TAK BYŁO - NEWS WYŁĄCZNIE DLA PIĘĆDZIESIĘCIOLATKÓW I STARSZYCH
Z mediów dowiedziałem się o ulicznej ankiecie przeprowadzonej na Krakowskim Przedmieściu wśród studenterii wylewającej się przez bramę warszawskiego uniwerku. Reporter pytał młodych z czym się im kojarzy "PRL". I wiecie co? Gorzej niż z tą moją przepytywanką młodych żeglarzy w Gdyni o Zaruskiego. Otóż tylko 5% (!) respodentów warszawkiego sondażu poprawnie rozszyfrowało hasło-pytanie. I własnie dlatego opatrzyłem ten news tytułową klauzulą "TYLKO DLA DOROSŁYCH". Niestety, niestety - młodzi sensu tekstu i końcowej pointy nie maję szansy zrozumieć. To jest właśnie istota chwilowego sukcesu niejakiego Kukiza. Specjalne podziękowania i uznanie dla Mariana Lenza. I teraz pewnie się domyślacie jak mi się z Marysiem dyskutuje podczas cyklicznych "garden party".
O "handlu" z ZSRR też mam swoje zdanie, jako że w tym samym czasie moja firma - "HYDROBUDOWA - " prowadziła roboty budowlane na trasach ropociągów w ZSRR. Może kiedyś będzie okazja aby opowiedzieć (dorosłym !) jak to zwykłym krajowym abizolem zamiast zachodnim (za dewizy) epoxydem malowaliśmy pale w Wielikich Łukach. To tam gdzie się urodził Konstantin Rokossowski. Nie wiecie kto zacz? O.. to Wasze szczęście.
My tu o historii starożytnej, a Wy już mam nadzieję w kamizelkach.
Żyjcie wiecznie !
Don Jorge
--------------------------------------------
PS. Właśnie przyszedł mail z zapytaniem jaki jest związek pomiędzy "Kartą Bezpieczeństwa", a faktycznym stanem jachtu. I co byście temu Czytelnikowi SSI odpowiedzieli ?
====================================================================================================


Motto
„Herodot z Halikarnasu przedstawia tu wyniki swoich badań, aby dzieje ludzi nie zatarły się z czasem w pamięci i aby nie zgasła sława wielkich i niezwykłych czynów dokonanych czy to przez Greków, czy to przez barbarzyńców”. (Herodot I 1,1)

Poświęcam pamięci Krzysztofa Zawalskiego, który prosił mnie o wspomnienie jak to kiedyś bywało. Odwlekło się, a teraz jest już za późno….

Wyznania złoczyńcy
.
Nasz przemysł okrętowy zaczynał wchodzić w fazę upadku, gdy w końcu 1980 roku trafiłem do PHZ „Navimor”, do Działu Koninktur i Cen. W owych czasach istniały dwa światy, nasz - ten postępowy, znaczy się lepszy i ten gorszy, zwany kapitalistycznym. Owszem istniały jeszcze kraje trzeciego światy, ale był to margines wobec dwu rywalizujących, głównych, „obozów” i były one tylko przedmiotem przetargów między nimi. Handel zagraniczny w krajach postępowych był monopolem państwa i był prowadzony przez wyspecjalizowane przedsiębiorstwa, których odpowiedniki istniały we wszystkich krajach dawnego obozu socjalistycznego.

Kraje naszego, lepszego, obozu, zdominowane były ideologicznie i gospodarczo przez Kraj Rad, któremu przewodziła Federacja Rosyjska. Na każdym polu podkreślano jego sukcesy począwszy od badań naukowych, osiągnięć w kosmosie, na sporcie kończąc. Tą wyższość, tego kraju, a szczególnie tej nacji, wywodzono nawet od początku XIX wieku, co było przyczyną licznych żartów („kto wynalazł aparat rentgena?” – konia z rzędem, kto wie!).

Jeśli chodzi o gospodarkę, to ta kapitalistyczna, wolnorynkowa, była pełna chaosu i nieprzewidzialności, szarpana kryzysami. Natomiast nasza była gospodarką planową – już samo to stwierdzenie nadawało jej wyższy status, bowiem nie była byle jaka! Miała ona w założeniach unikać wszelkich niedociągnięć tej pierwszej. Na obronę ówczesnych ekonomistów hołubiących planowaniu trzeba wziąć pod uwagę, że byli oni pod wrażeniem Wielkiego Kryzysu lat trzydziestych dwudziestego wieku. Przy tym jak pamiętamy z wykładów ekonomii socjalizmu zysk – w krajach postępu - nie był celem działalności przedsiębiorstwa, a produkcja służyła zaspokajaniu potrzeb ludności miast i wsi (wartość przedmiotu nie opiera się na jego cenie, a na użyteczności).

Trudno odmówić dobrych chęci twórcom systemu opartego na planowaniu. Wszystko było pozytywne: integracja wokół idei, koncentracja wytwórczości co powinno podnieść, wydajność i efektywność. Planowanie powinno zapobiec zbędnej nadprodukcji - w domyśle marnotrawstwu i perturbacjom (kryzysom) z tym związanych. Imperatyw planowania zastąpił naturalną grę rynkową, planowanie miało też niwelować ryzyko działalności gospodarczej. Wartość, cena, były pojęciami sztucznymi. Realizację postulatów miał ułatwiać fakt, że wszelka działalność gospodarcza również była pod kontrolą państwa.

Nie mając innych wzorców do celów cenotwórczych, czyli określenia wartości produktu, w handlu zagranicznym wykorzystywano elementy wolnego rynku. Tak powstało pojęcie „ceny światowej”. Cena światowa, to średnia cena produktu (w regionie, lub wiodących rynków) na przestrzeni pięciu lat. Była to cena sztuczna, „obliczeniowa” i miała być uwspółcześniana co trzy lata, a od 1983 roku corocznie - w ślad za zmianami. W związku z tym, w żartach poddawano w wątpliwość – jako paradoks - likwidację (upadek) systemu wolnorynkowego, no bo jak….. Określono szczegółowe zasady (RWPG) tworzenia takich cen, a walutą (ułomną) rozliczeniową był „rubel transferowy”, którego wartość cyrkulowała w okolicy 0,65, w stosunku do jednego, ówczesnego, dolara.

Wbrew temu co sądziła opozycja system ten nie był świadomie zaprojektowany na wykorzystanie kogokolwiek, był takiż sam dla wszystkich krajów. Działając w obie strony był obiektywny. Rozliczenia miały charakter bilateralny między krajami! Nie można było zarobić – rubli - w jednym kraju, a wydawać w drugim – dlatego rubel był walutą ułomną. Salda krajów w ciągu roku się bilansowały. Dlatego nie można było poważnie traktować żartów, jakoby „funt szterling równał się funtowi rubli”, czy też „ruble, to wróble”. Model taki – jak sadzę – może się ewentualnie sprawdzać w hermetycznie zamkniętym świecie! Na marginesie: prawdą było, że - jak obliczyli Amerykanie - w połowie lat osiemdziesiątych Związek Radziecki istotnie dopłacał do istnienia systemu. Przyznał to – niedawno - nawet opozycjonista, którego trudno posądzić o sympatię do owych czasów i tego kraju.

Przy tym twórcy systemu nieświadomie wykluczyli zjawisko, które obecnie obserwujemy, że kapitał buszuje kędy chce, przybierając miejscami formę tsunami (Grecja). Nie było też „kwot wyrównawczych”, które w UE prowadzą do korupcji i rozrastania narośli (mafia włoska). Biurokracja była - chociaż nie było komputerów - nie taka znowu ogromna. Jego wad należy szukać głównie w sferze ideologicznej (tam dryfuje obecnie UE). Oczywiście spierać się można długo i ciekawie, a może nawet twórczo, albowiem nie ma idealnego modelu ekonomicznego, który – moim zdaniem – przechodzi z błędu w błąd, przy czym istnienie ryzyka kreuje przedsiębiorczość (merchant adventurers) niosąc za sobą szybszy rozwój.

Taki „planowy system” wymagał istnienia Działów Cen w PHZ-etach. Teoretycznie ceny na ten sam produkt powinny być w każdym kraju takie same, bo budowane na tych samych zasadach. W praktyce dużo zależało od staranności i siły przekonywania uczestników procesu ich tworzenia. Ceny uzyskane w jednym kraju mogły co najwyżej służyć jako „precedens” w innym.
To tak bardzo zgrubnie, dla wprowadzenia. Po uzyskaniu tak obliczonej ceny, ruble transferowe, dla przedsiębiorstwa przeliczano po ustalonym kursie na złotówki. Tu było odwrotnie: za dolara było więcej złotówek i więcej kosztował dolar wprowadzany do kalkulacji ceny w złotówkach. Im większy był „wsad dewizowy”, tym trudniej było zbilansować z ceną uzyskaną w rublach. Prowadziło to do rozwijania „produkcji antyimportowej” i zastępowanie produktów ze strefy dolarowej produktami zastępczymi (zwykle gorszymi) proweniencji krajowej. W pewnym sensie stymulowało to, nie zawsze pozytywnie, gospodarkę krajową.

Właśnie w takim stanie rzeczy trafiłem do „Navimoru”. Początkowo przydzielono mi rynek rumuński – negocjacje na eksport trawlerów rybackich na M. Czarne i rynek NRD – import dźwigów i wyposażenia, dla stoczni remontowych. Ale wiosną 1981 roku kierownik działu zwrócił się do mnie:
- Jesteś pan żeglarz, to pomóż koleżance z branży w sprawie korekty cen (na 1982 rok) jachtów eksportowanych do Bułgarii.
Była rzeczywiście zielona. Na miejscu okazało się, że byłem zmuszony w krótkich żołnierskich słowach postawić ją do pionu, ale była na tyle przytomna, że już na kolejne negocjacje w Rumunii i na Węgrzech sama prosiła o pomoc. Tak przetarłem się przez jachty.

Minęło lato i niestety upadła sprawa trawlerów. Orzeł Karpat zdecydował się na drastyczne oszczędności. Zajmując się niemieckim importem przysłuchiwałem się toczonym obok dyskusjom na temat korekty cen, na eksport jachtów do ZSRR. Stoczniowcy do zbilansowania kalkulacji oczekiwali podwyżki 7%. „Znawcy” po wywiadach w innych PHZ-etach twierdzili, że szanse są na 3%. Niejako mimochodem „zajrzałem” o co chodzi?

Według moich obliczeń - wg zasad cenotwórczych RWPG – należało się nam 24%! Gdy to powiedziałem, wywołało najpierw żarty, później niedowierzanie, a gdy się upierałem - powiedzieli :
- Takiś mądry! Jedź, jedź załatw!
Przez październik i listopad zrobiłem grubaśne opracowanie: zestawienia, wykresy, analizy, uzasadnienia. Podstawowym źródłem były coroczne katalogi cen wydawnictwa RFN – „Klasing” wydawane z okazji wystawy jachtowej „Hanseboot” oraz dane statystyczne renomowanego biura statystycznego w Wiesbaden. Błędy w dotychczasowym podejściu do ustalania cen tkwiły w nieporównywalności takich samych jachtów. Ceny w katalogu były cenami jachtu „podstawowego”, „surowego” - dla celów porównawczych, dopiero później armator kupował, lub nie tzw. „ekstrasy”: dla przykładu żagle sztormowe i inne różności. Nasze były w pełni wyposażone, a nawet nad to. Pomocne też były analizy ekonomiczne w których celowało czasopismo „Yacht” (europejski rynek jachtowy rósł wtedy o 20% rocznie).
Zaniedbano także stosowania zasad RWPG: dla przykładu ceny jachtów w katalogu były cenami „ex works” – czyli u wytwórcy, natomiast wg zasad powinny być „franco granica”, czyli powinien być doliczony transport z np. Szczecina do Terespola. Łoża i pokrowce na jacht też szły z friko. Postanowiłem oprzeć negocjacje na stanowisku zasad RWPG i nie tracić czasu na jałowe rozważania, że ruble, to wróble, tym bardziej, że stoczniowcom wystarczała (na dziś) podwyżka o 7%.
Pojechaliśmy we dwu z branżystą. Imieniny znajomej Barbary, 5 grudnia 1981 roku, spędzałem, po drodze w Warszawie. Jej mąż pułkownik lotnictwa mówił, że atmosfera jest napięta i coś wisi w powietrzu! Ale spokojnie i radośnie wznosiliśmy imieninowe toasty. Już w poniedziałek 7 grudnia w Moskwie mieliśmy pierwsze spotkanie. Nasi partnerzy od razu zaproponowali podwyżkę 3% i podpisanie protokółu. Moja propozycja 24% szczerze ich ubawiła.
- Tawariszcz mauzer (znaczy pistolet) – skomentował specjalista od cen.
- E to ty pewnie jesteś z „Solidarności” – podsumował mnie jego kolega.
Byłem jak wszyscy jednym z dziesięciu milionów szeregowym jej - nie wybijającym się - członkiem. Co się tu zapierać. Wiedzą lepiej ode mnie, czy jestem, czy nie. Więc byłoby głupio i krętacko, gdybym zaprzeczał. Miałem jeszcze pracując w stoczni spore potyczki z tą firmą i białych niedźwiedzi się nie bałem.
- Tak jestem. I właśnie jestem tu, aby ustalić zgodne z RWPG ceny i po powrocie zapewnić stoczniowców, że wszystko jest w jak należytym porządku.
- To myśmy was do tej pory oszukiwali
– zażyła z mańki ich branżystka.
- Ależ nic podobnego. Dotychczasowe ceny były promocyjne, a promocje mają to do siebie, że się kończą i właśnie nadszedł taki czas – nie mogłem przyznać się do indolencji moich poprzedników, a pojęcie promocji właśnie stawało się modne.

Przedstawiłem szczegółowe uzasadnienia i rozeszliśmy się, dla przemyślenia propozycji. Na wtorek poprosili o dzień wolny. W środę, pełni zrozumienia, gotowi byli przystać na 4%. Dyskusje i analizy trwały bez postępów w czwartek i piątek. Sobotę spędziliśmy na rekreacji i gdy w niedzielę zjawiłem się u wejścia do ambasady, gdzie mieszkał kolega nie zostałem wpuszczony: W KRAJU STAN WOJENNY! Wróciłem do siebie i otworzyłem telewizor, a tam nic?
Dopiero wieczorem w wiadomościach, lakoniczna informacja.

W poniedziałek 14 grudnia 1981 roku jak na skrzydłach znalazłem się w biurze. Tam dowiedzieliśmy się, że wszelka łączność nie działa. Specjalnym „kanałem” dotarła tylko wiadomość, że w kraju jest spokojnie, a nasze rodziny w Gdańsku bezpieczne. Gdy przyszli nasi partnerzy doszliśmy do wniosku, że dalsze negocjacje będą miały sens, gdy sprawy się wyklarują. Wstępnie ponowne spotkanie ustaliliśmy na 20 stycznia 1982. W czwartek byłem już w Warszawie na Dworcu Centralnym - a tu żołnierze grzeją się przy koksownikach….

W przedsiębiorstwach pojawili się komisarze, a wszelka łączność telefoniczna i teleksowa została wyłączona (faksy pojawiły się pięć lat później, a poczta internetowa nie była nawet w sferze marzeń). W takiej sytuacji działalność przedsiębiorstwa opierająca się „na gadaniu” zamarła. Jednak na kierunku radzieckim dyrekcji udało się zorganizować wyjazd zgodnie z planem.
- Ten facet od „Solidarności” przyjechał! – ujrzałem zdumione oczy naszych partnerów. Obyło się bez docinek i komentarzy. Poważnie zaczęło się mozolne analizowanie i uzasadnianie, co? i dlaczego? Wertowanie i weryfikacja źródeł. Powoli ustępowali: 5%, 6% i po dwu tygodniach 7%, jako ostateczna możliwość, bo jest „precedens”, ktoś? gdzieś? tyle otrzymał.

Nie byłem przekonany. To, że ktoś? gdzieś? i dlaczego akurat tyle. Może powinien dostać więcej? Zresztą nasza sytuacja jest jasna w świetle przedstawionych źródeł i wg zasad RWPG - widać, że się nam należy 24%. W tej sytuacji dalsze negocjacje zostały odłożone na miesiąc, aby strony „przemyślały” swoje stanowiska; może pojawią się nowe fakty.

Po miesiącu ponownie zjawiliśmy się w Moskwie. Nasza pozycja była niezmienna – 24% i „ani kroku za Wołgę”. Znowu analizy i dociekania. Nasi partnerzy coraz bardziej nabierali wewnętrznego przekonanie, że się nam należy… 8%, 9%....
- Proszę weźcie całe nasze opracowanie, rozumiem tu przy stole jest nerwowo, a u siebie spokojnie wszystko przeanalizujecie – poszedłem vabank.
Nie wzięli, ale dają 10%, a tu mija drugi tydzień, kolejnej rundy !
Następnego dnia spóźniają się, lecz wpadają radośni jak skowronki.
- Dzisiaj rano stałem w bufecie, w kolejce po śniadanie, przede mną stał człowiek, który dużo może, korzystając z okazji przedstawiłem mu stan naszych negocjacji i on wyraził zgodę na 11% - referował mój partner.
- Niestety nie mogę przychylić do jego stanowiska, przecież on, ten człowiek, który dużo może, nawet nie spojrzał w nasze uzasadnienie, bo gdyby przeanalizował – tak jak my to robimy – wszystkie aspekty, to musiałby uznać nasze żądanie 24% za zasadne. Przecież nie możemy lekceważyć zasad określonych przez RWPG! Są, albo ich nie ma? – jak za murem stałem na pozycji zasad.

Rozmowy po raz kolejny przerwano, mieliśmy wrócić za miesiąc. Teraz, dla odmiany, sytuacja w Gdańsku stała się dramatyczna. Stocznie na gwałt - tu i teraz - potrzebowały pieniędzy. Starcza 7%, jest 11%, czego on chce. Nie zdawali sobie sprawy, że za rok znów zabraknie im pieniędzy, a mnie gdy raz zejdziemy z drogi zasad - na „drogę RWPG” - po raz drugi powrót będzie niemożliwy.
Stocznie nie przebierały w środkach, padały argumenty z „grubej rury”:
- Chcą pojechać, nachlać się i na dziwki !

Nasza dyrekcja wytrzymała nerwowo i po miesiącu ponownie byliśmy w Moskwie. I dalej: 12%, 13%, 14%, 15%, 16%. Czas ucieka pora kończyć. Nie wyobrażam sobie powrotu z po raz kolejny zerwanych negocjacji. W przerwie wyszedłem do pisuaru, po chwili przy sąsiednim stanął mój partner. Był cały blady i roztrzęsiony.
- Nie przeciągaj, nie przeciągaj, teraz mnie odwołają i będziesz zaczynał wszystko od początku!
Miałem tego świadomość. W Gdańsku, też już na mnie czekali z kindżałami. I jak się wówczas sprawy potoczą?

Wieczorem pojawił mi się plan. Umówiłem się z kolegą branżystą, że następnego dnia spóźnię się na negocjacje (mieszkałem ponad godzinę drogi taksówką), a on dla „dobra sprawy” zgodzi się na te 16%. Następnego dnia „spóźniony”, zdyszany, wpadłem do biura, a tu mój kolega już się zgodził, na te 16%. Zrobiłem mu arabską awanturę!
A gdzie zasady RWPG!
Radzieccy towarzysze, aby mnie ukoić zaproponowali jeszcze jeden procent. Widząc ich „dobrą wolę” z „bólem serca” zaproponowałem kompromis. Dobrze! Niech będzie te 17%, ale korzystając z tego, że korekty będą teraz corocznie, resztę - czyli o 7% - podniesiemy w przyszłym roku i tym sposobem zasady RWPG nie zostaną naruszone! Przychylili się do propozycji. Jeszcze tylko trochę „podskrobaliśmy” do 17,6%. Jakaż akuratność! Jaka precyzja! Pażali ruki – uścisnęliśmy dłonie.

Następnego dnia było uroczyste podpisanie kontraktu – przyszła cała ich dyrekcja. Wznosiliśmy toasty: na moją cześć wygłaszano peany i laudację jakiej nigdy przedtem, ani nigdy później nie słyszałem! Odpowiadając podkreśliłem, że negocjacje były długie i żmudne, ale „obojudnom trudom” – wspólną pracą, tak! tak! wspólną, doszliśmy do celu satysfakcjonującego obie strony, tak! tak! obie! - z pracy jeszcze w stoczni wyniosłem biegłą znajomość kazuistyki (dzisiaj to się nazywa „narracją”) ówczesnych czasów. Teraz koniak się lał, strzelały korki szampana, mieszały się kanapki z czarnym i czerwonym kawiorem, na przemian z tymi, z „krasnoj rybkoj”. Słynne spotkanie w Magdalence, to po prostu mały pikuś!

Późną jesienią na gorąco kontynuowaliśmy korektę cen na 1983 rok. Bez dyskusji nasi partnerzy przyjęli ustalone 7%. Trzeba przyznać, że pod tym względem byli solidni: gdy „pażali ruki”, było to solidniejsze niż pacta sur servanda. Przy okazji została sfinalizowana sprzedaż jachtu „Spaniel” za równowartość jednego miliona dolarów (niezły zastrzyk, dla PZŻ/Intersteru). Resztę rutynowych dwu tygodni spędziliśmy w luźnej atmosferze na snuciu planów, na najbliższe lata. Timur Pieniegin, mistrz olimpijski jachtów klasy Star, który „kurierował” – prowadził - nasz rynek wspominał jak organizował szkolenia żeglarskie na Kremlu w sali narad samego Łazara M. Kaganowicza (!) oraz miłosne przygody jednego ze znanych mistrzów klasy Fin. Mój partner opowiadał zabawne anegdoty o Stalinie doskonale naśladując jego słynny gruziński akcent!

W kraju trwał stan wojenny. Dziennikarka poczytnego tygodnika przeprowadziła wywiad z dyrektorem-komisarzem szczecińskiej stoczni jachtowej (zachowałem do dzisiaj). Była nim zachwycona. Przystojny, ubrany jak z żurnala, śmiały, energiczny, z otwartą głową – prawdziwy menedżer. Opowiadał jej jak to przez Partię został postawiony na trudny odcinek, gdyż zastał stocznię pogrążoną w długach, i teraz sprawnym zrządzaniem wyprowadza ją na prostą.
Wówczas po przeczytaniu: „… porwał mnie śmiech pusty, a potem litość i trwoga….”.
Wówczas! - Po raz pierwszy, na razie nieśmiało, zaświtała mi ta myśl……

Na rok 1984 udało się załatwić kolejne 5%. Muszę przyznać, że dyrekcja doceniła moje sukcesy. Odtąd „jak w banku” miałem coroczny wyjazd na wystawy jachtowe w Dusseldorfie (8 dni!), dla analizy rynku, a nawet „medalik” – „Za Zasługi dla Gdańska” (stocznia „Conrada” w Gdańsku była największym beneficjentem podwyżek). Diety były w brzęczącej monecie, a legitymacja „Żagli” zapewniała śniadania i obiady (tak tam wtedy było!) w Klubie Prasowym. Stocznie jachtowe też w niezłej kondycji dotrwały do czasu przemian.

Wszystko się zmieniło! Kraje demokracji ludowej poszły na swoje; NRD zjednoczyło się z RFN. Upadła RWPG! – wyszły z użycia ruble transferowe. Zaczęliśmy egzystować w nowej rzeczywistości, znaleźliśmy się w strefie „dolarowej”. Rozpadł się Kraj Rad, którego republiki też poszły na swoje. Trzeszczała Federacja Rosyjska. Na mapie gospodarczej pojawiła się olbrzymia dziura od Odry do Oceanu Spokojnego (b. NRD przez krótki czas była szarą strefą). Porwały się wszystkie misternie tkane, plany i więzi handlowe. PHZ-ety stały się niepotrzebne, a towary stały się tyle warte, za ile można było je sprzedać.

Po krótkim okresie euforii i zachłyśnięciu się wolnością przyszła konieczność przestawienia zwrotnic i zmierzenia się z realną rzeczywistością.
Pojawiło się też rozliczanie, kto? co? - tam kiedyś robił? Wtedy z nową siłą wróciła mi ta natrętna myśl, czy ja aby…. No właśnie, czy ja wojując „o nasze” nie byłem przypadkiem „pożytecznego idioty”? Gdy inni walczyli, „siedzieli”, byli w podziemiu - czy ja nie wspierałem, nie legitymizowałem, wrażego systemu? Czy ja za „medalik” i coroczny wypad na wystawy jachtowe nie sprzedałem się reżimowi? Bo gdybym tego nie robił stocznie jachtowe może by, gdzieś koło 1984 roku padły? W każdym razie „gniew ludu” byłby dużo sroższy! Całość by padła z jeszcze większym trzaskiem. A i później niektórzy mieliby niższe emerytury, a jeszcze inni z nostalgią nie wspominali – że nie było tak źle?

Jestem niespokojny i wciąż dręczą, i prześladują mnie te myśli…..Mogę tylko liczyć na to, że wszystko się zaciera i powoli odchodzi w zapomnienie. „I tylko wierna pamięć ze mną jest w szczęściu i w godzinie złej” – jak śpiewała Irena Santor.

Marian Lenz
Gdańsk, 2015







Komentarze
Współpracowałem z reżimem, czy byłem zaczynem kapitalizmu Eugeniusz Ziółkowski z dnia: 2015-06-04 06:05:00
Karta Bezpieczeństwa a bezpieczeństwo Marcin Jackowski z dnia: 2015-06-05 17:07:00
kto przed Wilhelmen Konradem Röntgenem ? Jacek Przepiórkiewicz z dnia: 2015-06-05 20:20:00
oczeń stydna Tadeusz Lis z dnia: 2015-06-06 11:13:00