Kpt. LEONID TELIGA powinien zostać ustanowiony świeckim patronem "prywatnych przyjemniaczków". Nie naciągał żadnego związku, klubu, okręgu - dobrze spożytkował własne oszczędności, zamówił łódkę u fachury i popłynął w świat. Nie, nie młodzi Przyjaciele - nie tak szybko on jeszcze dokonał rzeczy NIEMOŻLIWEJ - wycyganił paszport od władzy. A władza bardzo nie lubiła kogokolwiek wypuszczać z kraju. Te kilka słów wstępu dla młodych, którzy o tamtych czasach pojęcia nie mają. I może to i lepiej ?
Żyjcie wiecznie !
Don Jorge
______________________
Witaj Don Jorge!
Wybacz, że dosyłam materiał inny, niż zamówiony ale to jest sprawa terminowa, co wyjaśnia zaraz pierwsze zdanie.
Mialem zaszczyt poznać Teligę jako dzieciak przed maturą i zawsze uważałem Go za wyjątkowego człowieka.
A w poniedzialek 28 maja w TVGdańsk jest audycja o Nim - rano i chyba ok. 2150.
Żyj wiecznie!
Andrzej Colonel Remiszewski
_________________
Leonid Teliga urodził się 28 maja 1917 roku w Wiaźmie w europejskiej części Rosji. Dzieciństwo i młodość spędził w Grodzisku Mazowieckim, gdzie ukończył szkołę średnią. Zamiłowanie do żeglarstwa zaprowadziło Leonida Teligę do Gdyni i Jastarni gdzie zdobył patent jachtowego sternika morskiego. W kampanii wrześniowej jako podporucznik piechoty, uczestniczy w walkach pod Tomaszowem Mazowieckim. Ranny, przedziera się na wschód, do ZSRR, tam kończy roczną szkołę szyprów, po której pływa jako rybak na Morzu Czarnym. W roku 1942 wstępuje do armii Andersa i wkrótce dowodzi kompanią piechoty na Bliskim Wschodzie. Posiadając stopień oficerski i podstawy nawigacji, zostaje skierowany na przeszkolenie lotnicze do Kanady, po którym walczy jako lotnik w Dywizjonie Bombowców 300 im. Ziemi Mazowieckiej. Po zakończeniu wojny Teliga podejmuje studia językowe i ekonomiczne w Anglii, po ukończeniu których powraca do kraju. Pracuje jako dziennikarz i tłumacz literatury angielskiej i rosyjskiej (bardzo znanym tłumaczeniem jest Alistaira Mac Leana: HMS Ulisses). Bierze udział w działalności rozjemczej ONZ w Korei i Laosie, a następnie pracuje jako korespondent PAP w Rzymie. W wolnych od pracy chwilach Teliga żegluje i szkoli żeglarzy.
Teliga przez dziesięć lat gromadził fundusze na zrealizowanie swoich planów. Wytrwałą i ciężką pracą i nieustannymi wyrzeczeniami doprowadził do tego, że latem 1965 roku rozpoczął budowę jachtu typu „Tuńczyk” zaprojektowanego przez inż. Leona Tumiłowicza, jako rozwinięcie przedwojennej jeszcze konstrukcji „Konik Morski”. Szkutnikiem był Maciej Dowhyluk z Gdyni. Pomimo piętrzących się trudności budowę udało się zakończyć w 1966 roku. Trzeba pamiętać, ze były to czasy, kiedy żeglarstwo było z jednej strony wspierane przez państwo i finansowane przez nie ale z drugiej KONCESJONOWANE. Rejs Teligi był przedsięwzięciem PRYWATNYM, co za nic nie chciało się mieścić w ówczesnym pojmowaniu żeglarstwa przez władze, a po za tym przy najlepszej woli w kraju nie było niemal nic! Materiałów, wyposażenia, map. pomocy, silników, „elektroniki”. Nie było pieniędzy, a nawet jak były, to nie było prawa ich wywozu powyżej 10 dolarów – tu decyzję musiał podejmować MINISTER. A ministrowie nie patrzyli łaskawym okiem na całe przedsięwzięcie – pewnie nie mogłoby ono dojść do skutku gdyby nie rzesza osób życzliwych – z których wymienię tylko jedną: Danuta Zjawińska, etatowa pracowniczka „Chocimskiej 14” , wydeptała zapewne wszystkie warszawskie ścieżki.
Jacht OPTY ( skrót od optymista) to jednostka typu jol o powierzchni żagli ok. 43 m2, i długości 9,85 m, szerokości 2,75 m, zanurzeniu 1,65 m, i wyporności około 5 ton. Wyposażenie było niezwykle skromne i nawet jak na ówczesne czasy stosunkowo prymitywne. Powiedzmy sobie tylko, że silnik pomocniczy miał 5KM, dzisiejsze jachty tej wielkości potrafią mieć i do 30KM, a 15 jest standardem.
Ponieważ zbliżał się grudzień 1966 roku zapadła decyzja o przetransportowaniu jachtu na jednym z polskich statków do Casablanki w Maroku. Casablankę opuścił Teliga 25 stycznia 1967 roku i skierował się w stronę Wysp Kanaryjskich do Las Palmas. Odcinek ten był testem w którym kapitan Teliga sprawdzał jacht i samego siebie. Podczas tego etapu wyszły na jaw usterki, których nieudało się wyeliminować już do końca rejsu. Przede wszystkim wykonana niezgodnie z wola Teligi przeciekająca nadbudówka i niesprawność silnika i instalacji elektrycznej. Jacht okazał się jednak dzielny i pewny. U kapitana odezwały się dolegliwości reumatyczne i lumbago których nabawił się w latach 50-ych w indochińskiej dżungli. Po przybyciu do Las Palmas, Teliga usunął usterki które wyszły podczas tego rejsu. Pokonawszy w spokojnym, kojącym zreumatyzowane kości pasacie Atlantyk, Teliga wpisał się do historii jako pierwszy Polak który samotnie i pod polską banderą dopłynął na drugą półkulę. Na wyspę Barbados dotarł 16 kwietnia 1967 roku. Następnie wędrując pomiędzy i wyspami Saint Lucja, Martyniką, Saint Vincent, Grenadą, 1 lipca dotarł na redę portu Cristobal w wejściu do Kanału Panamskiego. Jedenaście dni trwały starania Teligi o pozwolenie przejścia przez Kanał. Kanałowe władze amerykańskie nie wyrażały zgody i dopiero interwencje ambasady polskiej w Waszyngtonie, poparte przez głosy prasy amerykańskiej przyniosły zmianę. 12 lipca Opty przeprawia się przez kanał i dociera do portu Balboa już na Pacyfiku. 27 sierpnia OPTY rozpoczyna żeglugę po Oceanie Spokojnym. Podróż upływa spokojnie i 20 września 1967 osiąga archipelag Galapagos. Spędza tam przeszło miesiąc zwiedzając wulkaniczne wyspy tego archipelagu. 28 października rozpoczyna przeskok przez Pacyfik kierując się na wyspę Nuku Hiva na Markizach. Przy sprzyjających warunkach niesiony lekkimi pasatami przebył tę drogę w dobrym czasie 33 dni. Markizy zachwyciły Teligę i spędził na nich ponad dwa miesiące. Spotykał się z miejscową ludnością. Zbliżał się sezon tajfunów, który trwa mniej więcej cztery miesiące. Teliga podjął decyzję, że przeczeka ten okres na Tahiti i 21 grudnia opuścił Markizy. Podczas tego przejścia w wyniku kolizji z pływającym pniem zostało uszkodzone poszycie jachtu i wymagało poważniejszego remontu. Pomimo tego i bardzo trudnych warunków pogodowych Teliga dotarł do portu Papeete na Tahiti, gdzie spędził kolejne cztery miesiące. Jacht wymagał wyslipowania i wymiany części poszycia. Po zakończeniu remontu i z nowym orzeczeniem o zdolności żeglugowej OPTY był gotowy do dalszej drogi. Po raz kolejny pojawiły się problemy z otrzymaniem wizy, tym razem australijskiej, ponieważ Teliga nie otrzymał żadnej wiadomości na ten temat, postanowił, iż o dalszej trasie rejsu zadecyduje na Fidżi. Po drodze odwiedził jeszcze Bora Bora. Do portu Suva na wyspie Viti Levu w archipelagu Fidżi OPTY wszedł 4 czerwca 1968 roku.
Teliga chciał, by na trasie jego wyprawy znalazła się Australia, niezależnie od tego, że był to w owych czasach „oczywisty” przystanek na trasie ale też, gdyż pragnął odwiedzić rodzinę która zamieszkiwała ten kraj. NA Fidżi Teliga otrzymał wiadomość, iż władze Australii godziły się na zawinięcie OPTY do jakiegoś portu w Australii tylko "na rozsądny okres dla dokonania napraw i pobrania zaopatrzenia". Teliga postanowił że nie skorzysta z tego poniżającego „dobrodziejstwa”. Postanowił płynąć prosto do Casablanki na trasę wokół Afryki liczącą 15 500 mil. OPTY wyruszył z Suva 29 lipca. Dla kapitana Teligi rozpoczął się zapewne najtrudniejszy okres wyprawy. Opty minął Nowe Hybrydy i zbliżał się do Nowej Gwinei. 13sierpnia nieoczekiwany szkwał zmusił Teligę do awaryjnego zrzucenia jednego z dwóch bliźniaczych foków podnoszonych na sztagach i trzymanych w bok spinakerbomami. Wtedy to bom spinakera uderzył kapitana w brzuch. Następnego dnia po uderzeniu Teligę ogarnęła wysoka gorączka i jego samopoczucie gwałtownie się pogorszyło. 14 sierpnia zobaczył latarnię Hood ,co było sygnałem zbliżenia się do wejścia do Cieśniny Torresa. Cieśnina Torresa dała się we znaki Telidze. Obok choroby przeżył dramatyczne momenty. Pierwszy raz, gdy zgubił się u wejścia do Cieśniny. Potem żeglował kursem, co prawda równoległym do prawidłowego, co mogło się to skończyć wejściem na rafy koralowe. Był osłabiony i omal nie wyleciał podczas kotwiczenia za burtę jachtu. Po pokonaniu Cieśniny OPTY znalazł się na Morzu Arafura, a następnie przepłynął przez Morze Timor. Dalej otwierał się Ocean Indyjski. Tym razem Telidze dopisywały wiatry i żegluga przez Ocean Indyjski przebiegła spokojnie i szybko. Podczas tego przejścia powstała piosenka do popularnej melodii „Pod żaglami Zawiszy”:
W farwaterze księżyca
Opty dziobek swój nurza,
Czasem dręczy go cisza,
Częściej starszy go burza.
A w kabinie zamknięta
Jak w swej muszli ostryga,
Siedzi zła i zmarznięta
Długobroda Teliga.
Trudności pojawiły się ponownie przy Przylądku Dobrej Nadziei. Kolejne sztormy cofały OPTY z powrotem na Ocean Indyjski. Dopiero czwarte podejście zakończyło się sukcesem i Teliga przedarł się na Atlantyk. Tymczasem stan zdrowia Teligi pogarszał się. Nękany bólami i osłabiony z trudem pokonywał kolejne mile. 31 grudnia w Sylwestra, gdy Teliga chciał powitać Nowy Rok 1969, niespodziewanie zaskoczył go szkwał i OPTY stracił bezanmaszt. Mimo to 9 stycznia 1969 roku OPTY wpłynął do Dakaru, gdzie zacumował przy burcie polskiego statku rybackiego. Nie był to jednak jeszcze koniec wyprawy: dopiero 5 kwietnia 1969 roku Teliga przeciął kurs którym zdążał w marcu 1967 roku. W tym więc dniu dokonany został pierwszy w historii samotny rejs Polaka dookoła świata trwający dwa lata 13 dni, 21 godzin i 35 minut. Dalsze 11 dni trwała żegluga do Las Palmas i prawie 9 dni do Casablanki, dokąd OPTY wszedł 29 kwietnia 1969 roku. Mówiło się jeszcze o powrocie pod żaglami do kraju, być może na końcowym odcinku z załogą ale zdrowie szwankowało.
W kraju szykowano się do hucznego powitania samotnika. Przewidywano powitanie OPTY wraz z jego dzielnym kapitanem na morzu w okolicy Helu. Do Gdyni miał mu towarzyszyć korowód okrętów, jachtów i statków. W daleko posuniętych przygotowaniach przeszkodziła wiadomość o poważnej chorobie. W tej sytuacji powitanie odbyło się na lotnisku Okęcie w Warszawie, skąd Leonida Teligę przewieziono wprost do szpitala, gdzie został poddany operacji nowotworu. Za swój wyczyn kapitan został odznaczony Krzyżem Komandorskim Odrodzenia Polski, nagrodą ministra spraw zagranicznych za wyczyn sportowy, który w 1969 roku najbardziej rozsławił Polskę w świecie. Otrzymał jeszcze wiele innych odznaczeń i nagród, a także Polskiego Fiata 125P. Choroba nie pozwalała cieszyć się w pełni tym, co najważniejsze: uznaniem, podziwem i sympatia rodaków. Kapitan Leonid Teliga zmarł w dniu 21 maja 1970 roku. Zdążył przedtem sporządzić szkic książki, która w trzy lata później do druku przygotował jego brat Stanisław.
Leonid Teliga, przez przyjaciół zwany Lońką, stał się pionierem. Po dwóch wyprawach kapitana Kowalskiego na Morze Czerwone i do Ameryki, samotny rejs OPTY stał się wzorcem, inspiracją, natchnieniem. Wystarczy powiedzieć, ze w roku 1970 PZŻ i władze postanowiły wysłać polskiego samotnika na imprezę wtedy najbardziej prestiżową w żeglarstwie światowym po Pucharze Ameryki. Skończyło się trzema przejściami Atlantyku, dwoma rejsami samotnymi dookoła świata i pierwszym zdobyciem Hornu. I podobnym osiągnięciem żeglującego w Polsce Richarda Konkolskiego.
Co jeszcze trzeba powiedzieć o Telidze? Był człowiekiem niezwykle skromnym, dobrym i przyjaznym wszystkim ludziom. Na całym też świecie miał i zdobywał wciąż nowych przyjaciół. I może to właśnie warto o Nim zapamiętać...
Napisałem list błagalny do Dyrekcji TVP3 aby dali ten film w programie ogólnopolskim. Żeglarze są wszędzie a ja jestem członkiem klubu "OPTY" w Imielinie przy ul. Teligi 1. To gest Rajców Miasta na rzecz klubu. Pokibicujcie.
kontakt.tvp3@waw.tvp.pl
Zobaczymy, czy "głos ludu" zostanie wysłuchany.
Batiar
To nie film. To fragment autorskiej audycji Katarzyny Sędek w cyklu "Smak poniedziałku" nadawanej o 8.45 i o 22.00 (choć mówiła mi, że będzie o 21.50).
Od roku namawiam Autorke na cykl programów, filmów o wielkich polskich żeglarzach - pomysł zaakceptowała... problem oczywiście w moziwościach finansowych i antenowych.
Tak dla informacji w temacie: w Ustce Szkoła Podstawowa nr 1 ma za patrona L. Teligę, Gimnazjum jest im. Zaruskiego a UKS nazywa się "OPTY".
Edward Zając
Krzysztof
Taaak.
Czasy wtedy były takie, że każda aktywność ludzka musiała być koncesjonowana, przez rozmaite urzędy, instytucje, organizacje upowqażnione do tego władzę. Dotyczyło to także żeglarstwa i tu instytucje koncesjonujące to: PZŻ, GKKF (GKKFiT, GKKFiS), MInister Żeglugi i jakiś tam wydział kc pzpr.
I oto w przypadku rejsu Teligi URZĘDNICY z tych instytucji zrobili niemal wszystko, żeby udupić ten projekt. Czemu? Po prostu - nie mieścił się on w konwencji "uspołecznionego żeglarstwa w służbie socjalistycznej ojczyzny" i to mimo, iż sam Teliga w pełni akceptował ówczesny ustrój i uważał, że swoim rejsem doskonale się w nim mieści. Pani Danuta Zjawińska (dla nas żadna Pani Danka) wydeptala wszystkie warszawskie ścieżki z racji osobistego zaangażowania, by przełamac te tworzone przez system i jego ludzi bariery, za co omalże nie przepłaciła utratą pracy.
Jeśli chodzi o rejs "Komodora" to w "Z goryczy soli moja radość" jest na początku długa lista podziękowań, świadczy ona o tym, ż eci, co wnieśli choćby odrobinę pomocy doczekali się wdzięczności. I zapewniam, że w pzryszłym trzecim wydaniu książki ta lista się znajdzie.
Co do niedoszłego rejsu dookoła świata, to krótko mówiąc został on dyskretnie uwalony w WARSZAWIE. Za głownego autora uważam ówczesnego dzialacza PZŻ, dziś ku mojej nieskrywanej satysfakcji, ściganego po całym świecie listem gończym jako Dariusz P.
I co wynika z tego wszystkiego co powiedzialem? Dokładnie nic!
Po prostu: nie wolno w dyskusji o przyszłości organizacji żeglarskich sięgać do prehistorii, to tak jakby mówic, że za Św. Wojciecha Prusowie byli poganami, a Małopolanie chrześcjanami i dlatego s/y "Jadillonia" jest cacy, a "Szafir" be.
Naprawdę winy i zasługi organizacji i osób z tamtych czasów nie mają się nijak do naszych dzisiejszych problemów. Ważne jest tylko jedno: WOLNOŚĆ, a to znaczy prawo wyboru, czy i w jakiej ewentualnie organizacji chcę być, jakich liderów sobie wybierać lub ni ewybierać. Chcę mieć także prawo do "członkowstwa" w Polskim Związku Żeglarskim jeśli mi pzryjdzie taka ochota, tak jak dobrowolnie zapisałem się do SAJ.
Andrzeju !
Budujesz dzisiejsze teorie do wrogości PZŻ dla żeglarzy opierając je na wybiórczo wskazanych faktach. Pani Danka (może nie dla Ciebie, ale ja się tak do niej zwracałem) miała poparcie części Zarządu w wydeptywaniu ścieżek, oczywiście było paru ludzi z warszawki, który w ramach „bezinteresownej zawiści” starali się Jej zaszkodzić.
Jeśli chodzi o listę podziękowań ta na niej znajdują się dwaj kolejni Prezesi PZŻ Jerzy Szopa i Andrzej Benesz, ówczesny prezes Waszego OZŻ Stanisław Bejger i wielu innych działaczy PZZ/OZŻ (w tym co najmniej trzech inspektorów nadzoru technicznego).
O uwaleniu rejsu dookoła świata mogę powiedzieć (to samo co Ty) że zrobiła to warszawka, dokładnie tak samo jak kilka lat poźniej, uwaliła mnie możliwość uzyskania kwalifikacji sędziego międzynarodowego, ale ja mam żalu do Związku, pretensje mam jedynie do kilku konkretnych ludzi, a w Związku staram się nadal działać dla dobra polskiego żeglarstwa, na pewno daję z siebie więcej niż skorzystałem. Myślę że Ty zdajesz sobie z tego sprawę, że gdyby nie Związek to nasza żeglarska „wolność” w PRL była by dokładnie taka sama jak w NRD czy ZSRR. Daleki jestem od przymuszania wszystkich do należenia do klubów stowarzyszonych w PZŻ, ale atakowania Związku przez niektóre osoby uważam za wysoce niewłaściwe.
Krzysztof"Pokonanie wszystkich trudności w celu ostatecznego przygotowania jachtu do wyjścia to normalna gehenna wszystkich jego poprzedników ale teraz nie było załogi, był sam. Wielu ludzi i instytucji dobrej woli sprawiło, że jacht w grudniu był gotów do drogi. Po raz pierwszy w sensie pozytywnym mamy do czynienia z udziałem PZZ ale mówiąc szczerze za tym szyldem stała Pani Danuta Zjawińska, prawdziwy szef wyprawy. "
To z mojego opracowanka "80 lat historii żeglarstwa polskiego" na podstawie "Polskie jachty na oceanach" . Rzecz napisana "na kolanie" wskutek działań PZŻ na 80. lecie PZŻ, ze ich historia jest tożsama z historią polskiego żeglarstwa. Chciałem temu jakoś przeciwdziałać i taka formę wybrałem. Określenie, ........szczerze mówiąc za tym szyldem stała.......jest delikatnym powiedzeniem, że udziałem "szyldu" było nic nie robienie i tylko tolerowanie gigantycznej pracy Pani Danuty. Są tacy co twierdzili, że patrzono na Jej krzątaninę niechętnie. To robiła osoba a nie instytucja. Chwała, że PZŻ nie przeszkadzał jak to czynił w wypadku kapitan Teresy Remiszewskiej.
Krzysztofie,
nie doszukuj się niczego po Twojej myśli, bo nie znajdziesz. Zwróć uwagę na słowa: po raz pierwszy. Dodam: i po raz ostatni. Pisałem Ci, że pojedynczy ludzie, w tym zapewne Ty, czynili i chcą coś czynić ale tam gdzie wchodzi PZŻ jako instytucja, cieżko znaleźć .....jednak się przydali. Taka smutna prawda o PZŻ wynika z tych 80. lat wspaniałej historii polskich żeglarzy.
Zbigniew Klimczak
K
Z Tobą ciężko się "gada" ale to dla tych co mogliby mieć wątpliwości. Warszawka, jakieś nieżyczliwe osoby??? Czy z tego co niżej pojawiają się jakies knowania nocne czy normalne decyzje Chocimskiej. Niech sobie każdy sam wyrobi zdanie. Piszę w tym cytowanym wyżej opracowanku ( dla porządku podaję to co pisze pod każdym rozdziałem: na podstawie "Polskie jachty na oceanach" Aleksandra Kaszowskiego i Zbigniewa Urbanyi opracował i wlasnym komentarzem opatrzył Zbigniew Klimczak).
A teraz czytelniku zobacz jakie to były " nieżyczliwe osoby"
wyjątki z 80 lat historii polskiego żeglarstwa:
Zarażona pomysłem Krzysztofa Baranowskiego zaraz po powrocie do kraju składa Polskiemu Związkowi Żeglarskiemu propozycję zorganizowania pierwszego samotnego rejsu kobiety wokół globu. Jeszcze dzisiaj ciśnie mi się na usta ..” ale sobie wybrała patrona!?” Szeregowe kręgi żeglarzy oczekiwały takiej inicjatywy ale dla PZŻ to mogły być tylko kłopoty a tych należy unikać. Inicjatywę Pani Kapitan poparły łódzkie włókniarki a współcześni wiedzą co wtedy takie poparcie znaczyło. Opór materii ( czytaj PZŻ) trwał dwa lata. Austriaczka Waltraud Meyer ogłasza światu, że w 1974 lub 1975 r chce okrążyć świat. W tym okresie skrystalizowały się plany jachtu na którym Teresa Remiszewska miałaby popłynąć. Po odrzuceniu pomysłu z budową „osiemdziesiątki” z serii „Eurosów” ustalono, że najlepiej jest aby popłynęła na „Polonezie” który przecież był do takiej żeglugi zbudowany. 9 sierpnia 1973 r PZŻ podejmuje Uchwałę zatwierdzającą samotny rejs Teresy Remiszewskiej oraz miano przygotować program działań wraz z budową specjalnego jachtu. Czemu nie! Papier jest cierpliwy. Nic nawet nie drgnęło w przygotowaniach. W 1975 r w lutym proponuje się wreszcie Pani kapitan projekt jachtu dostosowany do potrzeb rejsu i możliwości kobiety. Teresa Remiszewska projekt akceptuje. Następnie okazuje się, że stocznia jachtowa nie jest w stanie zbudować w wymaganym terminie jachtu, więc PZŻ proponuje żeglarce prototyp jachtu typu „Darco”. Ludzie kochani – prototyp jachtu w taką wyprawę i to bez szans na jakiekolwiek próby?! To był pomysł godny PZŻ ale doświadczona i odważna ale bez skłonności samobójczych żeglarka odmawia przyjęcia tego jachtu.. Dwa i pół roku starań, zabiegów poszło na marne a Ją pozbawiono w sposób nieludzki „rejsu życia” jak go sama nazwała. W pięć dni później PZŻ ogłasza zapisy na rejs wokółziemski dla kobiet a kandydatka będzie wyłoniona w drodze konkursu.
Znowu komentarz, PZŻ po prostu czekał a wczesniej doprowadził Panią Kapitan do rezygnacji aby umożliwić rejs komu innemu. To w tym momencie mogły się pojawić niezyczliwe osoby ale wcześniej decyzje podejmował jawnie Zarząd PZŻ, czyli Twoje "niezyczliwe " osoby.
Zbigniew Klimczak
ps: w newsie, za ktory zebrałem cięgi "Nie zawsze bylo tak źle" pisałem, że w owych czasach tylko osobistemu uporowi i poświęceniu żeglarzy pisano historię polskiego żeglarstwa. Pisano bez udziału PZŻ a czasami z udziałem niechlubnym. Lepiej tego tematu nie poruszać, jak nie chcesz aby młode pokolenie oprócz intuicji miało dowody, chcąc " zniszczyć Chocimską".
K
Zbyszku!
Piszę warszawka i tak uważam.
Piszesz:
„Z Tobą ciężko się "gada" ale to dla tych co mogliby mieć wątpliwości. Warszawka, jakieś nieżyczliwe osoby??? Czy z tego co niżej pojawiają się jakies knowania nocne czy normalne decyzje Chocimskiej. Niech sobie każdy sam wyrobi zdanie”
Zastanawiałem się czy o tym napisać ale jak ma być niezakłamana prawda to niech będzie znana wszystkim.
Rok 1959 eliminacje do Igrzysk Olimpijskich w roku 1960 wygrywają w klasie „FD” Roman Szadziewski i Zbigniew Szpetulski i Polska nie wysyła w ogóle ekipy do Neapolu (tam były regaty Olimpiady w Rzymie). Po latach A. Rymkiewicz pisze na łamach żagli nr 2/84 że dlatego iż Roman Biderman nie wrócił do kraju z regat w Szwecji.
Rok 1963 eliminacje do Igrzysk Olimpijskich wygrywają w klasie „FD” Roman Szadziewski i Zbigniew Szpetulski
a w klasie „finn” Michał Skalisz (z Poznania).
I ... Polska znów nie wysyła ekipy do Enoschimy (tam odbywały się regaty Olimpiady w Tokio. A. Rymkiewicz już na łamach Żagli nie podaje powodu wycofania polskiej ekipy.
Moje zdanie jest jedno ani na jedne ani na drugie regaty olimpijskie nie zakwalifikował się nikt z warszawki.
I napiszę o sobie:
Był rok 1987 miałem:
Chciałem szkolić się na Sędziego klasy Międzynarodowej i warszawka mi to uniemożliwiła uzasadniając że PZŻ nie potrzebuje sędziów klasy Międzynarodowej oczywiście z poza warszawki.
Pytanie: czy miałem wtedy zacząć „niszczyć PZŻ” jako „wrogą organizację”.
Może część z Was by tak zrobiła ale ja uważałem i nadal uważam że jest to nasz Związek i należy go wyprowadzić na właściwe wody.
K
Szczycę się tym, że mam skierowany bezpośrednio do mnie ("Robertowi Hoffmanowi z męskim uściskiem dłoni...") autograf Leonida Teligi, a ciekawostką jest, że wiele lat później, moją koleżanką ze studiów była jego "stryjeczna wnuczka" Dominika... Tak to losy ludzi czasem dziwnie się splatają...
Z ówczesnych tekstów na temat rejsu Leonida Teligi na Opty w Żaglach, w książeczce z serii Miniatury Morza i z jego wyż. wspomnianej książki, można dowiedzieć się jaką ciężką batalię toczył z władzami i jak wiele zawdzięczał osobistemu zaangażowaniu Danuty Zjawińskiej.
Dobrze było by, gdyby ten program mógł pojawić się w telewizji ogólnopolskiej, a myślę również, że ewentualne wznowienie książki "Samotny rejs..." również zostałoby rozsprzedane.
Robert
Leonid Teliga był autorem rozdziału "Krótki rys historyczny" książki Biedermana i Wysockiego pt. Żeglarstwo regatowe. Myślę, że zawarte w niej słowa o wyższości uspołecznionego, egalitarnego żeglarstwa w ludowej Polsce dzisiaj mogą nieco szokować (lub dziwić i śmieszyć) nieobeznanych z tematem młodych ludzi, ale warto przypomnieć, że w latach 50 prawie każda książka, aby w ogóle mogła być wydana, musiała mieć takie "socjalistyczne uzasadnienie" (jak np. J Sieradzkiego "Amatorskie budownictwo sprzętu żeglarskiego" Wyd. Ligi Morskiej 1953 - podałem jako przykład, bo akurat mam pod ręką)...
Robert