Paweł Banaszczyk o rodzinnym rejsie po wodach najdzielniejszej zeglarsko nacji swiata. Tak, tak, ja Holendrów cenię najbardziej. A do tego to własnie z Holendrami najłatwiej dogadac się po angielsku. Nie wiem na czym to polega, ale tak jest.
Zakładajcie kamizelki i zyjcie wiecznie !
Don Jorge
________________________
Witaj Don Jorge,
chciałbym sie z Toba podzielić wrażeniami z rejsu po Ijsselmeer, który odbył sie na przełomie lipca i sierpnia tego roku.
Ijsselmeer to sztucznie stworzona zatoka, która powstała w 1932 kiedy to Holendrzy oddzielili zatokę Zuidersee od Morza Północnego.
Głębokość całego akwenu nie przekracza 6 m co powoduje, że przy silnijeszych wiatrach tworzą się małe, krótkie i "wredne" fale.
Dzielną załogę tegoż rejsu stanowiła trójka chłopaków w wieku od 6-9 lat, ich dwóch ojców i jeden "Czarny Kanaka". Obie mamy zostały na brzegu, gdyż zgodnie z planem miał to być "męski rejs".
Z doświadczonych żeglarzy na pokładzie był wymieniony kanaka i niżej podpisany.Do doświadczonych można by też zaliczyć najmłodszego załoganta, który ma już za sobą dwa rejsy po Mazurach i kilka po Morzu (Bornholm, Allandy, Kanał Gota), ale z racji wieku jego obowiązki jak I dwóch pozostałych ograniczały sie do zmywania naczyć
na zmiane z przygotowywaniem posiłów. Jacht (Bavaria 31) odebraliśmy w Lemmer. Bosman przez około 30 minut pokazywał nam co i jak na jachcie działa, pokazał środki ratunkowe po czym wyciągnął mapę okolic po których mieliśmy zamiar pływać i
mówi pokazując na niebieskie spłycenia na mapie:
- Tu nie wolno pływać. Tu jest płytko. Jeżeli wejdziecie na mielizne, to tu jest nr pod który trzeba zadzwonić i czekać na
pomoc. Nie panikować!!! Słuchałem tego troche ze zdziwieniem, troche z uśmiechem na twarzy.
No bo jak ja mam pływać "bavarką" po takich płyciznach? Ale stwierdziłem, że to chyba taki tutejszy standard przy przekazywaniu
jachtu.
Następnego dnia wyruszyliśmy. Oczywiście chłopaki poubierane w kamizelki. Generalnie byliśmy przygotowani na silny wiatr, bo oznaki można było usłyszeć na wantach nawet w porcie. Dopóki szliśmy na silniku w lini wiatru, żaden z "młodych wilków" nawet nie pożółkł na twarzy. Problem sie zaczął gdy trochę rozwinęlismy foka i poszliśmy ostrym bajdewindem na PD-Z. Momentalnie chłopaki oddali pokłon Neptunowi...i poszli spać. Chyba tylko ktoś kto ma dzieci może docenic, te trzy godziny ciszy na pokładzie.... Po paru godzinach dopłynęliśmy do Urk, małej miejscowości w zachodniej Fryzji. Tam zobaczyłem jak bardzo Holendrzy są związani z Morze. To, że dwóch 14-latów pływało po porcie na motorówce z doczepnym silnikiem to nic, ale że to samo robiło dwóch osmio-latków (na oko), to to już była przesada - jak dla mnie. Oczywiście obaj byli ubrani w kamizelki a "sternik" miał zrywke założoną na ręke. Maluchy kręciły sie po porcie między wpływającymi jachtami. Nikt nawet na nich nie nakrzyczał, bo ich manewry nikomu nie przeszkadzały.
Kolejnego dnia skierowalismy sie do Einkhuizen, uroczej miejscowości na zachodnim wybrzeżu Ijsselmeer. Żeby nie było za
łatwo, przez cały czas siła wiatru nie spadła poniże 25 m/s. Zapewne w otwarte morze w taką pogodę nigdy bym sie nie wybrał, tym bardziej z dziećmi. Ale wtedy, na osłoniętym od fal akwenie, gdzie odległość do portu była mniejsza niż 15 MM, na jachcie morskim, stwierdziłem że będzie bezpiecznie. Minimum żagla na foku, zero na grocie i po 4 h jesteśmy już w marinie. Miejscowość śliczna, z piękną mariną w centrum miasta, mnóstwem kanałów. Piękny klimat. Naprawde polecam. Z Einkhuizen skierowalśmy sie na południe do miasta Hoorn. To z tego miejsca pochodził odkrywca Willem Corneliszoon Schouten, który w 1616 roku opłynął Amerykę Południową. W tym miescie podobnie jak w poprzednim urocza marina posród miejskich kanałów a dla tych, którzy
się nie zmieścili jest jeszcze port jachtowy na około 700 jachtów.
Z ciekawostek: wpływając do mariny podływa się do zewnętrznego pomostu na którym znajduje sie budka, w środku domofon do bosmana, po krótkiej rozmowie dotyczącej długości I szerokości jachtu bosman wskazuje nam nr boksu w kórym mamy zacumować. Ot taki sposób na utrzymanie porządku na swoim podwórku. Z Hoornu kierujemy sie na wschód, do Lelystad (w końcu z wiatrem). Następnie Urk I Lemmer.
Na zakończenie jeszcze słowo o bezpieczeństwie I wypadkach. Na jachcie, w segregatorze razem z ubezpieczniem jachtu I instrukcją obsługi ważniejszych instalacji jachtowych, znalazłem "bryk" z bezpieczeństwa. Była to zalaminowana kartka formatu A4 z dużym tekstem następujących treści: 90% wypadków na jachcie spowodowanych jest trzema sytuacjami:
1. Wpłyniecie na mieliznę - to te jasno niebieskie cześci mapy. (Dla ułatwienia dodam, że na Ijsselmeer nie ma płycizn na środku akwenu. Wszelkie spłycenia są zapowiedzią brzegu);
2. Złamanie masztu - w skutek przepływania pod zbyt niskim mostem;
3. Złamanie masztu - w skutek przepływania pod mostem, ktory nie jest w całości podniesiony;
Krótko, prosto I na temat.
Cały rejs, mimo silnego wiatru udał się bez zarzutu. Dzieciaki zaczynają się już pytać gdzie płyniemy w przyszłym roku, więc
podejrzewam że i im się podobało.
Jeszcze zdanie o holenderskich kobietach, w sumie to podsumowaniem ich może być krótki dowcip: Po czym poznać że się wjechało/wpłyęło do Holandii? Po tym, że krowy są ładniejsze od Holenderek
To o tyle w tym temacie...;-)
Pozdrawiam
Paweł Banaszczyk
To, że dwóch 14-latów pływało po porcie na motorówce z doczepnym silnikiem to nic, ale że to samo robiło dwóch osmio-latków (na oko), to to już była przesada - jak dla mnie. Oczywiście obaj byli ubrani w kamizelki a "sternik" miał zrywke założoną na ręke. Maluchy kręciły sie po porcie między wpływającymi jachtami. Nikt nawet na nich nie nakrzyczał, bo ich manewry nikomu nie przeszkadzały.
Nie wiem dlaczego autor twierdzi, ze to przesada, bo chyba nie z powodu, że nie mieli patentów ;-)))
Ja jestem za tym, żeby od najmłodszych lat rozsądnie (w kamizelkach itd.) oswajać dzieci z wodą i uczyć samodzielności. Niby dlaczego ktoś by miał na nich krzyczeć, jeśli nie zrobili nic złego?
Pozdrawiam
Robert
-
A propos: w nieodległym Kielu, zwanym u nas Kilonią, można oglądać stale bardzo małe dzieci, spacerujące w towarzystwie rodziców, ubrane w piękne i skuteczne pasy ratunkowe, często z linką lub taśmą bezpieczeństwa, przypiętą drugi końcem do paska taty lub mamy. Przy okazji, jeśli to kogoś z Państwa zainteresuje, prześlę zdjęcia, ale już zapewniam, że wygląda to kapitalnie. Nabrzeża tam, podobnie jak w wielu miastach portowych, mają formę bulwarów albo bez żadnego zabepieczenia od strony wody, albo z niskim, najwyżej 40 centymetrowym parapetem, na którym siada każdy, kto ma ochotę odpocząć na spacerze, wypić wino, piwo, czy pogadać ze znajomymi. Kadry executive w trójczęściowych garniturach i z laptopami też się tu widuje. Fragmenty nabrzeży z balustradami są nieliczne, chyba tylko koło Muzeum Morskiego(Schiffahrtmuseum) pozostał zachowany odcinek takich starych, metalowych barierek. Cała reszta, czyli kilometry nabrzeży - to normalny, ruchliwy deptak śródmiejski, na którym w czasie imprez, takich jak ubiegłoroczny Kiel Challenge America's Cup, gromadzą się tłumy. Regaty AC Kiel 2006 oglądało ponad ćwieć miliona osób, ale jak twierdzą miejscowi - regaty KIeler Woche przyciągają do trzech milionów ludzi (miasto liczy samo tylko około 250 tys. mieszkańców). Na tym deptaku można oglądać takie sceny: tata czyta gazetę, siedząc na parapecie nabrzeża, a do paska ma przypiętą taśmę kamizelki ratunkowej, w której paraduje bardzo młody mężczyzna, ale już chodzący, ubrany dodatkowo w same tylko pieluchy. Damy i panowie w wieku dwóch-trzech lat paradują w podobnych pomarańczowych kamizelkach, też na linkach asekuracyjnych, obserwując np. treningi nieco starszych pań i panów, tak na oko sześcio-ośmioletnich, którzy trzy metry niżej, na wodzie - ćwiczą pod okiem instruktorów wywrotki na Optymistach. Radość tych dzieci jest trudna do opisania, a obserwując ten sposób uczenia żeglarstwa, niesposób oprzeć się wrażeniu, że z takiej szkoły wyjdą ludzie wspaniale otrzaskani z wodą i chyba dobrze przygotowani do radzenia sobie w trudnych warunkach...Radość rodziców jest chyba nie mniejsza, bo treningi tego rodzaju zawsze przyciągają gromadkę obserwatorów ze wszyskich grup wiekowych. Na koniec jeszcze tylko o pływaniu pd silnkiem: ci sami adepci nauki żeglowania ćwiczyli kiedyś manewry na Optymiście, ale - pod silnikiem. Fakt: czuwało nad tą "motorówką" dwóch instruktorów na RIB-ach, ale mali sternicy - patentów raczej napewno jeszcze nie mieli...Ale z drugiej strony - dwóch instruktorów dla trójki dzieci...No i potem, jaki taki dorośnie, to się kompletnie nie wstydzi włożyć na siebie kamizelki !
pozdrawiam
Tomek
Także my w czasie nasszych pływań w Holandii podziwialiśmy kręcące się po portach i kanałach najróżniejszej wielkości i konstrukcji pływadła z różnym napędem prowadzone przez dzieci.
Jedno było tylko stałe - wszystkie te dzieciaki bez względu na akwen i pogodę były w kapokach.
A mikrusy w kapokach spacerowały po pokładach jachtów i kejach.
To nie był żaden wstyd tylko fason
Pozdrawiam
Powoli, powoli i i nas tak będzie... Nie pytajcie ile lat ma ten chłopak z poniższego linku bo i tak nie powiem:-))))
http://galeria.makiela.pl/album191/P8251280?full=1
i Morze Tasmana! :-)
Robert
".. A do tego to własnie z Holendrami najłatwiej dogadac się po angielsku...."
viTAM!
Ja zauważyłem, że angielska mowa w wykonaniu Polaków jest prawie identyczna z angielską mową wykonywaną przez Holendrów. I jeszcze jedna obserwacja - po moich próbach porozumienia się z rodowitymi Brytyjczykami w ich języku, zwykle pytano mnie, czy przyjechałem z Republiki Południowej Afryki. Inspirujące! (cytuję za radiostacją RMF-Classic ;-)
PzdR!