WREDNOŚĆ ANONIMOWA
Natychmiast, kiedy w doniesieniach agencji prasowych pojawiła się straszna wiadomość o śmieci 4 żeglarzy i spalonym jachcie, kiedy nic jeszcze nie było wiadomo o okolicznościach tragicznego wypadku na Cieplicówce - w internecie od razu pojawiły się "komentarze". Objawili się nie tylko "jasnowidzący eksperci", ale i wyjątkowo wredni ludzie - ferujący absurdalne, tendencyjne wyroki - oczywiście anonimowo.
Na przykład taki komentarz:
ie wiem jakie doświadczenie i uprawnienia miał sterujący, ale ewidentnie to był jego błąd. Wiele wypadków na wodzie jest pokłosiem ustawy podpisanej przez prezydenta Lecha Kaczyńskiego umożliwiającej pływanie na jednostkach do 7,5 metra długości bez patentu żeglarskiego i elementarnej wiedzy o bezpieczeństwie na wodzie! " wzburzył mnie ogromnie.Internetowi bywalcy pewnie już zidentyfikowali kto to jest ów "Czupur 13".
Proponuję nie podawać mu ręki. Tak dla przykładu.
Żyjcie wiecznie !
Don Jorge
Nie zgadzam się z sugestią Mistrza dotyczącą nie podawanie ręki.
Moja propozycja:
1. Zidentyfikować
2. Wziąć dziesięć złotych
3. Zaprowadzić do weterynarza na uśpienie
Howgh!
Drogi Jorge,
Kanaliom trzeba dawać odpór i to natychmiast !
Takie jest moje zdanie.
Wszak „milczenie oznacza zgodę”.
Z mieleckiej kei,
Bogdan Kiebzak
Po pierwsze to co mnie się nie podoba w wpisie anonima Czupur 13, to jest „maskowanie” niewiedzy. Co jest błędem według mnie. Po pierwsze: Nie wiem jakie uprawnienia mieli żeglarze, ale to ich błąd. Skąd autor komentarza tak kategorycznie stwierdza błąd żeglarzy? Może to była awaria sprzętu który zdryfował jacht w kierunku nieoznakowanej linii energetycznej.
Druga moja uwaga to tekstu to jest taka czy autor ma dane na temat skali wypadków jakie spowodowali żeglarze na śródlądziu pływając jachtami do 7,5 bez patentu. Bo określenie Wiele wypadków na wodzie jest pokłosiem ustawy podpisanej przez prezydenta Lecha Kaczyńskiego umożliwiającej pływanie na jednostkach do 7,5 metra długości bez patentu żeglarskiego i elementarnej wiedzy o bezpieczeństwie na wodzie! Jest czystą demagogią . Czyli odpowiadając metodą Znaczy Kapitana - bloger nie wiedział, ale powiedział. Tekst jest ewidentnie głupi, a ktoś chciał zaznaczyć swoje zdanie na ten temat.
Ja napisałbym ripostę temu znawcy tematu wypadków w poniższy sposób:
przed wprowadzeniem „bezpatencia” to wszytkie wypadki na wodzie były dziełem patentowanych żeglarzy sterników i kapitanów co wykazuje w swojej książce „Mądry Żeglarz po szkodzie” Władysław R. Dąbrowski.
Natomiast to co mnie osobiście o wiele bardziej zbulwersowało i zmusiło do uaktywnienia to „riposta” Tadeusza Lisa o zaprowadzeniu autora tego tekstu do weterynarza. Wybacz drogi Don Jorge że Czupur 13 nie domagał się jakiś wielkich sankcji tylko w taki, a nie inny sposób zaznaczył głos w dyskusji zapominając przy tym iż „głupiec wydaje się mędrcem kiedy milczy”. Natomiast Tadeusz moim zdaniem dorównał tym razem autorowi w poziomie - chcąc go zaprowadzić do weterynarza na uśpienie.
Pozostaję z szacunkiem ,
Mariusz Wiącek „Pod Żaglami Leliwy”
Czyli - nasz Kolega żeglarz i jego Zaloga odpłynęli w najdłuższy rejs po niebieskim ocanie.
Jeżeli może w ogóle istnieć jakolwiek pociecha, to może nią tylko być świadomość, że żeglarze umarli bez cierpień, natychmiast, szybciej niż mgnienie oka.
Wszystko inne było później, kiedy oni już nie żyli.– szum gwaltownego pożaru, dym, huk upadającego masztu, skwierczenie płonącego laminatu i syk wody w zetknięciu z szalejącym ogniem.
Nasuwa się pytanie, czy ktoś ponosi odpowiedzialność za tę tragedię.
Nie mnie sądzić ani oceniać sternika łodzi, bo on już stanął przed innym sądem, ale to nie zastępuje kilku naturalnych pytań, dotyczących okoliczności dramatu.
Tu sprawa jest dość prosta - linia należy do kogoś, najprawdopodobniej do miejscowego zakładu energetycznego i jako czynny obiekt musi spełniać wszelkie normy bezpieczeństwa.
Rzeka jest objęta czyimś nadzorem, pewnie jest to wlaściwy terytorialnie zarząd dróg wodnych.
Po pierwsze – czy nieszczęsna linia elektryczna była prawidłowo zbudowana oraz czy była eksploatowana zgodnie z obowiązującymi normami, zwłaszcza - normami bezpieczeństwa ?
Czy w pobliżu linii energetycznej znajdowaly się stosowne tablice ostrzegawcze, konieczne zważywszy że przewody znajdują się stosunkowo nisko i ryzyko dotknięcia masztem łodzi jest wielkie ?
Czy tablice ostrzegawcze były widoczne od strony wody, czy były czytelne oraz czy np. roślinność nie utrudniała zauważenia tych znaków ?
Czy nad rzeką, gdzie nastąpił wypadek, znajdują sie odpowiednie znaki ostrzegające o niebezpieczeństwie ?
Kiedy rodziny ofiar katastrofy pozbierają się po szoku, mogą wystąpić o odszkodowanie za zaniedbania, o ile takowe miały miejsce.
Ale mimo to - ciężko na duszy.
Żyj wiecznie !
tom”
----------------
Fakt, że okoliczni mieszkańcy wiedzą, że jest tam niebezpiecznie, niczego nie tłumaczy, bo drogi służą nie tylko dla okolicznym mieszkańcom.
------------------------
Zapewne Tomaszowi Piaseckiemu chodziło o "śródlądowe drogi wodne" gdy pisał o "szlaku żeglownym".
W świetle obowiązujących w Polsce przepisów błędem jest zakładanie że istnieje zakaz żeglugi poza śródlądowymi drogami wodnymi. Bo nie istnieje - I CAŁE SZCZĘŚCIE!
Śródlądowe drogi wodne są to ściśle określone wody, na których "możliwy jest przewóz osób i towarów statkami żeglugi śródlądowej"
http://isap.sejm.gov.pl/DetailsServlet?id=WDU20011151229
http://isap.sejm.gov.pl/DetailsServlet?id=WDU20010050043
Szczerze mówiąc - byłem tak bardzo pod wrażeniem tego tragicznego wypadku, że pisząc komentarz do bulwersującej wypowiedzi anonima - nie zastanawiałem się nad takimi sprawami jak status prawny cieku wodnego, gdzie doszło do katastrofy.
Ponieważ Wojtek Bartoszyński wrócił do tej sprawy – odpowiadam.
Nie chodziło mi środlądową drogę wodną w rozumieniu kodeksowym. Miałem na myśli zupełnie inną kwestię, chociaż naturalnie z żeglowaniem związaną.
Nie zakładałem że obowiązują, ani nie postulowałem, w związku z wypadkiem, wprowadzania ipso facto zakazów żeglugi. Niby to, co wówczas napisalem, jest oczywiste ale jak widać wątpliwości „co autor mial na myśli” istnieją.
Sedno sprawy nie dotyczy kwestii, czy wolno żeglować poza drogami wodnymi, ani czy jest to całe szczęście, czy nie – ale tylko i wyłącznie tego, czy w danym miejscu zrobiono wszystko aby usunąć zagrożenie.
Uważam, że moja teza jest jasna: skoro było niebezpiecznie - zainteresowane strony powinny zrobić wszystko, aby zagrożenie zlikwidować. Może nawet - zakazać żeglugi, obojętne jachtem, pontonem czy pychówką, skoro mogła się ona wiązać z jakimkolwiek niebezpieczeństwem. Jeżeli były wątpliwości czy linię SN lub odpowiednie znaki ostrzegawcze widać - lepiej było czasowo zakazać żeglugi w tym miejscu do czasu zrobienia stosownych zabezpieczeń. Jeśli było trzeba – włącznie z mechanicznym zamknięciem dostępu, w postaci choćby bonów.
Przy tej okazji warto zwrócić uwagę na fakt, że żyjemy w „dobie procedur”, gdzie wiele rzeczy - dawniej trakowanych jako składniki sztuki wykonywania zawodu (np. lekarza, czy budowniczego, itp.) – dziś ulega opisowi i kodyfikacji.
Energetyka jest tu dziedziną godną zwrócenia uwagi – przecież nawet zwykły słup linii SN stojący na polu jest oznaczony ze wszystkich stron tabliczkami: „Baczność !”, ”Wysokie napięcie!” !, a klamry do wchodzenia - zaczynają się dopiero dobre parę metrów nad ziemią. Podobnie, każde pomieszczenie czy budynek transformatora nosi podobne oznaczenia, chociaż pozornie, cóż szkodziłoby, że ktoś dotknie metalowych drzwi stacji.
Odchodząc od wielkich zagrożeń – nawet świeżo umyte posadzki – oznacza się dziś tabliczkami ”Uwaga ! Śliska podłoga”.
Jest to zasada „dmuchania na zimne”, która przy analizie ryzyk i zagrożeń wydaje się być bezdyskusyjna. Niestety - na Cieplicówce coś poszło inaczej.
Tomasz