ZAJĄC JUŻ NIE SAMOTNY
Przypłynął na metę 1 lipca i po 3 dniach mamy wreszcie pierwszą korespondencję. Widać nasz "Gale" zdrowo baluje.  Nadszedł czas beztroski, ale jak długi ? Czas lizać rany "Holly" i przyłożyć się do odwrotu zanim zima nadejdzie.
Pozdrowienia od Komitetu Opieki nad SZnO, który wreszcie odetchnął.
Specjalne pozdrowienia z podziękowaniami Markowi Tereszewskiemu
Żyjcie wiecznie !
Don Jorge
____________________
 
Drogi Przyjacielu
Kolejny dzień na lądzie, a ja jakoś nie mogę się przystosować. Ląd to przypomnienie wszelkich możliwych kłopotów. I tak to mi się jawi – niezależnie od tych wszystkich wspaniałych ludzi, których spotkałem w związku z tym rejsem.
Miałem szansę, że wpłynę w sobotę koło północy. Podpłynąłem, zwinąłem żagle i uruchomiłem silnik.  Gdy włączyłem bieg rozległ się tylko niezbyt głośny zgrzyt i stałem w miejscu. Do tyłu to samo. Silnik pracował bez zarzutu, ale śruba nie obracała się. Postawiłem genuę i oddaliłem się. Zadzwoniłem do Krzyśka Putona, bo koło północy on zwykle jeszcze nie śpi. To on wynalazł w internecie, że w marinie stoi polski jacht "KATE" Marka Tereszewskiego. Dał mi numer telefonu do niego. Rano, gdzieś koło ósmej, zadzwoniłem, przedstawiłem problem: potrzebuję holu do mariny Praia. Reakcja była natychmiastowa – odpalam silnik i płynę. Dopiero później okazało się, że nie stoi w Praia, lecz w marinie po drugiej stronie wyspy i będzie za jakieś 3 godziny...
Wyobraź sobie tą sytuację: stoję we flaucie przed Ustką a jacht stojący w Darłówku deklaruje, że przypłynie aby mnie przyholować do portu. Ale Marek okazał się być jednym z tych wspaniałych ludzi, których spotkałem w związku z tym rejsem. Samotnie przypłynął z Lizbony na Azory. Jest członkiem SAJ-u i ma na koncie wiele ciekawych rejsów do miejsc raczej omijanych przez jachty.
Z milę przed mariną wypływa nam na spotkanie jeden z uczestników tych challenge. Miły gest. Marek świetnie podprowadza mnie do kei, gdzie cumę odbiera żeglarz, jak się okazało, z Austrii. Wkrótce zjawili się inni uczestnicy JAC; stoi jeszcze trzech: folkbot JESTER z żaglami dżonki, drugi folkbot "CHINA BLU" podobnie ożaglowany, Albin Vega "LIZZI G". Razem z moją "HOLLY" to cztery najmniejsze jachty stojące w tej marinie. Przychodzą wszyscy, niektórzy z żonami, które już do nich przyleciały. Zapraszają aby ich odwiedzić.
Wpierw jednak trzeba odwiedzić biuro mariny, bo Portugalczycy ponoć słyną z biurokracji. Fakt, wpisują jacht do jakiegoś komputerowego rejestru. Drukują dokument, który następnego dnia trzeba przedstawić Straży Granicznej i celnej. Dziś oni nie urzędują – jest przecież niedziela. Obie te instytucje reprezentował jeden człowiek – przyjął dokument, wprowadził do komputera i po formalnościach. A wszystko z uśmiechem, szczególnie gdy dowiadywali się, że jesteśmy z Polski.
Anglicy koniecznie chcieli robić spotkanie towarzyskie jeszcze w niedzielę, ale stanęło na poniedziałku. W kokpicie Albin Vegi zmieściło się 10 osób. Spokojnie, niewiele alkoholu. Kończyliśmy, gdy w Polsce zaczynało świtać. Aż krępujące było słuchanie ich wyrazów uznania dla faktu mojego dopłynięcia do mety. Wręcz padały stwierdzenia, że to najważniejsze wydarzenie w tej edycji JESTER.
Co do mojej kondycji to nie widzę żadnych negatywów. Nawet ląd nie chwiał się, gdy po rejsie schodziłem z jachtu. Obecnie jedyny ślad po rejsie to odciski na rękach, które powoli schodzą po myciu w słodkiej wodzie. No i niekiedy bolą nogi, bo po zaopatrzenie trzeba chodzić do marketu  na drugiej stronie miasta.
Pozdrawiam wszystkich, dzięki których pomocy mogłem tutaj dopłynąć.
Edward "Gale" Zając
------------------------------
Sobota 7 lica 2012 
Drogi Przyjacielu
Dni upływają szybko. Wpływając miałem zamiar stać tutaj nie dłużej niż 3-4 dni. Niestety, wygląda na to, że różne kłopoty są nierozerwalnie związane z tym rejsem. Marek przy pomocy kamery podwodnej stwierdził, że na śrubie nic nie ma, a po włączeniu biegu powoli obraca się. Doszliśmy do wniosku, że wystarczy przewiercić śrubę napędową z wałem i po skręceniu problem będzie załatwiony. A więc motorówka z mariny przeprowadza nas pod dźwig, "HOLLY" idzie do góry. Niestety, nasze przypuszczenia okazały się błędne. Sprowadzony mechanik stwierdza, że puścił simering, woda wypłukała olej i przekładnia posypała się. Naprawa tutaj niemożliwa, a raczej nieopłacalna ze względu na koszty. A więc "HOLLY" do wody i na holu wraca na poprzednie miejsce.
Pozostały dwa wyjścia: wracać bez silnika lub kupić i zainstalować na rufie jakiś używany przyczepny. Wyboru właściwie nie było i w rezultacie kupiłem Mercurego 3,3 KM. Mam też pantograf do niego. Zdaję sobie sprawę, że to tylko do manewrów portowych i to przy dobrej pogodzie. Na przelot do Anglii chyba schowam go do bakisty. Pomoc Marka jest tutaj nieoceniona.


Jeden dzień poświęciliśmy na wycieczkę  do Angra do Heroismo – mariny po drugiej stronie wyspy, gdzie stał jacht Marka gdy zadzwoniłem po pomoc. Marina ślicznie położona, podobnie ja i całe miasteczko. Jednak sklepu żeglarskiego brak. Coś z akcesoriów żeglarskich można kupić w jakimś sklepie dwa kilometry od mariny, ale tego nie sprawdzaliśmy.
Nasze 4 jachty z JESTER wypływają po niedzieli. Podobno w środę zawieje pomyślny wiatr. Teraz wieje z północy, a więc wypływanie nie ma sensu; halsowanie pod wiatr nie jest mocną stroną mojego jachciku. Robię spis prowiantu i powoli znoszę produkty kupowane w markecie dość odległym od mariny. Cała wycieczka mocno się przedłuża i prowiant zabrany z Polski już się kończy. Szkoda, bo tutaj trudno o produkty do których jestem przyzwyczajony. Zresztą, wbrew krążącym opiniom, jest tutaj jednak drożej niż w Polsce. Chyba jedynie wino jest dużo tańsze – w większych opakowaniach tańsze od innych napojów. No ale na samym winie nie pociągnę.
Przesyłam pozdrowienia
Edward
 
Komentarze
Gratulacje - sukces jest wielki Lechosław W. Napierała z dnia: 2012-07-07 12:01:00
Gratulacje Mariusz Wiącek z dnia: 2012-07-07 12:02:00