KOLEJNY TRUDNY SAMOTNY REJS BAŁTYCKI
To jest news, dla tych debiutantów, którzy myślą, że samotny rejs bałtycki to bułka z masłem. Cały czas zachęcam ambitnych szuwarowców, aby skosztowali słonej wody, ale też aby uprzednio poczytali sobie kilka takich opisów jak Edwarda Zająca. To jest pouczajacy tekst. Chylę czoło przed "jednorękim żeglarzem". I ta łupinka "Holly" jest rozczulająca. Ustka powinna być dumna.
Kamizelki i żyjcie wiecznie!
Don Jorge
_____________________________________
Drogi Jurku
Wróciłem z rejsu, ale nagle zwaliło się tyle spraw, że trudno znaleźć wolną chwilę. Przede wszystkim musiałem wydać “Ziemię Ustecką”, i tak znacznie opóźnioną. Doszły problemy z opłatami portowymi. Urząd Morski w Słupsku postanowił ciągnąć haracz z żeglarzy. Piszę świadomie “haracz”, bo jego wielkość i tryb wprowadzenia zasługują na taką nazwę. Nikt z zainteresowanych nie otrzymał informacji na piśmie - a w środku sezonu bosmani zaczynają wołać HALT za wypływającymi jachtami czy przywołują polskie jachty i kasują je za postój. Na jachty stale stojące w Ustce narzucono opłaty często dziesięciokrotnie wyższe niż płacą kutry rybackie, stojące w Basenie Węglowym razem z jachtami.
Smutne to, że jedno nieprzemyślane zarządzenie niszczy to, co robiliśmy dla popularyzacji Ustki jako kurortu sprzyjającego żeglarzom, mimo trudnych warunków w porcie.
W załączniku przesyłam opis lipcowego rejsu i parę zdjęć
Edward
_____________________________.
 
LIPCOWY REJS
    Z czerwcowego rejsu do Kappeln powróciłem z popsutym silnikiem i bez świateł pozycyjnych. Silnik zaniosłem do naprawy i szybko wrócił sprawny. Problem był ze światłami pozycyjnymi - powinny być tanie i LED-owe, abym nie musiał ładować akumulatorów codziennie. W końcu trafiłem na takie na Allegro - dla jachtów do 20 metrów, a więc dość mocne, z wbudowanymi diodami. Mogę o tych światłach pisać tylko pozytywnie - pływałem dwa tygodnie bez ładowania akumulatorów. Po podłączeniu okazało się jednak, że przysłali mi dwa światła zielone! Telefon do sklepu i kurier dostarcza mi właściwą lampę już następnego dnia - jednak na mój koszt. Poprzednia przesyłka priorytetowa szła z Warszawy prawie tydzień, no i trzeba ominąć Piątek...
Sobota, 11lipca 2009
   Zwykle postanawiam wypłynąć wcześnie rano, ale nigdy mi się to nie udaje. Wieje dość silny wiatr, co chwila leje deszcz i nawet koledzy dochodzą do wniosku, że pewnie dzisiaj nie wypłynę. Jednak koło jedenastej zrobiło się jaśniej i decyduję się wypłynąć. Zwykła podpucha - deszcz zaczął ponownie lać, nim wypłynąłem z portu. Silnik pracuje, ale po poprzednim rejsie nie mam już do niego zaufania i stawiam dodatkowo genuę. Zarefowaną, bo widzę na morzu spore fale z grzywkami. Kotłowanina fal przy główkach przesyła mi parę drobnych bryzgów, potem jeszcze trochę i cisza - silnik odstawiony i z baksztagowym wiatrem ciągnie sama zarefowana genua. Płynę ogólnie na północ: może Olandia, może Gotlandia...
   Fale od rufy HOLLY przyjmuje gładko, ale niekiedy trafia się fala idąca bardziej od zachodu. Jednak jeszcze nie zdarzyło się, aby fala bezpośrednio wpadła do kokpitu; co najwyżej parę razy chlapnęło z burty pół wiadra wody. Tym razem było inaczej: słyszę jakiś dziwny szum i odwracam głowę - widzę banderę przesłoniętą wodą i w tym samym momencie dostaję tę falę na twarz. Widzę jak nie sklarowane dotąd cumy płyną do kokpitu, słyszę strumienie wody wlewające się do studzienki silnika. Zmieniam kurs na bajdewind, ustawiam jachcik na samosterowność i idę się przebrać; moje ubrania “sztormowe” są wodoodporne jak niegdyś rosyjskie zegarki Pobieda - przepuszczają wodę w obie strony.
   Mam więc za sobą powitanie od Neptuna. Wkrótce pojawia się jednak słońce i wtedy nawet wiatr wydaje się słabszy; rozwijam całą genuę, ale grota nie ruszam. Może to lenistwo, ale nie do końca: zbliża się wieczór, pogoda niepewna a refowanie czy zwijanie grota korbą na refmaszynce jest dość uciążliwe i czasochłonne. Genuę refuję czy zwijam w ciągu sekund.
Niedziela, 12 lipca
   O czwartej rano odnotowuję przepłynięte 70 mil w ciągu 17 godzin - niezła szybkość pod jednym żaglem. Koło południa ukazują się zarysy Olandii i latarnia Olands Sodra Grund - dotąd zawsze mijałem ją w nocy. Zastanawiam się, czy popłynąć Cieśniną Kalmarską, czy minąć tę wyspę i popłynąć bezpośrednio na Gotland. W miarę zbliżania się do Olandi widzę dwa okręty wojenne oddalone od siebie o parę mil. Ten większy okręt, z lewej, zaczyna płynąć w moim kierunku. Działko na dziobie, ale jest większy od zwykłych patrolowców i ma dużą ilość różnych anten. Mija mnie w odległości głosu: oddaję salut banderą i nawet macham nią do oddających pozdrowienia marynarzy. Ze zdumieniem czytam na burcie nazwę - PEREKOP - to rosyjski okręt zwiadowczy. Ten drugi, mniejszy, to pilnujący go Szwed...
   Jest zbyt późno, abym zdążył przed nocą do jakiegoś portu, a płynięcie w ciemności przez Cieśninę też mnie nie zachwyca - zmieniam kurs i płynę wzdłuż Olandii. Koło latarni filmuję i fotografuję dziwną żółtą plamę - coś naturalnego czy pozostałość po płukaniu zbiorników?
   Przed wieczorem wiatr cichnie i pojawia się gęsta mgła. Na ostatnich podmuchach oddalam się kilka mil od lądu, ale nie na tyle aby znaleźć się na autostradzie.
 Poniedziałek, 13. 07
   Noc spędziłem nasłuchując silników, bo mgła utrzymała się do rana. Po czwartej rozjaśniło się i wyszedłem do kokpitu zrobić trochę porządku. Przecierając pokład z rosy usłyszałem nagle szczekanie psa. Spojrzałem za burtę i zobaczyłem kamieniste dno. Jakim cudem, przecież odpłynąłem kilka mil a wiatru wcale nie było! Jakieś prądy? Na szczęście silnik rusza od pierwszego szarpnięcia. Płynę z godzinę, odstawiam silnik i mam o czym myśleć...
  
Mgły na morzu i w portach
Dopiero po siódmej pojawiły się lekkie podmuchy wiatru a mgła pozostawiła tylko lekkie zamglenie. Powolutku płynąłem po gładkim, jakby tylko oddychającym morzu. W miarę upływu dnia wiatr rósł i szybkość wzrastała do 3, 4 węzłów. Płynę w kierunku Gotlandii. Po południu wiatr zmienia kierunek na południowy i rośnie; pod grotem i zarefowaną genuą płynę 4-5 węzłów. Przed północą mijam znajome wysepki Stora i Lila Karlso.
Wtorek, 14 lipca
   Wkrótce po północy minęło mi 200 mil rejsu. Do Visby wpływam parę minut po dwunastej. Tłok, ledwo znalazłem miejsce. Za dobę skasowali 21 euro + za prysznic. Jachtów “mojej” wielkości raczej nie widać. W basenie “motorówkowym” na wielkich maszynach głośne balangi trwały nawet po północy. Na szczęście wśród jachtów żaglowych cisza i spokój.
Środa, 15 lipca
   Rano załogi dwóch dużych jachtów śpiewają pieśni religijne. To Szwedzi i nic nie można zrozumieć. Kolację jedli wspólnie na stołach ustawionych na falochronie. Na ich jachtach jest jakiś baner z krzyżem - może jakaś morska pielgrzymka?
   Nad Visby mgła - czyżby mnie dogoniła? Wiatru też jak na lekarstwo. Często łączy się ze mną Piotr Stelmarczyk - organizator regat UNITY LINE. Przesyła prognozy pogody i różne wiadomości. Czasem SMS, niekiedy rozmawiamy. Jak w poprzednim rejsie: mogę odbierać rozmowy i wysyłać SMS-y.
   Przed południem mgła trochę ustąpiła i wypłynąłem z portu. Niestety, wiaterek słaby lub wcale. Po paru godzinach wciąż jestem blisko portu. Obserwuję mijających mnie “silnikowców” - wszyscy płyną na północ, do Mariehamn. Nie lubię tłoku i gdy pod wieczór zaczyna powiewać bryza, decyduję się na przejście Faro Sundem. Starczy mi rejs wokół Gotlandii a do popularnych miejscowości to chyba lepiej płynąć przed wakacjami... Tyle razy czytałem o pięknie Faro Sund...
 Ale teraz telepię się blisko Visby.. Dopiero pod wieczór pojawia się wiatr od lądu z którym oddalam się od brzegu - nie lubię bliskich spotkań ze skałami. Przed zmierzchem mija mnie jakiś spóźniony jacht idący na silniku do Visby - a miał dobry, baksztagowy wiatr. Tutaj przeważnie pływa się wzdłuż brzegu i na silniku. Gdy w poniedziałek na pełnym morzu spotkałem jacht pod żaglami, to było polskie ROZTOCZE.
Czwartek, 16 lipca
   Płynę w kierunku Faro Sund. Wiatr południowy, szybkość ok. 3 węzłów. Koło siódmej widzę płynący w moim kierunku jacht. Tak wcześnie rano i pod żaglami? Gdy jest bliżej, widzę polską banderę. Co dziwniejsze, wołają mnie po imieniu. To Stelmarczyk rozsyła wszystkim wiadomości o moim rejsie. FOURWINDS też startuje w regatach UNITY LINE, ale w tym roku płynie na Fastnet. Chwila rozmowy ze zrzuconymi żaglami i rozstajemy się - on wraca do Szczecina a ja szukam wejścia do cieśniny.
Spotkanie z "fourwinds" koło Gotlandu  
O godzinie 10 minąłem boję kierunkową i wpłynąłem w Faro Sund. Przed południem, mijając promy płynące w poprzek cieśniny, włączyłem silnik - tak na wszelki wypadek. Ogólnie pusto - dwa fińskie jachty i HOLLY. Przy końcu cieśniny wiatr słabnie i jest przeciwny; musimy wszyscy pomóc sobie motorkami. Oni natychmiast kierują się na południe, do jakiegoś portu. Ja ruszam w kierunku Estonii. Wiaterek koło trójki, zachodni.
Piątek, 17 lipca
   Cały dzień jakiś dziki rozkołys nie związany z istniejącą falą i wiatrem. Wokół pustka, bez statków. Chciałem nawet przespać się z godzinkę, ale przy tej chwiejbie to niemożliwe. Wieczorem wiatr słabnie, ale rozkołys pozostaje. O 10 na GPS-ie mam przepłynięte 367 mil.
Sobota, 18 lipca
   Pustka, od wypłynięcia z cieśniny ani jednego żagla. Przed południem miałem ze trzy godziny pięknego żeglowania pod obu żaglami. Koło14 minąłem blisko łotewski port Ventspils. Nie wpływam, spieszę do Kłajpedy. Jednak wiatr ucieka, wieje słabo, czasem wcale. Później znowu piękne 3 B i pełne żagle, ale o 16 z bezchmurnego nieba dostaję szkwał 6 B. Zwinąłem grota, zostało 1/3 genui, bo szkwały powtarzały się. Wieczorem zobaczyłem, że wysiadł GPS. Wykasowały się wszystkie dane i zaczął pokazywać pozycję z innego kontynentu. Podłączyłem drugi identyczny. Działa.
Niedziela, 19 lipca
   Wczorajsze wieczorne szkwały w nocy zmieniły się w klasyczną burzę z piorunami i ulewnym deszczem. Odrzuciło mnie trochę na północ. Rano wiatr osłabł prawie do sztilu, ale na kierunku w którym chcę płynąć gromadzą się groźne, ciemne chmury. Jakiś jacht na silniku ucieka na północ. Mój silnik na taki manewr raczej nie pozwoli...
  
Suszenie w każdym porcie
Takiego przedstawienia jeszcze nie miałem: to nie jedna burza, ale ich cała kolekcja. Grzmoty, błyskawice, pioruny i niesamowicie ulewny deszcz, później z pół godziny przerwy i powtórka, już nie wiem który raz. W czasie jednej z piorunowych kanonad mam wrażenie, że tym razem dostałem w maszt: jednoczesny błysk, huk i zapach jakby spalonego prochu. Ale maszt stoi. Zwijam żagle i przemoczony chowam się do kabiny; stąd filmuję i fotografuję.
   Przed wieczorem, po dłuższej przerwie między burzami, na południu tworzy się szeroki wał chmur, stopniowo nabierający koloru granatowego. Wewnątrz niego co chwila widać poziome błyskawice. Słabiutki wiatr popychający mnie w kierunku tego zjawiska, całkowicie znika. Mogę tylko czekać.
   Jeszcze nigdy nie płynąłem w tak trudnych warunkach, jakie przyniosła ta chmura. Pod genuą zrolowaną do jednego metra kwadratowego, niekiedy z gołym takielunkiem i z wypuszczoną z rufy dryfkotwą, powtarzałem przepłyniętą już trasę w odwrotnym kierunku.
Poniedziałek, 20. 07. 2009
   HOLLY to naprawdę dzielny jachcik; tej nocy zaledwie parę razy jakieś większe chlapnięcia dotarły do kokpitu. Raz jakaś fala dała mi spróbować emocji surfingu – niesamowita prędkość i strach, czym to może się skończyć. To po tym wypuściłem z rufy dryfkotwę, aby dryf nie był tak szybki.
   Świt pozwala lepiej ocenić stan morza, zobaczyć wielkość fal. Daje też nadzieję na poprawę pogody. Zwykle po kilkunastu godzinach powinno nastąpić osłabienie siły wiatru i albo jest to koniec sztormu, albo zaczyna się jego kolejna faza. Zbliżałem się do Ventspils i liczyłem, że tam znajdę schronienie.
Ventspils - "Holly" pierwszy z prawej
Przewidywanie tym razem sprawdziło się. W miarę upływu dnia warunki poprawiły się na tyle, że mogłem płynąć pod zarefowaną genuą. Stopniowo zbliżałem się do brzegu i na wysokości Ventspils do portu miałem już nie więcej niż milę. Uruchomiłem silnik i półwiatrem wpłynąłem do portu. Zwinąłem genuę i zacząłem rozglądać się za mariną. Opłynąłem cały port – nigdzie nie widać jachtów. Czyżby nie mieli mariny? Wpływam do małego basenu, gdzie stoją jakieś jednostki pomocnicze. Ktoś gestem pokazuje mi nabrzeże, przy którym mogę stanąć. Spokój, cisza, słońce, drzewa osłaniają od wiatru. Wynoszę na pokład mokre rzeczy, robię posztormowe porządki. Zaglądam do zenzy, aby wyjąc mleko – wszystkie kartony pływają, pełno wody. Czyżbym miał przeciek? Wybieram wodę – nowa nie przybywa. Przypominam sobie, że sfilmowałem strumienie wody tryskające z odpływników przy pokrywach bakist. Nadmiar wody wlewał się do wnętrza jachtu. Wynoszę wszystko do suszenia, usuwam resztki wody.
   Ze stojącego obok holownika dobiegają odgłosy jakiejś rozmowy – czyżby tam byli Polacy? Okazuje się, że rozmawiają po rosyjsku. No tak, przecież na Łotwie większość mieszkańców posługuje się tym językiem. Marina? Wsiadaj do samochodu, pokażę gdzie jest. Faktycznie, jest przystań klubowa na kilkanaście jachtów. Chce jeszcze zawieźć mnie do centrum handlowego na zakupy.
Wtorek, 21.07.09
   Ventspils potrafi zadziwić kontrastami. Dzielnica w promieniu kilometra czy dwóch od portu jest jakby przeniesiona z XIX wieku: drewniane domki z ogródkami, często opalane drewnem. Wśród nich mutowane domy w ogrodach. Ulice i chodniki z nową nawierzchnią. Liczne parkingi puste, podobnie jak piękna plaża mająca od 10 lat Błękitną Flagę. Olbrzymi Bulwar Portowy – też prawie pusty. Turystów praktycznie nie zauważa się, no i co za tym idzie, brak jest skierowanego do nich handlu i gastronomii. Jest problem z kupieniem jakiejś pamiątki czy nawet widokówki. Sklep spożywczy znalazłem dopiero drugiego dnia, w domku jednorodzinnym. Jest jednak teatr, redakcja lokalnej gazety zajmuje luksusowo wyposażony budynek i zatrudnia sporo dziennikarzy. Wstąpiłem tam po jakąś informację, a zamieszczą reportaż z mojego rejsu. Przysłali nawet fotografa do portu. Biblioteka może być wzorem dla każdego miasta, zarówno pod względem wyposażenia, zasobów bibliotecznych jak i architektury wnętrza. Jest nawet dział muzyki klasycznej (na płytach CD).
Środa, 22.07.09
   Spędziłem tutaj dwie doby. Wiatr zelżał i dwa jachty polskie z mariny wypływają: są dużo większe i kończy się im termin czarteru. Decyduję się wypłynąć za nimi. Wychodzę o 16 na silniku, ale już w awanporcie stawiam genuę. Fala nadal duża, nieproporcjonalna do wiatru. Jestem koło 2 mil od portu, gdy silnik nagle zgrzyta i staje. Niestety, nie udaje się go uruchomić do końca rejsu. 
Czwartek, 23.07.09
   W nocy wiatr 1 B, nad ranem 3 B. i skręcił na SE, więc mogę płynąć w kierunku Ustki. Po południu kilka godzin gęstej mgły, rozgonionej przez silny wiatr.
Piątek, 24.07.09
   O czwartej nad ranem wiatr nagle ustał zostawiając potężny rozkołys. Cisza, ale dookoła podejrzane chmury a do Ustki jeszcze 160 mil. Jednak cisza nie trwała długo. Znowu rozdmuchało się jak poprzedniej nocy. W dzień jednak przynajmniej można obserwować nadchodzące fale. Aby płynąć w kierunku Ustki, muszę iść półwiatrem, bokiem do fali. Często dostaję prysznic jak z wiadra. Wreszcie muszę odpocząć i przebrać się. Zwijam genuę, przemoczone buty w prezencie Neptunowi i chowam się w kabinie. HOLLY kołysze się na falach jak korek. Odpoczywam, ale przy tym kołysaniu nie mogę zasnąć.
   Przed wieczorem znowu decyduję się na wypuszczenie dryfkotwy. Jakby kołysanie mniejsze, ale 2 razy biorę falę na rufę. Bez dryfkotwy tego nie było. Przy tym kierunku wiatru na dryfowanie mam ponad 40 mil, a więc kilkanaście godzin. O 1830 zanotowałem: takie „górki” dotychczas widziałem tylko z brzegu. Podziwiam, jak HOLLY wspina się na nie. Dryfkotwa trochę hamuje, ale wydaje mi się, że niekiedy jest winna tym bryzgom, które zalewają kokpit. Wewnątrz słychać skrzypienie grodzi podmasztowej, wzmocnionej po zeszłorocznych burzach. Jeśli do rana nic się nie zmieni, będę musiał postawić żagiel aby nie przybliżać się do brzegu.
Sobota, 25. 07. 09
   Już o drugiej w nocy postawiłem zarefowaną genuę i zapaliłem światła nawigacyjne, bo jakiś statek koniecznie chciał mnie obejrzeć z bliska i nawet zmniejszył prędkość. Zdaje się, że przy tym kierunku wiatru trudno będzie dopłynąć nie tylko do Ustki, ale nawet na Zatokę. O 21 pękł ściągacz topwanty. Wanta kolumnowa i prawy achtersztag wytrzymały; po zwrocie zastąpiłem ściągacz kilku szeklami.
 Niedziela 26. 07. 09
   Przez ponad dobę próbowałem płynąć w kierunku Zatoki Gdańskiej. Minąłem jakieś dziwne boje z uchwytem do cumowania, ale bez oznaczeń. Po południu pogoda tak się pogorszyła , że musiałem zrobić zwrot i ponownie dryfuję na północ. Siedzę w kabinie a HOLLY płynie samosterownie. Od czasu do czasu bierze trochę wody do kokpitu, ale i „górki” są niesamowite.
Poniedziałek, 27. 07. 09
   Wiatr słabszy, ale kierunek fatalny i wspinanie się po górkach nie jest przyjemne. Tej nocy byłem tak zmęczony, że postanowiłem zaryzykować i położyłem się spać w śpiworze nie nastawiając budzika. Spałem 4 godziny. Obudziłem się, bo HOLLY zmieniła kurs i zaczęła płynąć w kierunku Rosji. Kolejny raz wyłączył się GPS – jakby co kilka dni wymagał odpoczynku.
Wtorek, 28.07. 09
   Aż dziwne, jak szybko uspokoiło się morze. Koło południa kompletny sztil i po paru godzinach nawet rozkołys zanikł. Dryfuję w kierunku jakichś wież, chyba wartowniczych.. To chyba już rosyjska granica? Nie reaguję: silnik nie działa, nie będę wiosłować. Na szczęście kilkaset metrów przed wieżami przychodzą lekkie podmuchy i oddalam się na zachód – aby dalej od widocznych wybrzeży Półwyspu Sambia. Niespodzianka: Sambia jest za rufą, kompas wskazuje, że płynę na zachód, a GPS pokazuje odwrotnie – płynę do Rosji! Awaria, Garmin zwariował? Patrzę na Meridiana, który zlicza mile – wskazówka kompasu kręci się. Pozostałe dwa „ręczniaki”, wszystkie mapowe, też pokazują zupełnie co innego niż kompas magnetyczny. Zostawiam je w spokoju i steruję zgodnie z tym, co widzę. Gdy po kilkunastu minutach znowu zaglądam do Meridiana, pokazuje zgodnie z rzeczywistością. Pozostałe też.
Od sowieckich wód terytorialnych należy się trzymać jak najdalej. Najdalej!  I ta armata na dziobie !
Nie mam czasu na zastanawianie się nad tą zagadką, bo od strony lądu na dużej szybkości płynie w moim kierunku okręt Jeszcze przez chwilę mam nadzieję, że płyną do polskich kutrów łowiących tuż przy ich granicy. Trzy krótkie sygnały, mija mnie i staje w poprzek. Zwijam genuę ale zostawiam grota, bo jego zrzucenie trwa długo. Włączam radio i pytam po rosyjsku, czego chcą, dlaczego mnie zatrzymują. Słyszę tam małe zamieszanie; nie spodziewali się, że ktoś odezwie się w ich języku. Wreszcie każą czekać i spuszczają motorówkę. Łapią się za mój kosz rufowy i informują, że naruszyłem rosyjską granicę. Mówię, że siła wyższa: raz pewnie w sztormie, ale wtedy walczę o życie i nie patrzę na kreski na mapie, a tutaj nie było wiatru a silnik mam zepsuty. Odpływają na konsultacje i wracają we trzech. Jeden prosi o pozwolenie wejścia na pokład – musi spisać protokół. „Sztrafa nie budziet” - oznajmia. Nie może zrozumieć: mówię po rosyjsku (niezbyt dobrze), bandera niemiecka a paszport polski. Jest zdziwiony, że wpływając czy wypływając z portów nigdzie się nie meldowałem. Są grzeczni, uprzejmi. Gdy mówię, że od 5 dni nie byłem w porcie pytają, czy mam dość wody. Z uśmiechem patrzą na widniejący na grocie herb Ustki z Syrenką. Daję w prezencie taką naklejkę. „Szczastliwoj puti” i odpływają. Tylko dlaczego zwariowały mi GPS-y...?
Środa, 29.07.09
Przeszukując słoiki znalazłem flaczki – humor mi się poprawił. W dodatku wiatr wieje ze słusznego kierunku i mogę płynąć prosto do Ustki. Jednak w miarę upływu dnia wiatr słabnie i muszę zwinąć grota, bo tylko telepie się. Gdy koło północy dopływam do Ustki, wiatr jest słaby i z takiego kierunku, że dwukrotne próby wejścia kończą się niepowodzeniem.
Czwartek, 30.07.09
Mija północ, gdy dzwonię do Romka Kwiatkowskiego, aby wypłynął i przyholował mnie do portu. Nie może, też ma popsuty silnik. Kolega obok silnik ma sprawny, ale nie ma świateł – brak akumulatora. Romek przenosi go ze swojego ROMUSIA i koło pierwszej jachcik DAD dostarcza HOLLY na miejsce postoju. Jeszcze z godzinne pogaduszki i wreszcie spokojne spanie.
    Lipcowy rejs trwał 446 godzin. HOLLY płynęła 371 godzin pod żaglami, 3 godziny na silniku, odpoczywała w portach trzy doby - 72 godziny. Przepłynęła trochę ponad 1000 Mm i wróciła do Ustki.
Edward Zając 
 
kliknijcie samotnikowi tu
Komentarze
Brak komentarzy do artykułu