ZIMOWĄ PORĄ (42)

A co z tymi mylącymi pozorami? Akurat tutaj ja nijakiej zmyłki nie dostrzegam. Jako, że jestem zażartym przeciwnikiem parytetów, którymi kobiety są obrażane. Ani w pracy zawodowej, ani działalności "publicznej" z dyskryminacją czy zaniżanymi ocenami kobiet się nie spotkałem. A żyję już 81 lat !
O tej Pani z felietonu - w SSI było tu: http://www.kulinski.navsim.pl/art.php?id=316&fload=1
Trzebieski ośrodek należy sprywatyzować do końca i naprawdę.
Żyjcie wiecznie !
Don Jorge
---------------------------------------
Rok 1961. Lato. Dworzec Główny w Krakowie. Niewysoka, drobna szatynka tuż po trzydziestce, a wyglądająca na dużo, dużo mniej, wsiada do osobowego pociągu jadącego wokół połowy Polski z Rzeszowa do Szczecina. Odprowadzający mężczyzna z widocznym wysiłkiem wpycha za nią do wagonu wielki żeglarski wór z białego płótna. Wczesnym rankiem w ruchliwym dworcu w Szczecinie przesiadka na podmiejski do Trzebieży. Taszczy worek. Ktoś pomaga jej wnieść go do wagonu.
Wysoki, dobrze zbudowany mężczyzna zrywa się z twardej drewnianej ławki, pomaga dźwignąć worek na półkę bagażowąT
- Koleżanka na jacht, do Trzebieży?
Wysoki, dobrze zbudowany mężczyzna zrywa się z twardej drewnianej ławki, pomaga dźwignąć worek na półkę bagażowąT
- Koleżanka na jacht, do Trzebieży?
Ja też. – zagaja. Nietrudno się domyślić po worku, ale rozmowa się zawiązuje. Mężczyzna okazuje się prawdziwym wilkiem morskim, kapitanem, bywałym w świecie. Obiecuje koleżance opiekę w Trzebieży. Ona skromna, jakby nieco nieśmiała, niepewna. Tym bardziej zachęca to jej rozmówcę.
„Poręba”[1] śpiewał trzydzieści parę lat później:
Pierwszy rejs robisz z nami
I masz strach za oczami, ale...
Nie bój się!
Mówię Ci, nie bój się!
Są tu z nami cwaniaki –
Lubią wódę, lubią draki, ale...
Nie bój się!
No!...
Gdyby przyszedł taki czas,
Żeby ktoś Ci w drogę wlazł –
Powiedz mnie.
O tak... Powiedz mnie.
Co? Myślisz, że jestem za słaby,
Aby bały się mnie te draby?
Ho, ho... Stary!
Nie bój się!
Myślisz: Któryś podskoczy
I wydrapie mi oczy
Zanim zacznę grę?
Heh...
Już tak nieraz bywało,
Że się gnaty łamało, a więc...
Nie bój się.
Proszę: Nie bój się!
Panienka słucha opowieści z zainteresowaniem, zda się chłonąć opowieści całą sobą.
- Na czym płyniesz? –pada wreszcie pytanie
„Poręba”[1] śpiewał trzydzieści parę lat później:
Pierwszy rejs robisz z nami
I masz strach za oczami, ale...
Nie bój się!
Mówię Ci, nie bój się!
Są tu z nami cwaniaki –
Lubią wódę, lubią draki, ale...
Nie bój się!
No!...
Gdyby przyszedł taki czas,
Żeby ktoś Ci w drogę wlazł –
Powiedz mnie.
O tak... Powiedz mnie.
Co? Myślisz, że jestem za słaby,
Aby bały się mnie te draby?
Ho, ho... Stary!
Nie bój się!
Myślisz: Któryś podskoczy
I wydrapie mi oczy
Zanim zacznę grę?
Heh...
Już tak nieraz bywało,
Że się gnaty łamało, a więc...
Nie bój się.
Proszę: Nie bój się!
Panienka słucha opowieści z zainteresowaniem, zda się chłonąć opowieści całą sobą.
- Na czym płyniesz? –pada wreszcie pytanie
– Jeszcze nie wiem, gdzie mnie przydzielą.- pada odpowiedź.
– Nie szkodzi, na pewno się spotkamy.
Trzebież. 1500 metrów pieszo przez wieś, wreszcie brama ośrodka. Postawny facet gdzieś znika, porwany przez kolegów zaraz za bramą; panienka wchodzi po przydział do znanego wszystkim budynku, w którym obok sal sypialnych na poddaszu i salki wykładowej, mieści się biuro kierownictwa ośrodka.
/
Rok 2015 - gościnny ośrodek w pełni sezonu
Trzebież. 1500 metrów pieszo przez wieś, wreszcie brama ośrodka. Postawny facet gdzieś znika, porwany przez kolegów zaraz za bramą; panienka wchodzi po przydział do znanego wszystkim budynku, w którym obok sal sypialnych na poddaszu i salki wykładowej, mieści się biuro kierownictwa ośrodka.
/

Rok 2015 - gościnny ośrodek w pełni sezonu
.
Godzinę później na pokładzie s/y „Śmiały” szykującego się do rejsu, I oficer, czy też może zawodowy bosman, zwołuje członków załogi na keję. Ustawieni w niedbałym szeregu czekają na groźnego ”kawużeta”[2] Ośrodka. Zjawia się, biała czapka z daszkiem, marsowa mina.
- Witam was na pokładzie „Śmiałego”. Pozwólcie, że przedstawię wam waszego kapitana. Teresa pokaż się kolegom.
Zza pleców „kawużeta” wysuwa się znana nam panienka. Na twarzy młodego człowieka pojawia się rumieniec ogarniający stopniowo także uszy, kark i odrobine odsłonięta klatkę piersiową.
Rejs, typowa szkoleniowo-stażowa „krajówka”, odbył się bez większych przygód. Elokwentny młody człowiek okazał się morskim debiutantem, legitymującym się patentem żeglarza jachtowego, najniższym upoważniającym do wstępu na pokład jachtu morskiego. Historia milczy na temat ewentualnych rozmów miedzy kapitanem i załogantem, lecz według mojej wiedzy po złożeniu niezbędnej daniny Neptunowi, sprawił się całkiem dobrze uzyskując w opinii z rejsu wpis: „nadaje się do szkolenia na stopień sternika jachtowego”.
Tak to kolejny raz w historii świata okazało się, że pozory mylą, „Śmiały” po kilku latach wsławił się rejsem wokół Ameryki Południowej, o którym niedawno wspominałem. Kilkanaście lat później na „Śmiałym” właśnie dostawałem wycisk na manewrówce kapitańskiej. A sam jacht nadal istnieje. Chociaż… czy słowo „istnieje” jest właściwe? Jak długo utrzyma się jeszcze na wodzie? Że jest to pozór istnienia ukazuje dobitnie zdjęcie zrobione w lipcu ubiegłego roku.
/
Rok 2015 – s/y „Śmiały” w szczycie sezonu
Godzinę później na pokładzie s/y „Śmiały” szykującego się do rejsu, I oficer, czy też może zawodowy bosman, zwołuje członków załogi na keję. Ustawieni w niedbałym szeregu czekają na groźnego ”kawużeta”[2] Ośrodka. Zjawia się, biała czapka z daszkiem, marsowa mina.
- Witam was na pokładzie „Śmiałego”. Pozwólcie, że przedstawię wam waszego kapitana. Teresa pokaż się kolegom.
Zza pleców „kawużeta” wysuwa się znana nam panienka. Na twarzy młodego człowieka pojawia się rumieniec ogarniający stopniowo także uszy, kark i odrobine odsłonięta klatkę piersiową.
Rejs, typowa szkoleniowo-stażowa „krajówka”, odbył się bez większych przygód. Elokwentny młody człowiek okazał się morskim debiutantem, legitymującym się patentem żeglarza jachtowego, najniższym upoważniającym do wstępu na pokład jachtu morskiego. Historia milczy na temat ewentualnych rozmów miedzy kapitanem i załogantem, lecz według mojej wiedzy po złożeniu niezbędnej daniny Neptunowi, sprawił się całkiem dobrze uzyskując w opinii z rejsu wpis: „nadaje się do szkolenia na stopień sternika jachtowego”.
Tak to kolejny raz w historii świata okazało się, że pozory mylą, „Śmiały” po kilku latach wsławił się rejsem wokół Ameryki Południowej, o którym niedawno wspominałem. Kilkanaście lat później na „Śmiałym” właśnie dostawałem wycisk na manewrówce kapitańskiej. A sam jacht nadal istnieje. Chociaż… czy słowo „istnieje” jest właściwe? Jak długo utrzyma się jeszcze na wodzie? Że jest to pozór istnienia ukazuje dobitnie zdjęcie zrobione w lipcu ubiegłego roku.
/

Rok 2015 – s/y „Śmiały” w szczycie sezonu
.
Gra pozorów jest szersza. „Ośrodek żeglarski”, „CENTRALNY” (a jakże), jest jedną wielką ściemą. Sprzęt albo gnije na kei, albo co gorsza rdzewieje na wodzie. Budynki są martwe, zapewne nie ogrzane, nabrzeża nadwrężone, niebezpieczne. Gdyby nie garstka zdeterminowanych rezydentów, dla których ten port jest miejscem sentymentalnym, dogodnie położonym i posiadającym wciąż jeszcze sprawny żuraw, cały port istniałby pozornie.
Nie miejsce w felietoniku dochodzić przyczyn tego stanu rzeczy, opisywać piramidę nieporozumień, sporów ambicjonalnych, nieudolnych prób robienia cwanych interesików, procesów sądowych. Bo nie jest rolą felietonisty szukanie winnych.
Zapewne to rola dla prokuratury, bo co prawda dotyczy prywatnego właściciela, jakim jest prywatne stowarzyszenie żeglarskie, lecz jednak dotyczy majątku „społecznego” wytworzonego przez pokolenia żeglarzy, majątku, który żeglarzom powinien służyć. I dotyczy portu, który chyba nadal należy do Państwa.
/
Rok 2015 – po prostu zamknięte
Gra pozorów jest szersza. „Ośrodek żeglarski”, „CENTRALNY” (a jakże), jest jedną wielką ściemą. Sprzęt albo gnije na kei, albo co gorsza rdzewieje na wodzie. Budynki są martwe, zapewne nie ogrzane, nabrzeża nadwrężone, niebezpieczne. Gdyby nie garstka zdeterminowanych rezydentów, dla których ten port jest miejscem sentymentalnym, dogodnie położonym i posiadającym wciąż jeszcze sprawny żuraw, cały port istniałby pozornie.
Nie miejsce w felietoniku dochodzić przyczyn tego stanu rzeczy, opisywać piramidę nieporozumień, sporów ambicjonalnych, nieudolnych prób robienia cwanych interesików, procesów sądowych. Bo nie jest rolą felietonisty szukanie winnych.
Zapewne to rola dla prokuratury, bo co prawda dotyczy prywatnego właściciela, jakim jest prywatne stowarzyszenie żeglarskie, lecz jednak dotyczy majątku „społecznego” wytworzonego przez pokolenia żeglarzy, majątku, który żeglarzom powinien służyć. I dotyczy portu, który chyba nadal należy do Państwa.
/

Rok 2015 – po prostu zamknięte
.
Tak chciałoby się zakończyć ten tekst optymistycznym akcentem. Przychodzi to z pewnym trudem. Chyba tylko jedno jest pocieszające: że polskie żeglarstwo ma się naprawdę dobrze. Wszędzie tam, gdzie jest naprawdę prywatne, osobiste, nie skryte za grą pozorów!
A sezon zbliża się wielkimi krokami. Odkurzajmy kamizelki i szelki.
24 lutego 2016 r.
Colonel
Tekst zawiera osobiste, prywatne i subiektywne obserwacje autora.
_______________________________________
[1] Jerzy Porębski - Kumpel z „Gopła” (a „Gopło” to był motorowy trawler burtowy z serii B20 (następnej po parowych B10 i B14), noszącej nazwy jezior, zbudowanych w Gdynia w latach 1961-62 dla świnoujskiej „Odry”. Pojemność jednostek wynosiła 797 BRT, moc maszyn 1375 KM, a załoga składała się z 32 osób. Statki działały głównie na północno-zachodnim Atlantyku, na Morzu Północnym.
[2] KWŻ – kierownik wyszkolenia żeglarskiego, obok administracji i kucharek bezwzględnie najważniejsza osoba na każdym obozie żeglarskim. W tamtych czasach decydujący o przyszłości żeglarskiej adeptów.
Tak chciałoby się zakończyć ten tekst optymistycznym akcentem. Przychodzi to z pewnym trudem. Chyba tylko jedno jest pocieszające: że polskie żeglarstwo ma się naprawdę dobrze. Wszędzie tam, gdzie jest naprawdę prywatne, osobiste, nie skryte za grą pozorów!
A sezon zbliża się wielkimi krokami. Odkurzajmy kamizelki i szelki.
24 lutego 2016 r.
Colonel
Tekst zawiera osobiste, prywatne i subiektywne obserwacje autora.
_______________________________________
[1] Jerzy Porębski - Kumpel z „Gopła” (a „Gopło” to był motorowy trawler burtowy z serii B20 (następnej po parowych B10 i B14), noszącej nazwy jezior, zbudowanych w Gdynia w latach 1961-62 dla świnoujskiej „Odry”. Pojemność jednostek wynosiła 797 BRT, moc maszyn 1375 KM, a załoga składała się z 32 osób. Statki działały głównie na północno-zachodnim Atlantyku, na Morzu Północnym.
[2] KWŻ – kierownik wyszkolenia żeglarskiego, obok administracji i kucharek bezwzględnie najważniejsza osoba na każdym obozie żeglarskim. W tamtych czasach decydujący o przyszłości żeglarskiej adeptów.
Colonel pisał parę tygodni temu o szarosci zycia codziennego .Uważam ,że to nieprawda.Życie codzienne nie jest szare. Jeden z podstawowych warunków - trzeba kochać i być kochanym.
Pani Krystyna Czuba pytała jakiś czas temu Tadeusza o tekst o miłości.
Tadeusz jakoś się wykpił ,to ja może walnę Sienkiewiczem :
Henryk Sienkiewicz "Pan Wołodyjowski"- Ketling o miłości , cytuję :
„Kochanie to niedola ciężka, bo przez nie człek wolny niewolnikiem się staje.
Równie jak ptak, z łuku ustrzelon, spada pod nogi myśliwca, tak i człek miłością porażon, nie ma już mocy odlecieć od nóg kochanych...
Kochanie to kalectwo, bo człek, jak ślepy, świata za swoim kochaniem nie widzi..."
"...Kochanie to choroba, gdyż w nim, jako w chorobie, twarz bieleje, oczy wpadają, ręce się trzęsą i palce chudną,
a człowiek o śmierci rozmyśla albo jak w obłąkaniu ze zjeżoną głową chodzi, z miesiącem gada, rad miłe imię na piasku pisze,
a gdy mu je wiatr zwieje, tedy powiada „nieszczęście!”... i ślochać gotów...”.
„...A jednak (...) jeśli miłować ciężko, to nie miłować ciężej jeszcze, bo kogóż bez kochania nasyci rozkosz, sława bogactwa, wonności lub klejnoty?
Kto kochanej nie powie: „Wolę cię niźli królestwo (…) niźli zdrowie, niźli długi wiek?...”
A ponieważ każdy chętnie oddałby życie za kochanie, tedy kochanie więcej jest warte od życia ... ”.
Troszkę dodałbym,ze kochanie to radość ogromna,kochanie zwielokrotnia siły i dodaje skrzydeł.
Ketling mówiąc powyzsze słowa był przekonany ,że Krzysia kocha jego przyjaciela Michała Wołodyjowskiego.
Rzekłbym nawet ,że miłośc jest najwazniejsza w życiu.
Chociaż Jerzy Pilch parę tygodni temu w jednym z wywiadów powiedział ,że najważniejsza jest praca ,ja jednak uważam ,że się myli.
Ale zatwardziałe single,czy egoiści i narcyze pewno z kolei ze mną sie nie zgodzą.
Pozdrawiam
Witold Pawłowski
P.S.Najważniejsze w życiu wg mnie są w kolejnosci : miłośc,forsa,zdrowie,żagle,rockandroll. Czyli na samotnego żeglarza się nie nadaję.
Garść uwag w biegu
Korespondenci SSI chyba zamarzli. Albo próbują nie dopuścić do pojawienia się kolejnego felietoniku, bo Szanowny Redaktor nie dopuszcza dwóch kolejnych tekstów cyklu nieprzedzielonych innymi. A może to jakiś zamach? Mgła, która przesłania mi widoczność licznych tekstów zamieszczonych w minionym tygodniu? To byłoby obecnie na topie…
Tymczasem mogę odpowiedzieć Witoldowi Pawlowskiemu. Pilch ma rację, ja mam rację. I On ma rację. Po żeglarsku: racja jest jak rufa, każdy statek ma swoją.
Dla Pilcha praca jest najważniejsza. Dni powszednie mogą być szare. Nie zawsze muszą. Ostatni weekend był kolorowy! Dziesiatki tysięcy ludzi zjednoczyła miłość. Miłość do wolności, demokracji i prawdy.
A w cytacie z Sienkiewicza… czy chodzi o miłość, czy o zakochanie? Czy każde zakochanie prowadzi do miłości?
Czy samotny żeglarz nie może kochac, być kochanym i słuchać roc’nrolla. Pewnie najtrudniej w tym przypadku o pieniądze.
Colonel
Przypominam o spotkaniu z Januszem Kowalem w wejherowskiej „Kodze” .
Mam wrażenie ,graniczące z pewnością ,że samotnym żeglarzom do szczęścia brakuje przede wszystkim żagli, żeglowania, otwartych mórz i oceanów i najlepiej się czują żeglując samotnie.
A rockandrolla nie wystarczy słuchać, trzeba tańczyć. Ja uwielbiam.
Co do miłości to człowiek to istota cholernie specyficzna, rzekłbym nawet przewrotna. Każdy tęskni/no, prawie każdy/ za miłością z wzajemnością ,ale chętnie czyta, ogląda filmy ,słucha opowieści o miłości trudnej, skomplikowanej, wręcz nieszczęśliwej.
Sam się łapie na tym ,że jak opowiadam wnukom bajki, że jak już rycerz zabił smoka, to poślubił królewnę i żyli długo i szczęśliwie i mieli siedmioro dzieci. Czyli całe szczęśliwe życie w jednym zdaniu, czyli w zasadzie bardzo piękne i kolorowe ,ale dla innych nudne.
Colonelowi chciałbym nadmienić delikatnie ,że wynik ostatnich wyborów to nie dokonały krasnoludki tylko nasi rodacy i choc tego wyniku nie podzielam to szanuję ,szukam przyczyn i uważam ,że przewietrzenie sceny politycznej bywa potrzebne, chociaż szkoda ,ze następne dopiero za trzy lata .
Pozdrawiam
Witold Pawłowski
----------------------------------
P.S.W bieżącym “Jachtingu” jest sporo o “Polonusie”.