.NA POKŁADZIE I POD POKŁADEM

Seria pogadanek „Zimową porą” ma przerwę do jesieni. Andrzej Colonel Remiszewski wróci we

wrześniu  i znowu  będzie Was zabawiał opowiadankami, dykteryjkami ciekawymi fotkami.

Póki czas – uśmiechnijcie się przy felietoniku o tym jak to zaginął 80-latek. Mnie wcale nie do śmiechu,

właśnie z powodu poważnie zaawansowanej osiemdziesiątki. Czas zabijam przygotowywaniem dla

Was bardzo smakowitych pokus. Nie, nie – spoko, nic nie będzie o dziewczynach na jachtach.

Nie mam już dostępu – ot co.

Byłem dziś rano w laboratorium analitycznym, aby poddać się rutynowym, okresowym badaniom.

O godzinie 7AM zjawiło się 31 pacjentek i 5 pacjentów. Jaki z tej statystyki wniosek ?

Żyjcie wiecznie !

Don Jorge

==============================

 

Don Jorge,

Nie raz już wspominałem, że jedną z ważniejszych zalet pływania z załogami i to coraz innymi, jest szansa na długie pogawędki. Te możliwości pomnażają spotkania w portach, wzajemne odwiedziny na jachtach i posiedzenia w tawernach.

Każdy spotkany żeglarz ma swoją opowieść, trzeba tylko umieć jej wysłuchać. Choć lubię to czynić, to nie jestem najlepszym słuchaczem, a już wierne zapamiętanie zasłyszanych historii i przygód, czy anegdot, zdecydowanie nie jest moją specjalnością. Czasem jednak coś  z zapadnie w pamięć.

Sezon się zaczął, w moim przypadku chropowato, czyli początek był tylko formalny. Ani TEQUILA ani jej skipper nie są gotowi. Pozostaje więc na razie wspominać.

Kilkanaście lat temu wybraliśmy się w rodzinno-koleżeńskim gronie w krótki rejs do Travemünde. W momencie przejmowania jachtu w Gdyni okazało się, że silnik ma tylko bieg do przodu. Prowadzący Tomek mimo tego podjął decyzję, że plyniemy, Radził sobie z manewrami w sposób wzorowy, nawet  w zatłoczonych portach niemieckich. Od Travemünde mieliśmy rozpocząć powrót, mimo pewnej rezerwy czasu. Prognoza była „mżawkowata”, zdecydowanie mało sympatyczna i raczej mało wietrzna. Pyrkaliśmy ku wyjściu na wolnych obrotach (ten „brak wstecza”), gdy nagle radio odezwało się po polsku:

„Passat, Passat, gdzie wy płyniecie?”

Ktoś odpowiedział, że do Polski. Na to padło pytanie, czy znamy prognozę... Tak, znamy. „Będzie burza, sztorm, ósemka... wracajcie. Staniecie przy mojej burcie...” Wydawało się to absurdalne, jednak skipper Tomek uległ perswazji, mimo kwaśnych min młodzieżowej większości załogi.

Weszliśmy do Mariny nomen-omen Passat. Powitał nas otwartymi ramionami Juras pokazując miejsce koło swojej „wypasionej Bawarki”: „Patrzcie jaka pogoda pod psem, a ja chciałem się napić w dobrym towarzystwie”. No i impreza była piękna. Oczywiście rankiem nie wypłynęliśmy również. A Juras opowiadał. Wyemigrował z Polski w latach 80-ch, ciągnąc na holu swoją Venuskę. W Niemczech mu się powiodło, między innymi zmienił jacht, spędzał na nim sporo czasu co sezon, w tym od pewnego momentu w portach polskich, żeglując często w gronie innych jachtów polonijnych.

Przytrafiło mu się wtedy sporo śmiesznych incydentów na cywilizacyjnym styku szeroko rozumianego Zachodu i Wschodu. Słynna jest jego opowieść o odprawie granicznej w Dziwnowie. Juras wybierał się stamtąd do Rönne, a potem dokąd wiatr poniesie. Funkcjonariusz, nie wiem, czy jeszcze WOP, czy już SG, zadał oczywiste w sumie pytanie: „Dokąd pan płynie?” – „Do Chin.” - padła odpowiedź. – „Jak to do Chin?” – „No do Chin, pisz pan: Do Chin”. Dalszego dialogu już nie jestem w stanie po latach odtworzyć, pamiętam, że bolały nas brzuchy ze śmiechu, w każdym razie pointa była taka, że żeglarz obywatel wolnego świata płynie tam, gdzie chce i nikomu nic do tego.


Codzienny widok na Zatoce

.

Juras opowiedział też historię-anegdotę ze swojej najbliższej okolicy. Rzecz działa się w mglistą jesienną niedzielę w Zatoce Meklemburskiej. Mimo kiepskiej widzialności na wodzie było sporo weekendowych żeglarzy   z kilku okolicznych portów, telepiących się przy słabych podmuchach wiatru, wszyscy liczyli, że mgła wkrótce ustąpi i będzie piękny dzień. Nagle na kanale 16 rozległ się kobiecy głos:

- „Jest tu kto? Słyszy mnie ktoś?!”

Odezwało się kilka głosów.

- „Mąż mi zginął!!!”

- „Jak to zginął?”

- „No był na pokładzie i go nie ma.”

Na to włączyła się już Straż Przybrzeżna. Cierpliwie pytając uzyskali wyjaśnienie, że pani wyszła na pokład i stwierdziła, że nie ma na nim męża. Próbowała bezskutecznie wołać, po czym nauczona przez męża jak włączyć radio, zawołała o pomoc.

-„Gdzie pani jest?”

- „NIE WIEM. Znajdźcie go. On ma 80 lat.”

Potem okazało się jeszcze, że nie umie sama obsłużyć jachtu.

Cierpliwie dopytywali, co widać w pobliżu – MGŁĘ – a czy widziała coś wcześniej. – „Tak, takie białe na wysokim brzegu”

- „Białe? Może przyczepy kempingowe?”

- „O tak, przyczepy”.

- „To już wiemy gdzie pani szukać. Wysyłamy do pani pomoc.”

RIB Straży Przybrzeżnej zlokalizował jacht dość łatwo, gorzej było z dalej: starsza pani uparła się, że bez męża nigdzie się nie ruszy. Zaczęto organizować planowe poszukiwania, akcja się rozkręcała, gdy na kanale 16 ktoś zawołał:

- „Znalazłem faceta w garniturze i krawacie!”

I tak było. Starszy pan wybrał się na krótką wycieczkę z żoną. Spadł, nie mógł się dowołać żony, więc położył się na wznak i postanowił czekać, korzystając z tego, że woda w zatoce była ciepła po udanym lecie.

Tym razem obyło się bez szelek i kamizelki. Tym razem. Trzymajcie kciuki, bym kolejny raz mógł napisać do Was już z wody

Andrzej Colonel Remiszewski

Tekst zawiera wyłącznie osobiste i subiektywne opinie autora.

 

Komentarze
nawet nie jeden Izydor Węcławowicz z dnia: 2021-05-15 18:22:00