PSIA WACHTA 31
Świt, dzień i noc – coś mi się przypomina. Ale – nie. Spokojnie, to nie wspomnienie legendarnej (nowomowa),

słynnej  przed laty divy teatru  Mari Malickiej, która wraz z nie mniej cenionym A. Węgierką wzruszali teatralna

widownię. Eugeniusz Ziółkowski  ma już siwe włosy, ale to mało prawdopodobne aby zdążył być fanem

wyjątkowej Marii.

Dziś w SSI nic z teatrum, dziś o urokach żeglugi.

Gienkowi dziękuję i się wzruszam.

Jak to się ludzie zmieniają.

Zyjcie wiecznie !

Don Jorge

-----------------------------------------

Pory doby, to temat, który fascynuje mnie od czasu, kiedy po raz pierwszy przez parę dni morskiego rejsu, widziałem wokół tylko horyzont.

Pory doby obserwowane z pokładu jachtu otoczonego otwartym morzem, występują jedna po drugiej w formie zbliżonej do definicji encyklopedycznej. Zupełnie inaczej postrzegamy te zjawiska z pokładu jachtu, który wraz z nami odpoczywa na słodkich wodach jeziora.

Świt – krótki fragment doby, podczas którego ciemność nocy rozprasza narastające światło słońca, schowanego jeszcze pod horyzontem. Na morzu tłem tych zmian jest tylko woda i niebo, rozdzielone poziomą kreską horyzontu. Ukryty pod horyzontem słoneczny reflektor przybiera na sile. W sektorze nieba, gdzie za chwilę wzejdzie słońce, gwiazdy bledną najszybciej, a ich miejsce zastępują, podświetlone delikatnym różem obłoki. Wszystko to odbywa się przy akompaniamencie wiatru i przetaczających się fal – akompaniamencie, do którego przywykliśmy od wielu godzin.

Jeziorowy świt ma zupełnie inne oblicze. Budzący się dzień to nie tylko zmiana światła. Gwiazdy bledną, ale wraz z nimi blednie poświata schowanych za lasem miejscowości. Wokół pojawiają się kontury otoczenia. Wysokie brzegi wzmocnione palisadą postrzępionych wierzchołków drzew, długo jeszcze trzymają w cieniu fragmenty jeziora.

Zachodni brzeg najszybciej staje się wyrazisty. Można rozróżnić cumujące jachty, pomosty i nadbrzeżne domy. Powoli jezioro, odbijając w sobie coraz jaśniejsze niebo, ożywia się. Widać śpiące na skraju trzcin, ze schowaną pod skrzydło głową, łabędzie. Uspokojona zwykle o tej porze doby tafla wody, zachowuje się jak gigantyczne lustro, wiernie odbijające otoczenie. O świcie, kiedy światło nie nabrało jeszcze mocy, odbite nieruchome brzegi, dezorientują nasze zmysły. Można na krótką chwilę zagubić się w przestrzeni.

Z czasem, gdy robi się coraz jaśniej, na tle panującej dotychczas ciszy pojawiają się różne dźwięki i odgłosy. Drobne wodne ptactwo budzi się wśród trzcinowych zarośli. Ruchowi pojedynczych trzcin towarzyszą trzepotania rozprostowywanych skrzydeł. Słychać drobne przepychanki w drodze na otwartą wodę. Od czasu do czasu popiskują wyrwane ze snu pisklęta. Cała wodna brać niecierpliwie czeka na wschód słońca.

Wśród nadbrzeżnych drzew cisza też traci swą władzę. Ptaki i inne stworzenia, głodne po nocnym odpoczynku szykują się do śniadania. Można wysłuchać nawet trzaski gałązek, łamanych przez kilka sarenek, biegnących ostrożnie na leśną łąkę.

Prawie wszystkie gwiazdy utonęły już w jasnym niebie. Ostatnia tuż nad horyzontem zanika powoli jasno świecąca planeta Wenus, mitologiczna bogini zorzy porannej, brzasku i świtu.

Piękno śródlądowego świtu możemy podziwiać w pełnej krasie, w pogodne dni czerwca i lipca – miesiące, kiedy noc jest krótka a przyroda bardzo ożywiona. W dni pochmurne świt jest mało wyrazisty i zaznacza swą obecność tylko zmianą natężenia światła.

Na Jeziorze Wdzydzkim, miejscem, z którego najbardziej lubię obserwować budzący się dzień, to Polanka, przy której zazwyczaj cumujemy na noc. Widok na Jezioro Gołuń, którego wschodni brzeg oddalony jest parę kilometrów, wydłuża perspektywę i obniża krawędź lasu do linii horyzontu. W czerwcu słońce wschodzi bardziej na lewo, nad wysokim brzegiem skansenu, ale w połowie lipca, słoneczna droga ma swój początek nad wschodnim brzegiem Jeziora Gołuń.

Po świcie następuje wschód słońca. W morskiej scenerii to akt podniosły i monumentalny. Znad odległej linii horyzontu wyłania się rąbek tarczy słonecznej. W ciągu paru minut widać już większy fragment, który pozwala nam wyobrazić sobie wielkość świetlistej kuli. Jej rozmiar każdego dnia może być inny, uzupełniony jest przez dodatkową tarczę zwaną – halo. Halo Słońca jest szczególnie widoczne podczas wschodów i zachodów. Różny kształt i gęstość kryształków lodu wysokich warstw atmosfery decyduje o jego widocznym kolorze i wielkości. Czasami jest to biała poświata, innym razem krwawa czerwień. Kolorów halo jest tak wiele i są tak subtelne, że ciężko je opisać słowami. Warto zapatrzyć się w tarczę wschodzącego słońca i dać oczom posmakować różnorodnych odcieni halo. Wokół woda, powyżej nagie w słonecznym świetle niebo, a na linii horyzontu leżąca przez chwilę rozżarzona kula – wschód słońca.

Wschód słońca oglądany z powierzchni większości polskich jezior, nie jawi się złocistą tarczą, wynurzającą się spod horyzontu. Horyzont schowany jest za drzewami porastającymi brzegi, a my patrząc w kierunku, gdzie powinno wzejść Słońce — widzimy tylko jego pełne światło. Brak możliwości obserwacji świetlistego dysku rekompensuje nam w dwójnasób, pełna paleta kolorów otoczenia, wyrwanego szaremu świtowi przez złociste promienie Słońca.

Otaczający jezioro las, fascynuje wszystkimi odcieniami zieleni. Wierzchołki drzew wschodniego brzegu oświetlone pełnym światłem są jasnozielone i wyraźnie kontrastują z brunatną zielenią ukrytego jeszcze w cieniu pnia. Ślizgające się słoneczne promienie po drzewach północnego i południowego brzegu oświetlają wystające ze ściany lasu gałęzie, tworząc mozaikę zielonych plam. Ściana lasu wschodniego brzegu jeziora, zazdrośnie ukrywa jeszcze Słońce. Koronka wierzchołków drzew wyróżnia się na tle jasnego nieba. W miejscu rzadko porośniętym drzewami przebijają się pojedyncze, świetliste sztylety słonecznych promieni.

Tafla wody jeziora po chwilowym bezdechu pory świtu pokrywa się wachlarzami drobnych zmarszczek, rysowanymi przez poranne szkwaliki. Kaczki i łyski buszują na całego w trzcinach i sitowiu. Jedne mlaskając płaskimi dziobami, ściągają systematycznie z łodyg sitowia meszki. Inne zanurzają połowę tułowia, pozostawiając na powierzchni sterczące kupry i żerują na dennej roślinności. Nieco dalej od brzegu, w sobie tylko wiadomych miejscach, nurkują perkozy w pogoni za rybami.

Łabędzie rozglądają się wokół i płyną w kierunku najbliższego jachtu, spodziewając się kawałków chleba na śniadanie. Porządek łabędziego konwoju jest zawsze taki sam. Na czele samica, za nią szare pokryte tylko puchem pisklaki a na końcu puszący się nastroszonymi skrzydłami samiec. Często wczesnym rankiem załogę jachtu budzi stukanie dziobem w kadłub przez natrętnego łabędzia.

Wschód słońca jest też sygnałem startowym dla eskadr czarnych kormoranów. Stada liczące kilkadziesiąt sztuk lecą w tym samym kierunku na obfite w ryby żerowiska. Biada rybom w miejscu przez nie wybranym. Okrążają stado ryb i jak szalone nurkują, aby jak najszybciej zaspokoić głód.

Wschód słońca obudził wszystkie formy życia. Rośliny, ptactwo, ryby, ssaki. Wyjątkiem jest ssak z rodziny homo sapiens, który z natury leniwy, poza nielicznymi wyjątkami, wyleguje się w ciepłej jachtowej koi.

Po wschodzie słońca następuje dzień. Latem najdłuższa pora doby. W pełnym świetle toczy się życie. Na jachcie w morskim rejsie większość załogi krząta się przy codziennych obowiązkach. W wolnych chwilach może pozwolić sobie na kontemplację przestrzeni i żywotności morskich fal.

Dzień na śródlądziu jest znacznie bardziej urozmaicony. Nasze otoczenie nie jest widokówką, którą możemy tylko oglądać. Wszystko co nas otacza, składa się na interaktywny obraz, na którym nie jesteśmy tylko postacią – jesteśmy jego użytkownikiem.

Idąc boso po trawie, czujemy w miejscach zacienionych chłodną wilgoć porannej rosy. Kawałek dalej, oświetlona od paru godzin słońcem łąka grzeje stopy, pod którymi trzaskają suche patyczki, lekko łaskocząc. Otaczają nas zapachy: ziół, trawy, igliwia i mchów.

Dalszy spacer w głąb lasu jeszcze bardziej ożywia nasze zmysły. Zapachy są bardziej intensywne i różnorodne. Pękająca pod stopą gałąż zmurszałej brzozy, wyzwala zapach próchna wymieszany z zapachem pleśni. Zastygła na pniu sosny biała strużka, pachnie żywicą. Ilość różnorodnych zapachów przyjemnie oszałamia swoją intensywnością. Nasz interaktywny obraz odpowiada na nasze ruchy szelestem rozgniatanych stopą suchych liści, trzaskiem łamanych gałązek. Korony drzew szumią w nieustającym tańcu, a spotykające się ze sobą konary zwodzą krótkim jękiem. Wysoka leśna trawa chłoszcze nas po łydkach. a gdy idąc, na chwilę spuścimy wzrok, twarz niespodziewanie oplata pajęczyna.

Słońce osiągnęło najwyższy punkt na swojej dziennej drodze. W bezchmurny letni dzień robi się gorąco. Wysokie temperatury nie są uciążliwe dla wypoczywających na jeziorze lub w jego pobliżu. Szczególnie zespól jezior wdzydzkich poprzez urozmaiconą linię brzegową, umożliwia schronienie się w największy upał, w zacienionych zakamarkach, chłodzonych dodatkowo lekką bryzą.

Jachty snują się leniwie, poruszane strugami słabego wiatru zostawiającymi ślad na wodzie. Część z nich dobija do mini plaż, gdzie chłodzą się w czystej wodzie dorośli i rozkrzyczane maluchy.

W dni bardziej wietrzne, jachty wykorzystują porę dnia na żeglugę w najdalsze zakątki jeziora. Kompleks jezior wdzydzkich poprzez swój kształt zbliżony do formy krzyża z dużymi wyspami wytycza kilkadziesiąt kilometrów tras żeglarskich. Przy słabym i średnim wietrze na pokonanie wszystkich tras potrzeba przynajmniej dwóch dni. Płynąc bez pośpiechu, zatrzymując się na dłuższe południowe i wczesne wieczorne postoje, można przez cały tydzień odkrywać nowe miejsca. Stali bywalcy mają swoje ulubione trasy i miejsca.

Jedną z najcenniejszych zalet jezior wdzydzkich, jest czysta woda. Głębokie polodowcowe, przepływowe jezioro gwarantuje świeżą i czystą wodę.

Po południu zazwyczaj niebo wzbogaca widok kłębiastych białych chmur-cumulusów. Olbrzymie kłębiaste formy białej waty, płyną po niebie, ciągle zmieniając swój kształt. Bywają dni, kiedy cumulusy rosną a od dołu wyraźnie wypłaszczają się i ciemnieją. Powstaje wtedy nowa chmura o groźnej nazwie stratocumulus, która w łagodnej formie kropi deszczem, a bardziej rozbudowana, rodzi burze.

Wiatr, który niezależnie od swojej podstawowej siły, w godzinach popołudniowych ma swoją kulminację mocy. Wraz ze zbliżającą się porą zachodu słońca słabnie. W okresie ustabilizowanej pogody około godziny przed zachodem słońca wycisza się i pozwala zastygnąć wodzie jeziora w postaci lustra. Bezsilne spóźnialskie jachty włączają silniki, aby dotrzeć do celu. Zazwyczaj jest to ulubiony zakątek nocnej drzemki jachtu i załogi.

Nieuchronnie zbliża się zachód słońca. Jachty zacumowane rufami do brzegu. Słychać wieczorną krzątaninę, rozmowy. Spokojna woda wzmacnia te odgłosy i w promieniu kilometra wszyscy staja się wbrew swej woli świadkami odległych dyskusji. Należy o tym pamiętać i nie zmuszać otoczenia do wysłuchiwania przypadkowych opinii i intymnych wynurzeń.

Słońce, tak jak wzeszło za ścianą lasu rano – tak teraz chowając się za drzewa, powoli znika za horyzontem. Jasne światło traci intensywność i zamienia się w żółcie i czerwienie. Szarość zamienia się w ciemność, a na tle ciemnogranatowego nieba, przybywa gwiazd. Wielki wóz, Mały wóz, Gwiazda polarna i wiele innych gwiezdnych konstelacji zawładnęły całą sferą niebieską. W sierpniu dodatkowym urozmaiceniem są meteoryty, kończące swój żywot, krótką chwilą świetlistej chwały tuż przed unicestwieniem w ziemskiej atmosferze.

Krótka letnia noc podczas bezchmurnego nieba, najbardziej ze wszystkich pór doby, oddziałuje na nas ogromem kosmosu.

Za parę godzin ponownie pojawi się świt. Dobowe koło czasu wykonało pełen obrót. Czas odmierzany dwudziestoczterogodzinnymi cyklami nie jest monotonnym tykaniem dobowego zegara. Każda doba ma inną historię, inne tempo zdarzeń, ukazuje się w innych obrazach.

Tylko nam brak czasu i cierpliwości, aby to wszystko dostrzec. Dlaczego?

 

Eugeniusz Ziółkowski

 

Komentarze
RYTM NATURY Andrzej Colonel Remiszewski z dnia: 2020-01-25 06:50:00
ostrożnie z Wikipedią Andrzej Colonel Remiszewski z dnia: 2020-02-08 16:40:00