DOKUMENT NIC A NIC NIE ZAŁATWIAŁ
Felieton  Eugeniusza Ziółkowskiego nawiązuje do niedawno opublikowanej w SSI

 (http://kulinski.navsim.pl/art.php?id=3457&page=0 ) recenzji drugiego wydania książki

Teresy Remiszewskiej Z GORYCZY SOLI MOJA RADOŚĆ. Gienek książkę zna i to

z obu wydań. O Teresie Remiszewskiej, Jej żeglowaniu i książce powiedziano ponoć

wszystko. A jednak nie – i o tym jest ten felieton. I teraz ja się wtrącę. Starsi żeglarze

pamiętać mogą moje stare i wieloletnie ujadania na temat fałszywej, asekuranckiej

postawie „troskliwców”. Otóż z uporem maniaka powtarzałem (i to nawet drukowano !),

 że większość tych nadzorów, inspekcji, papierów to tylko „pic na wodę i fotomontaż”.

Głosiłem pogląd, że osławiona „Karta Bezpieczeństwa” jest dokumentem szkodliwym,

bo usypia czujność, przekonuje żeglarzy że jacht jest w doskonałym stanie, doskonale

wyposażony. To był dokument szczególnie niebezpieczny dla załóg jachtów klubowych,

którzy na tych jachtach pojawiali się okazjonalnie. Zapewniał ich, ze mogą czuć się

bezpiecznie. Dokument ten nie był zbyt grozny dla armatorów jachtów prywatnych (nielicznych).

Czyli tych, którzy ze swymi łódkami byli na co dzień, którzy przy nich pracowali, a

niektórzy nawet je sami zbudowali. Przypominam sobie te dawne inspekcje administracji

morskiej. Przychodził inspektor, przeważnie miły, kontaktowy, czasem elektryk,  spożywał

małe „co nieco” , pił kawę i prosił o zeszłoroczny Protokół Inspekcji.  Kiedy go tak przepisywał –

pozwalałem sobie czasami na nietaktowne zwrócenie uwagi, aby z rozmachem nie

przepisał zeszłorocznej daty inspekcji.

I takie jest to moje wprowadzenie w atmosferę felietonu Gienka.

Żyjcie wicznie !

Don Jorge

============================

 

„Z goryczy soli moja radość”

W tych paru słowach będących tytułem książki zawiera się olbrzymi ładunek emocjonalny, który eksplodował na dwustu pięćdziesięciu stronach książki. Książki napisanej przez Kapitana Teresę Remiszewską w latach siedemdziesiątych XX wieku. Kanwą tej opowieści o żeglowaniu po oceanie był udział w regatach samotników OSTAR 1972.

Podobnych publikacji wcześniej i później powstało wiele, można zgromadzić niezłą biblioteczkę. Ale moim zdaniem są dwie cechy, które szczególnie wyróżniają tę powieść z grona podobnych.


Pierwsza to bardzo precyzyjny obraz malowany cienką kreską starannie dobranych słów i określeń. Czytając, tak naprawdę oglądamy kadr dokumentalnego filmu przedstawiający otoczenie, sekwencję ruchów i dynamikę działania. Każda czynność opisana jest indywidualnie i o wiele dokładniej niż niejeden scenariusz filmowy. Nie trzeba być żeglarzem, aby poczuć ciasnotę pomieszczenia, utrudniony dostęp i determinację żeglarki walczącej z nieskończoną ilością awarii.

Podobnie oglądamy oczami Autorki obraz otaczającego wodnego świata, który dla Niej jest zawsze wspaniały niezależnie od prezentowanej łagodności lub grozy. Różnorodność barw, kształtów, cieni i odbić światła morskiej wody, czyni ją w naszej wyobraźni żywym organizmem ciągle zmieniającym swój kształt, wydającego różne odgłosy i poruszającym się w ponadczasowym rytmie.

Drugą cechą, która jest najważniejszym wyróżnikiem spisanej opowieści, to odpowiedź na pytanie o motywacje i sens żeglowania dla przyjemności po morzu.

Odpowiedź na to pytanie znajdziecie prawie na każdej stronie. Ich autentyczność uwiarygodnia żeglarski życiorys Kapitan Teresy Remiszewskiej. W samotnym rejsie doszła do najwyższej formy obcowania z morskim żywiołem – sam na sam, bez konieczności podejmowania decyzji i odpowiedzialności za członków załogi.

Pewnie wielu z nas z podobnych pobudek wypływa na morze, ale brak nam kwiecistości i subtelności języka, aby o tym pisać czy opowiadać. Przeczytajcie książkę „ Z goryczy soli moja radość”. Uzupełnicie braki a wielu z was znajdzie odpowiedzi na nurtujące pytania.

 

W tym miejscu powinienem pogodzić się postawioną wcześniej kropką i podpisać tekst imieniem i nazwiskiem. Niestety odezwała się we mnie natura liberatora. To, co teraz napiszę, z pewnością nie było zamysłem Autorki. Jest to moja osobista ocena stanu technicznego jachtu w kontekście dobrej praktyki morskiej i obowiązujących wówczas przepisów.

O ile dobrze pamiętam, w tamtych czasach dokument pt. Karta Bezpieczeństwa wystawiany był przez Urząd Morski po inspekcji przeprowadzonej przez paru inspektorów (od stanu technicznego, p-poż, wyposażenia ratunkowego, elektryczności i mechanika).

Jacht wypływający w rejs oceaniczny z pewnością taki dokument posiadał. Inspektorzy to profesjonaliści z dużych statków. Czytając o nieustającej walce z niesprawnością jachtu, odnosiłem wrażenie, że nikt tego jachtu nie nadzorował.

Efekt był taki, że tylko olbrzymie doświadczenie żeglarki i wiele szczęścia utrzymały ją i jacht przy życiu. Książka powinna być wystarczającym powodem do wszczęcia dochodzenia z urzędu przez Izbę Morską.

Wielokrotnie pisałem, że dokument nic nie załatwia, a powyższa sytuacja jest tego bezspornym dowodem.

 

Eugeniusz

 

Komentarze
Podziękowanie i komentarz Andrzej Colonel Remiszewski z dnia: 2019-02-05 18:30:00