Zbigniew Klimczak między innymi pisze o urokach Wdzydz, które znam lepiej niż mu się wydaje jako że pierwsze kroki na Wielkim Ostrowiu poczyniłem w lipcu 1946 roku. A przeprawiłem się na wyspę wraz z moją 23 GDH na zbudowanej przez nas tratwie (scinając sosnę). Na Wdzydzach nurkowałem w drugiej połowie lat 50-tych, na Wdzydzach samouczyłem się żeglować na moim pierwszym, własnorecznie zbudowanym jachciku, na Wdzydzach żeglarsko rósł mój synek Marco. Atmosferę znam, cenię i cieszę się, że Wdzydze jeszcze nie są jak te Mazury. Jeszcze nie są, ale to ostatnie lata. Za chwilę i tam masowo pojawią się firmy charterowe i na Wdzydzach zapanują "jachtowi spędzacze urlopu". W tym roku na żaglach, w przyszłym na konikach, w następnym quadach, na lotniach czy golfie. Wśród takiej klienteli nie liczcie na jakieś więzi. Tak się stało na Mazurach, później na Jezioraku, teraz kolej na Wdzydze. Tak musi być. Nikt tego nie zmieni.
Na Bałtyku sprawa ma sie nieco lepiej, bo Bałtyk to morze szorstkie i przypadkowych "spędzaczy" skutecznie selekcjonuje, dziesiątkuje i uczy pokory, to znaczy - przepędza.. Czyli na Bałtyku, zwłaszcza na małych łódkach już można liczyć na owe więzi, o których niżej poczytacie.
Ja na ów brak więzi nie narzekałem i nie narzekam, wręcz przeciwnie, ale ja jestem z .... NEPTUNA :-) Ale nie wszyscy mogą być z NEPTUNA i dlatego urodził się SIZ pod wodzą i opieką Papy Jurmaka. I tam też są więzi, czyli NIE WSZYSTKO STRACONE !
Kamizelki i żyjcie wiecznie !
Tu klikają ci, którzy lubią te okienko
Don Jorge
========================
Drogi i Wielce Szanowny Przyjacielu
Wszechobecny Internet nie pozwolił mi się oderwać nawet na chwilę od naszej problematyki, mimo ponad 10.000 km odległości. Jestem na bieżąco tyle, że milczałem ale nastąpiły wydarzenia wobec których milczeć nie mogę, choć jedno, ze względu na Twoje uczucia dyplomatycznie pominę. Ale do rzeczy, powodem zabrania głosu jest dyskusja a raczej ostra wymiana zdań na temat upadku żeglarskich więzi. Jako człowiek pamiętający urokliwe noce przy ogniskach na mazurskich bindugach w dawnych, dawnych latach to chyba wiem o czym niektórzy piszą. Ale równocześnie muszę zaprzeczyć o rzekomym upadku tych więzi. One dalej istnieją ale wobec olbrzymiego rozwoju ilościowego żeglarstwa, dopływu ludzi którzy de facto nie są żeglarzami w rozumieniu Francisa Chichestera tylko „konsumentami” tej formy wypoczynku, obyczaje ludzi kochających żeglarstwo i jego tradycje stały się mniej widoczne. Giną w tłoku. A tłok głównie panuje na WJM i też np. na Jezioraku. Na tych akwenach dominuje czarter a przy braku dzisiaj przykładania wagi do żeglarskiego obyczaju przeważają postawy, ja tu na chwilę, mnie to nie obchodzi, moja chata z kraja. Efekt to choćby zanieczyszczenie środowiska. U tej grupy okazjonalnych konsumentów żeglarstwa więzi nie upadły ponieważ ich nigdy nie było. Ale i na tych akwenach uważny obserwator odnajdzie grupy ludzi związanych węzłami. To głównie mieszkańcy- żeglarze bliższych i dalszych okolic. Sytuacja wygląda zupełnie inaczej na akwenach zamkniętych, mniej znanych lub popularnych. Tam dominuje żeglarz-armator miejscowy, traktujący ten akwen jak własny dom a wiadomo czego nie robi się we własnym domu!
Zbierając materiał do książki zawitałem przed laty na Wdzydze .... i utknąłem tam na kilka już lat. Tam dalej panuje atmosfera z przed 40 lat. Ponad setka jachtów, kilkaset osób żeglujących w każdy weekend bez względu na pogodę. Stałe miejsca spotkań, cykl regat o Puchar Wdzydz gdzie panuje doskonała atmosfera. Walczą zaciekle i ci z czołówki jak i ci płynący godzinę za nią. A potem ognisko, grochówka, zabawa...i serdeczność. Kilak razy w sezonie wielkie śpiewanie w tawernie Stanicy PTTK jak i zimowe tam spotkania. Mają własną stronę www.wdzydze.com
Na początek sezonu organizują mszę na wyspie Duży Ostrów, pod postawionym tam społecznie krzyżem. Góruje on nad miejscem gdzie spotykają się cztery jeziora w formie krzyża i stąd nazwa potoczna akwenu: Wdzydzki Krzyż
Ostatnio, w zamiarze rozwijania infrastruktury żeglarskiej próbują założyć Stowarzyszenie.
Mimo dużego natężenia ruchu w weekendy, jak pojawiam się w ich ulubionych miejscach biwakowania, panuje tam czystość i porządek. Wiedzą do czego służy saperka i worek na śmieci. I jeszcze jedno, może niektórym z nas zrobi to przykrość. Mało albo wcale nic nie wiedzą o naszych „śmiertelnych” zmaganiach z wrogim PZŻ-tem i o naszych sukcesach.
Każdy z nich jacht ubezpiecza ( przecież dobrowolnie) a skoro tak to grzecznie zleca przegląd i następnie jacht rejestruje, bo tego wymaga ubezpieczyciel. W ogóle ich nie podniecił sukces w postaci podniesienia poziomu bezpatencia. Mnie to z początku bolało, bo jak to, „ to człowiek sobie żyły wypruwa, ryzykuje życie i zdrowie” a im to wisi?! Więc kochani koledzy, nasza działalność jest potrzebna ale ... istnieje też inny świat, ten prawdziwy świat żeglarskich więzi. Znajdziemy go wszędzie tam gdzie są żeglarze i nie znajdziemy go wśród tych tylko wypoczywających pod żaglami. Nie mylmy tych dwóch grup, zawsze zwracam na to uwagę. Jak ktoś z Was ma wątpliwości czy więzi istnieją, chce odetchnąć żeglarską atmosferą, niech Wdzydze odwiedzi. A zacznijcie od ich strony.
Pozdrawiam
Zbigniew Klimczak
"że Wdzydze jeszcze nie są jak te Mazury".
Jak patrzę na fotkę cumującego jachtu rufą do łąki to nie widzę żadnej różnicy miedzy Wdzydzami a Mazurami. W kwestii formalnej; nigdy w tak "orczykowski" sposób nie cumuję.
Mariuszxu, jako chłopak ze wsi odpowiem ci, że to oznacza jakby koń parkował wóz. Zaprzęg konia jest "połączony z wozem takim drągiem nazywanym orczyk. Teraz wszyscy wiedzą co to jest orczyk wyciągu narciarskiego.
Przyznam się, że nie bardzo rozumiem Kolegę z tym orczykiem. Zapewna ma jacht taki "staromodny", klasyczny jak i ja i moja żona z zazdrością patrzy jak jej kolezanki schodzą suchą nogą na łąkę. Ja tak nie moge ale nowoczesne jachty turystyczne z otwarta i podniesioną rufą celowo tak są konstruowane aby było wygodnie schodzić na ląd. Z takiej malutkiej Sasanki 620 z dziobu do wody bez trapu ani rusz. Jak są pomosty wtedy wszyscy cumują dziobem bo zejście jest możliwe bez trapu. Nie wiem co w tym złego.
Odpowiem od razu Jerzemu, że to tylko kwestia czasu i na Wdzydze zawitaja inne porządki ( to wypełnianie kwestionariusza za kazdym razem jest wkurzające). Otóż jak szukałem przystani na Wdzydzach aby wodować Batiara dźwigiem i nie znalazłem nawet w tak zasłuzonym klubie jak "Portowiec" kierowany przez przyjaciela Jurka, kpt. Wątrowicza, odpowiedział mi, że nie mają dżwigów bo nie chcą obcych. Ja to zrozumiałem. Są czartery w małej ilości a poważna firma przeniosła się na WJM z braku klientów. Jeszcze długo tam, na Zalewie Koronowskim, Drawsku czy nawet na Solinie będzie inaczej. Rzekoma mała atrakcyjność tych akwenów dla wielce wytrawnych żeglarzy bedzie najlepszą ich ochroną przed zadeptaniem. Jakoś jestem spokojny. I ludzie tam zyjący są też tego gwarancją. Na Solinie tamtejsza legenda, Pan Bros wykupił olbrzymi teren półwyspu aby zablokować ew. inwestycje.
I na koniec- więzi oczywiście nie da się zadekretować ale też kto taki rodzaj więzi tu lansował? Ja się nie doczytałem. I nie twierdzę jako starzyk, że latoś lepiej bywało. Twierdzę, że jest tak i tak i kazdy może sobie wybrać. Dla mnie przyjaźń i koleżeństwo ma znaczenie a o tym , ze wypada zaproponowac odebranie cumy to dopiero najnowsze podręczniki sugerują. Dawniej było to zupełnie normalne.
Czasy się zmieniają ale wiele dobrych rzeczy przetrwało i jest kultywowane również przez młodych. To nie kwestia wieku tylko wychowania.
pozdrawiam
Zbyszek
ps: orczyk tez służył jako narzędzie walki w bójkach przed karczmami.
Witaj Zbyszku,
Wiem co to orczyk i to zarówno koński, i jako praktykujący narciarz - narciarski. Natomiast nie mogę wydedukować jaki to jest "orzykowski" system cumowania. Dlatego zapytałem.
Pozdrawiam
Mariusz
Mogę się tylko domyślać, ale myślę, ze ze sporym prawdopodobieństwem o to właśnie chodzi: Niektórzy używają wiejskiej i furmańskiej terminologii dla nazwania czegoś co uważają za nieeleganckie lub nawet chamskie. Prawda jest taka, ze jeszcze ze 20 lat temu taki rodzaj cumowania był praktycznie nieznany i uważany za nieelegancki z kilku powodów - np. to co na postoju intymne i prywatne, czyli wnętrze i kokpit jachtu, tak cumując wystawiamy "frontem do widowni".
Normy i znaczenie tego co eleganckie i chamskie zmieniają się z biegiem lat i to co kiedyś niemożliwe do zrobienia publicznie staje się możliwe.... i wszyscy zaczynają to traktować jak normalne... (np. ostatnio w telewizji możemy oglądać kreskówkę "Włatcy móch"...)
Robert
Normy i znaczenie tego co eleganckie i chamskie zmieniają się z biegiem lat i to co kiedyś niemożliwe do zrobienia publicznie staje się możliwe....
Koiedyś "kobieta" było określeniem obelżywym. Gusta i zwyczaje się zmieniają. Są tacy którzy uważają, że tylko na gorsze.
Dawniej słowo facet oznaczało mężczyznę dzisiaj powszechnie się stosuje facetka do kobiet. wszystko jest płynne.
Czy cumowanie rufą jest nieeleganckie - kwestia gustu, a z tymi sie nie dyskutuje (podobno). Przed laty gdy pływałem Venuską z zazdrością patrzyłem jak po paru głębszych użytkownicy nowoczesnych łódek wchodzili na pokład bez problemów, ja musiałem z chwiejną równowagą wspinać się na dziób i to bez trapiku - brodząc w wodzie po kolana.
Możliwość własnoręcznego cumowania rufą powitałem z entuzjazmem - co do intymności - trzymaj porządek na jachcie to nie będziesz się wstydził.
To raczej chodzi o to, że owi postronni nie chcą Tobie zaglądać w gary i pościel i oni mogą czuć się skrępowani przechodząc obok Twojego jachtu. Dobre maniery, to nie tylko dbanie o własny wizerunek, ale także liczenie się z innymi.
Robert
PS: Coś w tym jest, że w większości zachodnich przystani panuje zwyczaj cumowania dziobem do pomostu.
Co do zmiany obyczajów to sam zauważam że przed laty na 30 jachtów było - jedno ognisko, a teraz jest 32 bo niedorosła młodzież robi swoje i nie będzie się ze starymi bratać. To co dawniej było elitarne i dostępne dla nielicznych - stało się popularne ze wszystkimi tego konsekwencjami. Piszesz że na zachodzie nie cumuje się rufą no i co z tego? Czy tam przybija się rufą do brzegu czy do kei? Czy tam pływają koromysła podobne do mazurskich jachtów? 2,49 i 8 metrów długości i 30 centymetrów zanurzenia, i metr osiemdziesiąt pod pokładem. Wyjść z takiego wehikułu przodem to nie problem, ale wejść na po dwóch piwach - trudna sztuka.
Oczywiście, ale to nie jest problem wyłącznie żeglarstwa...
Problem tkwi w całym systemie, całym społeczeństwie, a to są tylko objawy.
Praca u podstaw i praca organiczna, edukacja i wychowanie - na wszystkich poziomach... tego nam trzeba.
Robert
Że obyczaje schamiały ogólnie? Bo to jest prawda!
Jako konkretny przykład podam telewizyjną kreskówkę, którą zachwycają się moi znajomi - "Włatcy móch" (widziałem jeden cały odcinek i kilka fragmentów w internecie) - może to i śmieszne, ale głównie, to głupie, ale faktem jest, że jeszcze 20 lat temu komediowa, telewizyjna kreskówka nie mogła by zawierać wulgaryzmów w stylu: "ja pierdylę, ale zajebioza" itd... (przepraszam wszystkich za ten cytat!!!), bo w telewizji tego typu komedie nie uchodziły. Co innego dramat wojenny lub obyczajowy, ale tylko emitowany o bardzo późnej porze. Chamstwa jest procentowo więcej, a ludzie dżentelmeńscy są w odwrocie: kiedy jadę autobusem, to młodzież zalega na miejscach siedzących, a staruszki stoją. Młodzieży jest dużo i nikt nie próbuje zwrócić jej uwagi, żeby ustąpiła miejsca staruszkom, bo ...strach (z doświadczenia wiem, że uzasadniony!!!) przed arogancką i brutalną napaścią na to nie pozwala... Sam napisałeś, że unikasz miejsc w których cumują rozwydrzeni i hałaśliwi, więc wyobraź sobie, że wszyscy tak robimy, a chamstwo staje się coraz bardziej bezkarne i wszechobecne. Powód jest jasny: powszechne braki w wychowaniu są wynikiem zaniku więzi rodzinnych, zaniku autorytetów, kryzysu wartości braku pozytywnych wzorców... i tylko działania naprawcze, całościowe i od podstaw, mogą przynieść pożądane skutki.
Pozdrawiam,
Robert
Podobne rzeczy wypisywal juz Platon. Pozniej Ciceron ( O tempora...). Teraz Ty.
I co? I niewiele. Pod wieloma wzgledami mlodzi sa teraz lepsi niz my. Inne mielismy mozliwosci, wiec i wartosci, rozrywki i zachowania. Cos mi to wszystko przypomina "never ended story"...
Lukasz Mlodociany
Młodzieży wspaniałej jest dzisiaj mnóstwo, co prawda słyszałem od kolegi ze Szkocji, ze cała nasza młodzież już, chyba, jest tam... a chamstwa jest (wśród młodych i starych) może tyle samo co było kiedyś, ale jest bardziej widoczne i nachalne i mniej otrzymuje odporu od ludzi przyzwoitych, więc w sumie zwycięża :-(((
Pozdrawiam,
Robert
"rozkład Gausa chamstwa na wodzie byłby dokładnie taki sam jak obecnie". - rozklad tak, ale poziom inny. Ot, podatek od demokratyzacji...A ze najlepiej widzi sie to, co widac najwyrazniej, to inna sprawa.
Lukasz Rozdemolozony
W takiej Chorwacji, jak cumujesz w marinie, nie pozwolą ci stanąć long-side (szkoda miejsca przy kei, chyba że zapłacisz jak za kilka jachtów), a stawanie dziobem do kei bywa niebezpieczne. Sternik bywa jedynym doświadczonym człowiekiem na pokładzie, a załoga nieliczna i śliczna. Podchodząc rufą do kei, sternik ma odległości na oku, może sam obsłużyć silnik, cumy rufowe, postawić trap na ląd - bez pomocy załogi.
Nacisk na szkolenie podchodzenia rufą do wszelkich obiektów, kei, "człowieka-zza-burty", dalby/boi, jest taki, że wiedzie do sytuacji śmiesznych. Raz jeden byłem załogantem kogoś w pierwszym rejsie zaraz po szkoleniu na patent Voditelja Brodice, to jest uprawnienie by prowadzić właściwie wszystko co tam pływa. Przy dość silnym wietrze usiłował - jak wszyscy tam - dojść rufą do boi na kotwicowisku przy konobie na o.Pastman. (Normalnie tam podchodzi się rufą, skiper odstawia silnik, "łapie" boję cumą i nieśpiesznie idzie ją przycumować na dziób, ostrożnie wymijając leżącą pokotem, sączącą drinki-z-palemką, obustronnie-leworęczną "załogę") Wiatr i brak doświadczenia powodował, że mój Woziciel kilkakroć nie dawał rady. Na moje suflowanie, by spróbował dziobem pod wiatr (skoro ma na pokładzie kilku silnych i chętnych pomagierów) zdziwił się niezmiernie, że tak się w ogóle da. Tym bardziej się zdziwił, gdy mu się udało za pierwszym razem podejść tak, bym dał radę zarzucić linę na boję.
Morał: poszerzajmy horyzonty. Pielęgnując je tak wąskie, by móc obuocz zerkać przez dziurkę od klucza, dbamy o intelektualną wygodę, ale duuużo tracimy.
Normalnie tam podchodzi się rufą, skiper odstawia silnik, "łapie" boję cumą i nieśpiesznie idzie ją przycumować na dziób, ostrożnie wymijając leżącą pokotem, sączącą drinki-z-palemką, obustronnie-leworęczną "załogę") Wiatr i brak doświadczenia powodował, że mój Woziciel kilkakroć nie dawał rady. Na moje suflowanie, by spróbował dziobem pod wiatr (skoro ma na pokładzie kilku silnych i chętnych pomagierów) zdziwił się niezmiernie, że tak się w ogóle da. Tym bardziej się zdziwił, gdy mu się udało za pierwszym razem podejść tak, bym dał radę zarzucić linę na boję.
Tomek, dziwię się, że przy Twoim doświadczeniu piszesz coś takiego. Spróbuj z dziobu przewlec cumę przez dolne ucho boi. Zero szans. W ostatnim swoim rejsie w Chorwacji w październiku tego roku (B49) dalem ster bałtyckiemu st.j. p.u. i wszedł w zatokę z bojami. Wiało jakieś 10 - 15 kn. Zostawiłem mu wolną rękę i patrzyłem. Podszdł oczywiscie dziobem do boi, choć sugerowałem, ze rufą będzie lepiej. Jakoś podszedł, chłopaki bosakiem złapali boję i dalej schody. Nie było szans przy tym, niezbyt silnym wietrze wyciągnąć boi tak, aby siegnąć cumą do górnego ucha, o dolnym nie wspomnę. Zwyczajnie pokład na dziobie jest za wysoko, ręce za ktrótkie. W końcu zarządziłem, zeby dał trochę naprzód i przeszedł z boja na rufę. Dopiero wtedy z "pokładu kapielowego" czyli spódniczki było to mozliwe złapanie cumą boi. Poradzili sobie. Z rufy masz bliszej lustra wody. Dlatego uczą łapania boi z rufy.
Coś w tym jest, że w większości zachodnich przystani panuje zwyczaj cumowania dziobem do pomostu.
Wejście ciężkim jachtem między pale, na wsteczu jest często przy niesprzyjającym wietrze prawie niemożliwe. Tam są po prostu praktyczni. Ale w Grecji wszyscy przecież stają rufą.
Wobec tego podejrzewam, że w tradycyjnej marinie na Śródziemnym obrzuceni zostalibyśmy zdumionymi spojrzeniami cumując dziobem.
Pozdrawiam z wysp,
Marek
Jacht stojący rufa na łące żeby np. panienka mogła wyjść sucha stopą obutą w szpilki na ląd to na Mazurach standardowy obrazek. Jacht częścią rufową stoi na piachu. Ponieważ dół kadłuba jachtu nie jest chroniony żadną konstrukcja np. typu falszkil to ta część która ma kontakt z dnem jeziora jest narażona na uszkodzenia , szczególnie wówczas kiedy cała załoga w ilości np.400 kg siedzi w kokpicie a obok przepłynie jakaś jednostka i wytworzy falę. Ale że z reguły są to jachty czarterowe to nie ma się czym przejmować. Ponadto stawanie rufą do łąki lub kei ma ten walor, że można przed innymi się pochwalić (szczególnie turystami tłumnie oglądającymi jachty w portach) jakie ma się bogate wnętrze ( nie chodzi o osobowość) i jak szlachetne trunki kapitan i załoga spożywa – nie ma to jak szpan. I to jest właśnie „orczykostwo”.
Argument, że jest trudno wychodzić na pomost przez dziób. W lipcu w Popielnie na „tangu „ była dziewczyna niepełnosprawna. Jacht stał dziobem do nabrzeża, dwóch gości ją wynosiło i wnosiło do jachtu; dalej poruszała się przy pomocy kul.
Kiedyś mnie uczono, że jacht stojący przy brzegu ma się „bujać” na wodzie a nie walić stępką o dno akwenu. Zaletę takiego cumowania można docenić w nocy, kiedy jakiś świr – a jest ich coraz więcej – przeleci swoim sprzętem obok jachtów wytwarzając fale z pół metra wysokości.
Wszyscy narzekają na chamstwo na Mazurach. Tyle tylko, że tę atmosferę stwarzają przyjezdni a nie tubylcy.
Dzięki za wyjaśnienie.
Przyznam, że najczęściej cumuję rufą do brzegu na Mazurach, bo tak mi wygodnie. Robię to na własny rachunek, bo pływam swoim jachtem. Na Mazurach jeszcze nigdy nic nie czarterowałem. Dziobem staję tylko tam, gdzie jest wysoki brzeg, bo wtedy odwrotnie, wygodniej poruszać się pomiędzy jachtem a lądem własnie od dziobu. Co do wystawiania się ogladaczom aby podziwiali wnętrze, to moim zdaniem mocno przesadziłeś. Przecież w ten sposób cumuje się do jakiejś polanki czy łączki gdzie zazwyczaj nikogo nie ma, a najbliższy obcy jacht stoi w innej dziupli w trzcinach 50 czy 100 m dalej. W porcie też nie wystawiam się ogladaczom, bo tam z kolei nie cumuję rufą, bo ryzykowałbym uszkodzeniem silnika i płetwy sterowej o keję.
Z drugiej strony w wielu, a może nawet wiekszości marin na morzu, staje się własnie rufą do kei. I jakoś nikt się nie przejmuje. A może oglądaczy tam po prostu nie ma.
Atmosferę chamstwa stwarzają przyjezdni.
No cóż piękne uogólnienie. Mógłbym coś dodać o tubylcach ale chyba nie o to chodzi. Pozdrawiam spod Ukrainy.
Ponieważ dół kadłuba jachtu nie jest chroniony żadną konstrukcja np. typu falszkil to ta część która ma kontakt z dnem jeziora jest narażona na uszkodzenia
Chyba jednak się Pan myli. Oglądałem parę lat temu "orczykowsko" zacumowane, osadzone na dnie, niewielkie jak na dzisiejsze czasy koromysło "Sasanka 660 Supernowa" (w dodatku miało to miejsce w Ognonkach, gdzie dno jest wprost usiane kamyczkami wielkości piłeczki tenisowej). Grubość poszycia na rufie wynosiła jakieś 15mm(!). Może współczesne koromysła z góry zostały przewidziane do cumowania rufą, i tym przypadku właśnie cumowanie dziobem zwiększyłoby prawdopodobieństwo uszkodzeń? Dodam jeszcze że w nocy wybudowała się spora fala, i w duchu dziękowałem, że swoją kotwicę rzuciłem kilkadziesiąt metrów od brzegu. Ale i tak zaliczyłem parę puknięć w dno zanim wyholowałem się na nieco głębszą wodę.
Wszyscy narzekają na chamstwo na Mazurach. Tyle tylko, że tę atmosferę stwarzają przyjezdni a nie tubylcy.
A "przypływni"? ;-)
Tomek przybywający na Mazury szlakiem Narwi i Pisy na Orionie bez pancerza rufowego
Niektórzy czarterodawcy na łykniki nie wypożyczają jachtów, bo w zdecydowanej większości przypadków jest to przyjazd aby nawalić się . Po jednym z takich łykników włściciel firmy zapytany przeze mnie w jakim stanie oddali jachty (byłem świadkiem jak towarzystwo pakowało sie na dwie nowiutkie phile) odrzekł: brakowało aby w środku było jeszcze nasrane, takiego gnoju jeszcze nie widziałem.
Januszu Drogi,
Co miałem na mysli?
A tylko:
1. ilośc takich obrazków na kazde 100 metrów bieżących brzegu jeziora
2. proporcje liczebne między flotą indywidualnych włascicieli, a charterową
Nie zapominaj o kamizelce i zyj wiecznie !
Don Jorge
Wobec tego podejrzewam, że w tradycyjnej marinie na Śródziemnym obrzucony zostałbyś zdumionymi spojrzeniami.
Pozdrawiam z wysp,
Marek
Chciałbym się podzielić inną refleksją.
Ta dyskusja i tony w niej pobrzmiewające przypominają mi biadolenie starszych nad upadkiem obyczajowości " dzisiejszej " ( w cudzysłowie - bo zawsze jest jakieś dzisiaj ) młodzieży .
Ja to widzę trochę inaczej.
Kiedyś byliśmy ( no przynajmniej ja ) młodzi i wszystko dla nas było świeże i odkrywcze.
Żyliśmy w grupach ludzi buzujących młodością i energią. W cenie był altruizm , koleżeństwo i obowiązywał hasło " jeden za wszystkich , wszyscy za jednego " - wtedy czytało się z wypiekami "Trzech Muszkieterów " .
Tak było na żaglach , w kajakach czy w górach
Potem pojawiły się w życiu dziewczyny i więzi koleżeńskie zaczęły słabnąć , te dziewczyny nas absorbowały , potem żony dzieci i praca zawodowa , problemy życia codziennego zaczęły nas przygniatać.
Dla szczęściarzy, którzy dobrze trafili na partnerki życiowe góry i żagle istniały ale bardzo często jako wprowadzanie w to swoich latorośli. Często te wcześniejsze koleżeńskie więzi się odradzały i żeglowało się w grupach kilku łodzi z całą chmarą dzieciaków , które na biwakach żyły ze sobą i stanowiły swoja własna grupę.
Dzieci się usamodzielniały i nie chciały już pod opieka mam czy tatusiów. Szły swoja drogą ( żagle , karate , lotnie itp ) a my musieliśmy od nowa odnaleźć cel swojego życia. Byli tacy którzy poświęcali się działalności społecznej np w PZŻ i to co się dzisiaj dzieje jest dla nich bolesne .
Inni , większość , znalazła nowe przyjaźnie , koleżeństwo wspólnego działania czy rywalizacji.
I tak ci samotni mężczyźni z portów wrócili do regat . Regat katamaranów albo jachtów kabinowych. Jachtów w różnej klasie i postaci. Inni szukają dróg do samodzielnej realizacji młodzieńczych marzeń o wielkich podróżach.
Tym jest potrzebna liberalizacja i to także ich łączy.
Większości przeszkadza tłok i chamstwo.
Nie wystarcza już , jak co roku pływanie na mazurach coraz bardziej zatłoczonych i coraz bardziej skomercjalizowanych.
Szukają innych dróg i akwenów. Może trudniejszych i nie tak modnych.
Znajdują drogę na Zalew Szczeciński , Wiślany , wychodzą na morza.
Im tez jest potrzebna liberalizacja.
Na tych akwenach poznają nowych ludzi , spotykają się z różnymi poglądami i środowiskami , potem dalej chcą z nimi utrzymywać kontakty . Więzi.
Tak , dla mnie utrzymywanie więzi to chęć utrzymywania kontaktów z ludźmi , których sam sobie dobieram .
Sam, a nie narzuca mi organizacja , chyba , ze jest to organizacja do której dobrowolnie wstępuję.
Jak mi się te kontakty przestana podobać , to się wypiszę.
Jak na razie to wpłaciłem wpisowe i składki do SAJ i wysyłam deklarację z podpisami wprowadzających.
Pozdrowienia dla Wszystkich
Witaj Don Jorge,
To moj pierwszy komentarz na twojej witrynie. Czytam ją od dawna ale postanowiłem się odezwać dopiero teraz. Zarówno z postu Zbigniewa jak i kilku komentarzy w tym twojego przebija dystans a czasem nawet wyraźna niechęć do floty czarterowej. Trochę tego nie rozumiem zwłaszcza w kontekscie historii naszego zeglarstwa, sam zaczynałem w harcerstwie i nikt wtedy nawet nie marzyl o posiadaniu wlasnej lodki /co dopiero morskiej!/ a nie byl klasyfikowany pogardliwie jako "spedzacz czasu".
Nie każdy żeglarz ma w okolicy miejsca zamieszkania jezioro i nie każdy nawet gdyby je miał chciałby tam utrzymywać swoje pływadło. Nazywanie prawdziwymi żeglarzami jedynie właścicieli jachtów to swego rodzaju "onanizm armatorski", którego nie popieram a przyczyn nie chce szukać. W naszym środowisku chyba potrzebujemy sztucznie tworzyc podziały, żeby mieć z kim walczyć lub kogo wyśmiewać. Więzi żeglarskie znikają m.in. dlatego. Mam nadzieję, że jak się kiedys spotkamy, to nie zaszufladkujesz mnie jako "spedzacza czasu" na podstawie tego, ze jacht ma na burcie reklamę firmy czarterowej.
Pozdrawiam i żyj wiecznie!
Żeglarstwo jest niejednakowe, ale żeglarzami jesteśmy my wszyscy, którzy kochamy żagle - niezależnie od tego, czy własne, czy czarterowane... Żeglarz na jachcie czarterowanym jest takim samym żeglarzem, a oceniać go można tylko na podstawie zachowania, umiejętności... a nie prawa własności jachtu.
Myślę raczej, że Donowi Jorge chodzi o tych, którzy żagli nie kochają, a żeglarstwo traktują wyłącznie jako spędzanie czasu na wodzie i nad wodą - oni nie przejmują zwyczajów i obyczajów żeglarskich i nie integrują się z tym co nazywamy "społecznością żeglarską" (co by to nie oznaczało), a w zamian wprowadzają na pokłady jachtów brak elegancji, brak ogłady, a czasem zwyczajne chamstwo. To chyba normalny skutek ogólnej dostępności do żeglarstwa, a przyczyn i ewentualnych sposobów zaradzenia temu upatruję w ogólnym systemie edukacji i wychowania (nie tylko żeglarskich!).
Robert
PS: Również nie posiadam swojego jachtu, a te, które były kiedyś moją własnością, to były raczej łódeczki i łódunie, więc trudno je było nazwać jachtami (...a mnie żeglarzem?).
Kupiłem kiedyś bagażnik na rowery do "nowego" samochodu. Mam go już 4 lata, a użyłem dwa razy.
Nie mam własnego jachtu bo jego cena przekracza koszt 10 dwutygodniowych czarterów.
W niczym mi to nie przeszkadza w używaniu saperki, worka na śmieci oraz cumowaniu tak, by nie szorować po dnie. Jacht czarterowy, choć nie dopieszczony osobiście, jest mój przez dwa tygodnie.
Jakoś nie czuję, żebym przez to mniej kochał żeglarstwo.
Michał - Wrocław
Odpowiadam hurtem.
JAk dotąd nigdy nie mialem swojej łodki, więc pływałem na klubowych lub czarterowanych, od firm albo indywidualnych właścicieli. A jestem członkiem SAj, jestem "przyjemniaczkiem", czuję się członkiem pewnej społeczności... nie wyidealizowanej "ogólnozeglarskeij" ale jednak społeczności.
Don Jarge ani Zbyszej Klimczak nigdzie nie deprecjonowali żeglarzy czarterowych. Raczej mówili o kulturze lub jej braku. I być może powstal skrót myśłowy: osobnik bez kultury i szacunku dla otoczenia i dla sprzętu versus żeglarz nieprzypadkowy, posiadający tę kulturę i szacunek.
Debata o dobijaniu rufą to pewenin symptom. Ja na przyklad dobijam jak mi wygodneij i bezpieczniej... stawałm juz n a MAzurach longside pry pomoście na 2 cumach i 2 szpringach jak na morzu. (jak było miejsce!). Generalnie ma być bezpiecznie, zgodnie ze zwyczajami miejscowymi i wygodnie (w tej kolejności), a klar w kokpicie i wnętrzu powinien być niezależnie od tego, czy są podglądacze czy nie.
Inna kwestiia to, czy żeglarze różnych "wspolnot" żeglujacych, o czasem sprzecznych interesach umieją się zachowywac jak ludzie. ŁĄczy nas wspólna pasja i łaczy nas, górnolotnie mówiąc, zywioł. Więc nawet jesli jako członek SAJ mam inne widzenie niektórych spraw, to przecież przy ognisku usiądę razem z przedstawicielem innej żeglującej opcji, a na kei i na wodzie udizele pomocy w kłopocie i oczekuję tego samego od niego. To kwestiia nie tyle istenienia lub nie jakiejś mitycznej wspólnoty, ile zwyklego czlowieczeństwa i odrobiny solidarności.
Na Brodę Neptuna i na Biust Salacji!!!!
Co się dzieje w tej dyskusji?! Kto i na jakiej podstawie mógł odczytać jakiś podział żeglarzy wg formy własności. ( z mojej wypowiedzi) Z początku myślałem, że uciekł mi jakiś głos w tej formie wypowiedziany ale to mnie się taki lapsus zarzuca. Pływam, policzcie- od 1956 r - a dopiero w 1996 r kupiłem zrujnowaną Zoskę i daje mi dużo radości. Pewno niedługo bedę musiał ja sprzedać i znowu korzystać z czarteru.
Na moim ukochanym Adriatyku jachty od lat czarteruję.
ZAWSZE TO TEN SAM ZBIGNIEW KLIMCZAK, który ma się za żeglarza z "charakteru".
Robert określił to jasno: albo się jest albo nie. I nie ma to nic wspólnego z formą własności. Nawet widoczna często buta i arogancja posiadaczy wspaniałych jachtów wynika wyłącznie z braku wychowania i jest demonstrowana przez takich facetów w kazdej sytuacji.
Koledzy, az wstyd na ten temat dyskutować. Problem powstał chyba przez totalne nieporozumienie.
Z jednym się zgodzę, troska o sprzęt bardziej rzuca sie w oczy u armatorów, jest ich po prostu mniej, bo jak ktoś napisał, tak samo dba o jacht wypożyczony jak własny. Żeglarz ma do sprzętu stosunek osobisty. Po tym na pierwszy rzut oka poznaję z kim mam przyjemność. Kto kocha żeglarstwo, kocha i jacht. Na tej zasadzie rodzą się więzi pomiędzy załogami, ktore rano powiedzą sobie Ahoj i może nigdy się nie spotkają. Więc więzi moga być i przypadkowe. Wynikają z wspólnoty myślenia i postępowania- cokolwiek to znaczy.
Ahoj
Batiar
Szukanie przyczyn odchodzenia etykiety żeglarskiej w zapomnienie w proporcjach jachtów czarterowych i armatorskich także nie jest chyba trafna. Kiedyś dawno temu szukałem w UK stacjonarnego kursu żeglarskiego, byłem zaskoczony tym, że nawet na zaawansowane stopnie szkoły prowadzą wykłady z etykiety ...
Pozdrawiam
Juz wyjaśniam. Ja tylko zacytowałem odpowiedź ( dla mnie wtedy niemiłą) kpt. Wątrowicza. Teraz jestem tam mile widziany ale jego stanowisko, zresztą na Wdzydzach dośc popularne, wynika własnie z obawy o jakiej pisze Don Jorge, że tylko patrzec a Wdzydze staną się WJM w sensie obyczaju ( jego braku).
Druga sprawa, .... czartery a armatorzy. Widocznie wyrażam się niejasno. Chodzi o prosty rachunek populacji w obu grupach. 40 tyś jachtów ale chyba kilak tysięcy lub kilkanascie i jakieś 800.000 tys żeglujących na wynajmowanych. Po prostu kogo jest więcej tego więcej widać. Widać a nie, ze wynika to z formy własności.
W reformie szkolenia z 1997 r nie usunięto np budowy jachtów, wiadomości o regatach ale usunięto etykę i etykietę, zostawiając szczątki. W efekcie na większości kursów nawet nie ma zwyczaju podnoszenia bandery, apeli porannych. O wachtach służbowych i biciu szklanek anwet nie wspomnę. Z tego co wiem to chyba czyni to Wandrus ale to żeglarze a nie tylko biznesmeni. Może jeszcze robią to harcerze.
Uwaga; opisuję tylko fakty bez zajmowania stanowiska czy to dobrze czy źle. Pewno zdania beda podzielone.
pozdrawiam
Batiar
Ahoj i do zobaczenia na wodzie.
Poza konkursem, to mój pierwszy rejs na Adriatyk był inspirowany twoją relacją stamtąd :)