Michał Kozłowski to przećwiczył, a więc dzisiaj garść cennych uwag praktyka. Michał wymienia kwestie ważne i niby drobiazgi. Drobiazgów nie należy lekceważyć, jako, że napewno znacie powiedzenie o statku, który zatonął bo zapałki nie lezały na swoim miejscu.
Tematowi przystosowania jachtu śródladowego poświeciłem przed laty chyba połowę objętości mojego antypodręcznika. Dlatego cieszy mnie zgodność poglądów z Michałem. Z wszystkich rad Michała chciałbym zwrócić uwagę szczególnie na jedną: na konstrukcję steru i jego "zawiasów", bo to co obserwuję na przystaniach Mikołajek, Gizycka czy Iławy to niestety ponury "śmiech na sali".
Michałowi dziękuję i przymilam się o ciąg dalszy
Żyjcie wiecznie !
Don Jorge
------------------------------
Coraz częściej słyszymy o rejsach morskich jachtami mieczowymi. Były już relacje z pokładów Tang, Tesów, Antil, Astrów i Sasanek, a będą kolejne.
Często spotykam się z pytaniami co dodać albo zmienić w jachtach mazurskich, aby bezpiecznie wypłynąć na Bałtyk. Jeśli zaskoczy nas burza na morzu to na ucieczkę do brzegu może być za późno. Jacht i załoga zostaną wtedy przetestowane. Załoga jeśli ma obawy na Śniardwach lepiej niech zostanie na Mazurach. Najbardziej wrażliwe na awarie są chyba stery i maszty. Warto aby płetwa sterowa mogła być zablokowana w pozycji opuszczonej, knagi wypinające dobre są na Mazury. Luzy urządzenia sterowego to pewna awaria.
SASANKA 660 w szkierach - to na zachętę
.
Wieszaki steru muszą być pancerne. Płetwy sterowe stosowałem dłuższe niż typowe. Silnik niestety bywa najczęściej na pantografie. Koniecznie z zewnętrznym zbiornikiem paliwa bo dolać benzyny na fali się nie uda. Na dużej fali bezpieczniejsze są żagle od silnika. Takielunek prowizorek nie toleruje. Szybkie refowanie z kokpitu jest niezbędne. Warto mieć też drugi ref. Oświetlenie nawigacyjne jest niezbędne bo zawsze istnieje ryzyko że rejs dzienny się przedłuży. Nawet w dzień deszcz lub mgła mogą wymusić zapalenie świateł. Światło podsalingowe przy pracach z żaglami w nocy też bywa przydatne, zapalenie go na chwilę bardzo zwiększa widoczność jachtu. Warto mieć drugi akumulator i instalację do ładowania z brzegu z przejściówką okrągłą. Ewentualne zgłoszenia do bosmanatów wejść/wyjść można dokonać komórką ale ukaefka umożliwi nasłuch i prognozy pogody . Echosondy przydatne są też na słodkich wodach więc wiele jachtów je ma. Echosondy z gps dadzą kolejne wygodne narzędzie do nawigacji. Skrzynki mieczowe zazwyczaj są bardzo solidne i ryzyko uszkodzenia stukającym mieczem to fikcja. Konstrukcja miecza musi to wytrzymać, a z tym już bywa różnie. Wierzch skrzynki mieczowej musi być uszczelniony a w śródlądowych nieraz są robione jakieś rewizje. Szprycbuda daje osłonę przed bryzgami i jest godna polecenia.
Przejścia burtowe odpływów muszą być z zaworami, zawory warto zamykać przy mocniejszym wietrze. Jeśli jacht się wywróci ma w środku duży bąbel powietrza. Będzie pływał jeśli to powietrze nie ucieknie przez zlewy. Jakaś sprawna pompa zęzowa by się przydała. Kuchenka na kardanie trochę ułatwia gotowanie ale przy większej fali nawet nalanie wody do szklanki to wyczyn. Dzisiejsi producenci jachtów zapominają o poręczach na kabinie, we wnętrzu i przy schodach, warto uzupełnić ten brak. Knagi cumownicze lepiej mieć większe bo oprócz cum trzeba szpringi zmieścić. Prześpicie podczas sztormu ze dwie noce w porcie to będziecie umieli cumować ze szpringami. Warto na śródokręciu dodać dodatkowe knagi. Pilnowanie fałów aby nie stukały też szybko wejdzie w nawyk, na śródlądziu bywa z tym różnie.
Kompas z podświetleniem będzie przydatny. Warto dodać pasy zamykające otwarty kokpit od rufy. Flagsztok z banderą jest obowiązkowy. Pod prawym salingiem wieszamy banderki krajów odwiedzanych więc warto mieć tam flaglinki. Zapięte szelki z wąsem są ważniejsze od kapoków. Często pływamy w dwie osoby i przy dłuższych etapach śpimy na zmianę więc wypadnięcie to śmierć. Przed wyjściem w morze często chodziłem na spacer na główki, przynajmniej zaskoczenia nie było.
Jachty mieczowe mają sporo zalet: łatwiej przewozić na lawecie, można połączyć rejs morski z rzekami, nawet w zatłoczonych portach znajdzie się miejsce, mozliwość odwiedzania małych portów, możliwość kładzenia masztu, małe zanurzenie pozwoli dobić w szkierach,.
Mają też niestety wady: ryzyko wywrotki, silniki przyczepne, kłopot z gotowaniem w rejsie, męczące długie przeloty, konieczność nocowań w portach. Najbardziej mi dokuczał na Bałtyku brak ognisk i biwaków na dziko.
Przydatne drobiazgi: szelki z wąsami dla całej załogi, reflektor radarowy, mapy papierowe, locje J. Kulińskiego, róg mgłowy, dodatkowe cumy fi12, więcej odbijaczy, drugie koło ratunkowe z liną, wiatromierz, pirotechnika, zapas czasu. Jachty warto opróżnić z krzesełek, stolików turystycznych i wielu innych drobiazgów.
Do zobaczenia na Bałtyku
Michał
-----------------------------------------------------------
AMORTYZATORY - fotografia do komentarza "Burego Kocura" (poniżej)
---------------------------------------------------------------------
ASTER kilowy - fotografia do komentarza Marka Kaczorowskiego
Myślę, że warto przypomnieć dwa artykuły Tadeusza Lisa na temat silnika benzynowego – stale powtarzają się pytania w tych sprawach:
http://www.kulinski.navsim.pl/art.php?id=1937&page=0
D'J
---------------------
PS. Gdyby w/w link się nie otwierał automatycznie - kopiujcie adres i wstawiajcie do okienka "otwórz"
Poniżej trzy - na szybko napisane - uwagi do newsa Michała dotyczącego pływania mieczówką po Bałtyku.
1. Radio VHF - Michał pisze: "Ewentualne zgłoszenia do bosmanatów wejść/wyjść można dokonać komórką ale ukaefka umożliwi nasłuch i prognozy pogody"
Michał - pozwolisz, że nie zgodzę sie z Tobą bo widzę, że nie jesteś przekonany do konieczności posiadania STACJONARNEGO radia VHF.
Bywa mowa o tym dziesiątki razy ale z uporem powtórzę raz jeszcze - radio STACJONARNE VHF to Twoje BEZPIECZEŃSTWO i możliwość wezwania POMOCY czego doświadczyłem osobiście w tym roku na Zatoce i co opisywałem na forum a co - dzięki sprawnej pomocy Pana Bosmana Helu powiadomionego za pośrednictwem tegoż właśnie radia VHF - skończyło sie dobrze...
Dlatego uważam, że mniej istotne są problemy z gotowaniem, brak kuchenki na kardanie i dziesiątki innych małych - istotnych wprawdzie - rzeczy ale STACJONARNE radio VHF z TOPOWĄ anteną na jachcie morskim być MUSI !!!
Do tego oczywiście jakaś umiejętność jego obsługi trochę wyższa niż "mobilki - jak tam ścieżka do gdańska" ;-)) ...
Ktoś powie - komórka lub "ręczniak" mi wystarczy.
Więc odpowiadam mu - NIE WYSTARCZY - tyle, że wiedzy tej nabywamy zwykle w sytuacji krytycznej, kiedy posiadany ręczniak (lub komórka) to za mało.
Posiadanie SRC jest też po to aby poznać jednak zasady, procedury i specyfikę używania tego zakresu częstotliwości.
Warto dodatkowo mieć obok radia powieszony WIELKI napis (to nie żart) - "Kanał 16 służy TYLKO do wywoływania" oraz zaznajomić wszystkich na pokładzie z zasadami obsługi radia i procedurami nawiązywania łączności.
2. Piszesz Michale: "Prześpicie podczas sztormu ze dwie noce w porcie to będziecie umieli cumować ze szpringami".
Dodaj do tego jeszcze zalecane posiadanie na KAŻDEJ cumie i szpringu amortyzatorów gumowych.
Na "Burym Kocurze" mam 6 stałych - przygotowanych w bakiście do szybkiego użycia - cum i szpringów rożnej długości zakończonych stałymi, dużymi pętlami oraz dużymi karabińczykami 150 mm - dwie krótkie 3 metrowe, dwie średnie 5 metrowe i dwie długie 15 metrowe - wszystkie średnicy 18 mm (!!!) i wszystkie z długimi, 400 mm, gumowymi amortyzatorami do wymiaru cumy 18 mm.
Amortyzatory takie to spokojny sen w nocy, brak szarpania jachtu każdą wchodzącą do portu falą a w skrajnych przypadkach - nie pozrywane cumy i nie wyrwane knagi. O korzystaniu z półkluz raczej należy w trudnych warunkach zapomnieć i podawać cumy oraz szpringi bezpośrednio na knagę. Osobiście mam na jachcie 6 knag cumowniczych (dwie dziobowe, dwie rufowe i dwie "śródokrętowe") o wymiarze 300 mm każda.
3. Piszesz Michale - "zapas czasu".
Dodaj do tego krótkie wytłumaczenie, że 95 % wypadków morskich miało miejsce dlatego, że ktoś gdzieś musiał zdążyć.
Wypływając w rejs Bałtycki trzeba przyjąć, że coś wyjdzie nie tak z pogodą i będzie trzeba parę dni gdzieś przeczekać na jej zmianę.
I nie ma wtedy "komuś się spieszy".
Jak mu się spieszy to niech wraca pociągiem.
A Ty z załogą poczekaj spokojnie na swoje "okienko pogodowe" ...
O żegludze morskiej i przygotowaniu do niej pisać można tomy książek, ale fakt, że nic nie zastąpi osobistych doświadczeń i często płaconego "frycowego".
Bo nic tak dobrze nie uczy POKORY jak własny, mokry tyłek zszargany sztormem w miejsce suchych spodni ...
Czego oczywiście nikomu nie życzę dlatego uczmy sie korzystać z błędów i sugestii innych...
Pzdr
Wlodzimierz Ring
"Bury Kocur"
PS. Fotka cum z amortyzatorami pod newsem (powyżej)
Zdecydowanie inaczej pojmuję określenie „mieczówką na Bałtyk”. To nie jest tożsame ze stwierdzeniem „małym jachtem na Bałtyk”.
O mieczówce.
Dla mnie jacht mieczowy w kontekście „na Bałtyk”, to jacht (raczej żaglówka) z małą lub bardzo małą wolną burtą, z małą lub bardzo małą długością, z pakownością góra dla dwóch osób, bez żadnej wysokości stania w kabinie, z wypornością znacznie poniżej jednej tony, z silnikiem przyczepnym o mocy max 5KM (nie w studzience), a najczęściej o mocy 2,5KM. Poniżej opiszę do czego zasadniczo służą te przyczepne silniki na morzu.
Takie mieczówki mają znaczną stateczność kształtu (bardzo małą ciężaru), czyli są bardzo chybotliwe (w początkowych kątach przechyłu) bez postawionych i wybranych żagli. Ta chybotliwość w porcie i na flaucie – jest bardzo uciążliwa dla załogi. A cumowanie burtą do kei jest najbardziej uciążliwym sposobem dla załogi w komunikacji pokład - ląd. Takie jachty w trakcie żeglugi morskiej, na każdym zafalowaniu, nie mają prawa utracić prędkości manewrowej. Im płyną szybciej tym bezpieczniej i … stateczniej. Prędkość jest bezwzględnym priorytetem (non-stop) podczas żeglugi! Bezpiecznie żeglują tylko do 6o B (od stałej „czwórki/piątki” się refują!).
Takie jachty mają szczątkowe relingi, nie mają przejść burtowych odpływów – ich instalacja wod-kan. to: wiadro i jednorazowe pojemniki na wodę (gdy luksusowo, to: + miska).
Mają małe akumulatory, wspomagane co najwyżej baterią słoneczną (brak ładowania w silnikach o mocy 2,5KM). Nie mają świateł nawigacyjnych, tylko mają światło nawigacyjne (sektorówkę). Mają jedno oświetlenie kabiny, podświetlenie kompasu (częściej ręczny kompas) i podłączany ręczny Aldis – przydatny w nocnych cumowaniach, w różnych „dziurach”. Mają na wyposażeniu ręczny GPS (może być zasilany z akumulatora), mają ręczny wiatromierz. Echosondy nie mają (bo i po co?). Ręczniak VHF zalecany. Ekran radarowy konieczny – zasadniczo na mgłę i flautę.
O akwenie żeglugi.
W pojęciu „mieczówką na Bałtyk” rozróżniam żeglugę przybrzeżną, mało różniącą się od żeglugi wewnętrznej (po Zalewach polskich i niemieckich oraz Zatoce), od żeglugi w poprzek Bałtyku. Przykłady: Bornholm, Blekinge, Olandia, Gotlandia – z/do naszego wybrzeża. Gdy przeskok, nawet szybki, wymaga spędzenia jednej nocy w morzu i nie daje możliwości skrócenia pobytu na morzu. Gdzie zwykła wytrzymałość załogi (1-2 osobowej) na mieczówce kończy się po drugiej pełnej dobie w morzu.
O taktyce żeglowania mieczówką na Bałtyku.
Po pierwsze: tylko w odpowiednim czasowo oknie pogodowym.
Najlepiej być zdrowym, mądrym, pięknym, bogatym, szczęśliwym, rozsądnym, radosnym, uczciwym, przyjacielskim, z marzeniami, z pasją i …nieśmiertelnym! Wtedy ma się też CZAS!
:-) Nie spełniam większości wymienionych cech, czyli mam ograniczenia czasowe. Dlatego jedynie napomknąłem w temacie „mieczówką na Bałtyk”.
Pozdrawiam,
ws
PS. Jacht „Bury Kocur” przerasta pojęcie „mieczówki na Bałtyk” – jest rasowym jachtem do żeglugi przybrzeżnej i krótkotrwałej morskiej. Na zamieszczonym zdjęciu „Burego Kocura”, jacht cumujący za jego rufą spełnia kryteria „mieczówki na Bałtyk”! :-)
ws
Pominąłem (zapomniałem) o aspekcie ciężaru własnego załogi, ogromnie wpływającego na stateczność mieczówki. Mieczówka wymaga ciągłego balastowania. I nie chodzi mi o balastowanie na trapezie (!!!). Tylko jako standardowe zachowanie każdego członka załogi przez 24h na dobę. Na małym jachcie, ten aspekt na morzu, poza ekstremalnymi momentami, się pomija. Na mieczówce NIGDY.
W trakcie orania Bałtyku na fali, jeśli spanie drugiego członka załogi jest możliwe, to tylko na nawietrznej. W hundkoi – jak najbliżej rufy. Nie w forpiku. Każde zmniejszenie wyporności na dziobie pogarsza dzielność mieczówki w pokonywaniu fal.
ws
O non-stop tłukącym mieczu.
Jak mieczówka, to miecz. Lepiej mieć szybrowy. Ale częściej się ma obrotowy. Non-stop tłukący się miecz, jest zmorą żeglugi mieczówką na fali. Z czasem się tego nie słyszy. Ale sworzeń non-stop jest ocierany i luzy się powiększają… .
O dbaniu o ster.
Bardzo newralgiczny narząd mieczówki. Odpowiednie i właściwe ustawienie żagli (zrównoważenie), dobór kursu do fali, balast załogi, razem mogą znacznie zmniejszyć długotrwałe obciążenia na sterze. Na mieczówce tego nie należy bagatelizować. Wzrasta czas do awarii. Bo, że kiedyś ona nastąpi na mieczówce, jest pewne!
O autopilocie.
Zasadniczo służącym na mieczówce, nie do zastępowania ręcznego sterowania dla wygody (dla mnie sterowanie jest nudną czynnością*), a jako element podnoszący zasadnicze bezpieczeństwo żeglugi mieczówką. Autopilot daje krótkie chwile (lub okresy) na inne czynności, umożliwiające wydłużenie czasu zwykłej wytrzymałości załogi na mieczówce. Nie tylko w żegludze solo, też w dwu osobowej. Krótko chwilowe zapadanie w letarg, przygotowanie posiłku, sklarowanie hotelowe jachtu, jakaś ablucja, dodatkowa weryfikacja nawigowania itd. Piąta ręka (lub trzecia) bardzo przydaje się przy uprawianiu takiej żeglugi.
O korzyściach z żeglugi mieczówką.
Co zawsze jest kosztem komfortu i bezpieczeństwa - względem małego jachtu morskiego. Żeglując wyłącznie balastowymi lub nawet płytko zanurzonymi kilerkami, nie zdajemy sobie sprawę ile tracimy na możliwości penetracji nie dostępnych „dziur”. Dotyczy to nie tylko szkierów, Bornholmu, Alandów, ale też Gotlandii, Olandii, Gotska Sandon, Zalewów i Zatoki. „Dziurołażenie” jest jedną z największych dla mnie atrakcji w żeglarstwie.
Przykładowe wspomnienia z dziurołażenia (z bliskiego Bornholmu).
Ilu z nas suchą stopą stawało (od strony morza) na plaży bornholmskiej między Arnager, a Dueodde? :-) Odwiedzone przystanie bornholmskie, w których w główkach portowych, w trakcie wchodzenia było rolowanie odbijaczy równocześnie z obu burt (przy szerokości kadłuba = 2,5m). Czy też wychodzenie z innej przystani (pustej!) na wstecznym, gdyż długość 5,5m uniemożliwiała w basenie przystani wykonanie overholungu. W kolejnej, przystaniowy twierdzący, że nie możemy długo cumować w jego porciku, bo jesteśmy za …szerocy!
Ale też, ile to razy keja portowa (typowa i nie na pływach :-) ) stawała się niedostępną z uwagi na … za wysokie jej położenie nad poziomem morza? Np w Allinge, w Gudhjem. :-)
Koniec.
ws
*) dla mnie sterowanie przestaje być nudną czynnością: podczas regat, podczas „robienia wysokości” przy kontakcie wzrokowym z przeszkodą, w trakcie trudnych manewrów, zwłaszcza w BARDZO ciasnych przejściach, no i gdy efektywność ręcznego sterowania znacznie (!) przewyższa myszkowanie na autopilocie. > Ciągła walka o średnią marszową.
Z grubsza zgadzam się z Pana wywodami ale...
Pisze Pan: "Jacht "Bury Kocur" przerasta pojęcie "mieczówki na Bałtyk" - jest rasowym jachtem do żeglugi przybrzeżnej i krótkotrwałej morskiej"
Przedstawiając w swoim powyższym poście fotkę swego jachtu nie pretendowałem do nazywania go mieczówką bo jak jednostka waży 5 ton i ma stały kil 160 cm to być mieczówka raczej nie może.
Wiele razy przepływałem nim Bałtyk wzdłuż i w poprzek spędzając niejedną noc i dzień na wodzie i traktuję Go jako całkiem niezły jacht do żeglugi czysto
morskiej - a w każdym razie do takich celów dobrze się sprawdza.. a przykładzie akurat fotki mego jachtu chciałem przedstawić problem
amortyzatorów do cum i szpringów jako dopełnienie artykułu Michała. I nic więcej.
Natomiast z uporem wartym lepszej sprawy uważam, iż posiadanie na jachcie pływającym bałtycko - nawet przybrzeżnie a może nawet tylko zatokowo -
STACJONARNEGO radia VHF jest potrzebą podyktowaną BEZPIECZEŃSTWEM załogi. Gdyby śp. Edward Zając miał na jachcie takie radio to może akcja ratownicza przebiegłaby inaczej bo zdecydowanie skuteczniej można by dowołać się do stacji brzegowej - nawet z zatoki - mając do dyspozycji radio o mocy 25 W i antenę topową a inaczej tylko za pomocą ręczniaka co okazało się nieskuteczne...
Zresztą przytaczany przykład powyższy potwierdza to w całej rozciągłości. Uważam bowiem, iż mając na jachcie nawet niewielki akumulatorek zdecydowanie
lepiej poświęcić jego energię dla potrzeb radia - wysłuchiwania prognoz pogody oraz rezerwy prądu na ewentualne wolnie pomocy niż na świecenie
światełkiem w kabinie.
Nawet na takiej malej mieczówce jak ta, która w Kuźnicy stała za moją rufą. I nic więcej nie chciałem już poruszać bo o żeglowaniu mieczówką po Bałtyku
moglibyśmy długo. Mam po prostu własną obsesję i własne doświadczenia dotyczące posiadania dobrego mocnego radia na jachcie i tylko dlatego po raz kolejny o tym piszę.
A co zrobią inni to ich decyzja.
Ja w każdym razie z radia bym nie zrezygnował.
Ręczniak to naprawdę za mało.
Pzdr
Wlodzimierz Ring
Bury Kocur
Każdy z punktów mojego zestawienia można potraktować jako pozycję do odrębnego rozważenia.
Chodziło mi tylko o zasygnalizowanie tematów wartych przemyśleń. Żadnym słowem nie zniechęcałem do radia VHF, a wręcz przeciwnie. Radio stacjonarne to lepsza łączność, ale w sytuacji wywrotki mało przydatne. Innej ochrony wymaga rejs do Kuźnicy a innej na Gotlandię. Amortyzatory się przydają a szpringi jak najdłuższe i w obie strony a nie tak jak na zdjęciu jeden. Miałem problemy z przecieraniem cum na krawędzi wysokiego nabrzeża. W Ustce stałem dobę i przetarłem dwie cumy. Warto pewnie mieć jakieś ochraniacze zakładane na cumy. Stopniowanie trudności to już temat niemal nudny. Mój pierwszy rejs po słonawym był z Gdańska do Jastarni, byłem z niego niesłychanie dumny, później Zalew Wiślany i Hel. W kolejnym roku dopłynąłem do Ustki. Dalej całe wybrzeże plus Bornholm. Dopiero po zebraniu takich doświadczeń przeskoczyłem do Szwecji, a Bornholm był już tylko nie istotnym noclegiem.
Jachty na słoną wodę warto balastować więcej, ale to sprawa konkretnych egzemplarzy i typów więc pisanie że należy dodać300 kg to zbyt dalekie uproszczenie. Wyposażenie obecnie budowanych jachtów na Mazury może zadziwić wielu Starszych Żeglarzy i pisanie o jednej lampce na suficie i braku relingu to chyba żart. Lodówki, ogrzewania, radia, telewizory i boilery to codzienność szkutników. Echosondy bardzo lubię mieć na jachcie i traktuję jako jedno z istotnych źródeł informacji. Wiedza o głębokości to też sprawa bezpieczeństwa, alarm głębokości ostrzeże podsypiającego sternika. Płynięcie przez 15 godzin mnie wykańczało, spać mogłem, ale zmęczenie narastało. Silnik powinien być na tyle mocny aby można było płynąć pod wiatr i falę 4B. Słaby silnik to problem z wyjściem z portu pod falę w główkach. Autopilota doceni każdy kto go używał, spokojne zjedzenie obiadu albo lektura locji to też bezpieczeństwo. Niestety to kolejny wydatek i nie ostatni...
Najlepsze radio nie zastąpi kamizelki.
Michał
Szanowny Kolego Włodzimierzu.
Na zdjęciu nie widać, że „Bury Kocur” ma stały kil 160 cm. Natomiast widać typowy zestaw cum z amortyzatorami dla jachtu o wadze 5-ciu ton. Mój „Promyk” (mieczówka, z ciężkim mieczem obrotowym i balastem wewnętrznym) waży brutto, czyli z zapasem wody, żarcia, paliwa itd. poniżej 1000 kG. Dla takiego pływadła zaprezentowane amortyzatory są nie przydatne (nie poddają się). Sprężynowe są skuteczne, ale nadają się jedynie w miejscach stałego postoju na cumach pozostawianych. W rejsie, elastyczność cum dla mieczówki jest wystarczająca.
Wyższość stałego VHF nad ręcznym jest bezdyskusyjna. I nie o moc tu chodzi (też nie o zapotrzebowanie elektryczne – odwrotne wartości), a głównie o różnicę wysokości usadowienia anteny: saling (top) lub uszy gaworzącego. Różnica zasięgów tych VHF daje się wyliczyć z pomocą relacji: [Mm] = 2,08 x pierwiastek kwadratowy z [m]. Instalowanie stacjonarnego VHF w mieczówce ma znamiona przerostu formy … .
Prognozy pogody odbieram przez laptop > GSM > internet, w dowolnym momencie, z kilku źródeł i znacznie rozbudowane. Poza świeceniem światełka w kabinie, też używam czołówki. :-)
---
Żeglarz, mieszkaniec nadmorski, zawsze ma problemy ze zrozumieniem żeglarza z odległego („zapyziałego śródlądzia” *), mającego ambicje (marzenia) morskie. Marzyciele śródlądowi, aby żeglować po Wielkiej Wodzie na swoim pływadle, przede wszystkim muszą łódź dowieźć i zwodować. Po realizacji marzeń, wyslipować i zwieźć na zimę. W moim przypadku jest to 400-500 km, w zależności od wyboru Pomorza. Ja swoją żaglówkę po drogach Europy ciągam samochodem średniolitrażowym. Też nim woduję i slipuję swoje pływadło. W trakcie okrętowania na promy, nie jestem traktowany jak transport ciężarowy, tylko jak typowy zestaw caravaningu. Opłaty są za typową przyczepę, a nie za długość załadunkową jak u TIRa.
Szanowny Kolego Marku.
Czym transportujesz swojego Asterka wyposażonego w kil plus balast wewnętrzny, razem ok. 780 kG? Czym wodujesz i slipujesz „Mr. Orkana”? Transportowałeś go promem np. do Nynäshamn?
Kiedyś tam, trzykrotnie po 4 tygodnie, rodzinnie z bardzo małymi i małymi dziećmi, żeglowaliśmy mieczowym Astrem 700 po Jeziorach Mazurskich. Bardzo mile wspominamy tą konstrukcję. Dużo miejsca na pokładzie dla dzieci. Gratuluję posiadania Asterka 703. :-)
---
Na koniec tego wywodu.
Pływanie mieczówką „na piwo” do Nexo, nawet w wydłużony weekend, uważam za formę masochizmu. Ja przeskakuję Bałtyk swoim pływadłem JEDYNIE w celach dotarcia (lub powrotu) do (z) innego odległego akwenu zaplanowanej, brzegowej penetracji.
Podsumowując, propagowanie idei pływania przez Morze mieczówkami wśród tubylców nadmorskich jest skazane na porażkę. Po co mieczówką? Wśród armatorów, marzycieli głęboko śródlądowych, jest sensowne.
Pozdrawiam z Wrocławia.
ws
*) moje określenie.
Nie raz rozmawialiśmy o tym co na jachcie morskim potrzebne - ostatnim razem chyba na Helu u Ciebie na jachcie.
Zgadzam się z Tobą, że teoretycznie radio stacjonarne po wywrotce jachtu jest mało przydatne ale powiedz ILE ZNASZ TAKICH WYWROTEK na Bałtyku, kiedy
z tego powodu nie zadziałało komuś radio stacjonarne ?
Wymieniaj proszę....
Co do szpringów to używam ich tylu ile w danym momencie potrzebuję - to tak przez lenistwo.
W Kuźnicy stanąłem akurat na jednym (to ta fotka) bo tyle wystarczało dla spokojnego stania.
Ale już kiedyś na Utklippan w czasie sztormu miałem założone 12 (słownie DWANAŚCIE) cum i szpringów grubości 18 mm każda i każda z amortyzatorem.
I dopiero wtedy stało się w miarę spokojnie.
Co do echosondy - nie używam - dla celów nautycznych na morzu uważam to urządzenie za zawracanie głowy
Echosonda patrzy w dół stożkiem 45 stopni, więc wiedza o marnej głębokości pod jachtem jest mi mało potrzebna i ciut spóźniona jak już siedzę na tej
mieliźnie, którą właśnie oglądam na ekranie.
Sztuką jest nie posadzić się na niej.
A do tego sens ma używanie sonarów "patrzących" w przód.
Na Kocurze mam taki:
http://www.raymarine.pl/index.php?option=com_virtuemart&view=productdetails&virtuemart_product_id=505&virtuemart_category_id=66
i jestem z niego bardzo zadowolony.
Raz juz uratował mnie w szkierach z poważnej opresji i korzystam z niego
właściwie cały czas - no... może na Zatoce nie zawsze.
Co do mocnego silnika - osobiście mam Volvo Pentę D1-20 i całkiem niezłą składaną śrubę, co pozwala mi w sytuacjach naprawdę trudnych mieć zaufanie
do mego napędu.
Bodajże trzy lata wstecz - przy wietrze prawie 40 kn i fali ok. 3 metry - wjeżdżałem do Falsterbokanal na silniku idąc od S pod wiatr i falę 2,5 kn i
uważam do tej pory to za duży wyczyn ja na tamte warunki.
Taki silnik naprawdę wystarczy a w tamtych warunkach nie wymagałem od niego 4. węzłów.
Telewizor ... no cóż - mimo paru lat na morzu nie dorobiłem się go na pokładzie ...
Jakoś nie czuje potrzeby :-(((
Słowo do Pana Wacława
Szanowny Panie Wacławie.
Nie jestem znad morza. Mieszkam i pracuję na codzień w Łomiankach pod Warszawą (20 km od Warszawy na N)
Na KAŻDY weekend i na urlop jeżdżę do portu do Górek Zachodnich 325 km.
Także ja też jestem taki żeglarz - jak Pan pisze - "z odległego ("zapyziałego śródlądzia" *), mający ambicje (marzenia) morskie" choć po
śródlądziu już dawno nie pływałem ale swoje morskie coroczne marzenia tez mam...
Co do wożenia jachtów na wózku.
Jachtu swego nie wożę za samochodem bo uważam to za pomysł taki sobie - żaden jacht tego nie lubi - a poza tym PO CO ?
Z Górek wszędzie na Bałtyku da sie dopłynąć w tydzień / dwa.
To po co niszczyć sobie jacht na przyczepie i poddawać go milionom mikro-wstrząsów ?
Nie wierzę, że laminaty i ich struktura to dobrze znoszą. Jacht po sezonie - po zakończonym pływaniu - pozostaje na zimę w porcie w
Klubie nad morzem bo tam mu najlepiej.
Osobiście od wielu lat każdy urlop spędzam na Bałtyku - to NASZE morze i jemu jestem wierny.
Na Chorwacji już się napływałem i nie leży mi aż tak skomercjalizowane żeglarstwo.
Poza tym tam gorąco a ja jestem człowiek naszych szerokości. Podziwiam też pływających na dalekie wyprawy na oba bieguny za chęć i
umiejętność bezsensownego - jak dla mnie - marznięcia bo fanu żeglarstwa w tym nie widzę.
Jachtu Panie Wacławie nie potrzeba wozić nigdzie aby fajnie popływać.
Do Nynäshamn też da się dopłynąć - to tylko kilka dni fajnego zresztą rejsu.
Mój najbliższy Kolega z Klubu - sąsiad z jachtu obok - pływa już intensywnie
po Bałtyku 40 lat i mawia zawsze, że jeszcze tak wielu miejsc na nim nie
widział...
Pisze Pan: "propagowanie idei pływania przez morze mieczówkami wśród tubylców nadmorskich jest skazane na porażkę. Po co mieczówką?"
I tutaj całkiem się co do tej mieczówki z Panem zgadzam ale szczerze powiedziawszy pierwsze słyszę aby ktoś znad morza propagował pływanie po
morzu mieczówką ...
Jak ktoś z nadmorskich żeglarzy chce gdzieś dalej popływać niż na Rozlewisko Wisły Śmiałej czy tez na Jeziorak to kupuje KILERA ...
Słowo do Pana Tadeusza - Książka autorstwa naszego Gospodarza jest bardzo dobrym podręcznikiem dla tych co właśnie zamarzyli o słonej wodzie.
Ale ... nie tylko.
Nie wstydzę się tego, że jak się ukazała to sam bardzo chętnie ją kupiłem i przeczytałem. I nie ma racji Autor pisząc, iż nie powinni jej czytać ci co po morzu już pływają.
Zawsze można bowiem dowiedzieć sie choćby czegoś maleńkiego o czym człowiek jeszcze nie wiedział.
To tak na szybko.
Siedzę właśnie nad mapami Szwecji i planuję przyszłoroczne wakacje .
Czego życzą wszystkim żeglarzom
Pzdr
Wlodzimierz Ring
s/y "Bury Kocur"
----
Przykładowy sezon: 2007. Wybrany z uwagi na port Nynäshamn.
W dwie rodziny, w dwa samochody i w dwa jachty [corveta 600 i micronav 5,5m] zrealizowaliśmy wyprawę na Alandy. Trasa marszruty:
1 dzień: samochodami, Wrocław > Zalew Koronowski [300km], slipowanie jachtów + przepakowanie, noc w jachtach na przyczepach.
2 dzień: samochodami z jachtami na przyczepach, Z.Koronowski > Gdańsk [150km], noc na promie w drodze do Nynäshamn.
3 dzień: samochodami z jachtami na przyczepach, Nynäshamn > Kapellskar [150km], wodowanie, przepakowanie, noc już na wodzie.
4 dzień: początek rejsu > przepłynięcie na Alandy.
Kolejne 20 dni to włóczęga po Alandach (wokół) w tym pobyt w fińskiej części archipelagu (Jungfruskar). Po tygodniu dołączają do obu rodzin 3 Córki. Na jachtach robi się ciasno!
Połowę nocy spędzamy poza portami, na kotwicach lub z cumowaniem do brzegu. Powrót odbywa się dokładnie w odwrotnej kolejności i zajmuje 3 doby.
Podsumowanie: cały urlop to 28 dni. Sam rejs to 22 doby, w tym 20 na Alandach. Przepłynęliśmy 293 Mm [s/y Promyk].
Szanowny Kolego Włodzimierzu, piszesz: „Do Nynäshamn też da się dopłynąć - to tylko kilka dni fajnego zresztą rejsu”.
Racja. To prawie 300 Mm w linii prostej. To w optymalnym oknie pogodowym dla naszych mieczówek 4 doby żeglugi non-stop [średnia >3w]. Kolejne dwie doby to dopłynięcie z Nynäshamn na Alandy. Razem w jedną stronę z Górek na Alandy, będzie z 6 dób żeglugi non-stop. Aby to PRZEŻYĆ, załoga mieczówki musi w pośrednich portach spędzić min 5-6 dób. Czyli łącznie droga tam i powrót to 22-24 doby OKNA POGODOWEGO dla mieczówek!!! Każde załamanie pogody stosownie wydłuża czas dopłynięcia do celu.
Na podstawie kilkusezonowej praktyki pływania na jachcie klasy micro po morzu, twierdzę, że zrealizowanie rejsu: Gdynia > Alandy (tu tylko jedna doba postoju) > Gdynia, w czasie 26 dni (+2 dni jazda samochodem z/do Wrocławia), będzie sporym sukcesem nautycznym! I jeszcze większym wyzwaniem.
My w realizacji swojej koncepcji włóczęgi po Alandach i bliskiej okolicy (Kapellskar), spędziliśmy TAM 22 doby z 28-miu dostępnych.
Celem tego wywodu nie było wykazanie, że Kolega na tematykę żeglowania mieczówkami po morzu, patrzy z pokładu rasowego jachtu do żeglugi przybrzeżnej i krótkotrwałej morskiej.
Celem jest pokazanie i wykazanie możliwości realizacji rejsów na odleglejszych akwenach (bałtyckich!!! *), z wykorzystaniem zalet mało wygodnych i mniej bezpiecznych ale bardzo mobilnych mieczówek.
Zaletą mieczówek jest ich mobilność transportowa. Mała waga, łatwość transportu, samodzielność wodowania/slipowania, małe koszty opłat przewozowych na promach.
No i przede wszystkim „dziurołażenie” nie osiągalne nawet dla bardzo małych balastówek. Dalej są już tylko …wady. :-) Ale wykorzystujmy ich zalety i możliwości!
Pozdrawiam,
ws
*) W Chorwacji byłem za młodu, ale tam nie pływałem. Z definicji pływałem po Bałtyku, głównie Centralnym i Północnym oraz wokół całej Skandynawii.