PROZA ZYCIA ARMATORA
Pawła Oskę znacie, jego jacht także, w zeszłym roku kibicowaliście mu podczas okrążania Europy. Dziś historyjka banalna, powtarzalna, zwyczajna

armatorowi jachtu morskiego. Zupełnie abstrakcyjna dla tych, którzy korzystają z usług reklamowanych „all inclusive”. Oczywiście nasuwają się pewne

porównania „socjologiczne”, ale wyjątkowo się pohamuję tym razem.

Wspominam też czasy, kiedy dziesięciolatek Marco był już fachowym, pracowitym rzemieślnikiem – cennym współpracownikiem ojca. Już wtedy miał

swój osobny warsztat w piwnicy. To mu procentuje do dziś.

Armatorstwo wspomaga wychowanie dzieci.

Pawłowi dziękuję.

Żyjcie wiecznie !

Don Jorge

-------------------------------------

 Wodowanie jachtu... Nic prostszego. Przyjeżdża dźwig i pakuje łódkę do wody.

Czy aby na pewno?

Wiem jak to wygląda, ale w tym roku przerosło to i mnie. Ale od początku.

Zaplanowałem na wodowanie „Balaeny” (Walenia) tydzień czasu. Lista prac na jachcie była jak zwykle ambitna. Nie wiem dlaczego wyobrażałem sobie kupując bilety do Aten na weekend majowy, że oprócz prac pokładowych i wodowania będę w stanie posiedzieć na plaży, pojechać z Justyną i 10 letnią Antonią na jakąś małą wycieczkę a do tego jeszcze w miarę odpocząć...?

  

Przyszedł długo wyczekiwany dzień wylotu. Zapakowaliśmy się w dwa duże bagaże, aparaty i kamery w bagaż podręczny (a plany kręcenia i fotografowania snułem już od dawna, te piękne greckie kadry i ujęcia ...) i z Okęcia ze świetną linią Aegean wystartowaliśmy na południe. Zaczęło się wspaniale. Piękny lot, świetna obsługa, pełny catering, nie to co w tej linii na R...:)

W Atenach bez problemu odebraliśmy wypożyczony samochód i ruszyliśmy w kierunku odległej o 230km Kalamaty - stolicy greckiej oliwy. Po drodze oczywiście postój w Koryncie na suflaki, tzatzyki i sałatkę grecką. Uhhh, pełne wakacje!   

Po dwóch kolejnych godzinach dotarliśmy około 1800 pod łódkę. Umówiłem się z Kostasem - Grekiem który szlifował i malował kadłub także na położenie antyporostu, lokalnego, odpowiedniego na tutejsze wody. Jacht zastaliśmy przygotowany, pomalowany. Coś mnie tknęło i spojrzałem na anody cynkowe, trochę jednak niedbale "poukładane" pod kadłubem na ziemii. Coś mi się tu nie zgadzało - pierwotnie było ich na kadłubie aż 12, ja doliczyłem się zaledwie 8 i nijak nie mogłem się dopatrzeć 4 kolejnych. Te 4 brakujące to były trochę mniejsze anody, takie na płetwę steru i skeg.

Trochę mnie zmroziło, bo z administracją mariny umawiałem się na wodowanie jachtu w dniu przyjazdu. Nie zrobili tego przytomnie widząc jak się sprawy z tymi nieszczęsnymi anodami mają.

Niby problem niewielki, bo przecież można dokupić brakujące, ktoś powie. Ano można. Jak się jest w Atenach lub Pireusie lub innej Gdyni. Tu w 50 tysięcznej Kalamacie mogło to nie być takie proste a już z pewnością nie do załatwienia od ręki. Poza tym te anody które miałem na kadłubie były dorabiane przez stocznię specjalnie do Walenia, więc nawet jak coś znajdę to czy będzie pasować?

Od razu kontaktuję się z Kostasem. Jest 1900 a rano ma być jacht wodowany, więc termin goni. Jak wypadniemy z kolejki to cały plan się sypnie. Przecież z małoletnią Antonią nie będziemy mieszkać na kobyłkach jak w domku na drzewie 4 metry nad ziemią. Miał być jeden dzień przygody a tu się szykuje małpi gaj.

To są banalne sprawy, ale my tu z bagażami trochę bezradni.

Kostas nic nie wie o anodach. Twierdzi, że jak jacht wyszedł był z wody jesienią to już ich nie było. Nie było? Szukam w telefonie zdjęć. Mam! Są na nich i rzeczone anody. Nie pokazuję zdjęć Grekowi, który udaje Greka bo i po co? I tak nic nie osiągnę.

Trzeba zorganizować dom na noc. Wchodzimy na jacht a tam ... Sahara. Dosłownie wszystko pokryte brązowo brunatnym piachem naniesionym znad tej słynnej pustyni. Wszystko poklejone, piach wciśnięty w każdy element pokładu, w bloki, szczeliny, luki, dosłownie wszędzie. Jak zaczniemy się zagospodarowywać to wszystko to naniesiemy do środka. Nie ma szans na zasiedlenie jachtu dzisiaj wieczorem. Ponadto dochodzimy do wniosku, że wyjątkowo trudne będzie mieszkanie i sprzątanie. Decyzja: hotel. Na dwie noce. Zwodujemy łódkę, wyczyścimy i zobaczymy co dalej.

Jest środa wieczorem. Instalujemy się w hotelu „Ostria” z bajecznym widokiem na zatokę Messeńską. Zostawiam dziewczyny i jadę na łódkę zrobić pierwsze mycie. Zmywam pokład przez 1,5 godziny już po ciemku. Strugi błota spływają po burtach.

Późnym wieczorem jemy kolacje w tawernie i około 0100 już w czwartek odpadamy do łóżek.

 

Czwartek

Rano z listą w ręku jadę do mariny. Dziewczyny mają wolny dzień - piękna pogoda - niech sobie odpoczną. I tak niewiele by mi pomogły w pracy na wysokości. W marinie mogą wodować już. Jadę do sklepu żeglarskiego Kostasa i pytam o andody. Jakieś tam ma pojedyncze. Ja potrzebuje 2 po 6kg i 2 po 3 kg! Mówi, że nie ma problemu, ściągnie z Aten w przyszłym tygodniu a ja wezmę nurka który je przykręci do kadłuba. Może i tak. Zawsze jakaś opcja awaryjna. O tym, że nie dopilnował nie ma mowy. Przecież ICH tam wogóle nie było!

Szukam dalej w lokalnych sklepach. Mam szczęście. Znajduje 4 ostatnie w jednym z nich. Trochę mniejsze ale rozstaw się zgadza a to najważniejsze. Kupuje uszczuplając portfel o 80 euro. Uff.

Wodowanie i podmalunki antyporostu umawiamy finalnie na piątek rano.

Jedna sprawa wydaje się być załatwiona. Taki duperel a zeszło tyle czasu!

 

Wchodzę na jacht. W środku wszystko roztaklowane, materace, liny, żagle, osprzęt. Wszystko zabezpieczone na zimę, poukładane pod kątem maksymalnej wentylacji. Dodam, że Waleń to bez mała 14 metrowy jacht stalowy i osprzęt do niego ma adekwatną wagę. Każdy element trzeba obejrzeć, wyczyścić po zimie, przenieść.

No dobrze, środek potem. Najpierw pokład.

   

Zamocowaliśmy z Danielem mocowania do nowego samosteru wiatrowego w lutym. Montowaliśmy je na pawęży i na podeście na rufie. Zrobiliśmy wszystko jak nam się wydawało zgodnie ze sztuką i na trzeźwo:) Sprawdzam więc 1:1 mocowanie z płetwą samosteru. Schodzę po drabince 4 metry nad ziemią i jak artysta cyrkowy mierzę i sprawdzam. No nie chce pasować, zahacza o paweż o ... 12 mm. Kurcze, coś zrobiliśmy jednak nie tak. Płetwa samosteru nie może się swobodnie obrócić. Czyli co? Muszę odkręcić mocowanie na pawęży, podłożyć coś aby zwiększyć dystans. Wciągam się więc na jacht i nurkuję po narzędzia. Ale zaraz, jak odstawię dół mocowania to samoster straci pion! Czyli górny element też muszę poprawić:(

Biorę się za robotę. Kilkadziesiąt razy po drewnianej drabinie latam z narzędziami z góry na dół i odwrotnie. Mierzę, wiercę, dopasowuję, sikaflex ... Szaleństwo. Druga osoba mająca nawet  minimalne pojęcie o narzędziach byłaby na wagę złota! A dzień piękny, ponad 30 stopni ... Po 5 godzinach gotowe. Teraz czas na położenie dwóch desek teakowych na platformie rufowej. Problem polega na tym, że deski się niebotycznie odkształciły. Trzeba je więc zmusić do powrotu do poprzedniego stanu. Potrzebne zaciski - mam nadzieję, że nie popękają. Pakuje się do samochodu i jadę do lokalnego Praktikera - 10km. Będę tam w ciągu najbliższych dni 8 razy.

około 1800 wszystko jest gotowe. Wszystko w sensie podest z samosterem. Dystans płetwy od skraju pawęży to około 12mm. Mało. Piszę więc do Willa, do Kanady zapytanie czy tak może być. Odpisuje następnego dnia, że jest OK. !  Kolejne Uff...

Czy ja coś dzisiaj jadłem? No to uzupełniam szybko i do roboty. Jutro wodowanie, więc biorę się za mycie odbijaczy. Są czarne, a były białe i czyste. Utaplane w antyporoście? W farbach i tłuste. A przecież spokojnie zostawiłem je na pokładzie. Kolejna nauczka - owijać w worki, folię? Na sąsiednich jachtach robione były różne prace remontowe. Nikt się nie przejmuje tu wiatrem w czasie malowania czy co gorsza cięcia i szlifowania metalu. Opiłki z tego ostatniego pięknie wbijają się w pomalowany pokład „Balaeny”. Potem pięknie rdzewieją...

No nic. Odbijacze zabierają mi kolejne 3 godziny. 3 godziny intensywnego szorowania i płukania. To jest jak pranie na ręcznej tarze jak za dawnych lat. Nie ktoś spróbuje. 3 godziny machania łapami i dociskania szczotek i gąbek.

Efekt jest na tyle zadowalający, że Anglik z sąsiedniego jachtu przychodzi zapytać czym czyściłem, bo do tej pory nic skuteczniejszego nie widział.

Zostało mi jeszcze ... wyczyszczenie i wymalowanie zęz kambuzowych bo straszą!

OK. Topkot zakupiony w ciągu dnia u Greka, więc maska na twarz i do dzieła.

2 godziny później padam na twarz:) Wracam do dziewczyn do hotelu. O godzinie 22 ruszamy na kolację. Padam.

 

Piątek - sobota - niedziela - poniedziałek - wtorek

Od rana na jachcie. Kostas przykręca anody i podmalowuje dno. Samo wodowanie bez problemów. Dźwig bramowywoduje jacht w kilka minut. Wchodzę, sprawdzam szczelność zaworów. Uruchamiam silnik. Wszystko ok. Płynę na przydzielone miejsce w porcie, ustawiamy się w narożniku basenu w spokojnym miejscu.

Co to za ulga wejść na pokład bez drabiny.

 

Kolejne dni to mnóstwo mniejszych i większych spraw na jachcie. Regulacja achtersztagów zdjętych do wodowania, wielokrotne czyszczenie pokładu i wszystkich elementów, mycie burt, wymiana dwóch 11kg butli gazowych, wypompowanie fekaliów przez zewnętrzna firmę, wyrobienie nowego dokumentu DEKPA (urząd!), czyszczenie instalacji sanitarnych, wymiana kompasu na taki z możliwością dużej kompensacji dewiacji, ciągłe wizyty w Praktikerze, sklepie żeglarskim po "jedną śrubkę", biurze mariny. Zmywanie, odkurzanie, czyszczenie, sprawdzanie aktualizowanie.

Wszystko to powinno być rozłożone na dużo dłuższy czas. Moim zdaniem na dwa tygodnie.

Justyna mega ogarnęła:) kambuz, tak po kobiecemu jak dom.  Przygotowała kabiny, wyprała wszystko...

W środę ledwo zdążyliśmy do Aten na lotnisko. Dosłownie na styk.  W moim przypadku żadnej plaży nie było, żadnej wycieczki. Do komputera zajrzałem jeden raz:)

Małoletnia Antonia była bardzo dzielna. Tylko raz się zbuntowała. Siedzenie godzinami na łódce nie jest tym co dzieci lubią najbardziej. Trochę staraliśmy się jej to wynagrodzić nocnymi sesjami gier planszowych.

 

Jacht zwodowany. Wiele rzeczy zostało zrobione ale mam nieodparte wrażenie, że spokojnie moglibyśmy tam jeszcze pracować przez tydzień...

 

Chyba u każdego armatora to wszystko wygląda podobnie. U nas trochę zabrakło rąk do pracy. Chciałem połączyć wypoczynek z pracą i przeznaczyłem na to tydzień. Jak się okazało tylko tydzień. A przecież planowałem rejs taklowniczy? Taki gdzie te wszystkie prace rozkładają się na wiele rąk, gdzie cena za rejs jest minimalna, albo nie ma jej w ogóle ale za to jest pomoc w przygotowaniach i potem pływanie.

Teraz myślę, że to jest najlepsza koncepcja na wodowanie:)

z pozdrowieniami

Paweł

 

Komentarze
Brak komentarzy do artykułu