ZŁOTE KALESONY,
Tak jak pisałem poprzednio - najważniejsze jest to aby dobrze się bawić. To nie Olimpiada, Mundial, Formuła I czy inna komercyjna impreza.
Jacek Chabowski pisze, że uczestnicy "Regat o Złote Kalesony" bawili się w Jastarni dobrze, że Jastarnia po sezonie jest przyjazna, gościnna i ponoć wyrozumiała (dla ludzkich słabostek).
Żałuję, że nie byłem w Jastarni, ale w czwartek poodałem się bolesnemu zabiegowi medycznemu i do tej pory ledwo pełzam.
Owacje słyszałem, ale myślałem ze pochodza ze stadionu w Letniewie.
Ciekawostka imprezy polega także na informacji, że do "Kalesoniarzy" dołączyło kilku zawodników z "rządowych" regat "O Błękitna Wstęgę Zatoki Gdańskiej".
Żyjcie wiecznie !
Don Jorge
.
-----------------------------
.
Don Jorge,
Po ważnych i ciekawych imprezach, zawsze potrzebuję trochę czasu aby ochłonąć, zatem relacja dopiero teraz. W sobotę przed godziną 10, w okolicach Górek zrobił się spory ruch. Wiatr jeszcze trochę zaspał i trzeba było się wytelepać na silnikach. Sędzia w osobie Tomka Konnaka, zarządził odroczkę, bo nawet icki z taśm magnetofonowych zwisały swobodnie. Jak na wodzie zaczęły pojawiać się pierwsze placki wiatrowe, Tomek uznał, że to już czas i o godzinie 1020 nastąpił start. Przez pierwsze kilkadziesiąt minut każdy łapał co mógł, z koszami dziobowymi sąsiadów włącznie, byleby coś się do przodu ruszyć. Niby nie wiało, ale jachty się jednak trochę rozjechały. Chwilę po 11 wiatr po porannej gimnastyce, wziął się trochę do roboty. 5-7 węzłów wiatru, baksztag i skończył się jachting, a zaczęło żeglarstwo. Jeden z organizatorów zaczął ogłaszać na radiu jakieś boje i część z uczestników posłusznie zaczęła je zaliczać (to chyba te same boje co na Sailbooku i na Bitwie o Gotland). Załoga "Polleda 2" udawała, że nie wie o co chodzi i płynęła najprościej jak umiała. Prawie cały czas patrzyliśmy do tyłu i albo zachwycaliśmy się widokiem dużej ilości spinakerów i genakerów albo orientowaliśmy się, że co niektórzy nas dochodzą (dyskretnie i skromnie przemycam, że byliśmy gdzieś na przodzie). Przy tej okazji jedna uwaga i prośba zarazem: Koleżanki i Koledzy, jak będziecie zamawiać nowe spinakery, to trochę poszalejcie z kolorami (ups, sam mam biały spinaker – poprawię się). Tuż przed metą orientujemy się, że obok nas pojawił "Four Winds" – jak oni to zrobili? Ich tu nie powinno być (kilku innych też nie!), znaczy tak blisko nas. Czas mety zapisany, zrzucamy spina i zaczynam chłonąć widoki. Bardzo lubię akwen przy Jastarni. Zawsze „pachnie” tu wakacjami. Duże jachty się klarują, my szukamy miejsca do cumowania i tutaj duże i przyjemne zaskoczenie. Ktoś na pomoście do nas macha i nie są to tylko nasi znajomi. Obsługa mariny była uprzedzona o naszym przybyciu i podwoiła na ten czas swoje siły. Bosman woła, wskazuje miejsce i odbiera cumy. Wyjątek to czy już reguła? Nie wymagam, aby za każdym razem ktoś na nas czekał na pomoście, ale klarowna informacja gdzie mogę przycumować bardzo ułatwia życie – nam i nie mniej obsłudze mariny. Fajnie, tak trzymać!
Jachty wpływają do Jastarni jak podchodzące samoloty do lądowania – wolno, majestatycznie. Robi się żeglarsko. Pierwsze wrażenia i ekscytacja – „ale mi ten genaker wydawał” inny „jakbym miał większego spina, to bym go postawił”. Emocje z Zatoki na pomosty się wylewają. Krótkie uzgodnienia organizatorskie i 1830 zbiórka przy nowiutkim jachcie o nazwie "Dexxter". Lepiej nie można sobie wymyśleć miejsca i okoliczności chrztu nowej łódki. Punktualnie o umówionym czasie, przy uciekającym na czerwono słońcu, trochę zaskoczony frekwencją armator wygłasza regułkę i szampan dokonuje dzieła. Dużo radości, szczęście i błysk w oczach armatorów – niech pływa szczęśliwie! Niech się ściga! No i nie za często z nami wygrywa! Oglądamy, gratulujemy i powoli w kierunku ogniska ruszamy. Impreza rozrywkowa ale wyniki liczone są na serio i sędzia każe na siebie chwilę poczekać – napięcie rośnie. Zanim pojawia się Tomek, jeden z ojców pomysłodawców Zbyszek, barwnie opowiada o początkach "Złotych Kalesonów" i o tym jak kupował materiał na kalesony…”i jeszcze proszę pani, ten materiał na kalesony ma mieć złoty kolor. - Wariat czy co?”.
Są wyniki. Tomek poważnie i bez pośpiechu odczytuje wyniki najpierw w klasie open, później KWR i na końcu w ORC. Z każdym miejscem bliżej pudła napięcie rośnie. 3, 2 i jest! Zwycięża załoga jachtu "Four Winds" pod Wiesiem Krupskim. Radość zwycięzców na poziomie tych co Oscara pierwszy raz dostali. Towarzysz Żeglarz Wiesław bez krygowania zrzuca spodnie i w świetle ogniska błyska złoto kalesonów na nogach zwycięzcy! Taniec w blasku ognia lepszy niż Kevina Costnera w „Tańczącym z Wilkami”. Widok bezcenny, eksplozja spontanicznej radości, tłum szaleje – chce się żyć! Gratulacje! Temperatura wysoka, ognisko grzeje, beczułka okupowana i piersi rozgrzewa.
Teraz jeszcze prezenty. Na tej imprezie nie losujemy. O każdej załodze pomyślał nasz patron Jurek Kuliński, zwany Don Jorge. Na każdy pokład trafia nie locyjka ale LOCJA ZATOKI GDAŃSKIEJ. Poruszenie i zaskoczenie duże – prezent cenny i praktyczny. Jurku, nie musiałeś okna w domu otwierać i mam nadzieję, że usłyszałeś jak Ci dziękowaliśmy. Przyjemnej formalności dopełniłem i o SSI wspomniałem i zasługi SAJ przywołałem. Mam nadzieję, że ruch na stronie będzie rósł, a i na zebraniu SAJ frekwencja wzrośnie. Na tym część oficjalna się zakończyła, co z pewnością nie spowodowało powolnego rozchodzenia się uczestników tego spontanicznego zgromadzenia. Pieczenie kiełbasek, ziemniaków i bardziej lub mniej dostojna degustacja nie miały końca.
O szczegółach tej części imprezy ze względów oczywistych i obyczajowych nie będę się rozpisywał i pozostawię Was ze swoją wyobraźnią. Dodam tylko, że było bardzo wesoło, licznie i spontanicznie. Dyskusje w grupach i podgrupach. Wszystko w błyskającym i gorącym świetle ogniska. Materiał żeglarski twardy i wytrwały jest, co do tego wątpliwości chyba nie ma nikt. W drodze powrotnej na łódkę mijam rozgadane mesy jachtów, a na nowym "Dexxterze", to chyba jeszcze wyporność była testowana przy tej okazji. Mam wrażenie, że nikt nie czuł, że temperatura w nocy to już z tych późno jesiennych.
Niedzielny ranek pięknie słoneczny. Powoli z kabin wynurzają się kolejne zaspane głowy i zdaje się, że niektórzy zadają sobie pytanie – to właściwie gdzie ja jestem. Niektórym nie dość i jeszcze na wyścig się umawiają. Port w Jastarni powoli opuszczają kolejne piękne jachty. My jeszcze na kawę ruszamy i tak oglądam się przez ramię na port i przypomina się piosenka Ireny Santor „Już nie ma dzikich plaż”, a szczególnie fragment o pustych plażach Juraty. Pięknie, ale tak jakoś już nostalgicznie, jesiennie. Chłonę widoki, chłonę powietrze i niech mi starczy na oczekiwanie do kwietnia, maja.
Impreza udana, przerosła nasze oczekiwania i ściągnęła masę wspaniałych żeglarek i żeglarzy. Czy będzie kontynuacja? Wierzę, że tak. Ojcowie założyciele już coś o tym gadają.
Don Jorge, jeszcze raz dziękujemy za patronat, prezenty i dobrego ducha. Naszej wdzięczności dla Ciebie daliśmy wyraz ale o tym nie piszę, bo się do Ciebie wybieramy….
Trochę fotek można znaleźć tutaj:
https://picasaweb.google.com/109816799599449618670/ZK2015?authuser=0&authkey=Gv1sRgCIiZ-Om5graRAQ&feat=directlink
- pozdrawiam
jch
-----------------
PS. Wystartowało ponad 30 jachtów. Szacunkowa liczba uczestników – 250. Niektórzy dojechali do Jastarni na kołach (czterech lub dwóch). Dotarli do nas też uczestnicy "Błękitnej Wstęgi Zatoki Gdańskiej".
Komentarze
Brak komentarzy do artykułu