IM DALEJ OD POLSKIEGO WYBRZEŻA TYM LEPSZA POGODA
Dziś mam dla Was kolejną relację z morskiego rejsu jachtu z Jadwisina. Państwo Matzowie rokrocznie zażywają rozkoszy bałtyckiej żeglugi.
Chyba wszystkie ich relacje rejsowe znajdziecie w SSI (okienko "szukaj")..
Dobre, mobilizujące przykłady.
Do SSI pisze Junior, czyli Wojtek Matz.
Tylko przyklasnąć.
Żyjcie wiecznie !
Don Jorge.
-------------------------------
W 2016 roku ponownie ruszamy z łódką na wybrzeże, jednak zamiast szwedzkich szkierów, dla odmiany planujemy „zaatakować” zakamarki zachodniego Bałtyku. 3 lipca pakujemy Gema na przyczepę i przygotowujemy się do drogi. Różne sprawy zatrzymują nas jeszcze kilka dni w Warszawie, ale ostatecznie 7 lipca ruszamy w stronę Trójmiasta. Po południu docieramy do Górek, przykręcamy balast, wodujemy łódkę i wieczorem osiagamy klar morski. Jeszcze tylko zakupy, sztauowanie gratów na, jakby nie było, małej łódce i w sobotę 9 lipca, z trzyosobową rodzinną załogą na pokładzie, "Gem" rusza do Helu. Tradycyjnie już Zatoka Gdańska wita nas przeciwnym 5B i sporą porcją deszczu. W porcie bez większych zmian – „jajo” wymarłe, toalety w kontenerach i „pan 5 zł” pojawiający się z prędkością światła. Dzień później meldujemy się we Władysławowie, gdzie spotykamy wracającego ze Szwecji „Burego Kocura”. We wtorek ruszamy do Łeby – pojawiły się nowe pomosty i zamykane na klucz rozdzielnice elektryczne. Port pełny, ale nasze zanurzenie pozwala nam znaleźć miejsce tam, gdzie większe jednostki się nie mieszczą.
 
13 lipca halsujemy pod silny wiatr SW, ale bez przygód docieramy do Ustki. Nowa kładka jest zepsuta, co akurat żeglarzy powinno cieszyć, ale trzeba przyznać, że ponad 4 miliony złotych za przeprawę, która nie działa, gdy wieje wiatr i świeci słońce, to trochę dużo... Cumujemy w nowej przystani jachtowej, która oferuje Y-bomy jachtom umiarkowanej długości, toalety w kontenerze, Wi-Fi oraz szarpanie cum przy wiatrach wiejących od W do N. Następnego dnia przychodzi zapowiadany sztorm do 10B z północy, zatem czekamy. W międzyczasie robimy drobne zakupy i zwiedzamy muzeum Baterii Blucher, zlokalizowane tuż przy basenie portowym.
Do Darłowa docieramy 17 lipca po ciężkiej i mokrej halsówce, a jakieś 1,5h po nas do portu wchodzi jacht ze złamanym masztem… Do tej pory, zgodnie ze wszystkimi dostępnymi statystykami, przeważają wiatry zachodnie i południowo-zachodnie, więc Darłowo jest optymalne, by spróbować żeglugi w kierunku Bornholmu bez halsówki. Uzupełniamy zaopatrzenie, wodę i paliwo i we wtorek 20 lipca o 03:00 nad ranem opuszczamy Darłowo.
Szybki, 12-godzinny przelot jednym halsem i tuż po podwieczorku cumujemy w basenie portowym w Aarsdale. Tutaj bez zmian, opłata za postój naszej łódki to 100 DKK/doba, regulowana w skrzynce pocztowej koło sklepiku typu „mydło i powidło”. Tam też dostęp do komputera z internetem. Szybkie zwiedzanie, obiad w lokalnej wędzarni i odpoczynek. Wieczorem do portu dociera polski jacht „Fifra”, który z Darłowa wyszedł kilka godzin po nas.
Następnego dnia pogoda jest piękna, ruszamy zatem do jednego z najpopularniejszych portów Bornholmu, którego nie dane nam było zobaczyć wcześniej – Hammerhaven. Niewielkie wymiary naszej łódki (8m x 2,5m) nie są najlepsze do żeglowania po Bałtyku, ale z kolei idealne do szukania miejsc postojowych – wciskamy się w ostatnie wolne miejsce między Y-bomami, tak wąskie, że musimy wciągać na pokład odbijacze, by w ogóle się zmieścić. W porcie akurat coś się dzieje, trwają przygotowania do jakiegoś festiwalu muzycznego, ale nie zważając na to maszerujemy brzegiem morza do zamku Hammershus, potem obowiązkowe oglądanie jezior, będących pozostałością po dawnych kamieniołomach i następnego dnia ruszamy do szwedzkiej Kasebergi, po raz drugi obejrzeć Ales Stenar, górujący nad portem. Co ciekawe, jesteśmy tu dokładnie, co do dnia, rok po zeszłorocznej wizycie.
23 lipca ruszamy do Ystad, gdzie zwiedzamy całkiem ładne miasto, a wieczorem okrętujemy na promie do Świnoujścia jednego z członków załogi i idziemy spać – jutro czeka nas dłuższy przelot.

Rano, przy niewyraźnej, ale bezwietrznej pogodzie, opuszczamy ciepły port i na silniku ruszamy wzdłuż szwedzkich brzegów na zachód. Mijamy Abbekas, Smygehamn, Trelleborg i przed 1300 docieramy do Kanału Falsterbo. Most nad kanałem otwierany jest o pełnych godzinach (z wyjątkiem 0800 i 1700), więc nie czekamy długo i po chwili wraz z kilkoma miejscowymi jachtami wychodzimy na wody Oresundu. Dopiero tu zaczyna podwiewać, zatem żagle w górę i ruszamy do Malmo. Po drodze kolejna atrakcja – Oresundsbron, czyli tunelo-most łączący Danię ze Szwecją. Trzeba przyznać, że z niskiego pokładu jachtu robi duże wrażenie. Bez niespodzianek docieramy do Malmo, gdzie w pierwszej kolejności wchodzimy doTurbinhamnen, ale brak miejsc i rzesze wypoczywających na terenie przystani ludzi, skutecznie zniechęcaja nas do zacumowania. Płyniemy do większej Mariny Dockan, zbudowanej w miejscu dawnego suchego doku. Otoczona apartamentowcami nie ma za grosz klimatu, panuje w niej jednak błogi spokój i cisza. Szybko zwiedzamy starówkę i zamek, oglądamy zacumowne w porcie jachty i następnego dnia ruszamy w stronę stolicy Danii. Zanim jednak tam dotrzemy, robimy krótki postój na Flakfortet, sztucznej wyspie zbudowanej w latach 1910-1914, w celach rzecz jasna militarnych. Obecnie jest ona udostępniona turystom, którzy tłumnie odwiedzają to ciekawe miejsce. W lokalnej kawiarni jemy śniadanie, obchodzimy wyspę dookoła, spacerujemy tunelami, przecinającymi wyspę i po dwóch godzinach ruszamy do Kopenhagi. Wybieramy oddaloną od centrum miasta marinę Margretheholm. Stąd autobusem na stare miasto docieramy w kilkanaście minut. Zwiedzamy, spacerujemy, spacerujemy i zwiedzamy i… po kilku godzinach mamy dość. Nie po to wyjeżdżamy na urlop z dużego miasta, by teraz gnieść się w tłumach turystów. Wracamy na łódkę i 26 lipca ruszamy na południe. Przeciwne 6B i stroma, krótka fala, charakterystyczna dla płytkich zatok, zaganiają nas do Faxe Ladeplads, leżącego nad Faxe Bugt. Port, mimo, że przemysłowy, jest cichy i dobrze osłonięty. W miejscowości robimy drobne zakupy i przynosimy na łódkę kilka litrów oleju napędowego, a następnego dnia ruszamy dalej. Wchodzimy na Bogestrom i wąskimi farwaterami przebijamy się przez dryfujące trawy na Stege Bugt, Ulvsud, Storstrom aż do Sortso Gab. Wbrew pozorom trawy są dla nas dość dużym problemem, bo śruba naszego diesla znajduje się tuż pod powierzchnią wody i bez przerwy coś na nią łapiemy, a przeciwny wiatr nie pozwala nawet na chwilę postawić żagli. Szczęśliwie jednak udaje nam się dotrzeć do Stubbekobing, gdzie odpoczywamy, robimy drobne zakupy w sklepie żeglarskim i szykujemy się do powrotu „na kontynent”.
Prognozy na następny dzień są obiecujące, więc wcześnie rano ruszamy w kierunku Niemiec. Dość silny baksztag powoduje, że już po 12 godzinach osiągamy mały porcik Barhoft. Następnego dnia chmury na niebie nie wyglądają zachęcająco, ale decydujemy się wyjść na osłonięte wody południowej Rugii. Przed mostem w Stralsundzie meldujemy się 45 minut przed otwarciem, więc na chwilę cumujemy w przystani Wassersportzentrum Danholm Nord eV i w tym momencie przychodzi ulewa. Południe, czyli moment otwarcia mostu, zbliża się nieubłaganie, a deszcz nie odpuszcza, więc zakładamy sztormiaki i szybkoschnące buty, ale tym razem nam się udaje – deszcz przestaje padać w tym samym momencie, w którym operator zaczyna podnosić most.
Wraz z grupą kilkudziesięciu (!) jachtów przeprawiamy się na drugą stronę, wąskimi farwaterami docieramy do Greifswalder Bodden, którą przecinamy moczeni ulewnym deszczem i wchodzimy w Peenestrom, gdzie cumujemy we Freest. Cicha przystań o mazurskim charakterze wita trzcinami i małą głębokością, co nie jest dla nas problemem – mamy 1,2 m. zanurzenia.
Urządzamy sobie spacer do portu rybackiego, połączony z degustacją lokalnych dorszy i wracamy na łódkę.
30 lipca opuszczamy wody osłonięte i torem między wyspami Ruden i Uznam wychodzimy na morze – celem na dziś jest Świnoujście. Do portu wchodzimy późnym popołudniem po baksztagowej żegludze i cumujemy w Basenie Północnym. Marina robi dobre wrażenie, miejsc jest dużo, infrastruktura wygląda na zadbaną.
Następnego dnia ruszamy do Kołobrzegu, obejrzeć Marinę Solną i nowy „Basen Rybacki”. Do portu docieramy przy ładnej pogodnie wczesnym popołudniem. Dotychczasowy basen jachtowy stał się rezydenckim, goście zapraszani są do nowego basenu, wykopanego w ujściu Kanału Drzewnego. Następnego dnia tęgo wieje, więc zostajemy i zwiedzamy skansen morski, zlokalizowany naprzeciwko mariny.
2 sierpnia ruszamy do Darłowa, gdzie na wejściu łapie nas straszna ulewa. Nie mamy nawet czasu na założenie sztormiaków, bo od główek dzieli nas dosłownie 0,5 kabla. Szczęśliwie operator kładki czeka na jakiś spóźniony kuter, wracający z morza, więc udaje nam się przelecieć prosto do portu jachtowego. Dwa dni się suszymy, a w międzyczasie okazuje się, że na poligonach trwają ćwiczenia wojskowe… Cóż było robić, wychodzimy 4 sierpnia o 2000 z Darłowa i ruszamy prosto do Łeby, gdzie meldujemy się tuż po 5 rano.
Dalej to już żegluga wzdłuż znanych nam doskonale plaż, przyprawiana co jakiś czas ulewnymi deszczami. Potem Władysławowo, ostre południowe wianie na Zatoce, dalej Hel, Górki i powrót do zegrzyńskiego Jadwisina.
Cel minimum na ten rok został osiągnięty, pokonaliśmy Falsterbokanalen, przeszliśmy pod Oresundsbron, odwiedziliśmy Malmo, Flakfortet, Kopenhagę oraz wiele innych ciekawych miejsc i na Zalew Zegrzyński wróciliśmy z masą nowych doświadczeń. Nasza zasada „im dalej od polskiego brzegu, tym pogoda lepsza” znów się sprawdziła. W sumie przez 33 dni przepłynęliśmy 730 Mm.
Komentarze
Brak komentarzy do artykułu