ALANDY RODZINY CYBULSKICH

Dawno, dawno temu, ale już za mojej pamięci Polacy nie bardzo rozróżniali Falklandy od Alandów. W tamtych czasach za rejs na Alandy jachtowi kapitanowie żeglugi wielkiej mogli liczyć nawet na Nagrodę "Srebrnego Sekstantu"PRL zdechł i nagle już wszyscy wiedzą, że Alandy to wyspy na Bałtyku, a państwo Cybulscy twierdzą, że to bliziutko - po prostu rzut beretem. Rejs mi sie podoba bardzo, bo jest imprezą rodzinną, pouczającą, wychowawczą i dostarczającą niezapomnianych wrażeń. Krótko - rejs modelowy swobodnego żeglarstwa. Dobry przykład takze dlatego, ze skipper - jest członkiem Rady Armatorskiej SAJ.

A skoro już o SAJ, to dziś chyba udało sie pozyskać paru nowych członków. Byłem na przystani AKM w Górkach. Zaczęło się od odpowiedzi - "mnie polityka nie interesuje", "zraziłem się do zrzeszeń" itd. Porozmawialiśmy sobie godzinkę i dogadalismy się. Deklaracje, Statut, wspólne fotografie .... Koniec dygresji :-)))

Żyjcie wiecznie !

Don Jorge

klik dla Tereski, Wieśka i Marcina

_________________________________

Alandy, daleko czy blisko?
Właściwie, smaczek na Alandy mieliśmy już w zeszłym roku, ale dwa tygodnie urlopu to było trochę za mało, aby "poeksplorować" jednocześnie i szkiery i Alandy, tym bardziej, że płynęliśmy wtedy w dwie osoby (Teresa i ja). W tym roku do załogi doszlusował nasz syn Marcin (17 lat), no i tegoroczny urlop miałem dłuższy. Marcin z pasją uprawia treking rowerowy i wymyślił sobie, że będziemy zwiedzać Alandy w dwojaki sposób: On na rowerze, my jachtem. Nasz s/y "Free.Dom" ("Becker 27" - dł. 8,12, szer. 2,74) nie jest zbyt dużym jachtem, ale rower Marcina rozmontowuje się błyskawicznie i po odkręceniu kół mieści się w środku swobodnie.

jacht


Start zaplanowaliśmy na sobotę 07.07.07 (!!). Dobrze, że nie udało się nam przygotować wszystkiego na czas, bo i tak nie wypłynęlibyśmy w sztorm przechodzący akurat nad południowo- wschodnim Bałtykiem. Wyszliśmy z Gdyni w niedzielę ok. 1800, gdy wiatr z W jeszcze zdrowo dmuchał, ale już stopniowo słabł. Przed samym odejściem, z nabrzeża, krzyczę do Teresy i Marcina: "Grota nie będziemy refować". Stojący obok mnie Radek (s/y Helen) spojrzał na mnie ze zdziwieniem, wyczekałem teatralną chwilę i dodałem: "Pojedziemy na samej genule". Uff!!!

Na Helu byliśmy w niecałe dwie godziny. Rano o 0700 króciutka odprawa graniczna i w drogę. Wszystkie "krulisy" i tu i tam lubią jak traktuje się ich poważnie i dlatego zawsze mam "profesjonalnie" wydrukowane listy załogi, które im wręczam. Po prostu uśmiechy i przyjaźń.

skipper 

Płyniemy!! Wiatr z kierunków zachodnich 3-4 B, - super. W nocy troszeczkę skręcił na NW i nieco wzrósł, a więc przez parę godzin szliśmy ostrzejszym bajdewindem, ale fale były w normie – jak to na Bałtyku. Nad ranem znowu wiatr odkręcił na SW, ok 3 B. W Vandburgu, na południu Gotlandii, byliśmy po 1500. Vandburg to porcik na kilkanaście jachtów, kuter rybacki, i jednostkę, SAR. Prąd, woda, kąpiel - 100 SEK, spokój cisza. Rano Marcin wsiadł na rower i pojechał "sznurować" Gotlandię, a my obraliśmy kurs północny wzdłuż wschodnich brzegów wyspy. Wiało różnie, więc momentami podpieraliśmy się silnikiem, ale generalnie wiatry nadal SW i S. Chcieliśmy dopłynąć do Farösund, ale się nie dało, więc wybraliśmy Slite z widoczną z oddali, okazałą, wiecznie dymiącą cementownią. W porcie spotkaliśmy, wracających już do Polski, Sontowskich na jachcie "Pasat" z Gdyni, oraz czekającego na nas Marcina, który jak okazało się przejechał w ciągu dnia 170 kilometrów zaliczając wszystkie ważniejsze miejsca na Gotlandii, włącznie z Visby.

strateg

Rano podeszło do nas dwóch funkcjonariuszy straży granicznej z zapytaniem czy zgłosiliśmy wejście do "strefy schengen". Odparłem, zgodnie z prawdą, że zgłoszenie takowe wysłałem na adres sweden24@kustbevakningen.se (takie rozwiązanie proponował sprawdzić Jurek Sychut). Pokiwali ze zrozumieniem głowami i wytłumaczyli, że nie są w stanie sprawdzać wszystkich przychodzących do nich e-maili, i poprosili na przyszłość o tradycyjny sposób zgłaszania wejścia. Oczywiście wszystko w atmosferze przyjaźni i żartów.

Ok 1200 wyszliśmy ze Slite z planem przeskoku nocnego w okolice latarni Svenska Hoegarna. Wiatr południowy 4-5 B, zrzucam grota, stawiamy dwie genuy (mam możliwość postawienia dwóch GE na sztywnym sztagu) i prujemy 6-7 kn. W Farösund zrzucam jedną genuę przy podchodzeniu do trasy kursujących w poprzek dwóch promów. Trzeba zwracać na nie uwagę, bo chodzą naprawdę bardzo szybko. Idziemy dalej, w nocy mijamy migającą latarniami wyspę Gotska Sandon, a ok. 1700 przybijamy do pomościku na wyspie Storoen. Dla Marcina to pierwszy kontakt z takimi kamienistymi wysepkami, jest oczarowany. Fajne są nawet dwie „sławojki”, w których jest czysto i nie śmierdzi.

szperacz


uroki 

Następnego dnia rano nakreśliliśmy sobie ogólny plan eksploracji na parę dni do przodu i wyruszyliśmy, okrążając Alandy od strony zachodniej. Wiatr początkowo dość żwawy ok. 5B znowu nam sprzyjał. Rano SE, ku wieczorowi słabł i przechodził w SW. Cały czas baksztagami i półwiatrami – jak na zamówienie. Po godzinie 2000 przepływaliśmy wzdłuż północnych brzegów Geta, gdy UKF-ka zagadała: „Freedom, freedom, tu Marcin”. Marcin odpoczywał sobie na skałach, gdy zauważył przepływającego Free.Dom’a, wywołał nas ręczną UKF-ką i namówił do wpłynięcia do malutkiej przyhotelowej przystani, gdzie w pobliżu miał rozbity namiot..

Po kolacji oglądnęliśmy zdjęcia, które narobił w ciągu dwóch dni. No cóż, zabytki Alandów są odpowiednie do wielkości i znaczenia tego rejonu. Jeżeli w przewodniku jest napisane, że trzeba koniecznie obejrzeć wspaniały zamek, to nie porównujmy go z zamkiem w Malborku, jeżeli gdzieś są jakieś ruiny fortyfikacji to często jest to „kupka” kamieni, ruiny murów obronnych to rekonstrukcja ich fragmentów. Mimo wszystko rano postanowiliśmy popłynąć w okolice gdzie tych zabytków jest najwięcej. Obraliśmy kurs na wschód a więc wiatr powiał z SW 4-5B. Zamówiony?! Pod wieczór dotarliśmy do zacisznej zatoki Notviken, gdzie Rosjanie w XIX wieku chronili swoje statki na Alandach. Dzisiaj jest tam duża przystań, kotwicowisko i miejsca do cumowania przy skałach dla jachtów. Nad zatoczkę z wysokich skał, sterczą lufy dział zrekonstruowanego częściowo fortu. Staliśmy tam dwa dni, gdyż pogoda zrobiła się trochę burzowa i szkwalista, ale na tyle turystyczna, że zwiedziliśmy całą okolicę poznając historię zmagań rosyjsko-szwedzko-brytyjskich.

Przebojem kulinarnym tegorocznego rejsu były naleśniki z nadzieniem jagodowo-twarogowym – pycha!! W lesie jagód tyle, że kubek półlitrowy zbiera się w 10 minut. A na obiad jajecznica z grzybami – mniam!!

Następnym miejscem, które chcieliśmy odwiedzić to wysunięte najbardziej na wschód i północ wyspy połączone ze sobą systemem mostów i grobli tworzących piękne trasy rowerowe. Aby tam dotrzeć nie można płynąć wprost. Trzeba ominąć wyspę Vårdö i kierować się najpierw na wschód. I tu ważna uwaga. Generalnie po Alandach pływa się po szlakach. Nie spotkaliśmy nikogo, kto płynąłby na skróty. Prawdopodobnie „niezinwentaryzowanych” kamieni i skał podwodnych jest tak dużo, że ryzyko jest zbyt poważne. Szlaki są oznakowane bardzo dobrze, wszędzie są nabieżniki, bojki torowe, kardynałki – wszystko zgodne z mapami.

Na wyspę Björnholma dotarliśmy około 1700 cumując znowu w przystani hotelowej. Wybraliśmy się na długi spacer, aby poznać okolicę. Więc tak, jest tam jak u Kononowicza – nie ma niczego. Stolica tego okręgu Brändö, to jedno skrzyżowanie dróg, sklep, bank i malutka przystań nazywana dumnie „Harbour”. Parę domków porozrzucanych po okolicy, kościół ( zamknięty o tej porze).Ale takie Alandy też chcieliśmy poznać. Po powrocie ze spaceru kąpiel, sauna i spać. Rano dojechał Marcin, który nocował na wyspie Jurmo, nieco niewyspany, bo silny wiatr wywracał mu w nocy namiot. Skierowaliśmy się na wyspę Kumlinge. Kurs na południe, więc wiatr jak na zawołanie NE 3-4 B. Przystań można już nazwać mariną. Jest bardzo ładnie i gościnnie. Spędziliśmy tam niezwykle sympatyczny wieczór z załogą szwedzkiego jachtu stojącego obok nas.

No, ale trzeba już zacząć myśleć o powrocie. Jeszcze skok na wyspę Kökar, gdzie spotkaliśmy jacht „Jacek II”, a następnie na niezwykłą wysepkę Källskar. Cumuje się tam w zatoce - na kotwicy i do haków na skałach. Niezwykłość tej wyspy polega na urokliwych ścieżkach poprowadzonych wśród skał oraz udostępnionej do zwiedzania posiadłości nieżyjącego już barona Gorana Akerhielma. Ekscentryczny baron kupił część tej wyspy i w latach 60-tych wybudował dom oraz założył fantastyczny ogród w stylu... śródziemnomorskim. Naprawdę warto zobaczyć.

Nastrój relaksu psuł mi fakt, który zauważyłem dwa dni wcześniej. Po trochę ostrzejszym halsowaniu pojawił się mały luz na rumplu (taki "ciasny" luz). Obejrzałem, co się dało i okazało się, że trzon steru obraca się trochę względem płetwy sterowej. Ooo, źle!! Rano, podczas wycofywania się z zatoczki Källskar płetwa sterowa szarpnęła i trzon steru obrócił się o jakieś 40 stopni. Tak płynąć nie można. Dobrze, że się to stało teraz na spokojnej wodzie a nie na otwartym morzu. No tak, 350 mil do domu, 130 mil do Farösund, przeszło 50 mil do Mariehamn - to są miejsca gdzie można oddać ster do naprawy. Trudno, trzeba sobie radzić. Z paska blachy, dwóch szekli, czterech linek zrobiłem „uzdę”, która obejmowała płetwę sterową tak, aby z jej krawędzi spływu pociągnąć dwa "sterociągi" po burtach do kokpitu. Linki-sterociągi puściłem przez dwa
bloczki, aby zmniejszyć tarcie i przywiązałem do rumpla gdzieś w 1/3 jego długości. Działało bez zarzutu. Przy małych prędkościach opory sterowania były pomijalne, przy większych tarcie o burty wzrastało, ale sterować można było precyzyjnie. Hardcorem zaś, było nurkowanie w wodzie o temp. 16 st., bo montaż przecież trzeba było wykonać pod wodą.
Czas do domu. Prognozy mówią o silnym wietrze z E przez następne 24 godziny (12-14m/s) a później o ciszy 2-4 m/s. Postanowiłem załapać się na ten wiatr, bo inaczej do Farösund musielibyśmy piłować na silniku. Wyruszamy o 1800. Przed wyjściem tłumaczę załodze, że postawimy, tak do wypróbowania, nasze nowe żagle sztormowe. Wiało już nieźle z E. Na początku baksztagiem, później półwiatrem, w sumie na 9m2 żagli, osiągaliśmy ponad 5 kn. Ciężkie warunki przyszły przed zachodem słońca. Z regularnością, co pół godziny przewalały się nad nami czarne, ciężkie chmury, z których lał 15 minutowy deszcz. I tak z dziesięć razy. Wraz z deszczem zrywał się szkwalisty wiatr do 18m/s odkręcający się jednocześnie na SE – S. Krople deszczu siekły po twarzy jak szpilki. Dobry sztormiak to coś, co w takich warunkach jest konieczne!! Wybudowały się fale ponad 4m, na szczęście dość regularne. Free.Dom radził sobie znakomicie a naprawdę dobrym posunięciem było wcześniejsze postawienie sztormowych żagli. Po wschodzie słońca wiatr ucichł a po 30 minutach zmienił się na W-NW i wzrósł do 3-4 B. Po chwili pojawiła się zachodnia fala, która zderzyła się z martwą poprzednią. No i zaczęło się muldowisko coś, czego nie lubimy najbardziej. Jachtem szarpie we wszystkie strony, błędnik z żołądkiem zaczynają knuć swój podstępny plan, trudno utrzymać kurs, prędkość spada. Na szczęście trwało to nie dłużej niż dwie godziny. Do Farösund wchodzimy pełnym wiatrem. Zatrzymujemy się w marinie na 4 godziny, aby zrobić zakupy, uzupełnić paliwo i wodę. Prognozy są dość korzystne, wiatry W do SW do 10m/s. Wyruszamy o 1830. Zasłonięci Gotlandią od fali, prujemy półwiatrem 5-6 kn. Jazda taka fajna, że Marcin narzucił sobie wachtę 9 godzinną. Nareszcie można było się wyspać. Po wyjściu zza Gotlandii poszliśmy prosto na Hel, z dwoma korygującymi halsami. W piątek o 1700 krótka i przyjemna odprawa graniczna na Helu. Marcin wsiadł na rower – postanowiliśmy się ścigać do domu. Wiało ok. 5 B z SW, więc nie daliśmy mu szans. W Gdyni byliśmy przed 2000.

Podsumowanie. Alandy są przepiękne dla tych, którzy szukają takich surowych skalistych miejsc. Pewnie jest to również kwestia niecodzienności krajobrazów dla nas, bo Szwedzi i Finowie zazdroszczą nam np. pięknych szerokich piaszczystych plaż. Komary w tym roku nie były zbyt uciążliwe a ich czas aktywności w ciągu doby był dość krótki zważywszy na fakt, że noce są (a właściwie ich nie ma) trzygodzinne. Wielokrotnie spieraliśmy się, czy poszliśmy spać o zmierzchu czy o świcie. Na Alandach, tak jak wszędzie, ważne jest mieć sensowny plan marszruty. To domena Teresy. Opracowała znakomitą trasę okrążającą wyspy i myślę, że dzięki niej mamy pełen obraz Alandów. Przy okazji. Podejrzewam, że Teresa ma chory błędnik. W sytuacjach ekstremalnego bujania, gdy patrzyliśmy z Marcinem na siebie zielonymi twarzami, Teresa sterowała spoglądając na nas współczującym wzrokiem. Dzięki.

Co za rok? Jeżeli znowu Alandy to na pewno z południową Finlandią. Znam tam kilka wspaniałych miejsc.

Wiesiek Cybulski, s/y „Free.Dom”

Późnym wieczorem, po kolacji, wyciągnęliśmy z Marcinem gitary i cichutko nie narzucając się zaczęliśmy grać nasze rockowo-bluesowo-jazzujące wprawki i dialogi. Muzyka podziałała integrująco i wraz z parą z Belgii, oraz parą ze Szwecji, cumującymi nieopodal, zorganizowaliśmy miły wieczór (noc?), który zakończył się nocną wyprawą na latarnię morską. Nasze granie na gitarach później bardzo często było przyczynkiem do zawierana znajomości w portach i przystaniach.

Rano wystartowaliśmy mając w planie osiągnięcie Alandów. Wiatr południowy 3-4 B a więc znów sprzyjający. Około 2100 byliśmy już w Mariehamn. Zacumowaliśmy w porcie zachodnim do burty jakiegoś fińskiego jachtu, bo miejsc wolnych już nie było. Jeszcze przed wejściem do mariny, podpłynął do nas RIB fińskiej straży granicznej z zapytaniem skąd płyniemy i czy zgłosiliśmy wejście do „strefy schengen”. Zgłosiliśmy – dziękujemy - miłego pobytu - do widzenia.

W marinie opłata to 22 euro. W cenie prąd, woda, prysznice, sauna, hot-spot. Kody do łazienki i hasło do hot-spot’a otrzymujemy przy opłacaniu postoju (o hasło do internetu trzeba się upomnieć). Nazajutrz poszliśmy na spacer po mieście. Mariehamn to bardzo ładn
e miasteczko, gdzie mieszka połowa z dwudziestu paru tysięcy mieszkańców Alandów, ale na ulicach widać głównie turystów. W punkcie informacji turystycznej pogadaliśmy o wartych odwiedzenia miejscach, nabraliśmy niezbędnych broszur, przewodników i mapek i wróciliśmy do portu. Marcin spakował sakwy, wziął namiot, mapy i pojechał zwiedzać Alandy. Ustaliliśmy mniej więcej okolicę, w której mieliśmy się spotkać za dwa dni. My popłynęliśmy na zachód do zacisznej zatoczki przy wyspie Torpön, gdzie zacumowaliśmy na kotwicy i do skały. Z cumowaniem na dziko na Alandach trzeba uważać, gdyż większość małych wysepek jest prywatna i właściciele często nie życzą sobie takich wizyt. Należy pamiętać również, aby tak stanąć, by ewentualna odkrętka lub zmiana siły wiatru nie uniemożliwiała odejścia następnego dnia. Zawsze trzeba wiedzieć, jaki jest przewidywany wiatr na noc i rano. Jeżeli chodzi o prognozy pogody to my korzystaliśmy z bardzo dobrych prognoz szwedzkich i fińskich nadawanych przez UKF. Stockholm Radio, o godz. 0800 i 2000 czasu lokalnego, podaje prognozy na 24 godziny na wszystkie rejony Bałtyku, wraz z opisem sytuacji barycznej. Gdy są jakieś ostrzeżenia przed sztormem czy silnym wiatrem to podają je, co 4 godziny. Podobnie Turku Radio tyle, że główne prognozy są o godz. 0935 i 2135 czasu lokalnego. Anons o “weather forecast” jest podawany na ch16 a później słuchamy jej na odpowiednim „traffic channel”. Zawsze można poprosić, wywołując Stockholm Radio, o podanie prognozy na dany obszar. Korzystaliśmy z tej możliwości kilka razy. Dodatkowo nasza córka Monika dosyłała nam SMS-ami z Polski analizy oparte o serwisy pogodowe angielskie i polskie.
Komentarze
Gratulacje! Aga_gagaa_ Proczka z dnia: 2007-08-02 20:36:26
Odp: Gratulacje! Andrzej Colonel Remiszewski z dnia: 2007-08-17 16:23:14
Fajny rejs Mariusz Wiącek z dnia: 2007-08-03 07:34:24
Zdjęcia Jerzy Makieła z dnia: 2007-08-03 08:31:46
No proszę Marek Popiel z dnia: 2007-08-03 21:59:13
Odp: No proszę Wiesław Cybulski z dnia: 2007-08-06 12:33:24