Jak już pisałem w komentarzach do bieżacych "esemesowych" raportów z sylwestrowego rejsu s/y Hoorn - o gustach nie chcieli dyskutować już starożytni Rzymianie. Nie przeszkadzało mi to jednak w tytułowaniu uczestników rejsu -"masochistami". Kolejne doświadczenia wykazują, że żeglowanie zimowe, nawet tak ciepłą jak obecna pora roku nie jest takie proste. I tym razem Kopenhaga nie została zdobyta. Pocieszono się Karlskroną. Nie mogę przeboleć, że Kapitan nie wydał obiadu na cześc Konsul Honorowej RP w Karlskronie - Pani Magdaleny Kurczewskiej-Svensson. A gdyby tak jeszcze zaprosić mera tego pięknego miasta? Powtarzam - mozna było pokazać, że choc jachtów u nas malutko, malutko, to jacy twardzi są ci polscy żeglarze i żeglarka (patrz foto). Z tejże fotki wynika niestety, że młody kapitan zaniedbał zabrania w rejs białego obrusu, granatowej marynarki, białej koszuli i granatowego krawata. Kapitan musi być przygotowany na wszystko. Zupełnie jak dziewczyny u Boya Żeleńskiego ("... nie znacie dnia ani godziny"). Doradzam pakowanie próżniowe. Poniżej sprawozdanie Włodka Ringa, bardziej znanego jako "Kocur" vel "Bury Kocur".
Nie żeglowałem zimą, ale pomagałem wygramolić się z jachtu "Aurora" dzielnemu Czerwionce. To mi dało dużo do myślenia. Witałem natomiast przed laty Nowy Rok pod... lodem Jeziora Ostrzyckiego. Też dziwne upodobanie :-)
Żyjcie wiecznie
Don Jorge
____________________
Relacja z Sylwestrowego rejsu „masochistów”
Koncepcja rejsu urodziła się kilka lat temu, kiedy to grono znajomych a obecnych SIZ-owców postanowiło na sylwestra popłynąć do Kopenhagi. Jak się potem okazało hasło „Kopenhaga” jest w kontekście tego rejsu Sylwestrowego dalekim marzeniem jego uczestników. Tegoroczny rejs rozpoczął się jeszcze w Pucku, kiedy to „Zwierzak” czyli Piotr Wiśniewski rzucił hasło „Sylwester- Kopenhaga”.
Jakie było kryterium przyjmowania przez "Zwierzaka" zgłoszeń nie wiem ale zostałem przez Piotra zaproszony na rejs. Początkowo do propozycji tej podszedłem „nieufnie”... Rejs w grudniu po Bałtyku ? - Taki sobie pomysł... Niemniej 26 grudnia, w drugi dzień Świąt Bożego Narodzenia wsiedliśmy w Warszawie z Piotrem w auto i pojechaliśmy do Gdańska, do Klubu Neptun, gdzie cumuje s/y „Hoorn”.
Kapitan s/y "HOORN" - Piotr "Zwierzak" Wiśniewski w nawigacyjnej
Po drodze wpadliśmy w Elblągu do Włodka Radwana na wspaniałe śledzie i już ok. 3.00 w nocy mustrowaliśmy się na „Hoorna”.
Po drodze okazało się, iż przed wypłynięciem jest na jachcie sporo do zrobienia od zakupów żywieniowych począwszy, poprzez kupno paliwa i gazu do naprawy wymiennika ciepła na silniku skończywszy.
Pierwszy punkt programu wziął na siebie Maciek Sobolewski, jak się później okazało nasz wspaniały kuk i meteorolog w jednej osobie.
My natomiast z Piotrem naprawialiśmy rzeczony wymiennik, bez którego rejs niestety nie odbyłby się. Nie będę opisywał naszych kilometrów po Trójmieście w poszukiwaniu złączki, która pasowałaby do starego wymiennika rodem z Volvo niemniej koniec końcem znaleziony całkiem przypadkiem sympatyczny tokarz za 50 zł złączkę taką nam dotoczył, wymiennik został założony a motor odpalony.
Na wszelkich tych zakupach oraz naprawach zszedł nam cały dzień 27 grudnia. W tym czasie dotarła do nas i skompletowała się pozostała część załogi. Okazało się, iż płyniemy w siedem osób wraz z kapitanem. Następnego dnia czyli 28 grudnia ok. południa udało się nam po wykonaniu multum czynności jachtowych wypłynąć z "Neptuna".
Odprawę graniczną zrobiliśmy w Górkach Zachodnich, gdzie okazało się, iż jedynym orężem żołnierza Wojsk Ochrony Pogranicza do walki z niesfornymi żeglarzami był ... długopis. Nie komputer, nie maszyna do pisania ale długopis. I tymże długopisem szlachetny nasz wojak przez prawie bite dwie godziny sporządzał listę siedmiu osób naszej załogi. Chwała Zwierzakowi, że wziął od człowieka ksero jego pracy co przydało się później w Szwecji.
Niemniej już po około dwóch godzinach stania na kei jak „wały korbowe” udało się opuścić ziemię naszą ojczystą i obraliśmy kurs na Hel. Po drodze okazało się, iż wiatr jednak wieje a fala łódką buja i pierwsza część załogi poszła składać daninę władcy naszych wód. Niemniej tuż przed samym Helem wspólnym wysiłkiem załogi upichciliśmy obiad i kotlety schabowe wraz z ziemniakami wspomogły nas przed dalszymi trudami. Podzieliliśmy się na trzy dwu osobowe wachty co mimo wstępnych deklaracji pływania bezwachtowego było jednak dobrym pomysłem
Kursem naszym była oczywiście Kopenhaga natomiast okazała się ona być dokładnie pod NW wiatr, który w sile 6 – 8 B trzymał się dzielnie do samych brzegów Bornholmu. Wyspę osiągnęliśmy po ok. 40 godzinach mokrego, na żaglach oraz motorze, orania pod wiatr i falę. W tym czasie zmoczyć zdążyliśmy chyba wszystko co było do zmoczenia a co nadawało się do założenia podczas siedzenia na wachcie. Schnąć oczywiście nic nie chciało bo co można wysuszyć na Bałtyku w grudniu, na jachcie bez ogrzewania, w temp 2- 6 st. C będąc prawie cały czas zalewanym przez falę na dodatek siedząc a właściwie śpiąc cały czas w kabinie w atmosferze skrajnej wilgotności ...
Po osiągnięciu Bornholmu odpaliliśmy, odrobinę umęczeni, ogrzewanie katalityczne oraz posiadane farelki co dało nam nieznany od dwóch dni komfort ciepła. Na miejscu okazało się, iż miejscowy hafenmaister zwolnił nas z jakichkolwiek opłat portowych a miejscowy prysznic posiadał nieograniczone ilości gorącej wody do kąpieli. Ponieważ rejs nasz prowadzić miał nas jednak dalej próbowaliśmy jeszcze tej samej nocy wyjść w dalszą podróż niemniej morze przyjęło nas sporą falą i uczciwą „ósemką” w pysk a stary silnik Hoorna (Mercedes D200) po trzech godzinach wytężonej pracy na naprawdę wysokich obrotach odmówił dalszej współpracy wyrzuciwszy z siebie część oleju spod uszczelki miski olejowej. Przy okazji okazało się, iż ponieważ możliwość ustawienia kąta pracy łopat śruby napędowej w tamtych warunkach było iluzją a olej w pompach hydraulicznych napędu powoli, na skutek przegrzewania się, tracił lepkość postanowiliśmy więc oddać Neptunowi co Boskie i wróciliśmy do Nexo.
Tam w bardzo miłej i przesympatycznej atmosferze powitaliśmy Nowy Rok strzelając w Sylwestra w niebo stare i przeterminowane flary. Następnego dnia odespawszy poprzednią noc postanowiliśmy popłynąć do Karlskrony, gdzie autor niniejszego miał okazje spotkać się z córką. Trasę do Szwecji pokonaliśmy ostrym, lewym bajdewindem i już po ok. 24 godz. cumowaliśmy w porcie wewnątrz miasta. Dopływając do portu i wpływając w szkiery otrzymaliśmy niespodziewaną asystę miejscowego kutra Coast Guardu, którego bardzo mili przedstawiciele kwadrans później odwiedzili nas wykonując swoje czynności zawodowe.
Godzinę później odwiedzili nas także policjanci tym razem sprawdzając paszporty. Byliśmy praktycznie jedynymi użytkownikami portu jachtowego i do dyspozycji otrzymaliśmy nielimitowany prąd. Podczas trochę przymusowego, dwudniowego postoju w Karlskronie zwiedziliśmy Muzeum Morskie, Muzeum Regionalne, sporą część miasta, zakupiliśmy brakujące nam frykasy spożywcze a na końcu tuż przed wypłynięciem poszliśmy na basen i saunę za 45 sek/os. Temat frykasów był bardzo istotny jako, że Maciej, nasz czołowy meteorolog okazał się być świetnym kukiem i raczył On nas w każdej możliwej chwili swymi możliwościami.
I tak np. na jeden z obiadów była golonka po bawarsku z ziemniakami i świetną sałatką oraz pysznym owocowym deserem.
Natomiast trzeci i ostatni fragment rejsu rozpoczęliśmy także w nocy, gdyż jak pokładowy nasz meteorolog stwierdził a informacje SMS-owe z kraju od Jurka Kulińskiego (dziękujemy) to potwierdzały tegoż dnia miała nastąpić odkrętka wiatru z NW na wiatr bardziej N co umożliwiło nam „zjazd” do kraju półwiatrem i baksztagiem. Osobiście sądzę, iż najbardziej emocjonalne fragmenty rejsu do nocne przeloty przez trasy statków i kutrów rybackich, z których jeden czy dwa nie do końca chciały zauważyć naszą obecność a w jednym przypadku już świeciliśmy po sterówce szperaczem w nadzieji, że ktoś nas jednak dojrzy.
Rejs zakończyliśmy 06 stycznia po południu w macierzystym porcie HOORNA w „Neptunie” gdzie powitano nas racą dymną i wieczornym drinkiem, w klubowej sali kominkowej przy palącym się ogniu . Całość wyprawy była naprawdę świetną przygodą i niezapomnianym przeżyciem za co wielkie podziękowanie dla „Zwierzaka”. A czemu rejs „masochistów” ? Bo mam jednak wrażenie, iż nie patrzono na nas ani w Nexo ani w Karskronie jak na normalnych ....
Pzdr.
Kocur
Jak w tytule!!!
przestraszyłem się nieco tym zapowiadanym sztormem 10 B...
Myślałem, że w tym towarzystwie tylko ja jestem wariat (co prawda z innego powodu ;-) ...)
Trzymajcie się!!! :-)))
Robert
Gratuluję rejsu, chociaż dla mnie to za zimno i za tłoczno ... no i awarii za dużo. Coś w tym jednak jest, że chociaż u nas jachtów niewiele, to lubimy popływać w warunkach trudniejszych, gdy żeglarze innych nacji już tylko wspominają minione rejsy.
Życzę osiągnięcia Kopenhagi w przyszłego Sylwestra - chociaż w tym wypadku samo płynięcie jest ważniejsze od osiągnięcia założonego celu.
Edward Zając
A Seweryn (Andrzej, aktor) powiedzial dziś w radiowej dwójce: We Francji ktokolwiek, kiedykolwiek i gdziekolwiek może uczyć kogokolwiek czegokolwiek. Czy nie uważacie, że powoli zbliżamy się do stanu gdy na czymkolwiek, kiedykolwiek i z kimkolwiek będziemy mogli żeglować dokądkolwiek zechcemy pod warunkiem, że będziemy mieć jakąkolwiek koncepcję jak to robić... jak Zwierzak.
Zazdroszczę Wam!
Nie ulega wątpliwości, że Zwierzak (vel Piotr Wiśniewski) ma swoją koncepcję żeglowania, którą konsekwentnie i z powodzeniem realizuje. To znaczy pływa dokąd chce i dokąd oczy poniosą.
Zwierzak również jest jedyną osobą, która konsekwentnie od 2000 roku rokrocznie płynie jachtem na Sylwestra do Kopenhagi. Przyczynkarsko tylko, bez żadnej polemiki; w pierwszy znany mi rejs sylwestrowy popłynął pod koniec lat dziewięćdziesiątych s/y Joseph Conrad. O ile mi wiadomo był to rejs do Ronne na Bornholmie. Był też czas kiedy w podobne rejsy, może nie Sylwestrowe, ale mocno zimowe, pływała po Bałtyku Zjawa IV. Natomiast Kopenhagę jako cel rejsu zimowego wymyśliłem w 2000 roku organizując rejs na Zaruskim do... Karlskrony. Kapitanował wówczas Norbert Achtelik, a Kopenhaga wydawała mi się dostatecznie atrakcyjnym miejscem by zwabić na morze i na pokład Zaruskiego wystarczającą do opłaty rejsu ilość osób. Pamiętam, że wyszliśmy w morze 29 grudnia, w piątek, w trzynastoosobowym składzie. Następnego roku powtórzyłem imprezę, tym razem trafiając Zaruskim na Sylwestra do Neksoe. Oczywiście rejs również był organizowany pod hasłem na Kopenhagę. Tradycja została zaszczepiona i odtąd w zasadzie wszyscy już płyną w Sylwestra do Kopenhagi. Tak naprawdę to trafia tam chyba tylko Zawisza Czarny, ze względu na moc silnika, a i to nie za każdym razem. Najbliżej Kopenhagi był kiedyś Tomek Chodnik na Solarisie, któremu się udało wymanewrować wyjatkowo tego roku wredne sztormy, ale coś tam zdaje się przeważyły względy towarzyskie, spotkanie z innym jachtem i skończyło się (jak zwykle) w Neksoe.
Te dwa pierwsze rejsy, które wymyśliłem i w których brałem udział to były równie fajne imprezy jak i pewnie potem następne pływania, ale nigdy nie wiązałem tego z SIZem. Po prostu internet był wdzięcznym medium do porozumienia i szukania ewntualnych chętnych do popłynięcia. Rzeczywiście część przyszłej załogi dowiadywała się o imprezie poprzez pl.rec.zeglarswo. Wówczas była to luźna grupa ludzi, którzy lubili sobie pogadać na newsach o żeglowaniu a hasło SIZ nie miało tego ideologicznego wydźwięku jak to jest dzisiaj.
Pozdrowienia - Jarek Czyszek
Wracajac z Karlskrony wymyslilismy wespół wzespół, że przyszłoroczny rejs sylwestrowy trzeba zaplanowac do ... Nexo.
I wtedy jest szansa na Kopenhagę ...
Pzdr
Kocur
:-)
Powodzenia, stopy wody, wiatrów umiarkowanych, temperatur nie za niskich. Niewykluczone, że może w końcu się uda, każdy sposób, bele skuteczny, jest dobry.
Pozdrowienia - Jarek Czyszek
"w pierwszy znany mi rejs sylwestrowy popłynął pod koniec lat dziewięćdziesiątych s/y Joseph Conrad. O ile mi wiadomo był to rejs do Ronne na Bornholmie."
Nie dopłynęliśmy wtedy do Ronne bo nawet tam nie zmierzaliśmy. Poprzez porty na N Bornholmu dotarliśmy do Hammerhavn gdzie dopłynęliśmy w sylwestra. Rozpoczynający się 2000 rok przywitaliśmy w ruinach zamku... przeterminowane, ręczne, czerwone pochodnie robiły niesamowite wrażenie odpalone pośród starych murów. Wyjątkowo niezwykle wyglądało to z zewnątrz gdy ze starych ruin, przez każdy otwór wydobywały się snopy czerwonego światła.
pozdrawiam
Łukasz Szot
A propo's gotowości kapitana i stroju galowego w sylwestrowym rejsie.
Przy organizacji milenijnego rejsu na Zaruskim stanąłem w pewnym momencie pod ścianą kiedy już część załogi przybyła na statek a dwu patentowanych kapitanów w ostatniej chwili wycofało swoje uczestnictwo. Sam nie mogłem wówczas jeszcze Zaruskiego prowadzić bo patent miałem cokolwiek za niski. Jedyną nadzieją było telefoniczne ściągnięcie kogoś chętnego. Był to 28 grudnia rano i siedzieliśmy z Rysiem Herrmannem w nieprzytulnej i zimnej kanciapie lokowskiego hangaru w Jastarni. Przez pojedyńczą i pękniętą szybę okna do środka wdzierał się lodowaty wiatr, który jednocześnie urządzał sobie drobna zamieć snieżną na zewnątrz. Nasze nastroje były mniej więcej o tej samej temperaturze. Rychu zadzwonił do Norberta Achtelika i widziałem jak twarz mu się momentalnie ożywia i powoli zaczyna jaśnieć. - Zgodził się, jeszcze tylko musi z małżonką ustalić. To do mnie zasłaniając dłonią mikrofon telefonu. Potem w słuchawkę. - Co? Znowu zasłonił mikrofon. - Pyta się czy ma wziąć garnitur... Popatrzyliśmy razem na krajobraz za wstrząsaną podmuchami szybką. - Ty, lepiej weź zapasowe kalesony, garnitur to by było cokolwiek przestrzelone...
Pozdrowienia - Jarek