BAŁTYK - SKAGEN, GOTEBORG, ANHOLT, KOPENHAGA

Jako fanatyczny admirator naszego wspólnego, ciekawego morza - którego brzegi zamieszkują narody kulturalne, cywilizowane, przyjazne i pracowite (z wyjątkiem jednego, który nawet w piśmie zamiast normalnych liter posługuje się bukwami) - z wielką przyjemnoscią zamieszczam kolejną relację z bałtyckiego rejsu.

Pisze młody (rówieśnik moich wnuczat) zeglarz Michał Przybylski. Przyjemnie mi jest czytać, że zachwyca się tym co mnie zachwycało w ubiegłym stuleciu.

Żeglujcie do Skandynawii.

Naprawdę warto !

Tym razem do kamizelek zachęca Was Michał.

Żyjcie wiecznie !

Don Jorge

---------------------------------------


Drogi Jerzy.
Jako cichy czytelnik Twojego SSI od dobrych 4 lat pomyślałem, że może czas się nieco zaktywizować.
Ponieważ się nie znamy osobiście (chociaż na któryś targach się minęliśmy), 3 słowa o mnie – Nazywam się Michał Przybylski, lat 27, pływam 25 lat (dzięki kochani rodzice), świadomie i samodzielnie 10, a dzięki Twojemu SSI i książkom 4 moje kapitańskie rejsy morskie już za mną.

Wprawdzie po morzu to jachty czarterowe, ale mazursko pływam na jachcie taty, więc idea pływania armatorskiego, na tym co się ma, bardzo jest mi bliska.
A teraz konkretniej – może zainteresuje Ciebie następujący news + mały poradnik:
Niedawno wróciliśmy z rejsu z Niemiec do Skagen i z powrotem.
Trzy tematy które chciałbym poruszyć:
- Przenośny odbiornik AIS na jachty czarterowe i nie tylko (co jak i za ile)
- Jak mapy Navionics'a na komórkę uratowały nam jacht (prawdopodobnie)
- Ogólnie o rejsie, ponowna ocena firmy Mola-yachting (był news po majówce), inne refleksje.
To też taki news, który mówi, że młodzi też lubią Bałtyk, chcą po nim pływać, starają się nie powielać stereotypów polskich załóg.

Odbiornik AIS – tanio, mobilnie i dobrze
W planach był rejs z Niemiec do Skagen. Rzut oka na
www.marinetraffic.com oraz przywołanie wspomnień z rejsu z 2005 roku. Nie ma dwóch zdań, to nie Chorwacja, AIS by się przydał. Wymagania – ma być niedrogo, mobilnie (jachty czarterowe), wejście USB do laptopa. I oczywiście ma dobrze odbierać. Jak się okazuje, da się. Da się kupić nawet w Polsce, ale ceny odstraszają. Na szczęście na rejs zabiera się kolega z UK. Rynek żeglarski w Zjednoczonym Królestwie to jednak inny świat. W ciągu 5 minut Kuba znajduje najtańszą ofertę z żeglarskiego sklepu internetowego, jednego z wielu (!).
Kupiłem taki zestaw: 180 GBP (930 pln) [jest dostępna wersja w wyjściem NMEA]
http://www.mesltd.co.uk/digital-yacht-ais100-receiver-p-13054.html
http://www.mesltd.co.uk/shakespeare-heliflex-version-with-cable-plug-p-11176.html
(jeśli nie chcesz bezpośrednich linków do sklepów, mogę podesłać do strony producenta)
Jest też dostępna antena z wbudowanym odbiornikiem oraz kablem USB (5m), ale czytałem negatywne opinie, poza tym jest droższa.
Taka jak tu:
http://www.mesltd.co.uk/digital-yacht-uais-smart-sensor-p-13372.html
Tutaj jest tradycyjne urządzenie w obudowie do montażu oraz antena z kablem 20 metrów. Wydaje mi się to lepszym rozwiązaniem – 20 metrów kabla wystarcza na podwieszenie anteny pod salingiem i poprowadzenie okrężną drogą do stołu nawigacyjnego. Poza tym zawsze jest druga antena UKF, w razie awarii masztu można przepiąć do UKFki.

Przy montażu najwięcej czasu zabiera przemyślenie drogi dla kabla, potem kilkanaście opasek zaciskowych, trochę szarej taśmy i mamy kabel przy nawigacji.
Na naszej Bavarii 38 było to tak: antena przyczepiona na flaglince pod lewym salingiem na opaski zaciskowe, linka idzie do podwięzi wantowej, obok fałów pod owiewkę, przez górny luk kabiny rufowej (jest pod owiewką, nie trzeba zamykać go całkiem i łamać żył kabla) do nawigacji.
Sam odbiornik zamocowałem na dwustronną taśmę do ścianki przy stole nawigacyjnym.
Wystarczy podłączyć antenę, zainstalować drivery na komputerze (dołączona płyta CD), podłączyć kabel USB, dodać nowe połączenie w OpenCPN (używam tego programu), wpisać poprawny Baud-rate (za instrukcją do OpenCPN) i... i tyle. Wszystko działa. Urządzenie jest zasilane z portu USB w komputerze.
Antena pod salingiem zbierała na ponad 10 Mm, zawsze pokazywała statki, których jeszcze nie widzieliśmy.
W przypadku mocowania do flaglinki warto zabezpieczyć bardzo solidnie kabel od anteny – pierwszego dnia złapałem się za linkę i wyrwałem kabel. Na szczęście udało się to szybko naprawić. Dlatego, tak jak na zdjęciu, linka jest przymocowana do wanty.

O korzyściach z posiadania takiego systemu, nawet samego odbiornika, nie muszę chyba pisać. Dodam, że OpenCPN wylicza automatycznie CPA (kiedy i gdzie będziemy najbliżej danego statku). Podaje nazwę, kurs, prędkość i pozycję statku. Jeśli musimy się komunikować z danym statkiem nie musimy zgadywać „ship near position...”, wywołujemy go po nazwie... Ileż szybciej i nie ma mowy o pomyłce.

Żeby było jasne – pod żadnym pozorem nie zwalnia to z obserwacji i wizualnego potwierdzenia tej gry komputerowej pod pokładem, ale przy przecinaniu średnio jednej ruty dziennie (taka trasa), urządzenie jest nieocenione.

Na swój jacht wolałbym kupić transreceiver, ale jeśli to za duży koszt, to taki zestaw też będzie dobry.
Wiadomo, prawie 1000 PLN to nie jest mało, ale za taką poprawę bezpieczeństwa wydaje się to umiarkowana kwota.


O tym jak nawigacja z komórki uratowała jacht (prawdopodobnie)
W tym roku pływaliśmy przy pomocy takich map jak:
- Chartplotter przy kole (mapy od firmy czarterowej)
- Mapy morskie na laptopie (no nie najnowsze, przyznaje)
Ponieważ na laptopie nie najnowsze, Navionics na komórkę zakupiony, telefon na rzepy do nawigacji przymocowany.
- Papierowe mapy niemieckie dość nowe
- Locje/podejścia/plany portów z tych map.
Chciałoby się powiedzieć – wystarczająco.

Podchodzimy do Skagen, ciemno już.
Sprawdzam wcześniej podejście – locja z map papierowych. Wygląda tak samo jak w OpenCPN: Chartplotter przy kole – to samo.
OK, płyniemy. Jednak kompletnie nie możemy odnaleźć światełek, wygląda to inaczej. Ale przecież wszystkie mapy pokazują tak samo, a jesteśmy idealnie na podejściu, jednak się coś nie zgadza. Idziemy powoli, ja z lornetką, głos mojego Pierwszego z nawigacji ratuje sytuacje – zobacz na Navionics'a. Podejście jest zupełnie inne, bo... rozbudowują główki portu. Płynęliśmy prosto na usypywany falochron. (zdjęcie)
I aż głupio się przyznać, to była jedyna mapa którą miałem i nie sprawdziłem.
Nic się nie stało a na błędach trzeba się uczyć – nie ufajmy, że firma czarterowa da nam aktualne mapy. Navionics na komórki kosztuje ok 30 Euro za rok aktualizacji na dany region. Dużo? Dużo by kosztowało wyciągnięcie jachtu z wody...
I najważniejsze – nie zgadzają się światełka – zatrzymaj się, wróć!
Od tego momentu już potwierdzałem wszystko z... komórką. I ma to zalety – ma w bazie np. wodne stacje benzynowe, ceny paliw, pokazuje pływy oraz prognozę pogody.

Aplikacja jest dostępna na iOS (Apple) oraz Android. Sam program jest darmowy, mapy dokupuje się w aplikacji.
Ciekawostka – w mapie „Morze Bałtyckie” są też mapy Wielkich Jezior Mazurskich (batymetryczne). Jest tam kilka błędów, ale większość mielizn jest na swoim miejscu.

Ogólny opis rejsu, firmy czarterowej
Tak czytam SSI, opisy polskich portów, Hel, Władek, teraz Puck i chyba to dobra decyzja o braniu jachtów z niemieckiego wybrzeża...

Jacht to Bavaria 38 z mola-yachting.de. Drugi raz czarterowałem od nich jacht, niestety tym razem kilka wpadek zaliczyli. (port Breege)
Jacht z roku 2008, ogólnie OK, ale jak się okazało w trakcie rejsu: czyszczenie drewna w kokpicie to dla Moli obca sprawa – żeby teak tak zarósł glonami to trzeba się postarać – na szczęście 30 minut pracy dla nas i było pięknie.
Akumulator hotelowy – wyładowanie od 12.8V do 11.9V zajmowało systemom nawigacyjnym jakieś 3 godziny. 140Ah, chyba kilka lat temu. (sam chartplotter, echo, log, wind, UKF i malutki netbook). Akumulator do śmieci, ale jak to sprawdzić przed wypłynięciem, jak jacht stał pusty i ładowanie dopiero my włączyliśmy?
Pierwszego dnia skręciłem 3 szuflady i dwie lampki, bo odpadały.
Dostaliśmy prawie pustą butlę z gazem (no nie sprawdziłem, wierzyć mi się nie chciało)
Pod koniec padł wiatromierz, ale w sumie to cud, że działał w ogóle, połączenia za instrumentami nawigacyjnymi były takie, że aż zrobiłem zdjęcie...
Nie wiem jak bardzo trzeba zaniedbać jacht, żeby po 6 latach takie rzeczy tam były.
Trzeba brać nowsze jacht od moli, ale nowsze takie brzydkie...

Poza tym to same plusy. Jachty tańsze niż w Polsce, dużo większy wybór, dobry dojazd, ceny w Lidlu obok niższe niż w Warszawie. I stamtąd bliżej do ładnych, czystych i miłych portów.
Sam odbiór jachtu przebiega szybko i przyjemnie, pan mówi po angielsku oraz kilka słów po polsku. Bez problemów.
Potwierdzam cenę parkingu – 4 Euro za dobę za auto.
Cena diesla na wodnej stacji w Breege zastraszająca – ponad 1,9E za litr, warto zatankować do pełna wcześniej i tylko dolać przed zdaniem jachtu.
A, w cenie czarteru nie ma butli z gazem – dostaniecie ją na jacht, ale za każdą zużytą trzeba zapłacić po rejsie 15 Euro.

Trasa dość intensywna, ale tak miało być:
Breege – Helsingor – Anholt – Skagen – Goteborg – Kopenhaga – Malmo – Breege.

Z Breege wypływamy w niedzielę rano. Czekają nas 3 godziny wyjścia z zatoki na silniku, idealny czas na śniadanie, zapoznanie się z jachtem. Pogoda piękna, upał, tylko gdzie ten zapowiedziany wiatr? Na morzu witamy Matkę Morze (vide „Szaman Morski”), stawiamy żagle. Po 3 godzinach okazuje się, że akumulator pada, wieje tyle co nic a silnik trzeba i tak odpalić. Trochę na żaglach, sporo na silniku, nad ranem wpływamy pod most łączący Zelandię ze Szwecją. Widzę go drugi raz, ale wrażenie robi zawsze takie samo. Do Helsingoru cały czas nabijamy motogodziny, wieje nic i prosto z kursu. Samo szukanie miejsca w porcie to dobry kurs manewrowy na silniku – zdjęcie. Stajemy na miejscu, które można zarezerwować przez internet. Rezerwujemy je po fakcie u Hafenmajstra na komputerze. Płacimy kilka koron więcej, ale mamy dobre miejsce. Następnym razem zarezerwuję wcześniej.
Na wyspę Anholt ruszamy we wtorek. Wieje, gaśnie, rozwiewa się. A na trasie dwie ruty. Jedna w nocy, druga nad ranem. Do portu wpływamy jak wszyscy wypływają – rano. Idealnie, mamy wolne miejsce. Popołudniu nie ma tak łatwo – staje się do burty innych. Sama wyspa jest niesamowita – to największa pustynia w tej części Europy. Jest piękna plaża, zupełnie jak w Polsce. Woda jest niesamowicie czysta. Kąpiemy się. Pod wieczór port żyje, ludzie grillują, spacerują, pełen wypoczynek. Gra zespół w knajpie. Milknie jednak przed 2300, a mimo iż wszyscy wokoło mają drinki, nie ma wrzasków, krzyków. My też idziemy wcześnie spać, rano ma być dobry wiatr, będziemy szybciej w Skagen. Pobudka skoro świt. Faktycznie, wieje dobre 6'B z W. Szybkie śniadanie i na wodę. Przy wyspie jest dość płytko (max 10 metrów), fala jest więc spora. Żeby ominąć płyciznę jedziemy na kawałku grota i dieslu bardzo ostro, potem odpadamy i zaczyna się jazda. Silnik precz, jacht w sporym przechyle leci jak oszalały. Bryzgi piany lecą spod burt. Wychodzi słońce. Taka idealna, żeglarska pogoda, jakiej sobie życzymy.
Do Skagen docieramy po zmroku, mijając kilkanaście statków na kotwicy na redzie. Przekonujemy się o wartości aktualnych map (wyżej). W porcie miejsc along-side brak, trzeba stanąć rufą do kei na kotwicy (brak bojek, mooringów, Ybomów).
Pijemy szklaneczkę rumu za „szczęśliwe ocalenie” i idziemy spać. Dość atrakcji na dziś.
Rano odsypiamy, zwiedzamy Skagen, przestawiamy się – kotwica puściła, wreszcie popołudniu wychodzimy na morze.
Prognoza jest dobra, do Goteborgu blisko, robimy więc mały wypad na Skagerrak. Witamy Drugą Matkę Morze, oglądamy linię, gdzie wody Północnego łączą się z Bałtykiem, odwracamy się o 180' i płyniemy do Szwecji. Prognoza okazuje się warta niewiele, wiatr odkręca i wieje prosto z Goteborga! Rozwiewa się do dobrych 6', w nocy przecięcie ruty (na żaglach i silniku przez moment lecimy 8kn), rano fala miewa pod 2 metry, jest pouczająco. Sprawdzam czy da się umyć w kingstonie dziobowym. Udaje się, chociaż trwało to długo.
Wejście w szkier już blisko, tym razem sprawdzamy podejście kilka razy. Masa żaglówek, wąskie tory, a promy pływają często. Puszczamy dużą Stenę. Przypomina się ten żart: „Kapitanie, tam jest statek, blisko – Jak blisko? - No ma ładne firanki w oknach.”
Po kilku godzinach stajemy w marinie w centrum Goteborga.
Kochana Szwecja, czyste prysznice, ładna marina, mooringi, prąd, woda, internet. Wszystko w cenie. Miasto jak miasto, ładne, ale mnie nie urzekło.
Następnego dnia wczesnym popołudniem uciekamy do Kopenhagi. Zgodnie z planem prawie dwie doby na morzu przed nami.
Uciekamy przed jedną burzą, oglądamy drugą grzmiącą nad lądem (zdjęcie), uciekamy przed trzecią, wpływamy w czwartą.
W takim deszczu dawno nie byłem – stałem za sterem może półtorej godziny w pełnym sztormiaku (całkiem niezłym myślałem) – mam mokrą nie tylko bluzę, ale i koszulkę. Kapie z nich dosłownie woda! Na szczęście dla mnie przyszła zmiana, na szczęście dla nich właśnie przestało padać i wyszło słońce.
Wieczorem widzimy znowu Helsingor, przepływamy dla odmiany blisko Helsingborgu. Światła miasta, samochody, my na wodzie. Pięknie.
Ponad 100 Mm i udaje się przypłynąć dokładnie o czasie – musimy być w Kopenhadze bardzo rano żeby znaleźć miejsce w porcie blisko Syrenki. Inne porty są daleko od centrum. Taktyka zdaje egzamin. Zajmujemy jedno z trzech wolnych miejsc.
Bardzo lubię Kopenhagę, to miasto ma klimat. Idziemy się przejść i obejrzeć wystawę w muzeum Carlsberga (rzeźby i obrazy, nie piwo :) ).
Następnego dnia ruszamy popołudniu do Malmo. Ma wiać z W 2-3, idealnie na naszego genakera. Niestety, prognoza znowu pokazuje ile jest warta – wieje prosto z E 1-2. No cóż.
Wieczorem stajemy w nowej marinie w Malmo pośród nowych bloków. Idealne miejsce do mieszkania dla żeglarza. Trzymać jacht dosłownie pod swoim balkonem.
Wieczorem nastroje kiepskie – to nasz ostatni port, rano ruszamy do Breege oddać łódkę.
Ponownie przepływamy pod mostem, i za trzecim razem robi ogromne wrażenie (pisałem to już, ale naprawdę!). Cały czas nawigujemy tak, aby unikać statków (ogromny ruch), spotykamy "Zawiszę Czarnego", nie możemy podpłynąć bliżej właśnie przez jedno cargo.
Ostatnia noc na morzu – ruta z Kilonii. Znów doceniamy AIS. W piątek ok 1500 dopływamy do Breege. Rejs się skończył... Za rok będzie kolejny!
-----------------------------------------------

Legenda do zdjęcia "opis rejsu.jpg"
Od lewego górnego rogu:
1. Trasa rejsu
2. Most nad Sundem
3. Szukanie miejsca w Helsingorze
4. Wyspa Anholt
5. Nocna burza
6. Marina w Goteborgu
7. Stara dzielnica robotnicza Kopenhagi
8. Kanał w Kopenhadze
9. Turning Torso w Malmo
10. Marina w Malmo

"ais.jpg" - Przykładowy screen z komputera nawigacyjnego + mocowanie anteny na flaglince
"Skagen_stare_i_nowe_podejscie" - Obie mapy stara i nowa obok siebie.

Pozdrawiam serdecznie,
Michał Przybylski
------------------------------------------
P.S. Drogi Jerzy – nie przestawaj proszę pisać o kamizelkach. Kiedy wieje i buja to sam instynkt podpowiada, że trzeba ją mieć. Kiedy wieje nic i świeci słońce ciężko o ten imperatyw. Miejmy więc z tyłu głowy Twoje słowa, zwłaszcza w dobrej pogodzie.
Twoje apele mają dobry skutek – od kilku sezonów używam pneumatyka i na Mazurach (co pewnie wzbudza śmiech u innych). W tym roku mój tata też się przekonał i kupił. Nawet nie chodzi o to, że często pływamy solo, a jacht ma blokadę rumpla. W końcu jeziora to też woda, często głęboka.


Komentarze
czy Michał czytał taki oto news ? Wojtek Bartoszyński z dnia: 2014-08-24 21:07:00
o linkach Jerzy Kuliński z dnia: 2014-08-25 07:45:00
zaprzestali produkcji Michał Przybylski z dnia: 2014-08-25 11:30:00