Nie, nie gniewajcie się, że po tytule obiecywaliście sobie zupełnie innej zawartości newsa. Nowa (ma już rok) szata graficzna tego okienka wymusza taką konstrukcję tutułu, aby Czytelnik się skusił, czyli kliknął. No więc kliknęliście i okazuje się, że news nie jest o największym burd... wszechczasów, ale o październikowym rejsie charterowym po wodach chorwackich. Mam dla Was korespondencję Mariusza Główki, będącą relacją z rejsu opisywanego już poprzednio przez Włodka Ringa, bardziej znanego jako "Kocura". I kolejne wyjaśnienie - nie jest to oczywiście żadne dementi, ale przesunięcie akcentu na inne, zwyczajnie praktyczne sprawy. Zwróciłem jednak uwagę na to, jak polscy żeglarze do luksusów się już przyzwyczaili. Całkiem miły kierunek, byle kiedyś nie przyszło zawracać. Wytłuszczenia (bold) w tekście Mariusza - moje.
Żyjcie wiecznie !
Don Jorge
_____________
Pomysł na ten rejs zrodził się jeszcze pod koniec czerwca. Właśnie wtedy wróciłem z Chorwacji z poprzedniego rejsu i miałem ochotę na jeszcze. Firma, która pośredniczyła w czarterze czerwcowym, miała w ofercie Bawarię 50 na pierwszy tydzień października w naprawdę atrakcyjnej cenie. I do tego „nówka”, 2006 rok produkcji. Takiej okazji nie można było odpuścić. Zaklepaliśmy Bawarię (od samego początku w przedsięwzięciu aktywnie uczestniczył mój biznesowy wspólnik – Włodek) i rozpoczęliśmy kompletowanie załogi. Oczywiście spośród grona przyjaciół. Założyliśmy, że jak komfort to komfort. Mimo iż na Bawarii 50 standardowo pływa 10 osób (5 kabin dwuosobowych) a nawet może być 12 (wtedy 2 osoby w mesie), to my płyniemy w 7 - 8 osób. Ta liczba wynikała z pierwotnie zakładanego sposobu transportu, mieliśmy jechać do Chorwacji dwoma samochodami.
Skipper. Podoba mi się że horyzont w poziomie. Szkoda, ze twarz w cieniu. Trzeba było na chwilę nieco wyostrzyć do wiatru.
Załogę skompletowaliśmy dość szybko. Małgosia, trzech Włodków (w tym znany czytelnikom Bury Kocur), Marek, Boguś, Mariusz - junior (najmłodszy w załodze) i niżej podpisany Mariusz - skiper. Dwóch Voditelj Brodice, czterech sterników jachtowych, jeden patentowany żeglarz i troje bez patentów. Czworo pierwszy raz na morzu, sześcioro pierwszy raz w Chorwacji.
Ostatecznie do Chorwacji, do Mariny Kasztela koło Splitu, pojechaliśmy autokarem. Ponad 24 godziny podróży mocno nas zmęczyło, ale Chorwacja przywitała nas piękną, słoneczną pogodą. Naszą ”Bawarkę” o wdzięcznej nazwie „Anuszka” przejęliśmy dość szybko. Jedyny zgrzyt, to przepalone żarówki w rufowym pozycyjnym i w „silnikowym” na maszcie, oraz naderwany lekko lik dolny genuy na wysokości wanty. Ale to nie był problem, żarówki wymieniono, genuę zszyto, a łódka aż pachniała nowością. Z dokumentów wynikało, że była „w służbie” zaledwie od końca czerwca.
Jacht
Przyznam, że pierwszy raz prowadziłem jacht ponad 15 metrowy. Ale Bawarią 50 manewruje się naprawdę znakomicie. Skuteczny ster strumieniowy i umiarkowane ruchy manetką „mała naprzód” i „mała wstecz” pozwala na zawrócenie tym jachtem prawie w miejscu. Odejście od kei i manewrowanie w ciasnej marinie odbyło się bez problemów i po kilku minutach już byliśmy poza główkami portu. Krótki, 10 milowy skok na Brac i krótko przed zmierzchem już staliśmy na kotwicy w zatoczce, na końcu której jest miejscowość Bobovisce. Niektórzy z nas zażyli wieczornej kąpieli w ciepłych wodach Adriatyku. Mimo iż była to ostatnia noc września, woda nadal miała 22 stopnie.
Rano zaczęliśmy dzień od planowania: co dalej i gdzie dalej. Przed rejsem nie robiliśmy jakichś szczegółowych planów, bo jak napisałem, sześciu z ośmiu członków załogi było pierwszy raz w Chorwacji i założenie przedrejsowe było proste, gdzie nie popłyniemy, tam będzie dobrze. Ściągnęliśmy aktualną prognozę pogody ze strony chorwackiego instytutu meteorologicznego (http://www.dhmz.htnet.hr/index_en.php) i postanowiliśmy iść na odległą o ok. 40 mil Korculę. Do przesmyku między Bracem a Soltą (Splitskie Vrata) poszliśmy na silniku, zwyczajnie nie wiało. Ale jak wyszliśmy za Brac, to warto było postawić 120 m kw. żagla, jakie niesie Bawaria 50 i rozpoczęło się żeglowanie. Słońce, wiatr i morze, a na horyzoncie Vis. Piękne chwile, zwłaszcza dla tych, co pierwszy raz. Po kilku godzinach Korcula była na wyciągnięcie ręki. I co dalej robić z tak ładnie rozpoczętym dniem? Idziemy dalej. Mapy i laptop poszły w ruch, aktualna prognoza i decyzja. Idziemy do Dubrovnika. Przydał się przygotowany przed rejsem przeze mnie grafik wacht pokładowych, bo już wiemy, że w Dubrovniku będziemy rano. Około 2000 wiatr ucichł. Odpaliliśmy nasze 75 KM i do celu doszliśmy na diesel-grocie o 0500. Wejście do Dubrovnika jest dość dobrze oznakowane, co pozwoliło nam bez większych problemów osiągnąć cel, przy czym założyliśmy, że nie wchodzimy do mariny ACI za mostem, ale idziemy do mariny miejskiej. Był przy tym humorystyczny akcent. Wypatrywaliśmy czerwonego światła nawigacyjnego mariny miejskiej i w pewnym momencie ktoś krzyknął „jest, widzę czerwone”, a z chwilę „a teraz zielone”, a ostatecznie „ nie, to sygnalizator świetlny na ulicy”.
Sam postój przy kei miejskiej jest dość mało sympatyczny. Sanitariaty niedostępne, dostępny prąd i woda. I do tego dość duży hałas ulicy przebiegającej nie dalej niż 15 m od rufy jachtu. Ale za to zwiedziliśmy stare miasto. Przepiękny widok z murów obronnych i wspaniała atmosfera ciasnych uliczek. To trzeba zobaczyć. Spędziliśmy tam kilka godzin.
Po powrocie na jacht postanowiliśmy odejść na noc w inne miejsce. Wybór padł na Mljet. Stanęliśmy w zatoce Saplunara na jednej z zakotwiczonych tam boi. Ponieważ w „777 portów i zatok” przeczytaliśmy, że boje są zarezerwowane dla gości miejscowej konoby, to postanowiliśmy zostać ich gośćmi. Tu załoga się podzieliła i nie mogliśmy dojść do porozumienia, czy lepsze jest białe, czy czerwone wino. Przy okazji, boje są dość ciasno rozstawione i nasz pięćdziesiątka z zacumowaną na sąsiedniej boi Bawarią 49 o mało się nie uderzały.
W nocy zaczęło wiać. Rano, po kąpieli w ciepłym Adriatyku zapadła decyzja, idziemy na Lastowo. Po wyjściu z zatoki okazało się, że wieje całkiem nieźle. Kurs baksztagowy i na samej genui jedziemy 7 – 8 węzłów. Później wiatr zaczął tężeć i nasz GPS zapamiętał wartość maksymalną 9,9 węzła. Morze się rozkołysało i przypominało o swojej obecności tym, co uwierzyli, że pływanie po Adriatyku niewiele się różni od pływania po śródlądziu. Fala urosła do ponad 2 m wysokości. Oczywiście dla naszej 15 metrowej Bawarii to nie był problem. Jazda była znakomita. Na niebie pojawił się układ chmur charakterystyczny dla jugo. W końcu doszliśmy do Lastowa i weszliśmy w zatokę Skrivena Luka. Zatoka doskonale chroni jachty od wiatru praktycznie ze wszystkich kierunków. Zacumowaliśmy przy kei należącej do miejscowej konoby. Cena za cumowanie to tylko 100 kuna (prąd i woda w cenie), co jest naprawdę mało w porównaniu cen za cumowanie gdzie indziej (keja miejska w Dubrovniku – 245 kuna z wodą i prądem).
Jugo rozwiewało się coraz bardziej. Ale nam to nie przeszkadzało w degustacji doskonałego tuńczyka z rusztu serwowanego przez konobę. Prognozy pogody mówiły, że następnego dnia ma cichnąć, więc zasypialiśmy w dobrych nastrojach. Rano wiało jeszcze mocniej. W osłoniętej zatoce wiatromierz pokazywał do 25 węzłów, a świeża prognoza ostrzegała przed 45 węzłami na otwartym morzu. A wyjście ze Skrivenej Luki to prosto na otwarte morze. Po kilku godzinach obserwacji i rozterki podjąłem decyzję. Zostajemy. Przyjechaliśmy na urlop, a nie na szkołę przetrwania. Postanowiliśmy zwiedzić wyspę. Ponadto kończyła się nam gotówka. Kończył się chleb i świeże jedzenie. Okazało się, że z konoby można zamówić taksówkę i w ten sposób wybraliśmy się do oddalonej o 7 km miejscowości Lastowo. Wprawdzie bankomat był nieczynny, ale w miejscowym oddziale banku udało się wypłacić gotówkę z karty kredytowej. Po godzinie spędzonej na pieszych wędrówkach po miasteczku i szybkich zakupach wracamy. Droga wije się pośród wzgórz i mamy okazję podziwiać wspaniałe widoki: pagórki i morze.
Następnego dnia mamy ambitny plan nadrobić jednodniowy postój i wstajemy o 6 rano. Jugo przycichło, ale morze nadal mocno rozkołysane. Jedziemy w szelkach, kierunek Vis, a dokładniej Bisevo oddalone o 5 mil na zachód od Visa. W czerwcu miałem okazję podziwiać tam Błękitną Grotę (Modra Spilja) i chciałem pokazać ją naszej załodze. Jest to grota, do której wpływa się przez otwór o wysokości ok. 1,5 metra nad lustrem wody. Wewnątrz zapiera dech w piersiach przepiękna gra świateł, będąca efektem wnikania promieni słonecznych przez kilka otworów znajdujących się pod lustrem wody. Jedyny warunek, trzeba być nie później niż w południe.
Dotarliśmy do Błękitnej Groty na czas, aczkolwiek przy przeciwnym wietrze wspomagaliśmy się mocno naszymi 75 KM. Inaczej bylibyśmy dużo później. Ponton na wodę i pierwsze trzy osoby (oczywiście w kamizelkach) na ponton. Niestety cały nasz plan upadł, bo morze było na tyle rozkołysane, że nie dało się wejść w półtorametrowy otwór pontonem. Zwyczajnie groziło to rozdarciem pontonu o skały.
Po tym niepowodzeniu opuściliśmy Bisevo i szerokim łukiem ominęliśmy Vis, kierując się na wyspę Sv. Klement, będącą przedłużeniem Hvaru w kierunku zachodnim. Stanęliśmy w marinie ACI III kategorii, w zatoce Palmizana. Koszt cumowania to 420 kuna. W cenie prąd, woda i prysznice. Na miejscu dwa bary i sklep. Dostępne wodne taksówki, którymi można przedostać się do Hvaru (50 kuna od osoby w obie strony).
Split
Ranek następnego dnia powitał nas piękną, słoneczną pogodą. Wyszliśmy z mariny i zrobiliśmy po raz kolejny użytek z naszych 120 m. kw. żagla. Wiało 13 – 19 węzłów. Przed nami ostatni dzień żeglugi, a do Mariny Kasztela z której wyszliśmy, tylko 25 mil. Postanowiliśmy wykorzystać słońce i wiatr ostatniego dnia do końca i zamiast żeglować prosto do mariny przez Splitskie Vrata, obeszliśmy Soltę i Veli Drvenik, wyszło 63 mile. Halsowaliśmy się aż do Drvenika. Przy tym wietrze Bawaria 50 pokazała co potrafi i nasz GPS stale pokazywał 7 – 8 węzłów. Po drodze zostawiliśmy za rufą dwa inne jachty idące tą sama trasą. Za Drvenikiem odpadliśmy do półwiatru i zrobiło się ponad 9 węzłów. Piękna jazda. Ten dzień był dobrym podsumowaniem naszego rejsu w dwójnasób, ostatni dzień kalendarzowo i w dodatku na zakończenie wspaniałe warunki żeglarskie.
Nasza Bawaria, to jednostka z najwyższej półki czarterowej. GPS, autopilot, log z echosondą to standard na Adriatyku, praktycznie dla wszystkich jachtów. My mieliśmy jeszcze elektroniczny wiatromierz na topie masztu i możliwość programowania pracy autopilota według wiatru, a nie tylko kursu kompasowego. Szczególnie nam się podobała ta funkcja ostatniego dnia, przy żegludze ostrym bajdewindem. Programowaliśmy kurs 38 stopni względem wiatru i jacht jechał sam. Później na krótko wyłączenie autopilota na czas zwrotu, znowu 38 stopni i znowu jacht jedzie sam z prędkością 7 – 8 węzłów, dynamicznie reagując na zmiany kierunku wiatru.
Warunki mieszkalne na Bawarii 50 były wspaniałe. Jak wspomniałem mieliśmy do dyspozycji pięć dwuosobowych kabin. Do tego trzy toalety z prysznicami. Oczywiście w pełni wyposażony kambuz z dwiema lodówkami. Funkcję salonu pełniła obszerna mesa o powierzchni ok. 20 m. kw, z dużym stołem, przy którym 8 osób mieściło się swobodnie. Jednak przy 10 osobach byłoby już trochę przy stole ciasno. A mankamenty? Głośna praca pompy wody, szczególnie dokuczliwa w nocy dla tych, którzy zajmowali lewa kabinę rufową. W kabinach rufowych było również dość głośno przy pracującym silniku. Ponadto nie podobał mi się duży opór na kole sterowym przy prędkościach powyżej 6 węzłów. Trzeba się było naprawdę mocno zapierać i w ten sposób sterowanie stawało się mało precyzyjne. Ale tą wadę kompensował skuteczny autopilot, z którego chętnie korzystaliśmy.
Rejs był udany. Mimo jednego dnia postoju, w pozostałe pięć dni pokonaliśmy 295 mil. Załoga zintegrowała się bardzo szybko, choć nieliczni się znali wcześniej. Tylko ja znałem wszystkich przed rejsem. Na zakończenie rejsu wszyscy zaczęliśmy planować następny, na wiosnę. Wierzę, ze równie udany.
Mariusz Główka
--------------------------------------------
Takie normalne, ze aż nudne ;-)))
....aż łezka się w oku kręci za "niedźwiedzim mięsem" bałtyckich rejsów lat 60-70 ;-)))
Nikt Wam nie mówił z kim i dokąd macie płynąć??? Bez admirała jachtowego żeglugi przeogromnej na 15 metrowym jachcie??? (UMy i pezetżet wraz z ministrem od fikołków aż się skrecają...)
A poważnie? Fajny mieliście rejsik :-))) (pozazdrościć!) Pozdrawiam !!!
Robert
Eee, na nudę to my nie narzekaliśmy :)))
A ten przeogromny jacht prowadzi się jak każdy inny slup. Gdyby był pod polską banderą, to jeszcze niedawno trzeba by być wielkim kapitanem, bo zdaje się mors to był tylko do 80 m.kw żagla. A w Chorwacji przychodzisz z ulicy, w pół godziny zdajesz egzamin przed "ludzkim kapitanem" i dostajesz Voditelja Brodice z uprawnieniami do 20 GT. Czyli mozesz sobie wziąć jeszcze większą łódkę.
Pozdrawiam
Mariusz
A taraz taką Bawarkę możesz powozić na "morsie" bo ten ma do 18 m dł.
Ot, ludzki gest ustawodawcy ....
pzdr
Kocur
Wypada wręcz powiedziec "O dzieki panie" !!!
Podpis pod zdjęciem:
Skipper. Podoba mi się że horyzont w poziomie. Szkoda, ze twarz w cieniu. Trzeba było na chwilę nieco wyostrzyć do wiatru.
To był preferowany przez nas styl pływania określany jako "ruki swobodnyje". Nasz dziewiąty członek załogi autopilot Zenek, jak dorwał się do steru, to nikogo nie dopuszczał. W momencie kiedy robione było zdjęcie, Zenek był przy sterze i zwyczajnie nie chciał wyostrzyć. Miał powiedziane 38 stopni do wiatru i tak trzymał :)
>>>Skipper. Podoba mi się że horyzont w poziomie. Szkoda, ze twarz w cieniu. Trzeba było na chwilę nieco wyostrzyć do wiatru.<<<
EEEeeetam....dziwne jakieś....a co z płynem w szklance?, nie trzyma ni poziomu, ani pionu...horyzont jest "domalowany"? - ale napewno było nieźle.
Ryszard
Wygląd szklanki jest prawidłowy, t.zn. już jest pusta :)))
Deprymujący widok.Można nawet powiedzieć,ze smutny.
Pozdrawiam
Jurek
Jurek, zmuszasz mnie do głeboko filozoficznych wywodów :))
Jezeli już jest pusta, to znaczy, że jej zawartość została wlasciwie spożytkowana i co najmniej jeden członek załogi jest ukontentowany.
Najwyższa pora, żeby znowu napełnić :-)
Robert
Jak chcesz użyć steru strumieniowego przy "wichurze" większej niż 2B to IMHO warto dociążyć trochę dziób:
a) mieć pełny zbiornik dziobowy wody (dlatego zużywanie wody na jachcie zaczynam zawsze od zbiornika rufowego)
b) wysłać bardziej znaczącą wagowo część załogi na dziób - do salutu burtowego :)
Hehe .. uśmialiśmy się z moją żonką z tekstu o świałtach nawigacyjnych w porcie miejskim w Dubrovniku - 2 lata temu też podchodziliśmy w maju w nocy i było to samo co u was: "czerwone ... nie... zielone .. znowu czerwone.... ki czort? ... o cholera .. to przejście dla pieszych!".
:)
Gratuluję ciekawego rejsu i do zobaczenia w Chorwacji
Tomek Sawiński
Rzeczywiście przy silnym wietrze ster stumieniowy nie daje rady. Ale to efekt duzej powierzchni burty , która z jednej strony działa jak żagiel (to co ponad linią wodną), a to co pod linią wodną, jako hamulec hydrodynamiczny. My mieliśmy taki problem jak chroniliśmy się przed jugo w Skrivenej Luce, to co Kocur opisał kilka postów niżej. Silny boczny wiatr wyłożył nas burtą na keję i ster strumieniowy nie miał szans temu zapobiec. Poźniej trzech chłopa próbowało wybrać z dziobu mooring, aby oderwać dziób od kei i stanąć rufą. Przy tym wietrze szło im ledwo, ledwo. Ale jak pociągnąłem sterem strumieniowym, plus trzech chłopa na dziobie przy mooringu, to się udało jacht obrócić. Całe to zdarzenie to własciwie wina bosmana, bo pierwotnie chciałem podejść na sam koniec kei, gdzie mieliśmy sporo miejsca i nie było mooringów sasiadów. Ale bosman krzyczał i pokazywał nam miejsce między lądem a zacumowanym jachtami. Podchodzenie w to miejsce 15 metrowym jachtem przy tem wietrze było bez sensu, bo wiatr nas mocno spychał na ląd . Powinniśmy się trzymac jak najbliżej sąsiadów, ale to z kolei groziło wkręcenim w śrubę ich mooringów. Jak napisałem skończyło się wyłożeniem jachtu long side na keję, ale za to bez strat.
Jednak to co my mieliśmy to pryszcz. Ze dwie, trzy godziny po nas (było już ciemno) przyszli Czesi Bavarią 44. Wybrali najgorszy z możliwych wariantów i wywaliło ich na ląd, usiedli na kilu ok 2 m od małego pomostu po sąsiedzku. Wcześniej na naszych oczach wkręcili szota foka w śrubę i mieli ból z napędem. Jeden z Czechów chciał skoczyć z cumą na pomost, ale zwalił się do wody. Jakoś go tam wyłowiliśmy, związaliśmy trzy cumy i znowu w kilku chłopa zaczeliśmy ściągać jacht do kei. Udało się go ruszyć, a później to już poszło.
"Jak chcesz użyć steru strumieniowego przy "wichurze" większej niż 2B to IMHO warto dociążyć trochę dziób:
a) mieć pełny zbiornik dziobowy wody (dlatego zużywanie wody na jachcie zaczynam zawsze od zbiornika rufowego)
b) wysłać bardziej znaczącą wagowo część załogi na dziób - do salutu burtowego :)"
W Bavariach (przynajmniej tych, na których pływałem) jest zawór trójdrożny przełaczający zbiorniki w taki sposób, że jak jest woda w zbiorniku rufowym, to nie ciągnie wody z dziobowego. W efekcie zawsze trzeba najpierw opróznić rufowy, a dopiero wtedy można się przełączyć na zbiornik dziobowy.
"Gratuluję ciekawego rejsu i do zobaczenia w Chorwacji"
Dzięki. Może się spotkamy. Na ten rok mam zabookowaną łódkę na przedostatni tydzień czerwca z Murteru i drugą, na pierwszy tydzień października z Zadaru.
Pozdrawiam
Mariusz
Oczywiscie są różne firmy i rózne ceny. Jak napisałem, B50 w pierwszym tygodniu października była w naprawdę atrakcyjnej cenie, za 1550 EUR. Na ten październik (też pierwszy tydzień) mam zabookowaną B49, trochę starszą 2003 rok, za 1700 EUR. Jak Cie interesja szczegóły, to napisz na priv: mglow_xl@WYTNIJwp.pl