Jak to miło, kiedy ktoś daleko, czując się samotnym zagląda do naszego SSI. Kapitanowi Jarkowi Czyszkowi w dalekim Viareggio, podczas lektury zebrało się na wspomnienie. Potraktujcie je jako Opowieść Sylwestrową.
Za pół godziny północ, za pół godziny rok 2010. WSZYSTKIM CZYTELNIKOM SSI - 3 x D, czyli Dużo, Dobrego i Długo !
Żyjcie wiecznie!
d'Jorge
____________________________
Drogi Don Jorge,
los żeglarskiego najmity rzucił mnie tym razem na Gwiazdkę i Nowy Rok pod palmy. Siedzę sobie na Rivierze i czytam w Twoim okienku o postępach w odbudowie ZARUSKIEGO. Statku nieustająco bliskiemu memu sercu. Tak bliskiemu, , że serce nie pozwala mi na jakiekolwiek na ten temat komentarze.
Fragment króciutkiego tekstu sprzed lat;
__________________
Fot. Maciej Górecki
Wracaliśmy z Sztokholmu wyludnionym statkiem; dwu chłopców, dwoje jachtostopowiczów Rychu i ja. Po dwu czy trzech dobach dopadła nas NW siódemka, wszystkie żagle na masztach i prędkość w baksztagu do jedenastu węzłów, widoczność w deszczowych szkwałach na dwieście, trzysta metrów. Rychu bez przerwy gotował, to taki jego syndrom wytrzeźwienia kiedy musi dac upust rozpierającej go energii a jednocześnie jasno zdaje sobie sprawę że nie ma żadnej rzeczy za którą mógłby wziąć odpowiedzialność. Zamyka się wówczas w kuchni lub w kambuzie i z niczego tworzy piętrowe, wyszukane obiady.
Tego wieczoru para mieszana szwedzko-polsko-fińska (w dwu osobach) wyciągnęła do kolacji butelkę Stocka. Mesa oświetlona ciepłym światłem mosiężnych lampek, stół uginający się od jadła na śnieżnobiałym obrusie, nas czworo na kanapce, statek miękko kładący się na fali. Rychu donosi kolejne potrawy, butelka i bursztynowy płyn w wypolerowanych do przezroczystości absolutnej szklaneczkach. Jedna butelka na czworo dorosłych to zbyt mało by się upić, tym bardziej, że ja i Finka piliśmy wstrzemięźliwie, Rychu też ukontentował się jedną jedyną smakowaną powoli szklaneczką, po czym zwinął kolację razem z butelką i tym co tam w niej jeszcze zostało.
Po zmroku wyszedłem na ster, bo ktoś musiał sterować,chłopcy byli padnięci po całym dniu zapasów z morzem, Finka płynęła w roli pasażera a Rychu gotował.
Czarna rozwichrzona noc i tylko smugi deszczu zapalone poswiatą od lamp pozycyjnych, od czasu do czasu spieniona woda na zawietrznej. Odpaść nie można, bo to zaraz rufa, wyostrzyc też nie można, bo nie ma kto obsługiwać czegokolwiek, jedyne co można to tylko pędzić przez noc i przez morze, którego czerni nie widać bo czerń jest wszędzie i dokoła i w środku. Mokra deszczem i bryzgami piany. Drzwi nawigacyjnej zamknięte bo już poprzednio dwie fale weszły do środka zalewając i stół z mapami i kaskadami po schodach splywając do mesy.
W tym wszystkim odsuwa sie górna klapa zejściówki, w poświacie kompasowej lampki widzę najpierw butelke, potem zmierzwiona głowę Rysia, który mowi:
- statek,
macha ręką w kierunku nieokreślonym
- tam będzie statek,
Rychu widzi go na radarze w kabinie nawigacyjnej.Nic nie możemy zrobić nad jego wypatrywanie. Powierza mi butelkę do potrzymania i znika w mroku po nawietrznej w stronę kambuza. Wraca po chwili z dwoma kubkami, jednym pustym, drugim parującym żurkiem z grzaneczkami. Zabiera butelkę, daje mi żurek i robi użytek ze swego pustego kubka. Dalej wypatrujemy nic do siebie nie mówiac. Nie mogę rzucić okiem na radar, bo musiałbym puścić koło sterowe a tu jazda wymaga czujności i ustawicznego kręcenia w próbie wyczucia niewidocznej w czerni a znacznej baksztagowej fali. Po prostu trwamy.
Najpierw jest biała poświata po lewej burcie, potem rozmyte swiatła pokładowe, potem dopiero pomruk maszyny a potem znowu mokra czerń bez śladu życia.
Przeszedł może dwieście metrów obok, może bliżej i dalej gnaliśmy naprzód siebie.
Aż świt nas wyrzucił na stalowosiną gładką wodę z cienkim pasemkiem helskiej kosy na horyzoncie.
W nadchodzącym Nowym Roku moc żeglarskich wrażeń dla wszystkich. Stopy wody, silnych wiatrów, słonecznych wspomnień i morza, które można wziąć wprost w dłonie.
Jarek Czyszek