Nasz stały współpracownik Zbigniew Klimczak postanowił wsadzić kij w mrowisko. Efekt raczej go nie zadowoli. Znamy dwa tenisy: ziemny i stołowy. Wspólne słowo tenis, ale dość odległa problematyka. Tak jak żeglarstwo morskie i jeziorowe. Wielki "Zbieraj" mówi: "ma być bezpiecznie i miło", fundamentalną zasadą Izby Morskiej jest: "kapitan odpowiada absolutnie za wszystko", żona grozi mężowi: "jak zaraz nie wyprostujesz jachtu, to ja wysiadam", stary Don Jorge cedzi przez zęby: "o manewrach podyskutujemy po zacumowaniu", Krzyś Brykalski po kilku rejsach: "między młotem, a kowadłem". Nie, nie jestem zwolennikiem barbarzyńskich praktyk: "prawo pierwszej łyżki", "kapitan jest najdowcipniejszy" czy "kuk nie człowiek".
Żeglowanie morskie z rodziną, to naprawdę poważne wyzwanie. Z jednej strony panowie (przykładowo) Suszek, Ufnalski czy Tarczyński z żonami - z drugiej kilka znanych mi par, których małżeństwa w takich rejsach się rozsypały.
Never more ?
Drodzy Czytelnicy - to nie jest system "zero-jedynkowy", to nawet nie "256 odcieni szarości", ale poczytać i pomedytować można :-)
Byle nie dyskutować, bo i tak każdy pozostanie przy swoim :-)
Żyjcie wiecznie !
Don Jorge
------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Temat dotyka generalnie załogi, ale szczególnie dedykuje to załogom rodzinnym. Dlaczego - to proste. Z każdą przypadkową załogą rozstajemy się na kei, ale z rodziną wracamy do domu i „żeglujemy” dalej :-)
Jak nie popsuć rejsu
mała przestrzeń - duży problem ?
W tematyce morskiej czasami ten temat przewija się. Powstała nawet praca magisterska na ten temat. Problemy te istnieją również w żeglarstwie śródlądowym, ale są raczej przedmiotem żartów i kpin przy ogniskach niż tematem poważnych rozważań. W efekcie wiele rodzin i załóg koleżeńskich powraca co roku skłóconych, wściekłych na nieudane wakacje i stracone pieniądze. W mojej praktyce zetknąłem się z pewnym Stowarzyszeniem integracyjnym, organizującym też rejsy żeglarskie. Powiedziano mi o ich kłopotach, zadrażnieniach i często złym klimacie rejsu, co kłóciło się z jego założeniami. Zorganizowaliśmy spotkanie przedrejsowe, na którym wygłosiłem pogadankę o potencjalnych zagrożeniach, reagowaniu na wady kolegów i roli samego skippera w łagodzeniu lub eskalacji konfliktów. Po rejsie poinformowano mnie, że przebiegł on wspaniale, a szczególnie zaobserwowano zmiany w postępowaniu osób, które poprzednio dawały się załogom we znaki.
Zetknięcie różnych charakterów, sposobów reagowania na stresy na małej przestrzeni jachtu musi owocować konfliktami, rzecz w tym, aby nie stwarzać ku nim okazji, a jeśli się zdarzą - umiejętnie rozładowywać. Takie zadania stoją przed każdym członkiem załogi, a szczególnie przed skipperem, bo on ma je rozładowywać, a często, niestety, sam je generuje. Sir Francis Chichester, słynny żeglarz samotnik, zapytany czemu pływa samotnie odpowiedział; ponieważ nikt inny by ze mną nie wytrzymał. Coś jest więc na rzeczy. Żeglarstwo zmienia swoje oblicze. Przestaje być tylko formą szkolenia nowych żeglarzy, spektakularnych wyczynów samotników, a w coraz większym stopniu staje się jednym ze sposobów spędzania wolnego czasu. Zaczyna dominować pływanie rodzinne lub koleżeńskie. W rodzinnym pływaniu to rodzina jest też załogą, a problem polega na tym, że często żona czy dzieci nie są w stanie przyjąć skutków tego do wiadomości. Co gorsze, często nie rozumie właściwie swojej roli na jachcie Pan i Władca Rodziny, a przy okazji skipper lub odwrotnie. Często źródłem konfliktów jest przeniesienie układów domowych na jacht.
Złe nawyki zostawmy na kei
Na co dzień żyjemy i pracujemy obok siebie i albo nie dostrzegamy drobnych przywar kolegi, lub nie reagujemy na nie. Sytuacja może się zmienić całkowicie, jak stłoczymy się w kilku, na kilku metrach kwadratowych powierzchni jachtu. Drobne, niedostrzegalne do tej pory wady bliźniego zaczynają nas denerwować już po paru dniach. I często zapominamy, że nasze wady też są dostrzegane i oceniane. Pierwszy warunek powodzenia rejsu: zostawmy wady w domu i bądźmy wyrozumiali na wady innych – lub inaczej – zostawmy nasz egoizm na kei.
Do dobrych zasad należy wyjaśnianie takich spraw natychmiast a nie wtedy, gdy mocno nabrzmieją. Jedno jest absolutnie pewne, to jest nasz urlop i powinien być spędzony maksymalnie dobrze. Nasz, czyli każdego z członków załogi, obojętnie czy kolegów czy członków rodziny. Więc każdy musi w tym mieć swój udział, a największy - skipper.
W czasie rejsu każdy z członków załogi zmuszony jest przezwyciężyć wiele trudności, niewygód, pokonać wiele własnych słabości. Jeśli dopadnie nas sztorm, to trudności te rosną w zastraszającym tempie, a szczytowym ich nasileniem jest np. choroba morska. Jeśli dotknie to naszych najbliższych, możemy zapomnieć o następnym rejsie w ich gronie, ponieważ występowanie objawów choroby morskiej ma zasadniczy wpływ na nasze chęci żeglowania po morzu.
Źródła konfliktów
Jeśli na naszą podatność na chorobę morską nie mamy większego wpływu, z wyjątkiem umiejętności nie pakowania się w sztorm, to na pewno możemy próbować unikać innych przyczyn sytuacji stresowych na jachcie. A będzie ich sporo:
· przede wszystkim nieumiejętność współżycia w załodze
· nie branie udziału w życiu i pracy załogi
· niektóre cechy charakteru jak brak lub nadmiar poczucia humoru, brak tolerancji
· bałaganiarstwo, lenistwo
· brak kultury
· „niedbałe” traktowanie zasad higieny osobistej
· kiepskie żywienie
· palenie papierosów na jachcie – ostatnio nabiera szczególnego znaczenia i obarcza skipera dodatkowymi obowiązkami mediacyjnymi i dowódczymi
· alkohol, napój wyraźnie kojarzony z żeglarzami, bardzo często jest przedmiotem głośnych burd w portach i nie tylko, skierowanych przeciw innym, ale również pomiędzy załogą.
Można mnożyć źródła potencjalnych konfliktów, gdyż nawet różnice światopoglądowe czy wiekowe, na lądzie nie mające większego znaczenia, w warunkach stałego przebywania na ciasnej przestrzeni potrafią wystąpić z całą ostrością. To, co na śródlądziu jest śmieszne, niesmaczne, na morzu może być groźne w skutkach. Znaczenie relacji skipper – załoga (tu często rodzina) ma zasadnicze znaczenie przede wszystkim dla bezpieczeństwa, ale i dla ogólnej atmosfery rejsowej i porejsowej. Dąsy, animozje, kłótnie rodzinne na tle poleceń czy jego wymagań, to koniec rejsu. Tego i następnych. Z pewnością nie chcemy takiego obrotu sprawy, więc dobrze się zastanówmy nad tym tekstem i wyciągnijmy właściwe wnioski.
Rodzina staje się załogą
Podstawowym jest uzgodnienie, że na pokładzie, kiedy jacht jest w rejsie lub w czasie manewrów portowych, nie ma dzieci, ojca, żony, teściowej-/cia czy przyjaciela. Jest załoga i ten, który dowodzi jachtem, a załoga go słucha. Tego problemu nie sposób przecenić. Sam od lat pływam rodzinnie i coś o tym wiem. Pełny sukces na tym polu raczej wykluczony, ale przynajmniej spróbujmy. A więc żony, dzieci, przyjaciele, musicie zrozumieć, że są momenty, w których wasz tata, którego na lądzie nie słuchacie, jest w pewnych momentach „pierwszym po Bogu” i koniec. Przeczytanie poprzedniego zdania przez przesympatyczną Fokę (żeńska odmiana Morsa) stało się przedmiotem ostrej reprymendy z jej strony i postawienia zarzutu o antyfeminizm autora. Długo zastanawiałem się, jak mogłem założyć, że tylko męska część populacji skipperuje, kierując apele tylko do ich żon. Antyfeminizm odpada i to zdecydowanie, ponieważ mam liczne dowody na większą odpowiedzialność, wrażliwość i pracowitość u Pań oraz zupełny brak pospolitej chęci dominowania z racji swojej funkcji. Wynik moich przemyśleń jest następujący: nie kierowałem żadnych uwag i apeli do pań, ponieważ nie znane mi są wypadki nadużywania przez nie władzy. Znane mi są natomiast przykłady doskonałej umiejętności łagodzenia obyczajów w razie konfliktów na pokładzie. Panowie, bierzcie przykład z Pań.
Rola skippera w łagodzeniu obyczajów na jachcie
Cechy wrodzone lub nabyte mogą posłużyć do zażegnania konfliktu wśród załogi lub same mogą stać się przyczyną konfliktów. Wielu skipperom odpowiada ta funkcja i związane z tym przywileje, wręcz potrafią się tym upajać. Nie zawsze śmieszne czapeczki ze złocieniami są tylko przejawem snobizmu. Staje się to wręcz niebezpieczne, jeśli wiąże się z wysokim, niekoniecznie słusznym, dobrym mniemaniem o sobie lub autorytarną osobowością. Od dobrego skippera oczekujemy, że będzie opanowany, szczególnie w sytuacjach stresowych, będzie miał wysokie kwalifikacje i doświadczenie żeglarskie. Że potrafi wyegzekwować niezbędną dyscyplinę i wykonanie swoich poleceń w sposób zawsze taktowny. To niezwykle wysokie wymagania, ba - to wręcz ideał, ale tu apel do naszej „rodzinnej” załogi. To od Was bardzo dużo zależy, ponieważ to Wy macie możliwości sprowokowania go do niegodnych zachowań.
Rola załogi w ograniczaniu konfliktów
Skipper jest tu najważniejszą osobą, ale to od Was zależy ograniczenie obszarów możliwych konfliktów. Jeśli on potraktuje swoją rolę w kategoriach również przeżywania przyjemności, a nie tylko rządzenia, a Wy trochę zapomnicie o przyjemności, oddając czasami pierwszeństwo posłuszeństwu, to sukces murowany. W świetle przepisów morskich ma on z góry przyznane prawo racji, ale w warunkach żeglugi rodzinnej w czasie wakacji, ten właśnie przywilej wkurza Waszą rodzinę, czyż nie? Dla dobra sprawy lepiej więc, aby on nie korzystał często z tego przywileju, a swoje plany i obowiązki realizował poprzez osobisty przykład, perswazję, a głównie był czujnym i stosował profilaktykę. Lepiej likwidować sytuacje konfliktowe w zarodku niż gasić nabrzmiały konflikt.
Czy ktoś jeszcze zazdrości skipperowi jego funkcji i władzy? Biedak musi doprowadzić rejs bezpiecznie do końca, musi dopilnować, aby nastrój był doskonały, a załoga wesoła, nakarmiona i nieprzepracowana, jacht czysty i zadbany. Przecież to drobiazg, jak myślą niektórzy. A więc kochana rodzino, załogo – miej litość i wspomóż go! To gwarancja, że za rok ponownie spotkacie się na jakimś pięknym rejsie.
Zbigniew Klimczak
Lat temu trzy, przyjaciele namówili mnie na poprowadzenie im stażu pływowego. Piękny poranek na Helgolandzie. Dzielnie walczę z kołem i manetką po raz kolejny rozpinając tratwę, bo oczywiście pierwsi wychodzić chcą ci, którzy stoją przy kei. Sami przecież przed chwilą wracali na to miejsce przy okazji poprzedniej takiej akcji. Musimy się dogadać z innymi, kiedy kto chce wychodzić i stanąć z głową. Te moje wewnętrzne rozważania, w chwili spokojnego dryfu, nim je wcieliłem w życie, przerywa
dochodząca z dziobu wymiana zdań, która weszła na stałe do mojego kanonu morskich opowieści.
Skiper poprzedzającego nas jachtu pyta mojego załoganta stojącego na dziobie:
- Kiedy wychodzicie?
- Nie wiem, jak kapitan zdecyduje.
- A... a jakiej jesteście narodowości?
- Polacy.
- A... my Holendrzy. U nas decyzja kapitana to dopiero początek dyskusji!
------------------------------------
Komentarz bardziej do tekstu niż do tytułu.
Wszystkie stresy załogowe skończyły się dla mnie wraz z końcem ery pływań "klubowych". Tak się szczęśliwie trafia, że od tej pory udaje mi się pływać w gronie przyjaciół, tych znanych i tych przypadkowych, którzy potrafią znaleźć się w tych klimatach. Rzecz nieco odmiennie miała się z rodziną. Moja żona, po kilku doświadczeniach bałtyckich, powiedziała "never more", zdecydowanie z powodu choroby morskiej. Po kilku latach usilnych namów, trochę dla świętego w domu
spokoju, trochę z ciekawości co my też tam robimy puszczeni samopas, zdecydowała się na wyprawę na Adriatyk. Od tego czasu, a było różnie, od cykad na kotwicy po 50 węzłowe szkwały, do dziś mi nie może wybaczyć "czemu nie powiedziałem, że to takie fajne" Teraz to ja nie mam spokoju - dlaczego już styczeń a my nie wiemy gdzie płyniemy! Może to jest kwestia stopniowego "wejścia w temat";, może północny servival na początek był moim błędem, może trzeba było zacząć od
Jeziora i Zalewu, może zapomniał wół...
Nie wiem na czym to polega, ale nie miałem nigdy problemu z rodziną w załodze. Ani żona, ani syn, ani córki (choć jedna powiedziała "never more" i konsekwentnie się tego trzyma) na pokładzie nie stanowią dla mnie problemu, ani sami, ani w zestawieniu z innymi. Wydaje mi się, że kluczem do wszystkiego jest dystans do samego siebie i pokora względem środowiska w którym żeglujemy. Admiralskie lampasy i złote epolety są dla mnie gwarancją porażki.
Żyj wiecznie
Paweł Zaremba
Drogi Jerzy i Koledzy żeglarze - wprost przeciwnie!