NIEDAWNO GORZAŁA DYSKUSJA O ETYKIECIE
Niedawno kruszyliśmy kopie o etykietę. I wtedy mi się wymsknęło, że etykietą nie bardzo się przejmuję, że chyba wszystkim wystarczy, że będę zachowywał się przyzwoicie. Bo do opuszczania bandery o zachodzie słońca mam taki sam stosunek jak do łapania się za guzik na widok kominiarza. Z burty nawietrznej nie siusiałem nigdy, bo to ... niepraktyczne. I tak dalej.
No, ale to co mi przysłał Maciej "Skipbulba" Kotas naprawdę mnie zmartwiło, bo tu już nie chodzi o etykietę, której Armia jest już ostatnim depozytariuszem. Jest? Hmm - wygląda... jak zobaczycie niżej.
Kamizelki ? Też nie widzę!
Żyjcie wiecznie!
Don Jorge
======================
Wojenno-morskie zwyczaje?
Nawiązując niejako do ostatnich tematów kultury i zwyczajów żeglarskich chcę opisać „przygodę”, która przydarzyła się nam w ostatni weekend na Helu. Przygodę, która zbulwersowała nas, a zarazem może być przyczynkiem do dyskusji o zachowaniu na jachtach, etykiecie, szkoleniu i odpowiedzialności.
19 września około godziny 15 zawinęła grupa 3 jachtów Jachtklubu Marynarki Wojennej „Kotwica”. Były to jachty „Rumia”, „Gdynia”, ”Wejherowo”. Załogami jachtów byli harcerze w wieku około 14lat. Jachty dowodzone były przez panów w średnim wieku. Biorąc pod uwagę to, ze jachty były pod banderą Marynarki Wojennej, a nie pod banderą sportową, wnoszę, że Ci panowie byli oficerami Marynarki Wojennej. Chociaż możliwe, że jachtklub Marynarki Wojennej pozwala prowadzić ORP „Rumia”, ORP „Gdynia oraz ORP „Wejherowo” cywilom i osobom postronnym, więc pewności nie ma.


Panowie Oficerowie lub cywile prowadzący Okręty Rzeczypospolitej Polskiej uparli się by stać w grupie razem, co w przypadku trzech dwunastometrowych Delphi na zatłoczonym Helu nie jest łatwe. By to uzyskać wykonali szereg manewrów po których ja,piszący tę opowieść oraz kolega Bury Kocur nabawiliśmy się kilku dodatkowych siwych włosów, jako, że manewry te nie dość, że odbywały się w bezpośredniej bliskości naszych jachtów(rzędu 0,3-0,5m) to jeszcze były dość nieporadne. W trakcie tych manewrów umownie nazwanych „cumowaniem” jeden z harcerzy wypadł za burtę, na szczęście obyło się bez tragedii. Po zwróceniu uwagi, że nie jest mądrym stawianie jachtu 30cm przed dziobem drugiego, skoro są jeszcze wolne miejsca w innych częściach portu Panowie Oficerowie bądź też cywile dowodzący Okrętami Rzeczypospolitej Polskiej (POlcdORP) wytłumaczyli się, że jeden z jachtów stojących w pobliżu za chwilę wypływa więc przestawią się i wszystko będzie dobrze. Wzięliśmy to za dobrą monetę
Jakież było nasze zdziwienie, gdy po kilkugodzinnym bezowocnym oczekiwaniu na spełnienie obietnicy zaryzykowaliśmy pójście do miasta, a tam spotkaliśmy POlcdORP popijających sobie winko w jednej z helskich knajpek. Po naszym powrocie z godzinnego spaceru okazało się, że POlcdORP nadal nie ma na jachtach(a może ORP?). Nie mniej, z racji zwolnienia się miejsca przy kei ,harcerze zaczęli przestawiać jachty ( a może ORP),harcerze czyli 14 letnie dzieci pod nadzorem jednej opiekunki bez bladego pojęcia o żeglarstwie(skąd wiem, ze bez pojęcia o żeglarstwie o tym później). Te dzieci przestawiały trzy 12-metrowe jachty. Zamieszania przy tym i nieporadności było wiele, ale nie można mieć pretensji do dzieci, których opiekunowie(skiperzy, oficerowie MW?) w tym czasie zażywali uciech biesiadnych w knajpkach Helu, a za nadzór służyła jedynie pani(opiekunka?)
W końcu jakoś dzieciakom się, przy naszym dopingu, udało jachty poustawiać i wydawało się, że to koniec przygód. Nic bardziej mylnego.
Gdy wieczorem wzmógł się wiatr okazało się, że jachty (bądź okręty Marynarki Wojennej RP) są nie sklarowane do postoju. W sumie nie nasz cyrk, nie nasze małpy, ale walących o maszty fałów nie dało się wytrzymać. Więc gdy około 23 poszedłem zwrócić uwagę Marynarce Wojennej okazało się, że POlcdORP nadal nie wrócili na pokłady swoich okrętów (a może jednak jachtów Marynarki Wojennej), natomiast pani opiekunka ze skrucha przyznała, że ani ona, ani nikt z harcerzy nie ma pojęcia co zrobić z tłukącymi fałami. Załogi dzieci o takiej wiedzy żeglarskiej zostały pozostawione same, bez opieki na cała noc. Ale dopiero zaczyna być śmieszno i straszno, bo gdy po obkolędowaniu okrętów MW i zrobieniu na nich porządku z fałami przy pomocy sympatycznych skąd inąd harcerzy postanowiłem sobie zaczekać na POlcdORP(dla przypomnienia Panów Oficerów lub cywilów dowodzących Okrętami Rzeczypospolitej Polskiej) by powiedzieć im co myślę o tej sytuacji napatoczył się jeden z nich, który z pełna beztroską przyznał, że cały czas był na jachcie. Szczerze powiem… opadło mi wszystko. W czasie kiedy ja przez dobrą godzinę biegałem po trzech jachtach, w czasie kiedy kilkoro harcerzy biegało po jachtach w poszukiwaniu krawatów, bosaków itp. pan Oficer(?) nawet nie raczył wystawić głowy spod pokładu.
POlcdORP wrócili na jachty (okręty?) około godziny 5 rano, w stanie „po poważnym nadużyciu środków odurzających”, po czym urządzili sobie głośne dokończenie imprezy w kokpicie jednego z okrętów (jachtów?). Po zwróceniu im uwagi, że niektórzy tutaj usiłują spać nie zareagowali, dopiero powtórne wyjście i dyskusja na temat wezwania Żandarmerii Wojskowej spowodowała zakończenie pijackiej imprezy, chociaż i tak Panowie Prowadzący ( bo już nie wiem czy można ich nazwać Oficerami) nie omieszkali wyśpiewać jeszcze pijackimi dyszkantami paru złośliwych i obraźliwych piosenek.
Oczywiście dnia następnego ORP „Rumia”, ORP „Gdynia” i ORP „Wejherowo” wypłynęły z Helu jak gdyby nic się nie stało. Bez słowa przeprosin, wyjaśnienia czy chociażby podziękowania za sklarowanie jednostek.
Godne zastanowienia jest też to, że pomiędzy powrotem Prowadzących z zakrapianej kolacji a wyjściem w morze minęło nie więcej niż 8 godzin.
Niech żyje Marynarka Wojenna i wojenno-morskie obyczaje!
A zupełnie na marginesie - pływający pięknym jachtem „Queenian” też mogliby nauczyć się, że fały się klaruje na postój.
Maciej”Skipbulba” Kotas
Włodzimierz „Bury Kocur”Ring
_____________________
Po liście kolegów "Skipbulby" i "Burego Kocura" mam wątpliwości.
Skoro kolega Sałaban został prawie "rozjechany" za swoje poglądy,
że niektórzy żeglarze na swoich jachtach wyglądają jak cyganie w taborze
i okazało się , że im wolno, bo to ich jachty. To skąd zatem te pretensje
o tłukące się fały i hałasowanie. Może panowie z jachtów mar-woju właśnie w ten sposób pojmują żeglarstwo.
Zatem , czy powinna obowiązywać jakaś etyka i etykieta, dzięki której
żeglarze odróżniają się od tych Nowych?
Czy też dobry uczynek jest wtedy jak Kali ukraść krowy ?
Jestem gotowy na "rozjechanie" .
Mietek Leśniak
Mietek Leśniak piszę:
"niektórzy żeglarze na swoich jachtach wyglądają jak cyganie w taborze
i okazało się , że im wolno, bo to ich jachty. To skąd zatem te
pretensje o tłukące się fały i hałasowanie."
Wyjaśnienie jest proste, cudza wolność kończy się tam gdzie zaczyna się
moja... O ile cudzy wygląd nie narusza mojej wolności to hałas owszem...
Następnie pisze:
"Zatem , czy powinna obowiązywać jakaś etyka i etykieta, dzięki której
żeglarze odróżniają się od tych Nowych?"
A to już nie wystarczy zwykła, normalna kultura? Jest dobre powiedzenie.
Jeśli nie wiesz jak się zachować, zachowaj się przyzwoicie...
JurMak
Drogi Mietku,
a gdzie wyrażaliśmy zgorszenie z powodu takiego czy innego ubrania owych
załóg czy skipperów? Natomiast zupełnie czym innym jest kwestia
hałasowania czy to fałami czy czym innym. To kwestia kultury. Dla mnie
panowie z Mar-Woju mogą sobie powiązać fały jak chcą byle nie
przeszkadzały mi w spaniu. Słowa bym nie powiedział na temat takiego czy
innego klaru na jachtach. Natomiast w moim odczuciu zakłócanie ciszy
innym to już zupełnie inna para kaloszy.
Natomiast w omawianym przypadku zbulwersowały mnie nie walące fały, tylko brak odpowiedzialności, który
w moim odczuciu z etykieta nie ma nic wspólnego, prędzej z etyką, ale o
etyce jak pamiętam, nie było tu jeszcze dyskusji.
Zauważ, że nie "rozjeżdżałem" pana Sałabana, a jedynie pozwoliłem sobie
nie zgodzić się z niektórymi tezami stawianymi przez niego. I starałem
się silnie podkreślać, że jestem przeciwny wtrącaniu sie do cudzego
żeglowania O ILE TO NIE SZKODZI INNYM. Naprawdę jest mi obojętne w jaki
sposób pojmują żeglowanie owi Panowie, ale pozostawienie kilkunastu
dzieci na trzech jachtach bez opieki żeglarzy uważam za
nieodpowiedzialność. Podobnie jak pijackie śpiewy nad ranem denerwują
mnie nie ze względu na ich jakość, tylko ze względu na to że
przeszkadzają w spaniu. Słowa nie powiedziałbym gdyby poszli sobie
śpiewać do lasu. I to nie ma związku z etykietą żeglarską, to kwestia
kultury.
Może dla Ciebie nie ma żadnej różnicy miedzy żeglowaniem kilku kolegów
czy rodziny, a prowadzeniem rejsu z drużyną małoletnich harcerzy, ale
dla mnie jest.
Pomija tu kwestię, że jachty były pod banderą Marynarki Wojennej.
--
Maciek"Skipbulba"Kotas
NIE KŁAMAĆ - ROZUMIEĆ, CO ZROBIĆ KALI
Zastanawiałem się, czy odpowiadać na prowokację kolegi Mieczysława Leśniaka. Wszak polemika z głupstwem nobilituje je. Ale ponieważ byłem pierwszym ”rozjeżdżającym” Wacka Sałabana, to uznałem, z jednak odezwę się. Rezygnacja z polemiki pozostawiłaby w sieci ślad nieprawdziwy w swoim wydźwięku.
A wiec po pierwsze: moja polemika z tekstem Sałabana dotyczyła idiotycznej definicji, ja twierdzę, że chamstwo nie jest cechą jachtingu, a cechą chamów. Z relacji Maćka i Włodka wynika, że chamów w MarWoju też można spotkać.
Po drugie: krytyczna relacja Maćka i Włodka dotyczy:
- Braku kultury w wykonaniu kadry z trzech wymienionych marwojowskich jachtów.
- Braku podstawowych umiejętności tychże.
- Pozostawienia dzieci bez opieki, po to żeby sobie iść pobalangować w knajpie.
- Wyjścia z tymiż w morze w stanie zapewne wskazującym…
Żaden z polemistów Sałabana nie promował takich zachowań. Niektórzy proponowali chodzenie boso albo wkładanie bikini przez młode dziewczyny.
A ciekawe, czy Okręty Wojenne RP „Rumia”, „Gdynia” i „Wejherowo” opuściły bandery o zachodzie słońca, i czy ktoś na nich był w stanie je podnieść o 0800 następnego dnia? Jeśli tak, to zapewne mieliśmy do czynienia z prawdziwymi żeglarzami.
Andrzej
Etykieta to nie tylko estetyka ale i forma współżycia z innymi. O ile sprawa
estetyki nie budzi zastrzeżeń co do bezgranicznej wolności, o tyle w
pozostałym przypadku czyjaś wolność kończy się tam gdzie zaczyna moja. Oczy
łatwiej zamknąć niż uszy i nie mam na myśli trzech chińskich małp.
Hasip
No cóż Panie Jerzy!
Zdziczenie w obecnych czasach jest wszechobecne i z
powyższego wynika, że dotarło też do MW. Wprawdzie nie dotyczy to
wszystkich ale margines, który wg rachunku prawdopodobieństwa istnieje
zawsze /krzywa Gausa/ poczyna coraz śmielej. Zasługa to głównie /moim
zdaniem/ nieodpowiedzialnych za nic masmediów, które nas raczą tzw.
popkulturą a która to z prawdziwą kulturą nie ma nic wspólnego. W
szczególności dotyczy to publikowania na cały kraj dalekich od wzorców
zachowań i tzw "image", np. Pan Hołdys w nakryciu głowy w studiu TV
rozmawia w glorii z kobietą. Kiedyś to było zachowanie wręcz
dyskwalifikujące tzw. Człowieka Honorowego.
Pozdrowienia od wychowanego inaczej!
Izydor.
:-) informuję moich adwersarzy, że nie jestem „rozjechany”, ani „prawie rozjechany”, też "nie rozjechany" i też "nie prawie rozjechany". Natomiast jestem w wyniku dyskusji, pewniejszy swych przekonań, a zamilkłem gdyż … ŻEGLOWAŁEM (nie uprawiałem j…….u) . Teraz powoli nadrabiam zaległości w dyskusji ale już w bezpośredniej korespondencji z moimi interlokutorami.
Na temat wyczynów załóg na jachtach MW w Helu tylko dopowiem: takie zachowania nie kwalifikują się do używania w ich odniesieniu takich słów jak: kultura, żeglowanie, etyka, etykieta …, … jachting TEŻ! Wyczyny te, nie są argumentem dla żadnej ze stron dyskutujących o Znamionach Jachtingu.
Pozdrawiam.
Wacek Sałaban
przyjmuję połajanki nt. posiadania jachtu od człowieka, który nie ma wtym
zakresie większych doświadczeń. Jeżeli zaś chodzi o jakość i wygląd
jachtów, pretensji nt. ex-wojewody ludzie zgłaszali sporo. Nadmieniając,
że jedynie osoba skippera ratowała rejs od urlopowej porażki.
Zatem - wolę wyglądać jak Cygan (w sumie, znam kilku, nie wyglądają jakoś
drastycznie źle), niż pływać jachtem z niesprawną elektryką, instalacjami,
żaglami i na dodatek brać za to pieniądze.
Zaś co do wojska - zadziwiające są dwie rzeczy. Pierwsza, że żołnierze
muszą kupować kamizelki kuloodporne za własne pieniądze, a równocześnie
armia kupuje serię nowych jachtów. Trochę dziwi. A drugie, że dzięki
rejestracji jachtów jako okręty (tak, jachty marwoju nie są jachtami w
rejestrze PZŻtu) zwalnia się te jachty od KB, nadzorów - i co dość ważne,
od wszelkiej podległości Izbie Morskiej. Żaden z licznych wypadków
wojskowych jachtów nie był i nie może być przez tą instytucję badany.
Świetnie umożliwia to ukręcanie łba w sprawach, gdy jacht prowadził ktoś
wojskowo ustosunkowany.
Dziwne.
Różni dyskutanci piszą o 14-letnich "dzieciach". Moim zdaniem to młodzież,
na progu dorosłości i nie wymagająca szczególnej "opieki" (raczej
pilnowania, by głupie pomysły do łba nie wpadały). W każdym razie nie
bezradna, a na pewno nie powinna być bezradna młodzież harcerska w tym
wieku. Powinni umieć już zadbać o siebie i dodatkowo o dzieci (chyba można
być zastępowym, jak nie drużynowym, w tym wieku?). Ja, mając lat 16,
samodzielnie pływałem sobie (po Zatoce wprawdzie, bo dalej i tak nie było
wolno "na sternika i z KB na WE). Oczywiście, jeżeli opiekunowie piją i
dają zły przykład, to bardzo, bardzo źle. Chciałem się tylko odnieść do
poglądu, jakoby 14-latek był bezradnym dzieckiem.
Jacek
Drogi Jerzy,
przyznam, że zastanawiałem się poważnie czy napisać komentarz do informacji lub raczej pełnej dulskiego wzburzenia opisu Panów Macieja Kotasa i Włodzimierza Ringa. Jednak komentarze innych osób piszących negatywnie o tym zdarzeniu jedynie w oparciu o tekst ww. Panów nie pozwalają zachować się biernie.
Opis wydarzenia jest nie tyle subiektywny ile bardzo osobisty i personalny oraz pejoratywny z punktu jedynie słusznego. Rozumiem, że na widok dobrze utrzymanych i w miarę nowych jachtów Panom ciśnienie się podnosi ale nie jest to jeszcze powód (choć sam nie rozumiem ładowania przez WP pieniędzy na jachty dla żołnierzy). Rozumiem, że Panowie są jedynymi prawomyślnymi i doświadczonymi jak komisja etyki PZŻ żeglarzami ale w moim przekonaniu to za mało.
Jacht Alifante wpłynął na Hel powiewając jarmarcznie wyglądającymi wieloma banderkami pod lewoburtowym salingiem ale mi co do tego? Tak jak i Panom do manewrów które wszak nie zakończyły się zderzeniem z ich jednostkami. Może to brak własnych umiejętności spowodował przerażenie w Waszych oczach? Może nie potraficie zacumować w sposób umożliwiający bezpieczny postów nawet przy odległości 30 cm od innego jachtu? Nic takiego nie chcę sugerować.
Na Helu jak wiecie jest zawsze mało miejsca i umiejętne jego wykorzystanie powinno budzić uznanie a nie szkalowanie. Faktem jest wypadnięcie za burtę jednego z członków załogi, ale nie napisali Panowie o tym jak zareagowała załoga ponieważ mogłoby to zepsuć negatywny wydźwięk tekstu.
Pisanie o kimś per "Panowie Oficerowie" w sposób ironiczny i pejoratywny jest dla mnie brakiem kultury spowodowanym być może tym, że w wojsku autorzy dostali baty od swojego kaprala. Nie pojmuję dlaczego, w opinii autorów tekstu, dowodzący tymi jachtami mieli się tłumaczyć w ten czy inny sposób jak to jest sugerowane? Czy autorzy zostali społecznymi bosmanami przystani?
W dalszej części piszecie o dzieciach 14 letnich które w ich mniemaniu nie mogą być zdolne do przestawienia jachtu. Panowie autorzy, nie dzieci a młodzież i jacht 12 metrowy a nie ORP Błyskawica! Czy w Waszych oczach jest to taka sztuka że 14-16 latki nie potrafią tego zrobić? Może powinno się ich wysłać na kursy jedynie słusznego PZŻ? Manewr taki jest na tyle prosty, że można go im powierzyć do samodzielnego wykonania. Piszecie Panowie jak "stare" wygi z komisji szkolenia PZŻ z której to organizacji nawykami walczy tenże serwis - nadzór pilnowanie, dozór, baczność, spocznij.
Panów "doping", jak piszecie, był w stylu "loży szyderców" komentujących zamieszanie i nieporadność. Nie wiem może jest to w Waszym zwyczaju, ja widząc kłopoty innych staram się im pomóc. Wy jednak udzieliliście "pomocy" dopiero wówczas gdy fały Wam przeszkadzały. Udzieliliście je w taki sposób i z takim "świętym" oburzeniem" że zniesmaczyło to załogi innych jednostek w porcie.
Ponadto, pozostawienie młodzieży pod opieką osoby dorosłej na właściwie zacumowanej jednostce uważacie za sprawę prawie zbrodni równą naigrywając się przy tym z rzekomej "skruchy (za co?) opiekunki?
Tylko tym, że osoby kierujące jachtami MW nie czytają serwisu Jerzego tłumaczę sobie fakt, że w Waszych skrzynkach nie wylądowały już pozwy pomówionych. Pisanie o kimś jako zażywającym "uciech biesiadnych" czy "popijających sobie winko" sugeruje wręcz pijaństwo. Rozumiem także że określenie "po poważnym nadużyciu środków odurzających" miało jedynie dodać kolorytu napastliwemu tonowi artykułu wobec znienawidzonej chyba przez Was MW?
Panowie, Waszym obowiązkiem jest być zgłoszenie takiego faktu, jeżeli miałby miejsce. Tylko "sobie komentując" faktycznie czasami zdarzające się sytuacje pływania "na gazie" narażamy zdrowie i życie innych. Tolerancja dla takich zachowań powinna być taka jak Jerzego dla pływania bez kamizelek a nawet większa.
Innym załogom, w tym załodze Queenian (o opinie załóg MW nie pytałem), a także jachtu motorowego stojącego w pobliżu nie podobało się "upierdliwe" latanie po keii "Panów Autorów" i "ustawianie" innych załóg. Przykro mi Panowie ale w małym porcie jakim jest Hel nie ma miejsca na cumowanie w odległości maksymalnie dużej od innych Wam niegodnych żeglarzy tak jak staraliście się to zrobić po przybiciu.
Pozdrawiam,
Jerzy W.
do użycia w czasie manewrów portowych, a i w czasie wichury znacznie
utrudniają pracę, używam ich, choć przyznam się, że bardzo niechętnie. "
Groza mnie ogarnęła. "Kupiłem niewłaściwy sprzęt, to i nie używam go, a
jak się ktoś utopi, to jakoś się wybronię". Wszak właśnie podczas manewrów
portowych największa szansa, żeby kogoś utopić (jak widać, podczas
manewrów wojskowych jachtów do wody wpadł załogant). Na pełnym morzu,
kiedy wszyscy siedzą grzecznie w kokpicie, szansa jest mniejsza. No chyba,
że trzeba wyjść walczyć na dziób z fokiem. O ile wiem, wojskowe Delphie
wyposażone są w rolery, więc właśnie manewry portowe to moment, kiedy
kamizelkę mieć trzeba.
Krótki wykład o kamizelkach i do czego się one przydają:
Urząd Morski (wiem, jachty, pardon, żaglowe okręty wojenne mu nie
podlegają) wymaga od jachtów komercyjnych (od tych pozostałych nic nie
wymaga, więc ta część "wykładu" ku wiedzy armatorów) posiadania jednego ze
środków ratunkowych: zgodnego z SOLAS, zgodnego z normami EN klasy 275N
lub 150N. Na wodach osłoniętych zadowala się 100 N (te coś-tam-en oznacza
wyporność środka ratunkowego w newtonach. Przy okazji - goły człowiek
zanurzony w wodzie potrzebuje ok. 8 kg wyporności więcej, niż sam ma,
żeby na tej wodzie się utrzymać. Nurkowie, żeby się sprawnie zanurzać,
ubierają ołowiany pas o masie ok. 10% masy ciała).
Kamizelki zgodne z SOLAS... SOLAS to konwencja dotycząca głównie statków.
Unia Europejska wszystko musi zepsuć po swojemu, dlatego też swoją luźną
interpretację konwencji SOLAS nazwała "Marine Equipment Directiwe", w
skrócie MED. Samej MED nie da się przeczytać, pisał to jakiś facet bardzo
pod wpływem, ale dla nas żeglarzy wystarcza, że nadrukowany jest znak koła
sterowego. Oznacza on zgodność z MED i to zadowala urzędników morskich.
Kamizelki zgodne z MED to tzw. korki, kapoki czy kostki. Model firmy Stogi
II, do dziś robiony przez Conrad Passed, jest "kultowy" i powszechnie
znany, ale inne firmy robią te kamizelki w innej formie. Zazwyczaj
prostszej do składowania i miękkiej, również upraszczają sposób
zakładania. Mimo wszystko, one służą do ewakuacji, tj. ratowania się, nie
do codziennej pracy. Założenie ich do pracy faktycznie zwiększa
niebezpieczeństwo, bo bardzo ograniczają ruchy.
Warto zauważyć, że oprócz "kapoków" zgodne z MED bywają również kamizelki
pneumatyczne, choć ich cena (wysoka) i jakość (najczęściej najniższa, byle
tylko normę spełnić) nie zachęcają.
Żeglarze powinni zainteresować się dwoma rodzajami "pneumatyków". 275 N i
150 N. Te pierwsze służą do ratowania się w ciężkiej odzieży lub ze
specjalnym ekwipunkiem (np. pas z narzędziami), na wodzie wyjątkowo
wzburzonej (czasem wyposażone są w kaptur antysprajowy). Te drugie w
zupełności wystarczają żeglarzom. Zaletą pneumatyków jest to, że się je
nosi "na co dzień", po założeniu po paru minutach zapomina się o ich
istnieniu. Służą do normalnej pracy, manewrów, przebywania na pokładzie.
Często wyposażone są w uprząż, do której wystarczy dopiąć wąsy. Mają
potrójny mechanizm uruchomienia - automat, który przy kontakcie z wodą
uruchomi urządzenie, sznurek, za który pociągniemy, by napełnić ręcznie i
jeszcze rurkę, przez którą można nadmuchać kamizelkę.
Jeżeli na jachcie nie dysponujemy pneumatykami, ale mamy "kostki",
rozsądek (ten taki najbardziej podstawowy, charakteryzujący choć trochę
odpowiedzialne osoby) nakazuje dodatkowo mieć kamizelki piankowe - 50N.
Takie miękkie. Do założenia na czas manewrów czy bardziej ryzykownej
czynności. Kamizelka taka niestety nie gwarantuje utrzymania osoby głową
nad wodą. Jednak daje szansę jej uratowania. Wyobraźmy sobie, że taki
harcerz wypadając z wojskowego jachtu uderza głową o kosz relingu,
nieprzytomny niknie pod wodą - i tyle go było. Nim dzielny kapitan mający
"niepraktyczne kamizelki" go wydostanie, minie pewnie z 5 minut, a po tym
czasie już mózg nie pracuje. A może wydostanie go dopiero ekipa nurków...
jeżeli zaś załogant kamizelkę by miał, daje kilka minut szans na
wyciągnięcie go z wody i reanimację. Gdyby zaś wpadł przytomny,
kamizelka - najzwyklejsza, piankowa - pozwala mu jakoś opanować stres i
czekać na ratunek. Jeżeli ratunek nie przybędzie po paru godzinach -
hipotermia zrobi swoje, głowa opadnie... ale zawsze to trochę czasu.
Kamizelka piankowa nie jest ani ujmą, ani szczególną niewygodą - nerki
dogrzeje, linka relingu nie wcina się w plecy - da się żyć.
Wyporność 100 N to kamizelki piankowe wyposażone w kołnierz. Niewygodne w
używaniu, ale rozsądny skiper na jeziorze albo zatoce założy je dzieciom
czy niepływającym osobom.
Ceny kamizelek pneumatycznych są różne, ale już od 350 zł da się znaleźć
dobre rozwiązania. Ceny kamizelek piankowych to 60-120 zł, w zależności od
jakości i rozmiaru.
Wydaje się, że "mam kamizelki, których w trakcie manewrów nie możemy
ubierać" to spora nieodpowiedzialność. Zwłaszcza, kiedy się wiezie
młodzież, która na jachcie nie ma żadnego doświadczenia.
Doświadczenie też nie chroni przed utonięciem. Eric Tabarly utonął. Joshua
Slocum zresztą też. Kamizelki za to chronią całkiem dobrze. Jeżeli chcę
ryzykować moje życie - to moja sprawa. Jeżeli ryzykuję życie powierzonej
mi młodzieży - cóż. Brak słów.
Pozdrawiam
Jacek
(co 10 lat był zawodnikiem pływackim, ma różne żółte czepki, ale kamizelkę
zakłada)
jest pan dużym autorytetem w środowisku żeglarskim i właśnie dla tego
postanowiłem odnieść się do tekstu jaki publikuje Pan na swym portalu.
Chodzi mi o tekst Macieja Kotasa z jachtu "Bury Kocur", który odbieram
jako kłamliwe nadużycie.
Tak się składa, że byłem tam wtedy na kei w Helu. Przypłynąłem jachtem
MusashiM około południa. Całe nabrzeże było wolne, zacumowany był
jedynie Bury Kocur. To niewielki stary zaniedbany jacht wcale nie
zwracający na siebie uwagi, poza tym, że był niedbale sklarowany. Ale
port na Helu to przecież miejsce schronienia i odpoczynku po ciężkich
rejsach i nie wymaga się tam od załóg szczególnej dbałości o portowy
klar. Zajęliśmy najdalsze miejsce na nabrzeżu. Pomiędzy nami a Burym
Kocurem była niemal cała keja. Gdy wpłynęły Delfie zapytano nas czy
można ustawić się za naszą rufą. Oczywiście się zgodziliśmy. Dwa jachty
wzorowo zacumowały jeden za drugim a trzeci dobił do burty. Nasz jacht
planował za kilka godzin wyjście i zwalniał miejsce.
Musze przyznać, że z najwyższym podziwem obserwowałem precyzję
prowadzonych manewrów. Z radością przyjmowałem też fakt, że młodzież
stanowiąca załogi była tak doskonale wyszkolona. Jak się potem okazało
byli wśród nich uczestnicy tegorocznej Tall Ship Races i wielu innych
rejsów. Zresztą zamieszczone na Pańskim portalu fotografie potwierdzają
jak zacumowano jachty (cumy i szpringi).
Zaskoczył mnie jednak fakt, że gdy stałem na kei a jachty cumowały, dwaj
panowie właśnie z Burego Kocura, zaczęli być agresywni. Siedząc w
kokpicie pozwalali sobie na kąśliwe komentarze i uwagi wobec sąsiednich
załóg i ich dowódców. Najwyraźniej szukali pretekstu do zaczepki. Bardzo
im się nie podobało, że ktokolwiek cumuje w pobliżu ich jachtu. Jeden z
nich zaczął robić zdjęcia.
Wstyd mi się zrobiło, że młodzież miała okazję tego słuchać. Jednak nikt
nie dał się sprowokować do dyskusji. Jachty zacumowały wzorowo, jednak
to tym panom nie wystarczało. Chwilę potem dowiedziałem się, że ci
panowie pisują do żeglarskiego portalu i znani są z tego, że wymyślają
niestworzone historie, więc nie należy z nimi dyskutować.
Opisywane rewelacje, jakoby podczas manewrów ktoś wypadł za burtę to
wymysł wyobraźni autorów. Pewnie chodziło im o zbudowanie nastroju
grozy. Niestety tak nie było. Na zacumowanym od ponad godziny jachcie na
pokładzie rufowym, bardzo niskim (co też widać na zdjęciach) stało
chłopiec. Jak to zwykle bywa dzieciak wymyślił sobie zabawę w łapanie
meduz do wiaderka. Wiaderko wypadło mu z ręki więc długo się nie
zastanawiając skoczył po nie trzymając się ręką drabinki a po 3
sekundach stał na pokładzie i łowił dalej. Widać autorzy
"Wojenno-morskich zwyczajów" mało mają do czynienia z młodzieżą i nie
wiedzą, że ci "mali dorośli" reagują impulsowo na swoje pomysły. Była
piękna słoneczna pogoda w odległości 1-2 metra trzech instruktorów. I
wiadomo, że nie nikt pozwoliliby na kąpiel, chłopak o tym wiedział i
postąpił "samodzielnie". Zatem nikt nikogo za burtą nie zgubił. Zresztą
wiele spraw w tym opisie bulwersuje swym zakłamaniem. Ale niedorzeczna
historia o dokuczliwych fałach bije wszystko na głowę. Gołym okiem
widać, że wypaliły się w umysłach autorów wątki sensacyjne i wymyślili
"stukające fałach". Panie Kapitanie, przecież to gołym okiem widać, że
cały tekst jest wielkim i niesprawiedliwym nadużyciem. Delfia ma tylko
jeden fał. Nie wydaje mi się by jedna linka mogła spędzać z oczu sen
kilkadziesiąt stóp oddalonego jachtu. Nie dajmy się zwariować.
Żeglarstwo to wszak właśnie dźwięk stukających fałów w portach i szumu
fal na morzu. Jeśli to komuś nie odpowiada i przeszkadza powinien oddać
się innej pasji a nie obrażać innych.
Nie ma sensu odnosić się do wszystkich pseudo rewelacji Pana Kotasa i
jego kolegi.
Kto wie, może kierowała nimi zawiść, że ich jacht odstaje jakością od
sąsiednich. Może kreują się na wzór wszelkich cnót. Może to z nudów albo
po prostu z chęci krytyki czegokolwiek, a skoro już nic się nie nawinęło
to skomponowali ten paszkwil.
Byłem i widziałem wszystko. Dlatego pojęcia nie mam dlaczego można
wypisywać takie
Pozostaje przestrzec cały żeglarski świat przed Burym Kocurem i jego
wyssanymi z palca
paszkwilami.
Panowie Kotas i jego kolega wykorzystują Pana forum i jego popularność
do bezkarnego szkalowania ludzi. Ale nie tylko, pozwalają oni sobie na
obrażanie naszej narodowej bandery, której mam nadzieję sami nie noszą i
Marynarki Wojennej RP. Gdyż żaden z opisanych jachtów ani nikt członków
załóg będących w zeszły weekend na Helu nie naruszył etykiety i dobrych
zwyczajów żeglarskich.
Zwaracam się zatem z prośbą do Pana Kapitana o bardziej krytyczne
podejście do tekstów tych autorów.
Z żeglarskim pozdrowieniem,
Piotr Moreno
s/y MusashiM
----------------------------------------------------
Po pierwsze nie pływam jachtem "Bury Kocur" tylko "Aliflanke", czy jest on zaniedbany trudno mi ocenić, staram się by był w jak najlepszym stanie, niestety nie stac mnie na jacht klasy "Musashiego".
Bury Kocur natomiast to nowy jacht, o którym, znając Włodka Ringa można powiedzieć wszystko tylko nie to, że jest zaniedbany. Kazdy kto "Burego Kocura" widział lub zna Włodka Ringa doskonale o tym wie.
Pan Piotr nie zauważył w swoich wywodach, że gdy przypłynął na Hel nie stał tam ani "Bury Kocur" ani "Aliflanke", nie zauważył, że później gdy przypłynęliśmy przy tej samej kei stał "Musashi" i 4 inne jachty. Nie zauważył, że nie pisałem niczego o etykiecie, stanie jachtów itd.
Panu Piotrowi mogły nie przeszkadzać fały trzech jachtów, jak również późniejsze "nocne Polaków rozmowy i spiewy", szczególnie, ze już go tam nie było, bo dużo wcześniej odpłynął. Wielu rzeczy Pan nie zauważył Panie Piotrze, a wiele zauważył chociaz ich nie było :) uwage o fałach zwróciłem jedynie jachtom Kotwicy oraz poprosiłem kolegów z jachtu "OAK" o podwiązanie fałów, co nie wywołało u nich złości czy oburzenia. Jakoś tak zupełnie bez agresji i złośliwości się odbyło, ale nie wie Pan tego, bo Pana tam nie było w tym czasie. Nikomu innemu na nic nie zwracałem uwagi, ani nie rozmawiałem o niczym innym.
Panie Piotrze, ja rozumiem chęć obrony Kolegów z Gdyni, ale może trzymajmy się faktów. Pana wieczorem i w nocy nie było na Helu tego dnia. Nie czepiam sie w moim tekscie ani sposobu sklarowania jachtów, ani zachowania załóg, ani jakości jachtów.
- czepiam się pozostawienia młodzieży bez opieki,
- czepiam się pozostawienia luźno wiszacych fałów, które hałasuja tłukąc o maszty,
- czepiam się hałasu o 3 nad ranem.
Mnie na prawdę mało obchodzi jak kto pływa i co robi u siebie na jachcie, jest mi to doskonale obojętne, pod jednym wszak warunkiem, że nie szkodzi mi swoim działaniem.
I tyle wyliczania podstawowych "nieścisłości" w tekscie Pana Piotra i wiarygodności jego spostrzeżeń.
Maciej Kotas
PS. zupełnie na marginesie. Wszędzie na świecie gdzie byłem pozostawienie tłukących fałów uważane jest za zachowanie karygodne.
Witaj Jurku,
od pana Piotra Adamczaka z biura prasowego Marynarki Wojennej otrzymalem
oficjalne stanowisko Osrodka Szkolenia Zeglarskiego Marynarki Wojennej w
sprawie wybrykow prowadzacych jachty ORP na Helu. Oswiadczenie jest
wpradzie nie podpisane i w zwiazku z tym pan Adamczak firmuje je chyba
swoim wlasnym nazwiskiem, ale obowiazek dziennikarski i SSI-owy kaze nam
to opublikowac. Obaj dobrze wiemy, ze prawda obiektywna nie istnieje.
Przypomina mi sie incydent ze szkolenia agentow wywiadu. Otwieraja sie
drzwi do sali wykladowej i wpada dwoch facetow. Otwieraja ogien do
prowadzacego zajecia kladac go trupem i znikaja. Na sali wsrod adeptow
konsternacja, po chwili prowadzacy zajecia wstaje, ociera "krew".
"Panowie wyjma karteczki i opisza, co tu sie wydarzylo. Ilosc
napastnikow i ich rysopisy, rodzaj broni, ilosc strzalow, przebieg
akcji." Panowie, a jakze, opisali, a wsrod 20 raportow KAZDY BYL INNY.
Ja pozostawiam bez komentarza i czytelnicy niech sami skomentuja.
Pozdrawiam serdecznie,
Marek
____________________________________
W nawiązaniu do artykułu zamieszczonego na portalu żagle.com przedstawiamy nasz punkt widzenia.
W dniu 19 września 2009 roku ok. godziny 16.00 trzy jachty s/y Gdynia, Reda
i Rumia (dwa pod banderą MW – jeden pod JKMW) wpłynęły do portu Hel. Jednostki zacumowały pomiędzy jachtami s/y MusashiM i s/y Bury Kocur . Rzeczywiście w miejscu tym było mało miejsca ale jednostki zacumowały sprawnie i bezpiecznie (choć nie odbyło się bez uszczypliwych uwag ze strony jachtu Bury Kocur). Załogi przystąpiły do wykonania klaru portowego. W tracie jego wykonywania jeden z załogantów nabierających wodę wiaderkiem (i przy okazji meduzy) ześlizgnął się z rufy i wpadł do wody. W krótkim czasie był już powrotem na pokładzie. Po sklarowaniu jednostek młodzież otrzymała czas wolny od swoich opiekunów (na każdym jachcie znajdował się opiekun). W trakcie czasu wolnego odwiedzili m.in. fokarium, poszli na rybę. Wieczorem mogli udać się na dyskotekę. Kontrolę nad czasem wolnym sprawowali opiekunowie. W tym czasie prowadzący jachty udali się do miasta. Po otrzymaniu informacji o wyjściu jachtu s/y MusashiM oraz że na jachtach w tym czasie przebywała część załogi ze sporym doświadczeniem żeglarskim pozwolono im na przesuniecie jachtów do przodu. Ok. 22.00 część młodzieży przebywała już na jachcie wraz z jednym z prowadzących oraz opiekunem. Ok. 23.00 przebywający na nabrzeżu kapitan został zaczepiony przez dwóch panów, którzy z pretensjami (i nie tylko) odnosili się do „grania” fałów. Jeden z nich poinformował, że wszedł na jachty i je podciągał (dziwna to jest praktyka wchodzenia na nie swoje jachty – nawet jeśli na nim nikogo nie ma). W momencie, gdy panowie zaczęli używać słów powszechnie uważanych za obelżywe kapitan jachtu szybko przerwał z nimi dyskusję. Panowie natomiast postraszyli go, że wszystko opiszą na swoim forum. Ok. 02.00 opiekunowie wrócili z resztą załóg, po drodze rozmawiając – nie odbyło się oczywiście bez uwag ze strony jachtu Bury Kocur na temat hałasowania. Młodzież z jednego z jachtów zwróciła się z prośbą do kapitana o zgodę na posiedzenie sobie jeszcze w kokpicie i porozmawianie – oczywiście uzyskali zgodę, ale już po paru minutach była kolejna uwaga na temat hałasowania.
Załogę jachtów stanowiła dolnośląska młodzież z Gimnazjum Wodnego o profilu żeglarskim, posiadająca uprawnienia żeglarskie, motorowodne i część z nich stopnie Młodszych Ratowników WOPR. Nie była więc to młodzież niedoświadczona. Opiekunowie byli także doświadczonymi żeglarsko osobami – dwóch kapitanów jachtowych oraz żeglarz jachtowy.
Jestem żeglarzem który nie był 19 września na Helu, ale staram się ze zrozumieniem czytać. Tekst Pana Kotasa jest kompletnie niewiarygodny i sprzeczny wewnętrznie. Sprostowania innych osób jeszcze bardziej podważają wiarygodność tego Pana. odniosę się po kolei do jego tekstu.
Jachty pewnie nie stawały razem dla kaprysu, ale pewnie z polecenia bosmana, albo dlatego, żeby młodzież była razem i łatwiej było ją nadzorować. „Nieporadne” manewry w wykonaniu zawodowych żeglarzy – sorry ale nie uwierzę. Być może były tak skomplikowane, że mniej wprawnym żeglarzom wydawały się nieporadne. Wypadnięcie harcerza (skąd wie , że harcerza, a ponoć ucznia świetnego gimnazjum żeglarskiego) przy manewrach , a przy myciu pokładu godzinę później robi subtelną różnicę.
Skąd oczekiwanie autora, że POlcdORP mieliby być na jachtach? Jak rozumiem Gimnazjum wynajęło onych POlcdORP do bezpiecznego przeprowadzenia jachtów na Hel, co się stało. Na lądzie opiekę nad uczniami sprawuje szkoła! Jeśli wysyłamy dzieci na obóz narciarski nikt nie oczekuje, że instruktor narciarstwa będzie opiekował się dziećmi w nocy w schronisku, od tego są opiekunowie uczniów. Szkoła w życiu nie puści uczniów bez opieki!
Ciągle pisze p. Kotas, że była opiekunka, więc skąd pretensje, o brak opieki. Jeśli dowódcy pozwolili, młodzieży przestawiać jachty, świadczy to tylko o tym, że musieli być wśród nich lub opiekunów doświadczeni żeglarze. Nie wyobrażam sobie by jakikolwiek żeglarz pozwalał przestawiać łodzie ludziom którym nie ufa! Widocznie mieli pełne zaufanie do nich. Z listu p. Moreno wynika, że wielu z nich brało udział w „Zlocie żaglowców”. Tam nie pływają laicy!
Najbardziej bawi mnie fragment o sklarowaniu jachtów. Na zdjęciach p. Kotasa widać, że jachty mają założone pokrowce na żagle, odbijacze, cumy, skoro chłopak wypadł za burtę przy myciu pokładu, tzn. że pokłady były myte, więc co było niesklarowane? Ponoć „walące o maszty fały”. Zastanówmy się nad sensem tego stwierdzenia. Liny idą w masztach.. Genue są na rolerach (fały nie mogą być nie wybrane), groty są w pokrowcach, znając takie jachty jestem przekonany, że żeby złożyć pokrowiec należy głowę żagla „złamać” do dołu przekładając fał za knagę na dole masztu, przy takiej operacji fał nie może być luźny! Można założyć, że ktoś popuścił fały, ale na tak nowoczesnych łódkach są knagi samozaciskowe, więc należy to odrzucić. Być może był to skrót myślowy tyczący lin w maszcie. Ale jakie są jeszcze liny? Spinakera nie ma, więc chyba tylko topenanta, ale na topenancie wiszą bomy, więc są wybrane! Jeśli są jeszcze jakieś „walące” liny to przypuszczam, że producent Delphi przewidział to i wyciszył maszt. Ponad to, jak dobrze pamiętam, ówczesny weekend był z wyjątkowo dobrą słoneczną pogodą, cała polska była pod wpływem wyżu, nie sądzę aby wówczas w nocy wiało więcej jak 3B. Trudno mi sobie wyobrazić , aby na jachcie pełnomorskim przy słabym wietrze fały stukały.
Pan Kotas pisze „przez dobrą godzinę biegałem po trzech jachtach, w czasie kiedy kilkoro harcerzy biegało po jachtach w poszukiwaniu krawatów, bosaków itp.” Na 3 jachtach wybierał fały przez godzinę? za pomocą bosaków i krawatów?! To musiało być widowisko!
Nie będę komentować faktu wchodzenia na obcy jacht, a nawet trzy, bez zgody Skippera w dodatku myszkowania po nich przeszło godzinę, świadczy to o podstawowym braku wiedzy o tak przywoływanej tu Etykiecie Żeglarskiej.
Na marginesie , ciekaw jestem co p.Kotas napisałby gdyby na jego jachcie obcy kręcili się przez godzinę…. .
Dzieci były ponoć bez opieki, a p. Kotasowi pomagała opiekunka i jeden Oficer był na pokładzie!
„POlcdORP wrócili na jachty (okręty?) około godziny 5 rano” . - czepiam się hałasu o 3 nad ranem pisze w innym miejscu, czyli kiedy wrócili?
W tej całej historii bardzo zastanawia mnie jedna sprawa, p.Kotas tak bardzo przejął się bezpieczeństwem młodzieży- dzieci w porcie, a wiedząc o domniemanej zakrapianej kolacji do 3 czy 5 rano, pozwolił na wypłynięcie w morze ?? Dlaczego nie zadzwonił na Policję aby zatrzymać jachty w porcie, Bezczynność p.K. w tym przypadku daję w wątpliwość prawdziwości całej tej historii i troski o bezpieczeństwo.
Dla mnie jest to bardzo nierzetelny tekst i szkoda, że na tak poważnej stronie się pojawił. Dla mnie z tego tekstu nauka jest jedna, pytając przez UKF bosmana przystani o zgodę na cumowanie najpierw spytam, czy stoją tam jachty "Bury Kocur" albo "Aliflanke", jeśli tak popłynę do innego portu, żeby nie narazić się na towarzystwo tak upierdliwych ludzi!
Bogusław Solski
GERWAZ