Jako człowiek zyciowo doświadczony jestem wolny od wszelkich iluzji. Na przykład: traktuję towarzystwa ubezpieczeniowe jako korporacje zręcznych, wyspecjalizowanych, doskonale wykształconych naciągaczy - działający w majestacie prawa. Uśmiechajacych się podczas podpisywania polisy i rozkładajacych ręce gdy przytrafi się jakieś nieszczęście. Wtedy to bez mrugniecia oka wykorzystują wszelkie mozliwe chwyty aby wywinac sie od wypłaty odszkodowania. A są to profesjonaliści, specjaliści najwyzszej klasy, a do tego pozbawieni absolutnie wszystkich skrupułów. Dla mnie to oczywiste, że towarzystwa ubezpieczeniowe są od kasowania, a nie od wypłacania. Że co? Że ktoś z Was dostał odszkodowanie? Tak, tak - od czasu do czasu ktos tam wygrywa w loteriach ogłaszanych przez supermarkety :-)))
Adam Molenda ma ochotę zweryfikować moją subiektywną opinię.
Kamizelki i żyjcie wiecznie !
Don Jorge
__________________
Serwus Don Jorge! Jak zwykle uprzejmie proszę o możliwość skorzystania z mocy Twojego portalu, żeby łatwiej dotrzeć do kolegów spod żagli. Przygotowuję artykuł o tym jak i czy w ogóle zadziałały ubezpieczenia ludzi i jachtów po białym szkwale na Mazurach. Z góry dziekuję za pomoc.
Adam
_____________________________________
Kochani! Zależy mi na kontakcie z tymi, którzy zyskali różnego rodzaju doświadczenia /pozytywne i negatywne/, z ubezpieczycielami po pamiętnej burzowej hekatombie na Mazurach. Może ktoś miał lub ma do dzisiaj problemy z uzyskaniem odszkodowania? Słyszy się, że są sprawy w sądach... Interesują mnie też okoliczności działania ratownictwa wodnego i medycznego, policji, strażaków i wszystkich innych służb oraz osób zainteresowanych w akcję ratowniczą. Będę wdzięczny zarówno za uwagi osób prywatnych - skiperów, członków załóg, właścicieli łódek, jak też przedstawicieli firm czarterowych. Gwarantuję kontakt z każdym, kto się odezwie i pełną dyskrecję. Serdeczności.
Adam Molenda
UZUPEŁNIENIE NEWSA
Adres Adama: adam.molenda1@neostrada.pl
Żyjcie wiecznie !
Don Jorge
A moim zdaniem po tragedii na Jeziorach żadnego odszkodowania nikt nie otrzyma, gdyz w każdym znanym mi towarzystwie ubezp jest klauzulka o uchyleniu sie od odpowiedzialności w przypadku zadziałania "siły wyższej".
Ale obym sie mylił...
Pzdr
Kocur
Ubezpieczyciel (nie pamiętam który) wypłacił właśnie znajomym odszkodowanie za zniszczenia na Tangu podczas "białego szkwału" w Mikołajkach.
Łódka była przycumowana do kei i tylko dzięki skipperowi i pomagającym miejscowym mieszkańcom łódka nie rozbiła się zupełnie.
Pozdrówki
Adaś hobbystylowy
Maciej Roszkowski
U mnie sprawa też była jasna i oczywista, gdy wylądowałem (dosłownie bo wieziony helikopterem) w szpitalu w Longyearbyen w stanie nie do konca przytomnym. Najpierw WARTA odmówiła przyjęcia zgłoszenia o wypadku od kogokolwiek innego niz poszkodowany. Poniewaz poszkodowany (tzn. ja) leżał na OIOMie i jedyne co do niego docierało to czerwone rozbłyski diody podłączonej do jakiegoś elektrokardiografu zatem zgłoszenie trzeba było odłożyć do następnej doby. Jak już, wspólnie z lekarzem, udało się nam uruchomić, stojący koło łóżka, telefon dla rozmów miedzynarodowych to tylko wielkiej wyrozumiałosci norweskiej słuzby zdrowia, która wzięła na siebie koszty licznych połączeń, udało się zgłoszenia dokonać. Angażujac do tego jeszcze urzadzenie faksowe, które aż się zagrzało wypluwając z siebie sterty formularzy i niezbędnych oswiadczeń, oczywiście po polsku, zatem trzeba było tłumaczyć, a podpisane oswiadczenia odsyłać z powrotem. Na trzecią dobę udało się ustalić pokrycie kosztów leczenia, natomiast kwestia opłaty biletu lotniczego do kraju pozostała otwartą. Kiedy na czwatry dzień, po zakonczeniu leczenia wypisano mnie ze szpitala, to goły i wesoły bez grosza przy duszy (wypadki z natury rzeczy są nagłe i biada temu, kto nie nosi przy sobie w kazdym czasie wypachanego portfela lub chociaż karty kredutowej) z budki telefonicznej, miotanej zamiecią, w mrokach nocy polarnej rozświetlanych od czasu do czasu, gdy zamieć przycichała, frenetycznym blaskiem zorzy polarnej, usiłowałem w WARCIE namówić miła panią, by chociaż kupiła mi bilet, niekoniecznie nawet na ich koszt to po trzech telefonach prawie się udało. Do szczęścia zabrakło w budce telefonicznej telefaksu bym mógł odebrać, podpisać i odesłać własciwy formularz... Nie ma to jak się ubezpieczać u profesjonalistów.
Co do szpitala w Longyerbyen, to jestem pod wrażeniem norweskiej słuzby zdrowia, kiedy ponownie, w tegorocznym lipcu, sie tam znalazłem, zostałem powitany przez personel z otwartymi ramionami, jako stały i miły klinet. Sprawa była bardziej błacha i na wszelkie formalności i ubezpieczenia machnięto reką. Tak z symapatii.
Pozdrowienia - Jarek Czyszek
U mnie sprawa też była jasna i oczywista, gdy wylądowałem (dosłownie bo wieziony helikopterem) w szpitalu w Longyearbyen w stanie nie do konca przytomnym. Najpierw WARTA odmówiła przyjęcia zgłoszenia o wypadku od kogokolwiek innego niz poszkodowany. Poniewaz poszkodowany (tzn. ja) leżał na OIOMie i jedyne co do niego docierało to czerwone rozbłyski diody podłączonej do jakiegoś elektrokardiografu zatem zgłoszenie trzeba było odłożyć do następnej doby. Jak już, wspólnie z lekarzem, udało się nam uruchomić, stojący koło łóżka, telefon dla rozmów miedzynarodowych to tylko wielkiej wyrozumiałosci norweskiej słuzby zdrowia, która wzięła na siebie koszty licznych połączeń, udało się zgłoszenia dokonać. Angażujac do tego jeszcze urzadzenie faksowe, które aż się zagrzało wypluwając z siebie sterty formularzy i niezbędnych oswiadczeń, oczywiście po polsku, zatem trzeba było tłumaczyć, a podpisane oswiadczenia odsyłać z powrotem. Na trzecią dobę udało się ustalić pokrycie kosztów leczenia, natomiast kwestia opłaty biletu lotniczego do kraju pozostała otwartą. Kiedy na czwatry dzień, po zakonczeniu leczenia wypisano mnie ze szpitala, to goły i wesoły bez grosza przy duszy (wypadki z natury rzeczy są nagłe i biada temu, kto nie nosi przy sobie w kazdym czasie wypachanego portfela lub chociaż karty kredutowej) z budki telefonicznej, miotanej zamiecią, w mrokach nocy polarnej rozświetlanych od czasu do czasu, gdy zamieć przycichała, frenetycznym blaskiem zorzy polarnej, usiłowałem w WARCIE namówić miła panią, by chociaż kupiła mi bilet, niekoniecznie nawet na ich koszt to po trzech telefonach prawie się udało. Do szczęścia zabrakło w budce telefonicznej telefaksu bym mógł odebrać, podpisać i odesłać własciwy formularz... Nie ma to jak się ubezpieczać u profesjonalistów.
Co do szpitala w Longyerbyen, to jestem pod wrażeniem norweskiej słuzby zdrowia, kiedy ponownie, w tegorocznym lipcu, sie tam znalazłem, zostałem powitany przez personel z otwartymi ramionami, jako stały i miły klinet. Sprawa była bardziej błacha i na wszelkie formalności i ubezpieczenia machnięto reką. Tak z symapatii.
Pozdrowienia - Jarek Czyszek