JACEK GUZOWSKI O AKCJI RATOWANIA JACKA ZIELIŃSKIEGO
Kim jest autor korespondencji wszyscy Czytelnicy SSI wiedzieć powinni. Gdyby jednak ktoś miał jakiegoś wątpia (w stosunku do swojej pamięci) to niech zajrzy na przykład do: http://kulinski.navsim.pl/art.php?id=2854&page=0
Korespondencja Jacka Guzowskiego dotyczy szczęsliwego finału pożaru i zatonięcia jachtu "Sunrise", który jest przedmioterm relacji rozbitka, czyli Jacka Zielińskiego: http://sailbook.pl/artykul/6951-moj-ostatni-rejs-na-sunrise-w-drodze-do-swiatla
Przebieg procedur i działań ratowniczych to jeden temat. Techniczne środki bezpieczeństwa to kolejny. Przygotowanie się do zaskakujących kłopotów - jeszcze inna sprawa.
Zwróćcie uwagę na sens tematu ostatniego wieczoru czwartkowego zorganizowanego przez Stowarzyszenie Armatorów Jachtowych.
Żyjcie wiecznie !
Don Jorge
.
.
------------------------------
.
Drogi Don Jorge,
W czasach niesłusznych i jeszcze do niedawna uznawanych za minione, kursował dowcip o Szwejku. To tzw. „suchar”, średnio śmieszny, więc nie warto podejmować próby odtworzenia go w całości. W skrócie było tak: Władcy 2 wielkich mocarstw, licytowali się w obecności Dobrego Wojaka Szwejka swoimi potencjałami militarnymi. Pierwszy mówił, że gdy naciśnie zielony guzik to inne Wielkie Mocarstwo obróci się w perzynę. Na to drugi Władca odpowiedział, że gdy naciśnie guzik czerwony, to drugie Wielkie mocarstwo i do tego Trzecie również, obrócą się w perzynę. Na to Szwejk: moja babcia w Pardubicach miała 3 nocniki. Jeden złoty, drugi srebrny a trzeci porcelanowy. Ale jak przyszło co do czego to się na schodach zes..ła. Koniec suchara.
Po co o nim wspominam?
Ten stary i dość kiepski dowcip przypomniał mi się gdy z „ciarami” na plecach, czytałem relację Jacka Zielińskiego z wypadków jakie miały miejsce w godzinach nocno-porannych, 20 października, na Bałtyku, 20 Nm na N od Helu – cyt. ”[…] K…A NIE DO WIARY! EPIRB 2000zł, PLB 1200zł, SART nawet nie wiem i wszystko o kant! Nawet się nie boję, ja po prostu dalej nie wierzę! […]”. (link: http://sailbook.pl/artykul/6951-moj-ostatni-rejs-na-sunrise-w-drodze-do-swiatla#.WAnthT-iPGo.facebook )
Później, z lekkim niedowierzeniem, przeczytałem relację pióra Wacława Sałabana, pisaną niejako „z drugiej strony”, czyli „Wzywanie pomocy w zastępstwie” (link: http://fyr.blox.pl/2016/10/Wzywanie-pomocy-w-zastepstwie.html ) .
Niezwykle ważna będzie relacja „trzeciej strony” zdarzenia – czyli Centrum Koordynacji, która, w co chcę wierzyć, zostanie upubliczniona. Informacja, o której godzinie Centrum Koordynacji otrzymało „distress alert”, będzie kluczowa dla podtrzymania zaufania do prawidłowości działania SYSTEMU ratownictwa, lub do zachwiania tej wiary, co mogłoby mieć długotrwałe, negatywne, konsekwencje. Znaki zapytania pojawiają się po informacji Jacka o samolocie przelatujących w pobliżu, już po uruchomieniu pławy Epirb, braku reakcji statków na wystrzelone czerwone rakiety, oraz informacji „medialnej”, o niemożności podjęcia akcji przez śmigłowiec. Po przeczytaniu drugiej relacji, otworzyłem oczy ze zdumienia, nie dowierzając, że procedury w Centrum Koordynacji mogłyby umożliwić prowadzenie rozmowy telefonicznej z osobą zgłaszającą zdarzenie, na poziomie takim, jak to relacjonuje Wacek. Szczególnie, gdy w drugiej rozmowie, dzwoniący słyszy od podejmującego telefon, że ten nie zna sprawy bo jest „zmiana zmian”. To, jak żywo, przypominałoby scenę z pewnej reklamówki - filmu zachęcającego do nauki języków obcych, gdy świeżo upieczony pracownik morskiego centrum koordynacyjnego na wołanie przez ukf-kę: „we are sinking, we are sinking”, odpowiada pytaniem: „what are you thinking about ?” To była jednak zabawna reklamówka – tu mamy „samo życie”! Chcę wierzyć, że na subiektywną ocenę przebiegu rozmowy, w tej części relacji Wacka, miały wpływ ogromne emocje i kiepska łączność, o której wspomina.
Na wnioski trzeba poczekać aż opadną emocje i ukaże się raport zawierający suche fakty. Proszę mi zatem wybaczyć ten wstęp – pytania nasuwają się same, ale daleki jestem od próby formułowania jakichkolwiek ocen, na podstawie relacji pisanych „na gorąco”, bez wysłuchania relacji innych, zaangażowanych Stron i nie jest to i nie będzie moim celem. Chcę się podzielić czymś innym.
Dowcipy dowcipami a mnie wcale nie jest do śmiechu. Wypadek jachtu "Sunrise" jest dla mnie więcej niż nieszczęśliwym wypadkiem na morzu. W połączeniu ze sprawą niesprawnych epirbów, o której za chwilę, zasiał bowiem wątpliwość w skuteczność jachtowych środków ratunkowych którymi dysponuję, a tym samym wiarę w „nadejście husarii”, którą tak malowniczo opisał, w swojej relacji, Jacek. „Husarii”, która gdy nadciągnie jest w pełni profesjonalna, ofiarna i życzliwa.
Gdy już nadciągnie !!!. Lecz aby mogła nadciągnąć – musi się najpierw dowiedzieć o zdarzeniu !!! Wiara w to, że „pomoc jest już w drodze” może być, dla osoby będącej w sytuacji ekstremalnej, decydującą zachętą do walki o przetrwanie. Zwątpienie może być zabójcze.
Przejdźmy do konkretów. Standardowo mam na jachcie Epirb z Gps, automatyczną kamizelkę ratunkową z przypiętym PLB, również z Gps i lampką. Do tego stacjonarna Ukf-ka z DSC, 2 ręczne ukf-ki, do tego ponad-przepisową liczbę rakiet spadochronowych, ponad-przepisową liczbę flar, pławkę dymną, tratwę 4-osobową, koło ratunkowe z pławką świetlną, telefon satelitarny (bez wodoszczelnej obudowy), telefon gsm w wodoszczelnej obudowie i ponton. To wszystko, czego mogę użyć w sytuacji zagrożenia. Wydałem na te wszystkie „gadgety” bardzo dużo pieniędzy. Nie wydałem ich dlatego, że wymagają tego jakieś przepisy. Wydałem je w nadziei, że w sytuacji (oby nigdy nie nastąpiła) podobnej do tej, jaka miała miejsce w przypadku Jacka Zielińskiego na Bałtyku, czy nieco wcześniej, Bartka Czarcińskiego na Oceanie Indyjskim, będę miał szansę ujść z życiem, utrzymując się na wodzie, w jakiej takiej kondycji, do czasu nadejścia pomocy, którą jestem w stanie powiadomić o zdarzeniu.
Po kolei:
(zaznaczam, że nie silę się na uogólnienia, lecz opisuję tylko własne doświadczenia i tak to należy czytać):
Epirb – wiosną tego roku, tuż przed ceremonią wręczenia nagród za zeszłoroczne rejsy, dostałem wiadomość od producenta mojego Epirb’a (zakupionego w 2012r za 2.580,00 zł), że w serii odkryto wadę fabryczną, która w niektórych egzemplarzach, może powodować, że nie zadziała podczas użycia w sytuacji zagrożenia. Producent przeprowadza właśnie akcję wymianę Epirbów na nowe. Chwała Mu za to. Można powiedzieć: przyzwoity Producent – rzadka cecha w dzisiejszych czasach. Przyznaje się do błędu, bierze odpowiedzialność za błąd i ponosi koszty. Nie ma się co czepiać. Dlaczego jednak wada nie została ujawniona podczas rygorystycznych, zapewne, testów przedprodukcyjnych? Bo chyba nie powinno ulegać wątpliwości, że sprzęt decydujący o możliwości przeżycia na morzu i posiadający stosowne atesty, jakim jest Epirb, podlega rygorystycznym przepisom dopuszczającym do produkcji i sprzedaży? Podobnie jak międzynarodowy system ratownictwa na morzu, który zapewnia działające „bez pudła” procedury reagowania na sygnał „odpalonego epirba” i powiadamiania innych „zainteresowanych” centrów koordynacyjnych o wypadku? Przepłynąłem z tym wadliwym Epirbem ok 20.000 mil, w tym 2 razy Atlantyk. Czy mogę mieć pewność, że następny Epirb będzie wolny od wad i zadziała w potrzebie, gdy o wadzie jego poprzednika dowiaduję się po 4 latach od zakupu ? Bardzo chciałbym odzyskać tę wiarę. Niestety nie będzie to łatwe !!!
PLB
– traktuję go jak „epirb ostatniej szansy” – dlaczego? Jako boja osobista nie jest dedykowany wyłącznie żeglarzom, którzy na tle całego społeczeństwa wykazują się pewnym zdyscyplinowaniem i raczej nie wzniecają alarmów fałszywych. Właśnie z uwagi na alarmy fałszywe, wprowadzona została dodatkowa procedura upewniania się drogą telefoniczną, czy alarm może być prawdziwy czy nie. To, niestety, samo w sobie, komplikuje i przedłuża proces uruchamiania akcji ratunkowej. Przykładem niech będzie akcja ratowania polskiego „kajciarza” na morzu Czerwonym kilka lat temu. Poza tym PLB ma niewielkie rozmiary. Uruchomienie go we wzburzonej wodzie, w ciemnościach, szczególnie wyciągnięcie mikroskopijnej anteny zgrabiałymi z zimna rękami i uzyskanie pewności że zadziałał może być trudne. Ale jest !!! I jakby nie było, daje nadzieję na ratunek. Po stracie jachtu ale i w razie wypadnięcia za burtę. Tak jak pisałem – traktuję go jako ostatnią nadzieję i chciałbym mieć pewność, że w razie potrzeby spełni swoje zadanie. W świetle „przygody” z Epirbem, zaczynam mieć wątpliwości.
UKF z DSC i ręczniaki - jak pokazuje przykład Jacka, w przypadku utraty zasilania, pożaru czy zalania jachtu, użycie ich może nie być możliwe. Do tego dochodzi ograniczenie zasięgu. Biorąc pod uwagę, że do wypadku może dojść w nocy, podczas złej pogody, daleko od brzegu i szlaków statków handlowych – np. podczas trawersowania Oceanu, na łączność Ukf za bardzo liczyć nie można.
Rakiety spadochronowe, flary, pławka dymna – informacja zamieszczona w relacji Jacka jest porażająca. Mimo kręcących się w pobliżu kutrów rybackich i zapewne innych statków, pokazujących przecież światła, nikt nie zareagował na wystrzelone rakiety. Nikt nie zauważył, albo, co gorsza i w co nie chcę wierzyć, zlekceważył sygnały wzywania pomocy, wybuch butli i blask płomieni wydobywających się z jachtu, które powinny być widziane w promieniu wielu mil. Informacja jest o tyle porażająca, że może podważyć wiarę w solidarność ludzi na morzu. Jeśli ustalenia potwierdzą te informacje, a wystarczy przecież analiza danych z AIS z tej okolicy i z tych godzin, to będzie poważny sygnał, że dzieje się bardzo źle.
Tratwa ratunkowa – kupiłem ją z myślą o rejsie oceanicznym, ale teraz wożę ją na jachcie zawsze. Bo w końcu, jaka to różnica czy jacht „opuści mnie” na środku Oceanu, na środku Bałtyku, czy na środku zimnego, październikowego, Zalewu Szczecińskiego? W każdym przypadku o możliwości przetrwania decyduje odległość od brzegu, temperatura wody i czas jaki przyjdzie czekać na pomoc. Chciałbym mieć pewność, że w razie potrzeby usłyszę, podobnie jak Jacek, kojący serce syk napełnianej tratwy. Czy mogę mieć tę pewność? Chciałbym.
Telefon satelitarny - jeśli przeżyje sam moment wypadku, może być przydatny, mimo, że jego odporność na wilgoć, po wielomiesięcznym przebywaniu w wilgotnym i słonym powietrzu, okazała się iluzoryczna. Po opuszczeniu jachtu, w sprzyjających warunkach może „złapać sygnał satelity”. Moje doświadczenia ze środka oceanu nie są najlepsze. „Łapanie sygnału”, nawet przy czystym niebie, w pobliżu równika, trwa irytująco długo. Przy niskim pułapie chmur często następują długie godziny braku sygnału. Rozmowa, o ile w ogóle jest to możliwe, jest niskiej jakości. Skuteczne są sms-y, choć nie ma gwarancji, że dojdą do adresata natychmiast. Często dochodzą z opóźnieniem i wysyłający nie ma pewności czy wiadomość dotarła, dopóki nie uzyska wiadomości zwrotnej od adresata, co tez może potrwać dość długo a nawet bardzo długo. Nie twierdzę, że wszystkie telefony satelitarne działają kiepsko. Być może mnie się trafił marny egzemplarz albo może wybrałem kiepskiego dostawcę usług – system telefonii. Z rozmów ze „znanymi żeglarzami” wiem, że mieli podobne kłopoty. Wniosek – mimo „grubych” pieniędzy wydanych na ten system łączności, może on, w potrzebie, zawieść. Nie ufam mu.
Telefon gsm - w okolicach brzegu może być najskuteczniejszym środkiem wezwania pomocy – pod warunkiem, że nie zostanie zalany wodą (na szczęście są dobre, szczelne obudowy), a po drugie, że zadzwonimy bezpośrednio do Centrum Koordynacyjnego, lub gdy telefon odbierze ktoś tak przytomny jak Wacek Sałaban. Ktoś kto będzie wiedział o jakie informacje należy zapytać (pozycja) i powiadomi właściwe służby, upewniając się jednocześnie, że jego zgłoszenie zostało przyjęte. Niestety możliwość łączności gsm jest ograniczona odległością od brzegu. Największa odległość z jakiej udało mi się odebrać i wysłać sms-y to ok. 30 Nm od brzegu.
I nie ma tu żadnych reguł czy brzeg należy do tzw. krajów wysoko, a nawet najwyżej rozwiniętych, czy nie rozwinietych. W warunkach bałtyckich, jak pokazuje przykład Jacka, telefon jest skuteczny. Takie też mam doświadczenia.
-------------------------------------------------
Do Wacława Sałabana– jedną ręką zdejmuję czapkę i składam głęboki ukłon w Twoją stronę, zaś drugą ręką wpisuję Twój numer telefonu do pamięci wszystkich posiadanych środków łączności, jakie zwykle mam ze sobą na morzu.
Ze środków służących do powiadomienia o wypadku i przetrwania, którymi dysponuję na jachcie, o których jeszcze nie wspomniałem zostały: koło ratunkowe i ponton. Z całym szacunkiem dla Koła ratunkowego, nie będziemy o nim mówić, bo gdy woda jest zimna, nie przyda sie na długo, ale gdyby tylko udało się nadmuchać ponton, to jest jeszcze nadzieja na przetrwanie. W końcu Alain Bombard(***) dał radę na swoim „Heretyku” przepłynąć Atlantyk.
Doświadczyłem i znam dobrze uczucie towarzyszące przebudzeniu, w środku nocy, gdy już wiem, że mam awarię, ale jeszcze nie mogę ocenić jej rozmiarów i skutków. Przed wyprawą a potem, już w jej trakcie, spędziłem całe dni i godziny na wymyślaniu możliwych scenariuszy ewakuacji. Podczas całych 15 miesięcy wyprawy zawsze miałem pod ręką grabbag. Zanim zasnąłem, zwykle opracowywałem sobie plan na wypadek nagłej ewakuacji. Tego co może się wydarzyć i jak na to reagować. Sytuacja jednak zwykle zaskakuje - np. całkowitą ciemnością (bo siadła elektryka), kiedy nie można znaleźć latarki i trzeba poruszać się po omacku, czy wybuchem pożaru i brakiem dostępu do radia. Albo wodą, z impetem wdzierającą się do wnętrza i zabierającą wszystko ze sobą. Wszystkich wariantów i tak się nie przewidzi. Trzeba improwizować. Ale im więcej wariantów się przemyśli, a jeszcze lepiej przećwiczy, tym większa szansa ujścia z życiem.
Do tej pory żeglowałem z błogą świadomością, że gdyby zdarzyło się nieszczęście, to jestem na nie dobrze przygotowany – t.j. zabezpieczony najlepiej jak mnie na to stać. Ta wiara została mocno nadwątlona. Przy doborze środków ratunkowych nigdy nie kierowałem się kryterium najniższej ceny. Nie dysponuję nadmiarem gotówki, ale nie zamierzałem i nie zamierzam oszczędzać na bezpieczeństwie Załogi i swoim. Zawsze szukałem sprzętu dobrego, za rozsądne pieniądze.
Tylko jak odróżnić sprzęt dobry od kiepskiego i zawodnego, ale dobrze reklamowanego?
Jak odróżnić rzetelnego dostawcę od hochsztaplera, który wciska „kit” za który dziś słono zapłacimy gotówką, a kiedyś możemy przez niego zapłacić cenę najwyższą?
Zaliczyłem wpadki. Kto jeszcze?
Mam nadzieję, że w imię właściwie pojętej solidarności i swego rodzaju „samoobrony” podejmiemy na tym forum dyskusję i wymianę doświadczeń, która pozwoli odzyskać lub podtrzymać wiarę w skuteczność i niezawodność dostępnych środków ratunkowych oraz, a może przede wszystkim, w niezawodność i pełny profesjonalizm systemowych rozwiązań, służących ratownictwu morskiemu. Może komuś uratuje to kiedyś życie ? SAJ już zaczął. Kontynuujmy.
Serdecznie pozdrawiam Ciebie, Czytelników SSI oraz SAJ
Jacek Guzowski, Wrocław
s/y "Eternity"
-------------------------------------------------------
P.S. Wacławowi Sałabanowi gratuluję – szczególnie opanowania, „zdrowego braku zaufania” i nieustępliwości. Wyrazy podziwu dla Jacka za przytomność umysłu, zachowanie „zimnej krwi” i mimo ekstremalnie trudnej sytuacji, wykorzystanie WSZYSTKICH środków wzywania pomocy, jakie miał do dyspozycji. Ratownikom SAR podziękowania i wyrazy podziwu za ich służbę.
(***) Alain Bombard (ur. 27 października 1924 w Paryżu, zm. 19 lipca 2005 w Toulon) – francuski lekarz i biolog, pionier ratownictwa morskiego. Wysunął teorię, że człowiek może przeżyć na morzu dysponując tylko niewielką ilością słodkiej wody[1]. Swoją teorię potwierdził organizując samotną wyprawę na pontonie „Heretique” o wymiarach 420 na 190 cm. Przebył na nim trasę z Las Palmas do Barbadosu (od 19 października do 24 grudnia 1952). Swoje przeżycia opisał w książce „Dobrowolny rozbitek” (wyd. polskie: Iskry 1958; seria: „Naokoło świata”; tłum. Tadeusz Meissner) [Za Wikipedią]
Komentarze
Gwoli ścisłości: Wojtek Bartoszyński z dnia: 2016-10-25 20:10:00