UROKI PORTÓW I PRZYSTANI POŁUDNIOWEGO BAŁTYKU

To realizacja obietnicy z poprzedniego newsa. Jakie przesłanie? Każdy wiek jest odpowiedni dla kontemplowania uroków naszego morza. Realizujmy nasze marzenia by nie prześlizgnęły się przed nosami, jako że wszystko wskazuje, że niestety czasy mamy „przedwojenne”. Nie liczcie na korzystny finał rozmówek na Alasce. Pamiętacie kto, gdzie i kiedy zapewniał – „przywiozłem wam pokój”. Można było wtedy wybierać między hańbą i wojną. Wybrano hańbę, a wojna i tak wybuchła. Pókico – czytajcie porejsową relację Zbycha Rembiewskiego.

Żyjcie wiecznie!

Don Jorge

==============================================
Jurku!

Dopłynęliśmy!
Trzech starszych panów wróciło na ojczyzny łono. Ale wróćmy do przerwanego w Karlskronie wątku. Z uczty kartaczowej wyszliśmy z „gościńcem”, który zapewnił nam jeszcze jeden suty obiad, Spędziliśmy jeszcze parę godzin w szopach muzeum morskiego i dzień się skończył. W międzyczasie się wywiało i z rana mogliśmy pożeglować na zachód. Zrobiliśmy to bez wychodzenia na morze, tylko tymi niby szkierami między Karlskroną i Ronneby. W istocie nie są to już szkiery, tylko „Archipelag Blekinge”. Jak to zwał, tak zwał, ale i tak jest tam pięknie. Do Ronneby dotarliśmy popołudniu, obiad i idziemy obejrzeć główną atrakcję tego miejsca, czyli Park Zdrojowy (Brunnspark). Założony i dostępny od
1706 roku, jest uważany za czołówkę parków Europy. Trochę nie dopilnowaliśmy czynności wywiadowczych i zaskoczeni byliśmy dystansem od portu do miasta i parku, ok 5-6 km. Do tego spóźniliśmy się na autobus, więc z buta. Mnie to trochę mniej dotykało, bowiem w tym roku, po zdrowotnych przejściach, posiłkuję się hulajnogą. Ale dziadki dali radę, park był tego warty, a na powrót zaplanowaliśmy taryfę. Googlamy, nie możemy znaleźć, więc wypróbowaną w przeszłości metodą idę do pizzerni po pomoc w zamówieniu transportu. Pizzerzysta też nie znalazł, zadzwonił do przyjaciela i okazało się, że w Ronneby nie ma taksówek ani ich substytutów. Ale trafiliśmy na handlowy naród, pizzerzystą był Syryjczyk, a
do tego w lokalu pustki więc wysłał nas swoim dostawcą pizzy, który swoim pizzowozem, dostarczył nas do mariny. Kolejny dzień, kolejny port. Karlshamn osiągamy po 5 godzinach.

/

Wyrób kartaczy. Grzegorz i Zbyszek podążają za wskazówkami Gospodyni

.
W rekompensatę po Ronneby, tym razem cumujemy w samym centrum. Tu nas przyciągnęło muzeum miejskie. Dużo historii przemysłu, żeglugi i codziennego życia. Ciekawa fabryczka przeróbki tytoniu ze starymi urządzeniami. Przystań miejska nieduża, ale pustawa. Kolejny system opłaty za port. Pytałeś Jurku o havnemajstrów i bosmanetki, niestety gatunek wymarły. Tylko w jednym porcie w ciągu tych dwóch tygodni po opłatę pojawił się człowiek. I dobrze jak jest automat z którym idzie się dogadać,a do tego drukuje ci kawałek papieru na którym wszystko jest napisane, gorzej jak spotykasz tylko Q-r kod, przekierowujący cię do
operatora, niestety, co chwila innego. A jak inny, to musisz od początku wklepywać wszystkie swoje dane by się zarejestrować. Do Ahus, kolejnego portu, mamy trochę dalej – ok 50 mil. Nadrabiamy wczesnym wyjściem i jesteśmy na 15-tą.

/

Dwa środki lokomocji: wodny i lądowy. Na hulajnodze Autor.

.

Znowu cumujemy w samym centrum przy nadrzecznym deptaku. W Ahus obowiązkowe to: zjeść lody jednej z lokalnych wytwórni i napić się Absoluta, który jest tu produkowany od 19-tego wieku. Wszystko
odhaczone, dorzuciliśmy jeszcze średniowieczny kościół i warownię pilnującą wejścia na rzekę. Absoluta pije się w przyfabrycznym „Absolut Garden”. Do wyboru ze sto odmian, z kieliszkiem zapadasz się w fotelu, leżaczku, na ławie lub na trawie, wszystko w zakamarkach ładnie utrzymanego kameralnego ogródka gdzie rosną niektóre z tych ziół i roślin które można w poszczególnych odmianach Absoluta znaleźć.

/

Ciekawostka pomostu w porcie Simrishamn. Współrzędne błędne

.

Cel na następny dzień – Ystad, wymusza wczesną pobudkę i takież wyjście. Niestety wiatry i morze nie chcą z nami współpracować w osiągnięciu celu. Cała róża wiatrów. Beauforty od 0 do 7. Rezygnujemy z
Ystad, chowamy się do Simrishamn. Duży port jachtowy z dobrym zapleczem, duży port rybacki i główny szlak dla Duńczyków do zaopatrzenia Bornholmu. Niestety Ystad spada na następny rejs, zmianę planów wymusza prognoza pogody która obiecuje zamurowanie  Południowego Bałtyku na 3 dni, a w środę 6 sierpnia, Zbyszek i Grzegorz muszą opuścić łódkę i podjąć obowiązki dziadków. Więc zamiast do Ystad w niedzielę 3-go kierujemy się na Roenne i w poniedziałek do Kołobrzegu. Ale jeszcze wróćmy do Roenne. Spacer w kierunku muzeum militarnego przy działobitni, zawiódł nas na cmentarz, bardzo rozległy jak na
skandynawskie warunki, a tam jaka uczta dla dendrologa i dla architekta krajobrazu. Cudo!


Christianso

.

Wracamy na łódkę przez port przemysłowy, cały zastawiony elementami wiatraków na morskie farmy, kilka dni potem poznajemy te same elementy na naszym polu wiatrakowym koło Łeby. W Kołobrzegu jak obiecało, zamurowało nas na 3 dni. I właściwie w tym momencie zakończył się rejs trzech starszych panów. Najspokojniejszy, najmniej agresywny dystansowo
z letnich rejsów w jaki od lat wychodzimy SŁONI na eksplorację kolejnych zakamarków Bałtyku.

Zbyszka i Grzegorza podmieniają Magda i Paweł. Średnia wieku załogi gwałtownie spada do poziomu poniżej 60-ciu. Z przybyłą „młodzieżą”, odprowadzamy łódkę do Górek, ale żeby nie było prostego orania morza, robimy to przez Snoegebek, Nexo i Christianso. Snoegebek z uwagi na rybny bufet jaki odkrył mi jeden z członków załogi na innym rejsie.
Odwiedziłem to miejsce 2 lata temu i wszystkim polecam. Ale ten mały porcik wyspowy nie jest najlepszym miejscem na nocleg, więc po obżarstwie, przenosimy się do Nexo. Tam spotykamy Roberta Marka z IRS Challangera, awaria zmusiła go do wycofania się z Regat Poloneza. Następnego dnia na Christianso, dla mojej załogi pierwszy raz, ale ja też miałem tam swój interes; o tej porze sierpnia dojrzewa tam przepyszna czarna morwa o owocach wielkości śliwek, niestety tym razem dwa tygodnie za wcześnie. W rekompensatę kupiłem sobie, a właściwie dostałem od załogi w prezencie, piękną sadzonkę figi. Będzie kolejna
próba aklimatyzacji do mazowieckiego klimatu.

Holowanie podwodnych segmentów konstrukcji wież wiatraków

.

Po pięknym dniu w piękny wieczór, ruszyliśmy na Górki. Noc też była piękna. Kurs spinakerowy, księżyc prawie w pełni, nad ranem Wenus w koniunkcji z Marsem, prawie konkurowały z księżycem. Gdy przed
południem przepływaliśmy obok budowanej farmy wiatrowej, poznałem elementy z Roenne, jeden był akurat holowany. Pojawił się też katamaran serwisowy, myśleliśmy, że wymienia pracowników, ale potem okazało się że to był Premier. Górki na gasnącym wietrze osiągamy równo po 30 godzinach żeglugi. Klar i do domu.
Chciałbym jeszcze usprawiedliwić się z trochę zabałaganionego pierwszego tekstu, ale powstawał na nawigacyjnym tablecie późnym wieczorem, między pokładowymi zajęciami.
ZR

 

Komentarze
Brak komentarzy do artykułu