REGATY DLA KAŻDEGO (SAMOTNIKA)


Po opublikowaniu newsa o XXI Regatach Samotników „GRYFA” http://kulinski.navsim.pl/art.php?id=3784&page=0  namówiłem Tomka Konnaka (spiritus movens nie tylko tej imprezy) aby opisał jak takie regaty wyglądają gdy się im przyglądamy zza kulis. Czyli taki tekst w formie felietonowej.  Historia regatowa gdyńskiego jachtklubu klubu „Gryf” zaczęła się jeszcze przed wojną, od startów jachtów w klubowych regatach. Po wojnie „Gryf” regaty ponownie zaczął organizować. Pierwsze odbyły regaty na trasie Gdynia – Władysławowo – Gdynia, w roku 1949. Przez te lata zmieniło się w tych regatach wiele, z wyjątkiem trasy i czasu startu. Natomiast historia Regat Samotników jest trochę bardziej skomplikowana, ale można przyjąć, że te regaty pierwszy raz odbyły się w roku 1990 czyli to są regaty III Rzeczpospolitej.

Żyjcie wiecznie !

Don Jorge

------------------------------------

Don Jorge.

Zgodnie z obietnicą i zobowiązaniem - felieton. Czy ma formę felietonu to nie wiem, ale starałem się.

 

Regaty Samotników, już XXXI, zostały zakończone.

Wyniki (pełne, kompletne, każdego wyścigu i z listą startową) i opis (dość suchy i w miarę obiektywny - na ile to możliwe z pozycji

zawodnika) są oczywiście na stronie klubu.

 

Natomiast jak to wygląda od strony zawodnika, oraz także od strony organizatora?

Tutaj wchodzimy w różne, wręcz filozoficzne, rozważania.

 

Tegoroczne regaty, po raz pierwszy od zawsze, nie zmusiły mnie w piątek do działań związanych z organizacją. Okazało się, że wszystko zostało załatwione wcześniej i naprawdę nie muszę już niczego robić.

W związku z tym mogłem się zająć, po przygotowaniu jachtu, leniwym życiem towarzyskim. Okazało się, że Czarodziejka bardzo dobrze nadaje się na bazę wieczornego spotkania w niewielkim gronie. Jest gdzie wygodnie usiąść, jest stół, jest kuchenka i zapas kawy oraz herbaty.

Spotkanie odbyło się w gronie niewielkim, ale doborowym. W sobotę zostało powtórzone, ale ze względu na ogromne zmęczenie, trwało krócej.

Miła odmiana po latach walki z przeciwnościami organizacyjnymi.

 

W sobotę rano wstaliśmy wcześnie, bo odprawa, wyszliśmy odpowiednio wcześnie z portu, mając w pamięci, że akwen regatowy jest daleko, bo ponad 3 mile od Gdyni.

Już przed startem, pływając na zredukowanym zestawie żagli, patrząc na wiatromierz (jak stwierdził kolega: wiatromierz instaluje się na jachcie po to, żeby było czego się bać...), zastanawiałem się co ja tutaj w ogóle robię. Po co mi to? Trzeba być niespełna rozumu, żeby brać udział w regatach samotników w ogóle, w takim wietrze tym bardziej a już ze spinakerami szczególnie.

Nie wiem jak inni, ale ja często przed startem danej imprezy (nie tylko Samotników) zastanawiam się „co ja tutaj robię”. To na szczęście tylko krótka chwila.

Patrzę na ten wiatromierz, patrzę na wodę, patrzę na jachty. Komentarze mam przeróżne, ale przecież sam robię różne dziwne/głupie rzeczy, więc...

 

O co w ogóle chodzi w regatach samotników? Tak naprawdę trudno powiedzieć. Po pierwsze jest tych regat bardzo mało. Dwie imprezy są w randze wyczynu (Bitwa i Polonez). Jedne regaty samotników ze Szczecina przypominają te gryfowe, ale chyba mają mniej wyścigów i odbywają się na jeziorze. Jeżeli są jeszcze jakieś w PL, to proszę o informacje i pokornie przyjmę krytykę. Oczywiście są jeszcze MP samotników, ale od niedawna i jako osobna impreza są nowością.

 

Gryfowe, czyli Memoriał Teligi, jest czymś nietypowym. Odbywa się na Zatoce, która potrafi dać popalić, oj potrafi. Wyścigów jest kilka, w tym jeden typowy up/down z dwoma okrążeniami na krótkiej trasie, co jest naprawdę kłopotliwe dla żeglarza samotnego. Ale kto powiedział, że ma być łatwo?

Do diabła, jak ktoś chce, żeby było łatwo, to siedzi w domu przed TV, albo startuje załogowo. Najlepiej jako sternik, bo na tym stanowisku wysiłek fizyczny jest mniejszy. No chyba że mówimy o małym jachcie...

Co prawda długie dyskusje z zawodnikami z różnych lat doprowadziły do wniosku, że można jacht przystosować do samotnej żeglugi regatowej, tylko po co? Dla jednych regat w sezonie? Dlatego typowy wyścig krótki jest tylko jeden, potem jest wyścig długi, a w niedzielę są dwa wyścigi krótkie, ale inne, łatwiejsze dla samotników.

Taka jest formuła regat obecnie, a jak to się zmieni, to zobaczymy.

 

W czym w ogóle jest problem? Ano w tym, że żegluga samotnicza jest kompletnie inna i inne niż w regatach załogowych czynniki trzeba brać pod uwagę. Prosty przykład. Jeżeli genua po zwrocie zaczepia o stójkę, to w regatach załogowych jest tylko mała strata - załogant podskoczy na dziób i wrzuci żagiel - sekunda i gotowe. Gdy jest się samemu, to taki drobiazg jest naprawdę uciążliwy i generuje mnóstwo kłopotów i straty czasu. To samo dotyczy wszelkich manewrów, gdy ktoś robi coś na dziobie a życzliwa dusza i ręka w kokpicie luzuje, wybiera, rozplątuje przeróżne liny i lineczki.

Gdy jest się samemu, to nie ma życzliwej ręki i w kokpicie, i co ważne, przy sterze. Autopilot robi swoje i bez polecenia kursu nie skoryguje i jachtu kolegi sam nie ominie. Gdy autopilota nie ma, jacht robi co chce, zazwyczaj w bardzo nieodpowiednich momentach.

Dlatego też jest prawdziwa przepaść między regatami samotniczymi a regatami dwójek.

 

Kto startuje w takich regatach? Cóż, grupka wiernych fanów topnieje co roku, a nowe twarze się pojawiają, ale bardzo nielicznie. Do tego obecna sytuacja dodatkowo przetrzepała flotę i sterników, z różnych powodów.

Więc kto startuje? Ktoś, kto to lubi, kto nie boi się przyznać, że robi różne błędy na stanowiskach swojej załogi, kto nie boi się przyznać, że nie ma siły czasami na obsługę jachtu i zaciętą walkę.

Cóż, patrząc po sylwetkach sterników, nie można się spodziewać wielkiej wydolności i wytrenowania fizycznego. Ale jednak jesteśmy twardzi i mając może niezbyt wiele sił, dajemy z siebie wszystko co można i więcej. Potem co prawda trzeba to odcierpieć, ale w życiu zawsze jest coś za coś.

 

Co jest za to cierpienie? Ano ogromna satysfakcja. Że człek się zdecydował i zapisał, że przygotował (lepiej lub gorzej) jacht, że przypłynął do portu (zazwyczaj sam), że dopełnił formalności, że uzupełnił braki wyposażenia. Potem, w taki dzień jak w sobotę, że wyszedł z portu, że mimo myśli typu „co ja tutaj robię” i „jestem idiotą”, wystartował w wyścigu. Że sobie poradził, że coś naprawił jak było trzeba, że popełnił może mniej błędów niż rok wcześniej.

Potem w gronie kolegów i konkurentów można omówić w sobotni wieczór co się działo. Bo zgodnie z dawną tradycją, w sobotę wieczorem było spotkanie w klubie przy jedzeniu i napitku.

Nagrodą za sobotę była także niedziela. Bajkowa pogoda, jak rzadko.

Idealny wiatr, gładka woda, słońce.

 

Tylko że nie wszystkim w takich warunkach było łatwiej. Bo wariaci ze spinakerami wypruwali z siebie falki, stawiając spinakera, zrzucając sztaksel, robiąc przebrasowania na czas. Potem, już po mecie, trzeba jeszcze cały bałagan posprzątać. Zrzucić spinakera, sklarować liny i spinakerbom, wejść do kabiny i tego spinakera złożyć. A potem, w drugim wyścigu, to samo. Ile się wtedy popełni błędów, to osoba historia.

Ale nawet jak niewiele, to i tak trzeba się nabiegać po pokładzie, wyciągać fały, brasy i szoty, a potem jeszcze tego spinakera czujnie prowadzić, wyciskając resztki prędkości. Dlatego ja w czasie regat schudłem 3 kg, wypiłem 4,5 litra kwasu chlebowego i chyba trzy litry wody kranowej.

Ale warto było!

 

Tak przy okazji. Te regaty trwały dwa dni i ledwo żyję. Zaraz zaczynają się MP Samotników, które mają trwać trzy dni i mieć 6 wyścigów. No nie wiem... ;)

Tomek

 

 

Komentarze
Brak komentarzy do artykułu