkiem, którego nie dało się napiąć, ani wyprostować suchym gorącem ani wilgocią i przyciskaniem książkami. Smyczek trzeba było sobie kupić nowy. Z nowego usunąłem kilka zbyt luźnych włosów, które nie dawały się naprężyć i powodowało to, że skrzypce czasem wydawały przeraźliwe dźwięki. Sprawiłem też sobie dwa rodzaje kalafonii i to całe szczęście, że się na to zdecydowałem. Zauważyłem wyraźnie, że kalafonia jasna powoduje, że dźwięki są cichsze, bardziej miękkie, śpiewne, natomiast ciemna sprawia, że smyczek porusza się po strunach bardziej tępo, a dźwięk jest bardziej szorstki. Pewnie ta ciemna bardziej nadaje się do muzyki country albo ludowej, ale zdecydowanie właśnie taka kalafonia odpowiada dla mojej męskiej ręki i właśnie dopiero wtedy czuję, że coś „gram”.
Mogę powiedzieć, że najważniejszy jest dla mnie właśnie smyczek! Bo po przebyciu przez: „Wlazłego kotka”, „Pojedziemy na łów”, „Hej tam pod lasem”, hymn narodowy, „Sto lat”, kolędy itp. , to jak tu nie uderzyć smykiem w struny podczas wygrywania „Miała babuleńka koziołka”, albo nie pozwolić smyczkowi dwa razy podskakiwać na każdej nucie melodyjki z „Rio Bravo” tak, by dźwięki naśladowały rytm człapiącego konika?! To ten smyczek daje właśnie całą radość smyczkowania! Kurczę, to jest jak trzymanie pędzla i malowanie abstrakcji na dużym formacie blejtramu. To smyczek pozwala grajkowi ponieść się wodzom fantazji.
Staram się grać przynajmniej zlepki kilku nut, a nie nuta po nucie, jak człowiek uczący się czytać. Nie poprawiam dźwięku, który zabrzmi nieczysto, tylko „lecę” dalej, a poprawiam się podczas powtórki. Stwierdziłem, że mam zbyt szerokie palce i kiedy w melodii występują po sobie np. „H” i „C” (pomiędzy którymi nie ma półtonów), to muszę szybko drugi palec nieco podsuwać pod pierwszy, by uniknąć fałszowania. Rzępolę dość głośno i dobitnie, właśnie wtedy sprawia mi to największą frajdę, choć obawiam się też, że wkrótce sąsiedzi przestaną poznawać mnie na ulicy.
Zacząłem podpatrywać, jak trzymają skrzypce górale i słuchać ich muzyki. Bardzo mi imponują. Ostatnio w ogóle zacząłem więcej słuchać muzyki (łagodzi obyczaje!).
A z szantami? Względnie łatwo wychodzą próby z tymi starymi, rodem ze Szkocji albo Irlandii. Po zapoznaniu się z nimi okazuje się, że mimo ich niezaprzeczalnego piękna, są one napisane jakby na „jedno kopyto”, jakby właśnie pod skrzypce i dlatego dość szybko można nauczyć się identyfikować i wydobywać odpowiednie dźwięki składające się na melodię.
Uwagi natury ogólnej:
1. Jeżeli wyczuwacie, że pośród najbliższych, domowników, sąsiadów może kogoś powoli zaczynać trafiać jasny szlak, a chęć muzykowania nadal w Was trwa, to można wsłuchiwać się w wydobywane dźwięki podczas delikatnego uderzania wierzchem smyczka o struny i dalej ćwiczyć biegłość lewej ręki (naprawdę sam to wymyśliłem!).
2. Nie jest też zalecane ćwiczenie swoich umiejętności w porcie, nawet kiedy by się chciało z jakiegoś powodu przepłoszyć stojących burta w burtę sąsiadów.
3. Każdy, kto potrafi nuta po nucie wygrać ze słuchu określoną melodię, potrafi również to samo zrobić na skrzypcach, a jeśli ma on jeszcze nabyte umiejętność biegłego przyciskania strun na gryfie gitary, to podczas gry na skrzypcach przydaje się to.
4. W związku z tym muszę stwierdzić, że na początek „nie taki diabeł straszny, jak go malują”.
Ostrzeżenia:
1. Skrzypce należy trzymać z dala od mocnego alkoholu, ponieważ użyty w małych ilościach powoduje u grajka nagły przyrost fantazji, po czym, znienacka, zupełnie nie wiedzieć czemu, skrzypce zaczynają same strasznie fałszować. Ponadto alkohol może rozlać się i nieodwracalnie uszkodzić politurę na instrumencie.
2. Pod żadnym pozorem nie wolno mocować duszy na klej, o ile nie chce się usłyszeć od lutnika, co o nas myśli.
Pozdrawiam w przedświątecznym nastroju:
Paweł Rachowski
---------------------------------------------------------------
Tu ilustracja do komentarza Tadeusza Lisa (poniżej):


















Komentarze
skrzypce wieczorem „po jeziorze” – coś pięknego. Adam Kłoskowski z dnia: 2013-12-10 07:03:00
i jeszcze ściągawka Paweł Rachowski z dnia: 2013-12-10 15:15:00
skrzypce to jeden z najtrudniejszych instrumentów Krzysztof Kusiel-Moroz z dnia: 2013-12-13 13:00:00
Henio Widera gra na "Donaldzie" Tadeusz Lis z dnia: 2013-12-14 20:20:00