UPODOBANIA SĄ RÓŻNE
Podoba mi się natomiast dewiza - nie krytykuj dopóki nie spróbowałeś. Dopiero później podyskutujemy, choć nie o gustach, bo o gustach już starożytni Rzymianie zabronili dyskutowac. Zaraz Maryś Lenz mnie wyprostuje - że niby starożytni Grecy ogłosili to wcześniej. A więc znany Wam bałtycki, rodzinny żeglarz cruisingowy Wojtek Matz postanowił spróbować zabawy w regaty. Kusiła nazwa jachtu "PorFavor". Por favor w najpiękniejszym, najbogatszym języku świata znaczy po prostu - "proszę". Ale mnie się to jakoś kojarzy ze zwrotem "królewskie faworyty".
A co tu dużo gadać - favorita to po prostu luksusowa nałożnica :-)
Luksusowe dwuosobowe regatowe kabiny (sic !). To poza moimi zgrzebnymi wyobrażeniami !
Czyli mamy dziś news o szkoleniowo-regatowym charterze :-)
Teraz dopiero możemy Wojtka przepytać o dalszy etap jego fascynacji żeglarskiej.
Uśmiechnijcie się choć na moment.
Zyjcie wiecznie !
Don Jorge
------------------------------------
PS. Czy zastanawialiście się nad   p r a w d z i w y m i   przyczynami upadkami Imperium Romanum ?
------------------------------------
Don Jorge,
Po pierwsze pragnę złożyć serdeczne gratulacje z okazji okrągłego jubileuszu SSI! Nie jest żadną tajemnicą, że to właśnie dzięki SSI nasz "Gem" trafił na Bałtyk i tam już pozostanie, mam nadzieję na długo. Dzięki!
Moja dzisiejsza korespondencja nie jest do końca zgodna z duchem SSI (nie dość, że nie na swoim, to jeszcze zupełnie nie przyjemnościowo), jednak uznałem, że warto podzielić się swoją refleksją z "przyjemniaczkami", tym bardziej że i okres dla nas trochę ogórkowy. Poniżej krótki tekst o mojej środziemnomorskiej przygodzie z pływaniem regatowym, a w załącznikach kilka zdjęć i ten sam tekst w pliku DOC.
Żyj wiecznie!
Wojtek Matz
----------------------------------
Od razu zaznaczę, że do żeglarstwa regatowego było mi do tej pory tak samo blisko, jak nie przymierzając do kajakarstwa górskiego. Dlatego relację pisałem z perspektywy kompletnego amatora. Owszem, lubię popatrzeć na youtube'owe relacje z Vendee Globe, czy America's Cup, z ciekawością śledziłem Bitwę o Gotland, jednak tak mocno wsiąkłem w żeglarstwo przyjemnościowe, połączone z turystyką, że nigdy nie zastanawiałem się jak pływanie regatowe wygląda od środka. Przypadek sprawił, że trafiłem na ogłoszenie o konkursie organizowanym przez Fundację „Regaty Morskie”, w którym do wygrania był udział w szkoleniu z zakresu żeglarstwa regatowego. Jak się okazało już po szkoleniu, fundacja wzbudza silne emocje, o czym można poczytać na internetowych forach żeglarskich, niemniej postanowiłem wziąć udział w konkursie. Wypełnienie formularza zgłoszeniowego zajęło kilkanaście minut i wysłałem go na wskazany adres. Nie będę się rozpisywał na czym dokładnie ów konkurs polegał (informacja o nim cały czas znajduje się na stronie fundacji), jednak ku mojemu zdumieniu pewnego listopadowego dnia otrzymałem maila, że zostałem jednym z dwudziestu kilku laureatów. Uczestnicy podzieleni zostali na cztery tury i każda z nich miała spędzić tydzień na łódce w hiszpańskim porcie Mataro, 30 kilometrów od Barcelony. Cóż było robić, szybko załatwiłem urlop w pracy, kupiłem bilet lotniczy do Barcelony i zacząłem się pakować.
Nastrojowy widoczek.
.
Proszę, proszę !
.
Wieczorem 3 grudnia stawiłem się na kei, przy której stał zacumowany jacht o wdzięcznym imieniu „PorFavor”. To on miał być dla mnie zarówno areną szkolenia, jak i domem przez najbliższy tydzień. Załoga z całej Polski, złożona z laureatów konkursu o bardzo różnym doświadczeniu żeglarskim, zjeżdżała się do późnego wieczora, ale już następnego dnia rozpoczęliśmy naukę.
Kilka słów o jachcie - „PorFavor” to łódka klasy Dufour 40E Performance, czyli coś pomiędzy klasycznym turystycznym „kanapowcem”, a regatową wydmuszką. Węglowy maszt, dwa koła sterowe w kokpicie, dwumetrowe zanurzenie, a we wnętrzu trzy dwuosobowe kabiny i dwa miejsca do spania w mesie. Łódka została zbudowana w 2014 roku i od dwóch lat bierze udział w regatach organizowanych na całym Morzu Śródziemnym. Podczas „mojego” turnusu wszystkie miejsca pod pokładem były zajęte, ale biorąc pod uwagę ilość pracy, koniecznej do wykonania podczas żeglugi, wcale nie było nas zbyt dużo.
Szkolenie to rzecz jasna pływanie, pływanie i jeszcze raz pływanie, ale nie zaniedbywaliśmy teorii – otrzymaliśmy porcję porad jaką strategię obrać na klasycznym „śledziu”, jak nie dać się przechytrzyć rywalowi i oczywiście jak wygrywać :) Nie będę opisywał całego cyklu szkolenia, ale zaczęliśmy od żeglarskich podstaw na foku i grocie, by pod koniec szkolenia stawiać na wirtualnej górnej boi spinakera z jednoczesnym zrzuceniem genui i trzaskać na zawołanie „rufy”. Każde z nas zostało przypisane do odpowiedniego stanowiska na pokładzie: był pitman, byli trymerzy poszczególnych żagli, był dziobowy i masztowy. I trudno w to uwierzyć, ale wszyscy mieli pełne ręce roboty! Oczywiście po skończonej pracy każde z nas udawało się na burtę, by pełnić funkcję mobilnego balastu i jednocześnie moczyć nogi w chłodnych o tej porze roku wodach Morza Śródziemnego. Umiarkowane wiatry o sile 15-25 węzłów były idealne do szkolenia, choć muszę przyznać, że nawet w takich warunkach wybieranie kilkudziesięciometrowej genui po każdym zwrocie potrafi wykończyć, tym bardziej że zwroty robiliśmy co kilka minut. Pływaliśmy wzdłuż brzegu w górę i w dół strzelając bez przerwy „sztagi”, a po odłożeniu się na kurs z wiatrem – „rufy” pod olbrzymim spinakerem. Skipper i jednocześnie instruktor zapewniał, że tak właśnie wygląda trening profesjonalnej załogi regatowej, a warto zaznaczyć, że doświadczenie ma niemałe i zdobywał je m.in. w słynnych regatach Sydney-Hobart na pokładzie „Łódki Bols” piętnaście lat temu.
Jako wisienkę na torcie, ostatniego dnia udało się zorganizować zwiedzanie cumującego w tym samym porcie oceanicznego dwukadłubowca regatowego, który kilkanaście lat temu nosił nazwę „Club Med”i uczestniczył w milenijnych regatach The Race.

Moja refleksja z tego ciekawego tygodnia pod Barceloną jest taka, że regaty na profesjonalnym poziomie są niezwykle wymagające i nie da się ich porównać do turystycznego cruisingu, jaki do tej pory znałem. Wróciłem wyczerpany fizycznie, ale jednocześnie zadowolony z tego, że poznałem coś nowego. Pragnę też obiecać, że następnym razem obserwując w telewizji jakiekolwiek załogowe regaty, już nigdy nie pomyślę: „ale mają fajnie” :) Teraz już wiem, że to naprawdę ciężka harówka.
.
Wojtek
Komentarze
Brak komentarzy do artykułu