Widząc, że naprawdę spodobał się Wam news o niemieckim rejsie (licznik !) Edward zaproponował powieszenie relacji z jesiennego, solowego rejsu bałtyckiego. Ot tak przed siebie - gdzie wiatry maleństwo zaniosą. Edward oswaja usteckie słuzby. Moze ktoś by się zabrał za oswajanie tych z Dziwnowa ? Z uznaniem czytałem opis rejsui. Juz za kilka dni (w sobotę), na Walnym SAJ-u pogratuluję mu osobiście.
Żyjcie wiecznie !
Don Jorge
__________________
Drodzy przyjaciele
Jeśli miałem wątpliwości co do przedstawienia czerwcowego rejsu to dlatego, że był on bardzo zwyczajny. Może dla mnie był ważny, bo miałem bardzo długą przerwę w morskim żeglowaniu. Był też ważny z tego powodu, że chciałem mieć własne doświadczenia, własne argumenty w dyskusjach na temat swobodnego żeglarstwa. Ale teraz o następnym rejsie, już nie tak wczasowym.
Po przypłynięciu do Ustki jachcik wymagał małego remontu. Wymiana fałów, doprowadzenie do porządku instalacji elektrycznej, konserwacja elementów drewnianych. Bez pomocy kolegów niewiele bym zrobił, szczególnie bez Romka ze stojącego obok “Romusia”.
Start w “Żaglach Polonii” (sierpień, Ustka – Rowy – Ustka) wykazał, że jachcik świetnie sobie radzi przy silnym wietrze i sporej fali, ale żagle mam słabe. Genua podarła się i chociaż naprawiona, to silnego wiatru nie wytrzyma.
Środa, 13 września. Decyduję się wypłynąć – mimo wszystko. Ciągle jakieś przeszkody: a to z gazetą, a to w domu czy na jachcie. Jest już wrzesień, a więc coraz trudniej będzie o dobrą pogodę dla małego jachtu. Wyposażenie niewiele się zmieniło: są nowe fały i lina kotwiczna, działają światła nawigacyjne a pod salingiem jest pożyczony reflektor radarowy – tuba.
Przed południem dobijam do nabrzeża przed Kapitanatem. Idę z paszportem do SG. Pytają, dokąd płynę? Wzruszam ramionami: - może Bornholm, może Gotlandia – zobaczymy, jak wiatr zawieje. Podchodzą do nabrzeża, zjawia się też ktoś z Kapitanatu. Są trochę zdziwieni, że samotnie, tak małym jachtem, we wrześniu. Życzenia stopy wody i płynę. Jeszcze Romek z falochronu robi mi parę zdjęć i wreszcie oddalam się od portu. Bardzo wolno, bo wiaterek z południa ledwo dmucha a słońce grzeje mocno. Jeszcze po paru godzinach na choryzoncie widać zamgloną Ustkę. Po obiedzie Neptun dmuchnął trochę mocniej i szybkość podskoczyła do 3, a chwilami 4 węzłów. Ale przed wieczorem znowu 2 lub nawet mniej. Atrakcją jest rudzik, który postanowił odpocząc na jachcie. Posilił się owadami, które płyną ze mną i odfrunął. Natomiast pliszka zwiedziła jacht dokładnie, łącznie z zakamarkami kabiny. Mijam trasę statków płynących z Gdańska do Kielu. W nocy za rufą widać ich światła.
Na 3 refach Fale dość agresywne Samosterownie
Czwartek , 14 rześnia. Noc nawet ciepła, wiatr ok. 3 B., szybkość podobna. Słońce wstaje zamglone, ale wiatr trochę większy, 3-4 B, szybkość też taka. Na falach pojawiają się grzywki. Od wschodu słońca do południa nie widzę ani jednego statku: nawet ptaków nie widać. Kompletne pustkowie – gdzie ja się zapędziłem?!
Ale, nie napisałem, że płynę w kierunku Gotlandii. W 1968 roku na “Zewie Morza” płynęliśmy wzdłuż tej wyspy. Podeszliśmy blisko Stora i Lila Karlso – ciekawe, co tam się zmieniło?
Dopiero koło 14 niespodziewanie za rufą wynurzył się z mgły statek. Dzień był zamglony, ale żeby za rufą była tak gęsta mgła? Jak widmo wyłania się następny statek. Chwilę przedtem zastanawiałem się nad zrzuceniem żagli i jakąś drzemką przed nocą, ale teraz nie ma o tym mowy. Te widma dostatecznie mnie wystraszyły – nie będzie spanka.
Koło 20 dogoniła mnie prawdziwa mgła. Stopniowo znikło wszystko, nawet księżyc i gwiazdy, na które sterowałem. Zmieniłem genuę na fok marszowy. Założyłem po raz pierwszy kamizelkę. Od czasu do czasu dzwonię, ale dochodzę do wniosku, że to bezcelowe – przecież i tak nikt nie usłyszy. Opuszczam silnik i uruchamiam, niech pracuje na luzie, abym w każdej chwili ... Deprymujące jest to poczucie bezsilności, zależności od tego, czy na statkach rzetelnie pełnią wachty na radarze.
Na horyzoncie Stora i Lila Karlso (wyspy - satelity Gotlandu)
Piątek, 15 września Przed świtem mgła ustąpiła pod naporem wiatru, który wyraźnie się wzmaga. Zastępuję marszowy fok sztormowym, pożyczonym z “Romusia”. Refuję grota o trzy obroty bomu. Wiatr zmienił kierunek i płynę bajdewindem. Gdzieś po prawej mijam południowy cypel Gotlandii. Wreszcie na horyzoncie pojawia się Stora Karlso. Jednak wiatr oceniam już na 6-7B i cały czas muszę sterować ręcznie. Gdy przez jakiś czas przywiązałem rumpel, aby spojrzeć na mapę i zrobić parę zdjęć czy trochę filmu, to “Holly” płynęła samosterownie, ale uderzenia fal były zbyt mocne na moją wrażliwość. Szybko wracam do ręcznego sterowania i tylko czasem jedną ręką chwytam kamerę czy aparat. Ciekawe, jak w tych warunkach można wypełniać dziennik jachtowy? Po południu jestem już blisko wysepek (pokazała się Lila Karlso). Zastanawiam się co dalej? Płynąć do Visby, to następna, trzecia już noc bez spania i tłuczenie się pod wiatr. Przed nocą mógłbym spróbować wejść do któregoś z pobliskich porcików – ale to też ryzyko. Postanawiam podejść do zawietrznego brzegu Gotlandii i stanąć na kotwicy. Wybieram płaski brzeg porośnięty lasem, między grupami wiatraków. Staję na 5 metrach; coś gorącego do zjedzenia i spanko.
Sobota, 16 września. Wstaję dość późno, o 8. Robię posztormowe porządki, jakieś porządne śniadanie i coś do odgrzania na obiad. Koło 10 podnoszę kotwicę i wolniutko odpływam na silniku. I nagle czuję lekkie uderzenie, a następnie ocieranie się kilu o coś twardego. Za burtą widzę duży, biały głaz. Staję możliwie najwyżej i widzę kilka innych, białych plam. Na minimalnej szybkości trzymam się ciemnych powierzchni, co chwila zerkając na echosondę. Gdy pokazuje ponad 10 metrów, oddycham z ulgą, ale jestem wykończony: przecież tam mogłem zakończyć rejs! Sprawdzam, ale w zenzie jest sucho (po wyciągnięciu jachtu na zimę nie było nawet śladu tego otarcia). Stawiam fok marszowy i grot bez refów. Gdy wychodzę zza osłony wyspy, wiatr dmucha z podobną siłą i kierunkiem co wczoraj, tylko fale większe. Kto powiedział, że muszę opłynąć Gotlandię? Zmieniam kierunek i płynę wprost na Bornholm. Pełny baksztag i normalne żagle dają niesamowite emocje. Nie ma mowy, aby chociaż na minutę puścić rumpel. GPS pokazuje stale 6-7 węzłów. Gdy trafiam na kawałek spokojniejszej wody, sięgam do torby po kamerę lub aparat fotograficzny. Przed wieczorem decyduję się na zmniejszenie powierzchni żagli. Ustawiam się na wiatr, rumpel na linie i jachcik płynie samosterownie. Niestety, fał grota zaciął się i nic nie pomaga. Również wyprawa na dzób w celu zmiany foka na sztormowy kończy się równie bezskutecznie co boleśnie. Rezygnuję i tylko przynoszę z kabiny nóż – w razie czego będę ciął fały. Zachód słońca jest wspaniały i zarazem groźny. Po prawe widać poświatę mijanej Olandii. Czasem na jej tle przesuwają się światła jakiegoś statku.
Niedziela, 17 września. O 2 w nocy mijam latarnię Olands Sodra Grund. Niesamowita noc. Ciemno, steruję na kierunek wiatru i tylko niekiedy świecę latarką na kompas, dla sprawdzenia. Lampa pozycyjna na koszu dziobowym co pewien czas zanurza się w wodzie, nadając jej czerwono – zielony blask. Niekiedy sprawdzam na GPS-ie kurs, pozycję i prędkość – 6-7 w.. Dziwne – nie jest mi zimno, chociaż nie mam jakichś ekstra sztormowych ubrań. Po wyprawie na dziób musiałem się przebrać – byłem cały mokry. Nawet jeść się nie chce, chociaż sobotni obiad nadal czeka na podgrzanie. Jednak wypiłem dwa litry mleka. Z sikaniem problem – trzeba do kokpitu. Siedzę przywiązany nie tylko linką, ale dodatkowo tak umocowany do osłony kokpitu, że nawet przy przechyłach nie muszę się trzymać.
Rano przed dziobem widzę Bornholm. Decyduję się płynąć w prawo - może zdążę przed nocą do Hammerodde? Płynę parę godzin na wiatr i wreszcie decyduję się ustawić żagle na samosterowność. Znowu to walenie o falę, znowu bezskuteczna walka z żaglami. Dobrze, że jeszcze mogę ubrać następne suche ciuchy. Wreszcie podgrzewam wczorajszy obiad i sprawdzam pozycję na mapie. Jak mogłem sobie ubzdurać, że zdążę przed nocą do Hammerodde? Przecież miałem dużo bliżej w lewo, do Nexo. Robię zwrot. Pod wieczór wiatr przynosi ciemne chmury. Lunął gęsty deszcz, który stłumił wiatr i fale i przyniósł mgłę. Początkowe pasma gęstniały i znowu jestem zanurzony w tym mleku. Znowu ubieram kamizelkę, opuszczam i uruchamiam motor. Jacht telepie się na martwej fali i płynie wolniutko.
Poniedziałek, 18 września. Nad ranem mgła rzednie. Po prawej widać światła Bornholmu. Postanawiam się zdrzemnąć. Ustawiam budzik na pół godziny i kładę się do koi. Budzę się po dwóch godzinach. Szybko wyglądam na pokład – wokół nadal pusto, ale moje światła ledwo widoczne – siadły akumulatory. Wiatr lekko dmucha, fala też niewielka. Sprawdzam pozycję i kieruję się na Nexo. Wpływam do portu koło 10. Wszystko znajome – parę razy przypływałem tutaj statkami Żeglugi Gdańskiej. Jachtem pierwszy raz.
Wpierw robię trochę porządków, bo bałagan mam niesamowity. Do “władzy” portowej blisko – w sklepie dają do wypełnienia “Listę załogi” i kasują 110 koron za dzień postoju w prawie pustym basenie. Najważniejsze – na kwicie wpisują kod do pomieszczeń sanitarnych. Gorący prysznic to jest prawdziwa rozkosz. Wymieniam euro na parę 5-koronówek. Jednak wydaje się, że radość przedwczesna: automaty we wszystkich kabinach popsute, pralka i suszarka również nie działają. Są jednak otwarte drzwi od kabiny dla personelu. “Wrzuć monetę” też nie działa, ale gorąca woda bez ograniczeń i można się moczyć nawet pół godziny.
Jest problem z ładowaniem akumulatorów. Podłączam kabel do kolejnych gniazdek – prądu brak. W kapitanacie reagują natychmiast – gdy wracam, już podjeżdża pick-up Toyota i wysiada facet z próbnikiem w ręce. Sprawdza wszystkie gniazdka, rozkłada ręce i odjeżdża. Wieczorem zapalam świeczkę.
Wtorek, 19 września. Rano budzi mnie jakieś stukanie – ktoś majstruje przy prądzie. Dziwne, ma polską kurtkę wojskową. Dołącza do niego drugi i dyskutują po polsku. Wychodzę. W sąsiednim basenie stoi kołobrzeski kuter z wędkarzami. Klną, bo też chcą naładować akumulatory. Stoi też załoga polskiego jachtu i twierdzi, że oni mają prąd. Sprawdzam – ja z ich gniazdka prądu nie mam. A więc to przejściówka zmontowana przez kumpla! O prądzie wiem, że kopie – ale rozmontowuję wtyczki i jasne – kable źle podłączone. Po chwili i ja mam prąd. Postanawiam zostać jeszcze parę godzin, aby podładować akumulatory. Po południu zamglenie ma ustąpić. Na noc zapowiadają wiatr 5B, stopniowo słabnący do 4. A więc wypływam wieczorem.
Faktycznie, przed wieczorem widoczność dobra, wiaterek niezły i fala przyzwoita (wyspa osłania). Jednak z nastaniem nocy i oddaleniem się od wyspy znowu zaczyna się taniec. Fał grota, w porcie działający gładko, znowu się zacina. Ale przecież siła wiatru ma spadać.
Środa, 20 września. Prognoza nie sprawdza się. W nocy zachodni wiatr wzrósł do siódemki. Wydaje mi się nawet, że fala większa i bardziej złośliwa. Może to wpływ Ławicy Słupskiej? W dodatku ten ruch statków, gorszy niż na autostradach żeglugowych. Czasem bardzo blisko jest ich kilka. Niekiedy oba światła pozycyjne widzę tak blisko, że nie wytrzymuję nerwowo i mimo fali uciekam w bok. Jeden i drugi statek przechodzą tak blisko, że mógłbym porozumieć się krzykiem. Odległy o parę mil prom zachowuje się tak, jakby miał awarię steru. Krótka, bałtycka fala im nie szkodzi, ale dla mnie manewrówka na niej nie jest przyjemna. To nie czerwcowa sielanka. Utrzymuję jednak ogólny kierunek na granicę usteckiego poligonu. Rano mijam jego północno – wschodni kraniec i skręcam do Ustki. Podchodzę półwiatrem parę mil zastanawiając się, co robić. Locja ostrzega przed wpływaniem w trudnych warunkach; szczególnie przy zachodnim wietrze w główkach jest silny prąd. Ale wiatr miał siadać – zawracam na morze. Zastanawiam się nawet, czy z tym wiatrem nie popłynąć do Gdańska ... Na wysokości Rowów zawracam. Widzę fantastyczny wschód słońca – wynurza się z chmur w niesamowitej scenerii. Trwa to kilka minut i nawet nie ma czasu, aby ustawić jacht na samosterowność i wyciągąć kamerę i aparat. Kilka godzin czekam na morzu na tę zmianę pogody. Jednak wiatr jest stały a fala nawet rośnie. Decyduję się wchodzić – nie zostanę przecież na noc parę mil od domu! Ubieram kamizelkę, szykuję cumy i uruchamiam silnik. Żagle w półwietrze i boczna fala – ciężko pracuję rumplem aby ustawić się do większych fal. Kilkaset metrów od główek daję na silniku najwyższe obroty. Steruję bliżej zachodniej główki, ale fala i prąd znoszą mnie na środek – i jestem w porcie. Jakieś oklaski, jakieś okrzyki z falochronu. Nie patrzę, bo silnik nagle gaśnie i płynę na samych żaglach. W Ustce dobijam do stojącego przy kapitanacie holownika, żeglarze ze spotkanego w Nexo jachtu pomagają założyć cumy. Podchodzi ktoś z kapitanatu i SG ale muszą poczekać – wpierw żagle i trochę porządku na pokładzie. Jakaś para coś pyta po niemiecku, inni ze zdziwieniem: ten Niemiec mówi po polsku ... I jeszcze jedna uwaga, po której już wiem, że jestem w Ustce ... i mam ochotę zawrócić na morze bez względu na pogodę.
naprawdę koniec sezonu 2006
Silnik pali od pierwszego szarpnięcia. Kawalarz – gdyby zgasł na wejściu? W Basenie Węglowym pełno kutrów mimo początku sezonu dorszowego. Podobno jest sztorm Cumuję do innych jachtów, porządki, notatki i następne zdziwienie - GPS pokazuje największą osiągniętą w tym rejsie szybkość: 9,6 węzła. Byłem okrutny narażając “Holly” na taki wysiłek. Za karę wszystkie żagle mam do naprawy.
Edward Zając
PS. W czasie tego rejsu popełniłem parę błędów, dość podstawowych. Zwykle w opisach pomija się takie wstydliwe fakty, aby nie pomniejszać swojej żeglarskiej sławy. Jednak, przyznaję, to moje pierwsze rejsy małym jachtem po morzu. Mam nadzieję, że przed następnym rejsem uda mi się wprowadzić na “Holly” zmiany, które uczynią samotne żeglowanie łatwiejszym i bardziej bezpiecznym. I jeszcze jedno: “Holly” (po polsku “Ostrokrzew”), należy do typu Leap 21. Zbudowano ją w stoczni Offshore Yachts Limited, Mill Road, Royston, Herts. Pisałem tam, prosiłem o pośrednictwo kpt. Knabe'go, ale na razie bez skutku. Może ktoś będzie miał więcej szczęścia i wydębi stamtąd jakieś rysunki z danymi, czy jakieś inne szczegóły?
______________________
Ta opowieść również bardzo mi sie podoba! Tak trzymać!
Pozdrawiam
Robert
...uwaga, po której chce się wracać na morze bez względu na pogodę...
To znamienne.
Robert
Marku, Robercie - "mali" ludzie są wszędzie, ale skąd takie zachowanie "ludzi morza"?
Wracam z czerwcowego rejsu, trochę zmęczony po nieprzespanej nocy. Niski poziom wody, nabrzeża bardzo wysoko i nikogo, kto mógłby odebrać cumę. Jest jednak statek ratowniczy, dobijam do niego. Przejdę po jego pokładzie z cumą na nabrzeże, a może któryś z ratowników odbierze cumę? Nie pomogły argumenty - zostałem po prostu wypędzony - "jak chce ci się samemu pływać, to sam sobie radź!". Jakoś poradziłem sobie, ale pozostał niesmak takiego powitania w swoim porcie. Może najbardziej przykre jest to, że po obu tych rejsach takie powitanie zgotowali mi "ludzie morza", zawodowi marynarze? Może temu ratownikowi przerwałem poobiednią drzemkę czy grę w karty?
Edward Zając
Witam Panie Edwardzie.
Napiszę tylko jedno. Pełen szacunek dla Pana i proszę się nie przejmować 'małymi' ludzmi...
Pozdrawiam
Może zainteresuje Cię strona stowarzyszenia właścicieli jachtów z tej samej stoczni co "Holly".
Jest tam forum, dział "information wanted", nie ma niestety nic na temat jachtów Twojego typu...
Są jednak namiary i kontakty - ktoś powinien wiedzieć gdzie plany dawnych konstrukcji znaleźć.
Tu:
http://www.oycoa.org.uk/
Ahoj
Jaromir
Tę stronę znam. Parę miesięcy temu pisałem do nich - bez odpowiedzi. Teraz ponowiłem i będę dalej czekał. Być może oni odpowiadają tylko swoim członkom? Trochę za daleko, aby tam popłynąć.
Dlaczego samotnie? Może nie lubię życia stadnego, może płynąc sam mogę bardziej osobiście odbierać wszystkie wrażenia? Nie muszę przed kimś grać kogoś, kim nie jestem, ukrywać wzruszeń, strachu czy poczucia bezsilności.
Może nie chcę też odpowiadać za inne osoby? Żeglowanie zawsze niesie ze sobą element ryzyka, który jestczęścią składową uroku pływania pod żaglami. To ryzyko jest w pewnym stopniu zależne również od wielkości jachtu i jego wyposażenia. Ja mogę ocenić, że obecne wyposażenie jachtu spełnia moje minimalne wymagania. Jednak wiem również, że można wprowadzić wiele zmian zwiększających zarówno bezpieczeństwo, jak i wygodę żeglowania.
Nie idzie mi bynajmniej o polskie przepisy, które mnie nie dotyczą. Jednak w razie wypadku może okazać się, że załogant złamał nogę ponieważ nie mam atestowanego kompasu czy koła ...
Edward Zając
Pływając samotnie jesteśmy sam na sam z żywiołem, ale też z sobą samym. Możemy liczyć wyłącznie na siebie i ewentualne pretensje też do siebie...
W samotnym żeglowaniu możemy spróbować zjednoczyć się z Wszechświatem, bo nic nam tego nie zakłóca, żadne rozmowy, żadne poganianie - możemy poprostu BYĆ!
Warto przeczytać i zastanowić się nad "Długą drogą" Bernarda Moitessiera... wiele wyjaśnia tym, którzy się otworzą na tę książkę...
Robert
Tylko dlaczego samotnie? Ja na rejs samotny nie wypłynąłbym bo uwielbiam życie stadne.
...no właśnie... a ja to doskonale rozumiem, zwykle pływam samotnie (śródlądzie i Zatoka P.)...i marzę o samotnym morskim rejsie na moim katamaraniku (a dodatkowe miejsce do spania jest na wszelki wypadek*).
Robert
*) na wszelki wypadek, to podobno nawet ksiądz swoje akcesoria nosi! ;-) ale u mnie to dodatkowe miejsce do spania jest w drugim kadubie.... :-(
Z tym że ja nie lubię zbyt hałaśliwych miejsc, natomiast miłe dźwięki gitary z biwakowego ogniska mi nie przeszkadzają.
Z tym że ja nie lubię zbyt hałaśliwych miejsc,...
...i to mamy, na pewno, wspólne!
Pozdrawiam
Robert
Samotne żeglarstwo rzeczywiście nie jest dla każdego - bo samotnie żeglować trzeba po prostu chcieć.
A dlaczego mozna chcieć?
Znam różne motywacje: chęc udowodnienia czegoś, chęc walki ze sobą, chęc zdobycia jakiegos sukcesy albo popularności, chęć bycia prawdziwie wolnym i niezależnym, chęć kontemplowania i przeżywania morza, czasem wredny chcrakter.. pewnie sa i inne. Nie oceniam, tylko kataloguję.
A to co robi Edward to moje marzenie, nie wiem czy będzie to tylko jeden rejs na Bornholm, czy więcej... ale choc ten jeden kilkudniowy kiedyś będzie.
opis rejsu naprawdę mi się spodobał, co więcej to kolejny przykład na to że żeglować można na każdym jachcie, byle z rozwagą. Sam jestem współarmatorem Misia i ten artykuł sprawił, że jestem coraz bliżej jego rejestracji (niestety, nie pod polską banderą) i spróbowania swoich sił na Zatoce i dalej....
Pozdrawiam was,
Sławosz
Kiedyś, dawno temu, kupiłem książkę Milewskiego i chciałem budować "Misia". Sądzę, że to dobry jachcik do rejsów morskich, szczególnie po Zachodnim Bałtyku. Tam jest zawsze gdzie się schronić w razie zmiany pogody. Jednak byłbym ostrożny przy twierdzeniu, że każdy jachcik może pływać po morzu. Wiadomo, że im mniejszy jachcik, tym gorsze możliwości żeglowania przy większej fali. Ale mając dużo czasu można wybrać do żeglowania odpowiednią pogodę. Natomiast jest problemem, gdy ktoś ma z góry ułożony plan, że musi dotrzeć do określonego miejsca w jakimś konkretnym dniu. Życzę spełnienia marzeń o morskich rejsach - szkoda tylko, że nie możemy pod biało - czerwoną. Przy okazji polecam nasz SAJ - im więcej nas będzie, tym będziemy mocniejsi. A przy okazji można tam spotkać wielu naprawdę doświadczonych żeglarzy. Mam tu na myśli zarówno doświadczenie w żeglowaniu, jak i w poruszaniu się w labiryncie naszych przepisów.
Edward Zając
pewnie już niedługo zgłoszę się do SAJ-u :) A jeśli chodzi o rejsy na Misiu -to mój Miś jest jeszcze wrakiem ;) Mam nadzieje że nikt nie będzie miał nic przeciw pochwalenia się moim Misiem -jego nazwa to Yogi. Mam nadzieję ,że na sezon się wyrobimy -sesja się kończy, jest pare osób do pomocy i myślę ,że do czerwca skończymy. W międzyczasie będe się starał o zagraniczną banderę by móc bez problemu włóczyć się po zatoce i, może nawet dalej.