FLORENCE ARTHAUD NIE ŻYJE

Wczoraj, dnia 9 marca 2015, zginęła w katastrofie lotniczej jedna z najsławniejszych żeglarek francuskich Florence Arthaud.

Katastrofalne zderzenie w powietrzu dwóch śmigłowców miało miejsce w Via Castelli, w zachodniej Argentynie, podczas pracy przy kręceniu audycji reality show zatytułowanej „Dropped” dla telewizji francuskiej.

Zginęli wszyscy na pokładach obu maszyn, w tym 57 letnia żeglarka Florence Arthaud, 25 letnia mistrzyni olimpijska w pływaniu Camille Muffat, 28 letni bokser Alexis Vastine, piloci i operatorzy telewizji, łącznie dziesięć osób.

Florence Arthaud zasłynęła zwycięstwem w czwartych regatach samotnych Route du Rhum w listopadzie 1990 roku, osiągając metę w Pointe-à-Pitre na trimaranie Pierre 1-er, pokonując trasę Saint Malo na Martynikę w czasie czternastu dni, dziesięciu godzin i dziesięciu minut.

33 letnia żeglarka wywalczyła zwycięstwo zmagając się z awariami jachtu, gdzie najpierw popsuł się samoster, zmuszając ją do warowania przy rumplu, a potem radio odmówiło posłuszeństwa, odcinając ją od informacji z zewnątrz. Jakby tego było mało, odezwały się stare dolegliwości kręgosłupa szyjnego, więc musiała nosić niewygodny kołnierz ortopedyczny.

Florence Arthaud ocierała się o śmierć kilkakrotnie. Ciężki wypadek samochodowy, kiedy miała 17 lat, pogrążył ją w śpiączce, z której szczęśliwie wyszła. Po pół roku opuszcza szpital w Garches częściowo sparaliżowana i zniekształcona. Jednak dwa lata trudnej, bolesnej rekonwalescencji i rehabilitacji były dla niej, jak mówiła, „szczęściem życia”. „Utraciłam moje środowisko, moje plany, nie mogłam ani studiować, ani uprawiać sportu, z wyjątkiem żagli, to było wszystko co mogłam robić” - opowiadała w wywiadzie z roku 2010, jak pisze Le Monde.

Zachęcana przez ojca, sławnego wydawcę książek, m.in. pióra wielkich żeglarzy, takich jak Moitessier czy Tabarly, zaczyna smakować morze w towarzystwie najlepszych, m.in Marc’a Llinskiego czy Philippe’a Poupon w klubie żeglarskim w Antibes.

W 1978 startuje w swoich pierwszych dużych regatach, Route du Rhum, gdzie zdobywa tytuł „małej narzeczonej Atlantyku” oraz jedenaste miejsce.

Ponownie ociera się o śmierć w roku 1986, w kolejnych regatach Route. Przy ciężkiej pogodzie odbiera przez radio wezwanie pomocy przez Loick’a Caradeck’a. Zmienia kurs i w sztormie, pierwsza przychodzi do jachtu Royale-II. Jacht jest pusty, Loick Caradeck zginął w oceanie.

Florence przeżycie to opisuje później w swojej autobiografii „Un vent de liberté” słowami: „jest coś tragicznego w zaginięciu na morzu. Nadzieja że mimo wszystko przeszkadza rozdartemu sercu przywdziać żałobę”.

Kompletnie nieprawdopodobna jest przygoda z 29 pażdziernika 2011, kiedy Florence Arthaud żeglując w nocy - wypadła z jachtu, jakieś piętnaście kilometrów na północ od Cape Corse.

„Widziałam moją łódkę odpływającą z moim kotem, samym na pokładzie”. Flo, jak ją nazywają koledzy, miała niewiarygodne szczęście. Oto kupiony przed samym wyjściem w rejs na tej 10 metrowej łodzi Algarde II, uwiązany na szyi, wodoszczelny telefon komórkowy - działa nadal, więc Florence dzwoni do swojej mamy, do Paryża (!) a następnie do brata, który z kolei alarmuje prefekturę policji na Korsyce.

Policja zawiadamia centrum CROSSMED, czyli lokalny SAR. Dzięki radionamierzeniu telefonu i nadal świecącej lampce czołowej, żeglarka - po upływie nieco ponad godziny - zostaje wyłowiona przez łódź ratowniczą. „To zdarzenie pozostało we mnie jako największy strach z życiu” wspominała później.

Inna wielka sława żeglarska - Isabelle Autissier mówi, że „Flo, wspaniała na wodzie, na lądzie była kompletnie nieobliczalna”, co nie odpowiadało sponsorom. „Ona jadła, piła i paliła w czasach, kiedy słowo porządek nie miało granic. Zobaczcie dzisiejszych żeglarzy, oni są bardziej poukładani, bardziej uładzeni, bardziej eleganccy chłopcy. To dla tego jej kariera po zwycięstwie w 90 roku zatrzymała się gwałtownie, zamiast ruszyć do przodu”.

Opinii tej trudno się specjalnie dziwić, skoro córka wielkiego wydawcy potrafiła w wywiadzie prowokacyjnie rąbnąć - jak pamiętam - że „nie przeczytała w życiu ani jednej książki”, co wywołało naturalną konsternację rozmówcy i czytelników

Przyczyną kłopotów były też trudności finansowe sponsora, wynikłe z kryzysu nieruchomości w 1992 roku, który zmiótł marzenia Arthaud o nowym jachcie na rejs wokółziemski. W 1993 roku urodziła córeczkę, co w sposób naturalny jeszcze bardziej odsunęło Florence od żagli.

„Mimo wszystko była monumentem” mówił o Florence Arthaud w rozmowie z Le Monde Jean Le Cam z którym żeglowała jeszcze w latach 90, jeden ze współtwórców regat Vendeé Globe.

A inny jej sławny kolega żeglarz, Philippe Poupon mówił tak: „Ona cała była jedną wielka radością, całym życiem”.

Marzyła o stworzeniu damskich regat wokół Morza Śródziemnego, ze startem w Marsylii i metą w Monaco. Chciała, aby odbyły się w lipcu 2015 roku, „oczywiście będę uczestniczyła” mówiła. Znając jej upór i zdolność realizacji planów - pewnie by takie regaty stworzyła.

Los chciał, aby pożeglowała po Oceanie Niebieskim. Bons vents, Florence !

Tomasz Piasecki

W oparciu o materiały Charlotte Chabas i Simon Roger (Le Monde)

Komentarze
Brak komentarzy do artykułu