CZY TO ALTERNATYWA DLA SRÓDZIEMNEGO
Jacek Szymona przedstawia harmonogram rejsu po akwenie określanym jako rejon "szorstkiej" pogody, zwłaszcza gdy lato dobiega końca.
Akwen ciekawy, a pływy "pełnowymiarowe".
W mojej opinii to nie alternatywa, ale kolejny stopień wtajemniczenia w arkana prawdziwie morskiej żeglugi. Mam nadzieję, że lektura newsa zainteresuje tych, którzy sie przymierzają
do pokonania tego stopnia.
W kolejnym odcinku morskich opowieści Jacka będzie o nie tylko o trawersowaniu Kanału i na Wyspy Kanałowe, odwiedzeniu Alderney, Jersey i Guernsey.
.
Żyjcie wiecznie !
Don Jorge
.
.
___________________________________________________________________
Don Jorge przy okazji ostatniego spotkania na targach WiW zachęcił mnie do spisania relacji z rejsu wzdłuż południowych wybrzeży Anglii, który odbyłem w roku 2015.
Oto owa relacja:.
Szczęśliwie składa się, że kolega, mieszkający na stałe w Cowes na wyspie Wight, jest posiadaczem dzielnego jachtu Beneteau First 375 o nazwie „Hookum”. Szczęśliwie złożyło się, że w roku 2015 zaprosił mnie na rodzinny rejs wzdłuż południowego wybrzeża Anglii z zamiarem osiągnięcia Wysp Scilly, leżących ok. 25 Mm na zachód od przylądka Land's End. Załogę stanowili: właściciel jachtu, jego żona, dwaj jego synowie oraz niżej podpisany, przybysz z Polski. Przez cały czas rejsu dumnie nosiliśmy pod lewym salingiem banderę RP (co widać na zdjęciu z Newlyn – „Hookum” stoi na końcu kei).

W piątek, 7 sierpnia w południe wyleciałem z Lublina do Luton, skąd koleją i promem dotarłem ok. 2100 doCowes. Tego samego dnia, przed północą zaokrętowaliśmy się na jacht.
Następnego dnia (08.08) o godz. 0700 oddaliśmy cumy i przy ładnej pogodzie, i niezbyt silnym wietrze dopłynęliśmy po południu do portu Weymouth (48 Mm). Po drodze podziwialiśmy słynne „Igły” (Niddles) i klify Anvil's Point i St. Alban's Head. Płynąc dość blisko brzegu widzieliśmy ciekawie ukształtowane przez wiatr i fale struktury skalne oraz spacerujących ludzi.
Kolejnego dnia (09.08) przy silniejszym wietrze, dochodzącym do 25 węzłów płynęliśmy na południe wokół portu i wyspy Portland, a potem na zachód przez zatokę Lyme. Wieczorem, w pobliżu zachodniego brzegu zatoki, wobec słabnącego wiatru uruchomiliśmy silnik, jednakże po pewnym czasie rozległ się alarm, ostrzegający o przegrzewaniu się silnika. Wstępne oględziny wykazały zanieczyszczenie filtra obiegu wody morskiej, co spowodowało niewydolność chłodzenia i wygotowanie wody w obiegu wody słodkiej. Po oczyszczeniu filtru i uzupełnieniu słodkiej wody silnik ruszył. Dalsza żegluga przebiegała już w porze nocnej, dzięki czemu bardzo dobrze widoczne były światła nawigacyjne boi kardynalnych i torowych, a potem światła sektorowe przy wejściu do portu Dartmouth oraz samo miasteczko, pięknie w nocy rozświetlone. Zanim zacumowaliśmy przy miejskim pontonie, ponownie musieliśmy dolać wody do systemu chłodzenia, bo alarm znowu się odezwał. Tego dnia przepłynęliśmy 54 Mm.
W poniedziałek (10.08) rano przestawiliśmy jacht na gościnny ponton w marinie Darthaven, gdzie następniedokonaliśmy oględzin silnika. Okazało się, że poważnemu uszkodzeniu uległa pompa obiegu słodkiej wody, skąd następował wyciek. Ponieważ usterki nie mogliśmy naprawić samodzielnie a lokalny warsztat w marinie nie miałodpowiednich części, trzeba było szukać gdzie indziej. Identyczną pompę udało się znaleźć w Cowes. Na przesyłkękurierską i fachowy montaż czekaliśmy do środy, w międzyczasie wykonując na jachcie różne drobniejsze prace naprawcze i pielęgnacyjne, jak wymiana pompy fekaliowej i jednego z akumulatorów. Przymusowy pobyt w Dartmouth pozwolił na zwiedzenie tego pięknie położonego miasteczka, a w szczególności zapoznanie się z ofertą znakomitych lokalnie warzonych piw.
W czwartek rano (13.08) wypłynęliśmy w dalszą drogę do Plymouth, gdzie po spokojnej żegludze i przepłynięciu 34 Mm zacumowaliśmy w marinie Yacht Haven. Wieczorem zaczęło padać, jednak popłynęliśmy tramwajem wodnym do centrum, gdzie zjedliśmy obiad, ale na zwiedzanie miasta i atrakcji (Mayflower Museum) było zbyt mokro i zbyt późno.
W piątek (14.08), po ustaniu deszczu popłynęliśmy do Falmouth (41 Mm). Ze względu na wielką liczbę jachtów, które przybyły na festiwal Falmouth Week, cumowaliśmy w tratwie. Akurat tego dnia festiwal się kończył, więc byliśmy świadkami pięknego pokazu sztucznych ogni. W Falmouth Robin Knox-Johnston na jachcie „Suhaili”rozpoczął i zakończył swój samotny rejs dookoła świata w latach 1968 – 1969, biorąc udział w regatach Sunday Times Golden Globe Race i wygrywając je. Także tutaj doholowany został „Fryderyk Chopin” po tym, jak w 2010 r. utracił w sztormie oba maszty.
W sobotę (15.08), omijając przylądek Lizard, dopłynęliśmy do małego portu Newlyn (33 Mm), gdzie spędziliśmy noc. Jest to w zasadzie port rybacki, ale na końcu pirsu ma kilka stanowisk dla jachtów.
W niedzielę (16.08), przy niezbyt silnym wietrze dotarliśmy na Wyspy Scilly. Kierując się wskazówkami locji Reedsa wybraliśmy najłatwiejsze podejście i port, a mianowicie stolicę archipelagu Hugh Town na największej wyspie St Mary’s (37 Mm). Cumowanie przy kei było niemożliwe, więc staliśmy na boi, a do lądu dopływaliśmy nadmuchiwanym bączkiem.
W poniedziałek (17.08) zwiedzaliśmy wyspę na wypożyczonych rowerach. Spośród ok. 140 wysp, wysepek i skał archipelagu tylko 5 jest zamieszkałych. Sumaryczna liczba stałych mieszkańców wynosi ok. 2300, a ich głównym zatrudnieniem jest obsługa ruchu turystycznego. Z St Mary’s ciekawie widoczne były sąsiednie wysepki, którepojawiały się lub znikały i zmieniały swój wygląd wraz z niską lub wysoką wodą. Maksymalny skok pływu wynosi 6 m. Na wyspach nie odczuwa się już wpływu klimatu kontynentalnego. Rosną tam palmy, są nawet winnice. Nie zaniedbaliśmy degustacji lokalnego wina, jednak jego smak nas nie zachwycił.
/
We wtorek (18.08) rano wyruszyliśmy w drogę powrotną. Wiał bardzo słaby południowo-zachodni wiatr, więc głównym napędem był silnik. Po drodze mijaliśmy kilkadziesiąt jachtów biorących udział w regatach Fast Net. Na obiad stanęliśmy na kotwicy koło skały St Michael's Mount, na której wznosi się zamek, dostępny przez groblę tylko przy niskiej wodzie – podobnie jak słynny zamek Mount Saint-Michele we Francji. Na noc, po przebyciu tego dnia 41 Mm stanęliśmy ponownie w Newlyn.
W środę (19.08) wyruszyliśmy do Falmouth
, które osiągnęliśmy po przepłynięciu 33 Mm. Tam ponownie cumowaliśmy w tratwie, gdyż natłok jachtów nie zmniejszył się.
W czwartek (20.08), w deszczu i mgle popłynęliśmy do Fowey (22 Mm), gdzie zacumowaliśmy na boi. Wieczorem, mimo deszczowej pogody, z okazji jakiegoś lokalnego święta odbyła się parada na rzece Fowey, z muzyką i racami.

W piątek (21.08), już przy ładnej pogodzie minęliśmy Plymouth i wpłynęliśmy na rzekę Yealm, gdzie stanęliśmy na boi (23 Mm). Następnie popłynęliśmy bączkiem na zwiedzanie miejscowości Newton Ferrers i na obiad wtradycyjnym pubie Dolphin Inn, ze znakomitym lokalnym piwem Doombar.
W sobotę (22.08) opuściła nas jedna osoba – koniec urlopu – więc dalszy rejs odbywał się przy obsadzie 4-osobowej. Popłynęliśmy do pobliskiej miejscowości Salcombe (18 Mm), gdzie również cumowaliśmy na boi.Popłynęliśmy pontonem do pomostu i udaliśmy się do miasteczka na zakupy. Market okazał się być dość daleko i na wysokim wzgórzu, więc tego dnia zaliczyliśmy dość długi spacer. W niewielkiej zatoczce przy wejściu do estuarium Salcombe spoczywają szczątki znanego z pieśni żeglarskiej barku „Hercogin Cecilie”, który w 1936 r. wszedł nieopodal na skały.
W niedzielę (23.08), przy tężejącym wietrze SSW płynęliśmy „na motyla”, wystawiając genuę na wytyku, który przy silniejszym podmuchu złamał się. Doszliśmy do wniosku, że niewłaściwie wybrane były utrzymujące go liny i szoty genui. Po południu, przy niskiej wodzie weszliśmy do portu Teignmouth (30 Mm). Wymagało to dużej uwagi, gdyż z obu stron toru w odległości kilkunastu metrów były osuchy. Zacumowaliśmy do pontonu i bączkiem popłynęliśmy do brzegu. Tam odwiedziliśmy promenadę z widokiem na plażę i, oczywiście, pub Ye Olde Jolly Sailors. Z Teignmouth wyruszył w rejs dookoła świata na trimaranie „Teignmouth Electron” Donald Crowhurst, uczestnik regat Golden Globe, którego podróż skończyła się tragicznie, przypuszczalnie samobójczą śmiercią żeglarza.
W poniedziałek (24.08), przy pogodzie mglistej, deszczowej i przy dość silnym wietrze, na zarefowanych żaglach dopłynęliśmy do maleńkiego portu West Bay (31 Mm), położonego głęboko w zatoce Lyme.
We wtorek (25.08), po nocnej odmianie wiatru, który teraz wiał z SSE, a więc prosto „w nos”, mieliśmy problemy z wyjściem i w porcie „zaliczyliśmy” mieliznę, ale pomogło to odwrócić jacht na wiatr. Wiatr był silny i wzmagał się – zanotowaliśmy porywy do 38 w – poza tym padał deszcz, więc całą zatokę Lyme, aż do Portland Bill płynęliśmy na silniku z wsparciem grota na 3 refie. Gdy mijaliśmy Portland Bill, pogoda się wyjaśniła, przestało padać, wyszło słońce ale wiatr nie osłabł, jednak wtedy płynęliśmy już baksztagiem na genui. Zacumowaliśmy w nowoczesnej marinie Portland (32 Mm), którą zbudowano (zmodernizowano) na igrzyska olimpijskie w 2012 r. Do mariny podchodzi się omijając wielki obszar portu wojennego. Obiad zjedliśmy w miasteczku, w The Cove House Inn,popijając Doombar i obserwując Zatokę Lyme.
W środę (26.08), również przy dość silnym baksztagowym wietrze popłynęliśmy wokół St. Albans Head i Anvil Point na kotwicowisko w zatoce Studland (Studland Bay) (26 Mm), koło struktur skalnych Old Harry’s Rocks, podobnych do Niddles. W drodze spotkaliśmy wiele jachtów płynących w tę samą stronę, do Cowes. Koło St. Albans Head doznaliśmy wpływu ciekawego zjawiska, zwanego „races”. W wyniku interakcji prądu pływowego, wiatru i ukształtowania morskiego dna wytwarzają się nieregularne fale, strome i zakończone grzywaczami, które rzucają jachtem w nieprzewidywalnych kierunkach. „Races” mogą być niebezpieczne i locja Reedsa zaleca ich omijanie przy cięższych warunkach pogodowych.
/
Ostatniego dnia rejsu, w czwartek (27.08) popłynęliśmy przy umiarkowanym wietrze z SW i ładnych falach na Solent i do Cowes (28 Mm). Tam mój rejs zakończył się. Do Lublina dotarłem (prom, autobus, kolej, metro, kolej, autobus, samolot) w piątek (28.08) w południe.
----------------------------------------------------------------
Wyspa Wight – Isle of Wight – jest jednym z najbogatszych w skamieniałości dinozaurów miejsc w Europie. Znaleziono tu skamieniałości ponad 20 gatunków dinozaurów oraz innych zwierząt z okresu kredy. Miasto Cowes – żeglarska stolica Anglii – ma szczególne związki z Polską. Tutaj mianowicie, w stoczni J. Samuela White’a zbudowane zostały niszczyciele „Grom” i „Błyskawica”. W dniach 4 i 5 maja 1942 r., gdy w macierzystej stoczni „Błyskawica” przechodziła remont, nad miasto nadleciało 160 niemieckich bombowców. Silny ogień z działek okrętu zmusił wrogie samoloty do pozostania na dużej wysokości, co uniemożliwiło im celne bombardowanie. Okręt postawił również zasłonę dymną, skrywającą Cowes przed samolotami. Warto odwiedzić stronę Stowarzyszenia Przyjaciół ORP „Błyskawica” (Friends of the O.R.P. Blyskawica Society): http://www.blyskawica-cowes.org.uk.
/
Południowe wybrzeże Anglii i Kornwalii ma charakter klifowy. Na zachód od wyspy Wight jest wiele malowniczych estuariów, w których usadowiły się miasteczka oferujące żeglarzom dogodne stanowiska cumownicze przy pontonach lub na bojach. Część tego wybrzeża, zwana Wybrzeżem Jurajskim (Jurassic Coast), wpisana została na listę światowego dziedzictwa UNESCO. Tworzące je skały pochodzą z ery mezozoicznej. Tutaj na początku XIX wieku odkryto pierwszą kompletną skamieniałość ichtiozaura.

Podsumowując: Rejs miał charakter rekreacyjny – kolega zapowiedział na wstępie, że to ma być „oportunistyczne żeglowanie rodzinne, czyli płyniemy tam, gdzie wiatr pozwala, tak żeby było miło i wygodnie i żeby się nie uchepać. Zero fanatyzmu”. A więc, pływanie w dzień, zgodnie z prądami pływowymi, wchodzenie do portów po południu, zwiedzanie, obiad w pubie, zakupy, niezbędne prace naprawcze i porządkowe. Dzienne przeloty robiliśmy w zakresie od 23 do 65 mil. Refowaliśmy zawczasu. Przy słabych wiatrach, gdy prędkość jachtu spadała poniżej 3 węzłów, korzystaliśmy z silnika. Przepłynęliśmy w sumie 531 Mm, odwiedziliśmy 12 miasteczek. Niestety, trochę mało zwiedzaliśmy na lądzie, ograniczając się do podziwiania mijanych klifów. Cóż, 3 tygodnie to zbyt krótko na dokładniejsze poznawanie południowej Anglii i Kornwalii. Zaiste, warto odwiedzić tamte wody i porty, a nawet „przeskoczyć” La Manche na Wyspy Kanałowe i do Saint Malo. To bardzo ciekawa alternatywa dla chyba najbardziej odwiedzanego przez polskich żeglarzy Morza Śródziemnego.
Jacek
Komentarze
Brak komentarzy do artykułu