PALIWO NIE LUBI ANI WODY ANI ZIMNA

O istnieniu SSI wiedzą nawet w Norwegii. A jeżeli SSI, to oczywiście Tadeusz Lis, który od dwóch niemal

dekad udziela tu właśnie porad technicznych. Pyta Czytelniczka SSI - Marie Sołdatow-Størren, która tam

żegluje „przy mężu”..

Pyta - co robić kiedy silnik nie lubi ani wody ani mrozu.

Banalna niby sprawa, zwłaszcza dla  samochodziarzy.

Ale może nie dla wszystkich.

Poczytajcie.

Kamizelki zawsze w użyciu !

Zyjcie wiecznie !

Don Jorge

===================================================

Szanowny Panie Kapitanie, Szanowny Panie Tadeuszu,

Jesteśmy fanami SSI. Mieszkamy w Norwegii, w Strømtangen. Mąż pracuje na terminalu, a ja jestem przy mężu. W czasie zimowej wycieczki na Lofoty staliśmy w zatoce na kotwicy 60 stopowym jachtem stalowym. Temperatura była powyżej zera, padał bardzo intensywny deszcz. Do zbiornika paliwa (200 l), w którym było może jeszcze ze 170-180 dostała się woda deszczowa (koledzy stwierdzili, że przez odpowietrzenie zbiornika).

W nocy przyszedł duży mróz (32 st. C) i w zbiorniku zrobiła się gęsta kasza. Silnik dał się uruchomić (nie wiemy dlaczego), ale po 2-3 minutach zgasł i nie dawał znaku życia. Zbiornik jest ze stali takiej jak na noże (bezkorozyjnej). Jest przykryty od strony pokładu dużą klapą mocowaną śrubami. Na pokład jest wyprowadzony szeroki wlew, dzięki czemu możemy się na Północy tankować z bunkierek zaopatrujących kutry łowiące za polarnym cyrklem.

Silnika nie dało się wystartować. W dość silnym wietrze postawiliśmy żagle i dużym strachem dopłynęliśmy do najbliższego portu. Jego wejście było na tyle wąskie, że nie zdecydowaliśmy się wchodzić na żaglach i poprosiliśmy o asystę miejscowych rybaków. Odmówili tłumacząc się prowizjami ekskludującymi w ich ubezpieczeniu. Musieliśmy wziąć mały holownik/tender dostarczający żywność na platformy wiertnicze. Całość zimowego pecha, łącznie z rozwiercaniem zardzewiałych śrub pokrywy, wyciągnięciem zbiornika, spuszczeniem paliwa, płukaniem i zatankowaniem od nowa kosztowała nas przeszło 5 tys. EUR. (najdroższy był holownik).

 Czy w takiej sytuacji mogliśmy zrobić cokolwiek innego?

Kapitan założył, że pływanie w lodach bez silnika byłoby szaleństwem…

Marie Sołdatow-Størren

-----------------------------------------------------

Szanowna i Miła Pani,

Współczuję kosztownej przygody. Nie znam się na pływaniu w lodach – nawet z silnikiem. Wydaje mi się to dość mocnym przeżyciem. Jest dla mnie rzeczą oczywistą, że silnik na chwilę się uruchomił – pobrał kilka centymetrów czystego oleju napędowego. W tej sytuacji nie należało go uruchamiać.

Jednak taka sytuacja nie jest wcale taka rzadka. Dobra wiadomość jest taka, że z dużym prawdopodobieństwem można było sobie poradzić z nią w zatoce.

Akcje ratunkową dzielimy na dwa etapy.

Pierwszy ma na celu zapewnienie godziny do półtorej pracy silnika na wypadek gdyby był potrzebny do natychmiastowych manewrów awaryjnych.

Drugi etap to przywrócenie właściwości paliwa w zbiorniku głównym.

Postępowanie:

1. Chochlą do nalewania zupy trzeba wyciągnąć 5-6 kilogramów kaszy lodowej ze zbiornika

2. Gotujemy kaszę w łaźni wodnej zrobionej z dwóch garnków na bardzo małym ogniu, aby nie zapaliły się opary (najlepiej byłoby to zrobić na stalowym pokładzie).

3. Woda będzie parować pierwsza tworząc białą pianę na wierzchu (aż się wygotuje). Pianę zbieramy łyżką jak szumowiny i wyrzucamy, aż powierzchnia ropy zrobi się klarowna

4. Spuszczamy ropę z garnka do kanisterka odpiętą rurką paliwową. Koniec obciążony nakrętką ma być około 0,5 cm od dna. Zostawiamy dla bezpieczeństwa kilka cm ropy nad dnem – potrzebujemy czystego paliwa.

5. Podłączamy kanisterek do pompy paliwowej, pamiętając o wężyku powrotu paliwa z wtryskiwaczy.

6. Uruchamiamy na próbę silnik, odpowietrzamy. Zabezpieczamy kanisterek przed przewróceniem. Mamy napęd awaryjny na wejście do portu i podładowanie akumulatorów.

Teraz etap 2. Naszym sprzymierzeńcem będzie mróz. Ucinamy z łańcucha kotwicznego dwa odcinki po około 1 długości (ale nie więcej). Dorabiamy na końcach uchwyty na dłoń najlepiej z drewnianych listewek owiniętych srebrną taśmą.

Jeden kawałek łańcucha nagrzewamy na patelni tak mocno jak damy radę. Drugi kawałek wieszamy na relingu, ale tak, aby nie przymarzł.

Wpuszczamy gorący łańcuch do zbiornika i trzymamy tak długo aż ostygnie prawie do zera. W kaszy utworzy się spory przerębel w którym będzie emulsja oleju napędowego i wody.

Teraz szybko wkładamy i wyjmujemy drugi łańcuch (kilkanaście razy) przy każdym wyjęciu obtłukujemy lód który go oblepił. W ten sposób mniej więcej po dwóch godzinach z paliwa zostanie usunięta prawie cała woda. Ostatnie włożenia obejmują już dwa zmrożone łańcuchy. Przerywamy, gdy na łańcuchu nie będzie się już osadzała woda.

Spuszczamy wodę z odstojnika. Podłączamy przewód paliwowy. Uruchamiamy silnik. Na przewód przelewowy zakładamy mały klips, żeby trochę przydławić przepływ. Chodzi o to, aby powracający olej napędowy był maksymalnie gorący (grzeje się od wtryskiwaczy). Uruchamiamy silnik i regularnie spuszczamy wodę z odstojnika.

Problem rozwiązany. Jeżeli na pokładzie był środek uszlachetniający do paliwa to powinien być dodany. Jeżeli jednak ilość wody w paliwie jest taka, że silnik przerywa należy wlać do baku 1 litr benzyny na każde 20-25 litrów oleju napędowego. Najlepiej, aby benzyna była zmieszana z olejem do dwusuwów w proporcji 1:20-25.

W porcie płynne już paliwo filtrujemy filtrem pożyczonym od rybaków lub w lokalnym serwisie.

Uwaga! Taka operacja nie ma sensu, jeżeli do paliwa dostała się woda morska. Silnik będzie działał, ale jego żywotność ulegnie drastycznemu skróceniu.

Pozdrawiam wszystkich.

T.L.

 

 

Komentarze
Brak komentarzy do artykułu