Dla mojego pokolenia jedną z pierwszych samodzielnie przeczytanych lektur była książka "W pustyni i w puszczy". Dzis tej ksiązki młodzież już nie czyta. A to z niej właśnie jest ten cytat - "Kali się bać, ale pójśc" (po psa Sabę, nie - nie Dorna, ale Stasia i Nel). Na spotkaniach autorskich rózne panie często mnie pytały - "czy pan sie nie boi ?" Moja rutynowa odpowiedź - "bardzo sie boję, ale w tym strachu upatruje ogromną przyjemność". Oczywiście post factum. A tak między nami - nie boją się tylko ci, którzy nie zdają sobie sprawę z zagrożeń. Im więcej będziecie zeglowali - tym bardziej będziecie się bali. Czasami, gdy wspominam swoje przygody (takze podwodne) - tak sobie myslę - Boże, jaki byłem głupi. No i tak mi to zostało.
Kapitan Jarek Czyszek zaczyna się bać. Wydaje mi się, że jednak miał wyjątkowego pecha. Przez tyle lat nikogo takiego na morzu nie spotkałem. No tak, powie jakiś "betonowiec" - ale wtedy jeszcze nie było liberalizacji :-)))
No więc - czy Kali znowu popłynie w morski rejs 2008 ?
Poczytajcie. Czyta się łatwo........ :-)))
Kamizelki i zyjcie wiecznie !
Don Jorge
_________________
Gdzieś w internecie przeczytałem opis sztandrowania polskiego Taurusa na kamienistym brzegu Gotlandu. Gość pisze tam, że czekając na pomoc trzy godziny stał na przechylonym i zalewanym falami jachcie jedną nogą zapierając się o kolumienkę kompasu z drugą opartą o wyniesione nawietrzne nadburcie. Do tego z małoletnim synem w objęciach. Nie komentuję tego opisu, bo on sam się świetnie komentuje a poza tym współczuję bardzo takiego przeżycia, które oby nigdy nie było moim udziałem. Szczerze, to nie lubię żeglować z najbliższą rodziną bujna bowiem wyobraźnia natychmiast mi podpowiada wszystkie niebezpieczeństwa morza, od zmycia z pokładu, po urwanie nawietrznej wanty i nieuniknione sztandrowanie. Normalnie urywanie się want jakoś mi nie przychodzi do głowy (chociaż podobno się zdarza) jednak z własnym dzieckiem na pokładzie, to zupełnie inna historia...
Myślę zatem, że zupełnie niezależnie od liberalizacji, czy też nie liberalizacji czy tam opatentowania polskiego żeglarstwa warto wiedzieć z kim, pod wzgledem umiejętności, własne dziecko się w morze wysyła. Warto też wiedzieć z kim samemu się płynie, nie wspominając już o tym, że warto wiedzieć o własnych ograniczeniach i mozliwościach. Z perspektywy takiego Atlantyku Bałtyk jest małą kałużą, jednak z perspektywy licznych wraków zaznaczonych na mapach, od Skagen do Kłajpedy, już widać, że pojęcie kałuży, małego morza, większego jeziora etc. jest względne. Od urodzenia mieszkam trzysta metrów od plaży Bałtyku, ponad trzydzieści sezonów pływam po nim wzdłuż w poprzek i dookoła, i ja się tam tego morza boję. Podziwiam tych co się nie boją.
Dwudziestego trzeciego sierpnia, tego roku, w osiemdziesiątym dniu podróży, żaglowy statek badawczy OCEANIA wracając do kraju z Arktyki, znajdował się kilkanaście mil na południowy wschód od Dueodde na Bornholmie. Noc, godzina czwarta rano, zmiana wachty, kurs wschodni, ostatni dzień długiego rejsu, całkowity sztil, mgła. Prędkość pod silnikiem około dziewięciu węzłów. Z prawa na lewo przed dziobem przechodzi duży statek. Nie widać go przez szyby mostka, w których odbijają się liczne refleksy od żyrokompasu, sondy, logów, nawigacyjnego plottera. Oba radary pokazują to samo, to znaczy na zakresie sześciu mil puste morze i ten jeden statek co to z prawa na lewo. Wychodzę na skrzydło wtulając się w lepką ciszę mgły, gdzie tylko nasz silnik burczy monotonnie i słychać jeszcze regularny syk wody rozcinanej dziobnicą w rytm delikatnej martwej fali. Woda przy burcie jest czarna z oleistym pobłyskiem odbicia naszego czerwonego światła pozycyjnego, które wyżej tonie w tumanie już po kilkunastu metrach. Przed dziobem, niedaleko, rozproszony poblask białych świateł pokładowych mijanego statku, po chwili już nic, lepka ciemność, syk wody, burczenie własnego silnika. Przez ten statek zamarudziłem trochę dłużej, oddałem statek Wojtkowi zatrzymując się jeszcze na chwilę nad jasno oświetloną mapą. I wtedy UKFka odezwała się po raz pierwszy. Łamaną angielszczyzną.
- All ships, all ships, my position fi.... lambda, I no lights, no engine, no sails, no wind.
Okrągłe oczy marynarza wachtowego zrobiły się jeszcze bardziej okrągłe.
- Paaaaanie Jarku - Mateusz się z lekka zacina - z panem to tak zawsze, nic, nic, a jak pan schodzi too zaaaraz jakieś promy bez świateł, jachty bez żagli i www ogóóóle.
Będąc najbliżej mapy umieszczam podaną pozycję na plotterze a Wojtek przenosi ją na radar. Wypada na przecięciu z echem tego statku co to przechodził nam przed chwilą z prawa na lewo. Klient znowu woła o tym, że no light, no engine, no wind.
- Jak bez świateł i silnika, to jak w banku nasi.
Radio odpowiada po rosyjsku niezrozumiałym komunikatem. No lights się cieszy;
- O Rosjanin, a może pan zna polski ???
- Możet znajet. - odpowiada enigmatycznie brat słowianin i się wyłącza.
Znowu pozycja, no lights, no engine...
- Może pogadamy? Coś on chyba nie w tym miejscu co mu się wydaje, Mateusz zrób herbaty i ciacha jakieś też możesz przynieść.
Wojtek wywołuje klienta po polsku i proponuje przejście na inny kanał. Klient nie potrafi przejść na inny kanał za to wyraźnie się cieszy.
- Wie pan, nie mam świateł, nie mam silnika, nie ma wiatru, mgła a ja słyszę gang silnika, który się do mnie przybliża.
- Na Twoja pozycję idzie statek, weź latarkę i swieć w kierunku tych odgłosów.
- Nie mam latarki, baterie też się wyczerpały, wie pan, nowy jacht, parę dni temu go odebrałem, wyszlismy w morze, a tu silnik nie działa, akumulatory wyczerpane, baterii nnie ma...
- Masz rakiety? To strzelaj w kierunku tego statku.
- Ale mam tylko czerwone.
- To strzelaj czerwone.
Wrzepiamy się z Mateuszem w nocno mgielną ciemność, ale nic nie widać i nic nie słychać.
- Strzeliłeś?
- Strzeliłem.
- Nic nie było widać, nie widać Cię też na radarze, masz reflektor radarowy? - Wojtek włącza oświetlenie masztów i pokładu, silne halogeny rozbłyskują otoczone i przytłumione aureolą mgły.
- Nieee wiem. O teraz widzę!
- Co widzisz?
- Widzę dużą łódź z trzema masztami.
- Łódź z trzema masztami ???, a gdzie ją widzisz, przeszła?
Na mostku dużej łodzi z trzema masztami jakby temperatura nagle skoczyła o dwadzieścia stopni, spojrzeliśmy sobie z Wojtkiem głęboko w oczka.
- Przeszła.
- Nie przejmuj się jakoś do rana wytrzymasz, jakby co to strzelaj te rakiety, prognozy są na wiatr z zachodu w ciągu dnia, spoko maroko, pojutrze będziesz w Gdyni...
Dopiliśmy herbatę, Mateusz, dwudziestoletni chłopak po liceum morskim nie mógł wyjść z zadziwienia.
- Paaanie Jarku, k.... m.... .
O dwunastej w południe tego samego dnia na trawersie Władysławowa w piękne letnie popoludnie wpłynęliśmy w chmarę jachcików kierujących się w tym samym co i my kierunku, na zatokę. Grubo ponad połowy tych jachtów nie było widać na radarze. Nie było mgły, świeciło słońce i w ogóle była piękna pogoda. Ten co był najbliżej i co go nie było na radarze widać miał pod salingiem biało czerwony, trójkątny proporczyk z jakimś czarnym zawijasem na białym polu, przez lornetkę trudno było wyraźniej zobaczyć bo strasznie się kołysał.
Tydzień później, koło helskiego cypla, pijany skipper jachtu chciał koniecznie dobić nam do burty celem zwiedzenia statku. Następnego dnia, z odległości jednej mili zostałem wywołany przez jacht obawiający się zderzenia i informujący gdzie się znajduje, i że ma prawo drogi. Nie informowałem klienta co znaczą dwa czarne romby i kula na salingu bezana, zmieniłem nieco kurs i patrzyłem jak mija mnie przed dziobem idąc baksztagiem na wybranych na blachę żaglach. Cos mi się wydaje, że załoga nawet jakoś tam balastowała tego Petersona...
Może troszkę przydługa ta opowieść, ale naprawdę warto wiedzieć z kim i na czym, bo ja tam boję się coraz bardziej...
Pozdrowienia - Jarek Czyszek
Najbezpieczniej nie wypływać:))
pozdrawiam 200 m od plaży
krzysztof klocek
ps. ewentualnie wygrodzić dla jachtów nieużytki lub wysłać skiperów na 5 letnie studia do WSM:) Nierealne. Starach się bać ale żyć trzeba.
200m to moze przesada. Powiem jakies 500m albo dopoki mozna rozroznic plcie na plazy. No czasem w porywach tak daleko by byla plec obojetna lub aby moc zgadywac dla frajdy lub plynac z osobnikiem tej samej plci w celu przeprowadzenia zakladow, komentowania niedoskonalosci poszczegolnych osobnikow, no wiecie tak dla checy :)
Ale dalej przeciez nie. Szukasz guza czy cos??? Ok, mysle ze ten kto chce moze bujac sie na otwartym morzu bez patentu i bawet bez umiejetnosci ale z patentem byle nie w....mi sie w strefe 500m od plazy.
Usciski dla pan na plazy lub w strefie !
Kto się nie boi ten krótko żyje To jest motto, którym raczę swoich załogantów.
Marek
Może troszkę przydługa ta opowieść, ale naprawdę warto wiedzieć z kim i na czym, bo ja tam boję się coraz bardziej...
Wcale się nie dziwię, no ja to ostatnio nawet po lesie boje się chodzić. Bo to niby pusto, cicho i ładnie, a jak się kogoś spotka? A może to bandzior? Wprawdzie jeden bandzior statystycznie wypada gdzieś na 100 000 przyzwoitych ludzi, no ale jak to własnie będzie on? Albo może jakiś dziki dzik wyjdzie zza krzaków. Wprawdzie dzików jest dużo, duuuuużo mniej niż drzew w lesie i na pewno mniej niż bandziorów, przepraszam, ludzi spacerujących po lesie, no ale jak akurat na niego trafię?
Strach żyć.
Ech, kiedyś to były czasy. Władza dawała zgodę na każde wyjście każdego z 20 jachtów na naszym wybrzeżu i był spokój. Traf akurat na ten jeden z pozostałych 19. Toż to prawie jak trafeinie w totolotka. A teraz jak każdy byle sternik może sobie wyjść w morze i to na dodatek na swoim jachcie to trzeba ciągle uważać. Powinni zakazać posiadania prywatnych jachtów i powinni zakazać wychodzenia w morze jak kpt. Czyszek płynie.
Myślę, że ten komentarz dokladnie nie trafia w sedno. Problem JEST. Co więcej problem jest od pewnego czasu, czyli nie ma zwiazku z tym, co nazywamy "liberalizacją".
Może więc zamiast ironii - proponowac takie podejście jak prezentuje Jurek Buczak?
Ja nie twierdzę, że problemu nie ma. Próbuję jedynie zwrócić uwagę na to, że skala zjawiska jest proporcjonalna do liczby jachtów na wodzie, co zdaje się nie jest oczywiste dla autora. Jego news przypomina mi biadolenie babć które spotkały się gdzieś na ławeczce: kiedyś to było lepiej, a ta dzisiejsza młodzież (zamiennie można wstawić: dzisiejsi skiperzy) ...
Jak było 20 jachtów, to prawdopodobieństwo spotkania niedouczonego/bez wyobraźni/nieprzestrzegającego reguł (własciwe podkreślić) skipera było prawie zerowe. Jak jachtów jest kilka, kilkabnaście, kilkadziesiąt razy więcej, to mozliwość trafienia na kogoś takiego jest większa. I nie jest to nic nadzwyczajnego, zatem biadolenie z tego powodu porównuję do narzekania starej babci na nowe czasy. Należy przyjąć, że tak właśnie jest i nie ma zadnej możliwości cofnięcia się do czasów minionych, bez względu ile kto będzie biadolił. Należy byc zwyczajnie prztygotowanym na tego typu sytuacje. Podobnie jak każdy z nas jest przygotowany na spotkanie kiepskiego kierowcy na drodze.
Jak robiłem prawo jazdy 32 lata temu, to wtedy byli kierowcy !!!! A teraz tyle tych niedouczonych jeździ, że strach wyjechać z podwórka :)
Nawiasem mówiąc to co autor pisze, o tym, że należy zwracać uwagę na to z kim się swoje dziecko wysyła na rejs jest oczywiste. Co tam rejs, ja nie wsiadłbym do samochodu prowadzonego przez niektórych ludzi, mimo iż mają właściwe prawo jazdy. Bo żaden kwit nie zwalnia z obowiązku samodzielnej oceny podejmowanego ryzyka. Nieograniczone zaufanie do kwitów, to efekt mentalności postsovieticus: jak władza dała kwit, to władzy trzeba ufać.
Bo to, Mariuszku, statystyka pokazuje zwykle zjawiska w procentach - np. 2% = 2 na 100 przypadków... 0,2% wypadków z 1000 rejsów to 2; 0,2% wypadków na 10 000 to już 20... A ile będzie przy 100 000? Cena popularności dyscypliny...
Jako wielbiciel historii wyczytałem gdzieś długość życia mężczyzny w X w. w Europie - było to coś ok. 27 lat. W późnych wiekach średnich i renesansie było to ok. 35 (tak twierdzą badacze, a więc ludzie poważni, kłócąc się o 2 - 3 lata sredniej). Jeszcze w "Lalce" (koniec XIX w.) Prus pisze o Rzeckim: "pięćddziesięcioletni starzec szedł Krakowskim Przedmieściem..."
Dziś nie mamy szansy - bez dokładania specjalnych starań - zginąć w pazurach niedźwiedzia lub pod kopytami stada żubrów. Ale... Niektórzy uczeni sugerują, że są osoby mające “geny włóczęgostwa”. Wykryto nawet odpowiedzialny za taki stan gen zapisany jako DRD4 i jego bardziej aktywny “długi” wariant. Ja go pewnie mam i świadomie ryzykuję wychodząc z domu ;-), wypływając na Zalew itp. Jarek też go ma, godzi sie z tym, ale - o dziwo! - nie chce ponosić związanego z tym ryzyka...
Japoński mistrz miecza Takuan twierdził, że samuraj musi być zawsze gotowy na śmierć i walczyć z przeciwnikiem tak umiejętnie i z taką determinacją, aby dać sobie szansę przeżycia. Myślę, że dotyczy to także żeglarzy...
JureK
Dobrze jest czasem poczytać sobie jak ludzie, z dużym morskim doświadczeniem w żeglarstwie, sobie pogadują na temat własnych (i cudzych) zachowań w różnych sytuacjach. Od razu mam pocieszenie, że to nie ja ...... Tak Marku - jestem tutaj z Tobą!!!
W wypowiedzi kpt. Jarka Czyszka zmartwił mnie brak wyrozumiałości i brak solidarności z kimś kto z ze swojej niezapobiegliwości (a może też głupoty?) znalazł się w trudnej sytuacji na morzu. To przecież człowiek, może głupi, ale człowiek ...i do tego żeglarz!
Na śródlądziu (a i Zat. Puckiej) sytuacji związanych z ludzką głupotą jest więcej (bo żeglujących też przypada więcej na 1 km kwadratowy). Nie jestem doskonały, ani też nieomylny, ale zwykle najpierw starałem się, gdy była taka potrzeba, pomóc, a później, dopiero na brzegu rozpamiętywać ludzkie przywary, zwykle już nie było takiej potrzeby, bo samo niesienie pomocy przynosiło nowe tematy do wieczornej rozmowy.
Dla mnie każdy, mądry, czy głupi, z patentem, czy bez, wędkarz, czy motorowodniak, jeśli znajdzie się w potrzebie, może spodziewać się mojej pomocy w miarę moich możliwości. Holowałem już kilka razy do brzegu wyczerpanych, początkujących deskarzy, których wiatr wywiał na środek jeziora, a jeden miał awarię przegubu masztu na Zat. Puckiej. Łowiłem załogi wywróconych mieczówek (najczęściej z powodu niekontrolowanej "rufy"), brałem na pokład wyczerpanego pływaka, który z trudem utrzymywał się przyczepiony do pławy torowej na podejściu do puckiego portu... Piszę to nie po to, żeby się chwalić!!! Po prostu: zawsze uważałem to za naturalne i konieczne i oczekiwał bym tego samego od wszystkich żeglarzy, jeśli bym sam był w potrzebie - ...nawet z własnej głupoty. Na morzu tym bardziej!
Robert
Za dużo nie wymagaj. Admirał Jachtowy co to nie pływa jakimiś kikunastometrowymi jachcikami, miałby tracić cenny czas dla jakiegoś niewydarzonego skipera? Przecież z godzinę by stracił na podanie holu, później nie szedłby już 9 węzłów tylko pewnie 8,5 a może i 8. A jak gość wpadł w tarapaty, to przecież jego problem, nie Admirała Jachtowego. Sam sobie winien, jakby go ktoś rozjechał, to przecież nie obciąża to Admirała Jachtowego, a przy okazji jedna stonka mniej.
Taaaaa...., masz rację... To całkiem tak zabrzmiało, jak bym słyszał "coponiektórych" zawodowców, jak mawiają o żeglarzach: morskie chwasty, moczydupki, stonka... i trochę podobne podejście do ludzi... "Sam sobie winien..." - kiedyś coś na ten temat napisał tu, w witrynie Dona Jorge, Edward Zając, po powrocie do macierzystego portu...
Czy Jarek Czyszek jest takim właśnie zawodowcem? Wszyscy oni są nieomylni ...do pierwszego błędu!
Smutne...
Robert
(zwykły żeglarz jachtowy, z domowej szkoły żeglarstwa, gdzie uczono różnych rzeczy, m.in. pomagania w potrzebie na wodzie)
Ja patrzę na tego typu sprawy inaczej. Jesteś zawodowcem. Ja też. No dobrze, pływam tylko 3-4 miesiące w roku, więc niech będzie "półzawodowcem". Jaki stąd wniosek? Ano taki, że armator, załoga i inni użytkownicy morza mogą ode mnie wymagać więcej, niż od amatora, który odbywa swój pierwszy czy drugi rejs.
W końcu każdy kiedyś zaczyna i zanim nabierze rutyny popełni wiele (oby jak najmniej) błędów.
A moim psim (niektórzy by powiedzieli po staroświecku - moralnym) obowiązkiem jest wykazywać im te błędy, i uczyć, a w razie konieczności odpowiadać pozytywnie na problem SOA (Save Our Ass). ;-)))
Pozdrawiam
Janusz Zbierajewski
PS. A swoją drogą, jestem ciekaw Twojej odpowiedzi na hipotetyczne pytanie zadane przez Grzywiastego w imieniu izby morskiej.
Masz rację, jacht wprost nie prosił o pomoc, ale doświadczony kapitan taką pomoc może zaproponować. Zwłaszcza, że to on więcej wie i lepeij zdaje sobie sprawę z sytuacji zagrożenia w jakiej znalazł sie jacht.
Nie zgodzę się z Tobą, gdy piszesz, że sprawny jacht był w drodze. Nie był sprawny, bo nie miał oświetlenia i to stanowiło śmiertelne zagrożenie dla jego załogi. Doświadczony Admirał Jachtowy co to nie pływa kilkunastometrowymi jachtami doskonale zdawał sobie sprawę z tego. Mylę się? Nie zdawał sobie sprawy?
Zdecydujcie się.
Albo szkolenia , obowiązkowe patenty , obowiązkowe przeglądy czyli martwienie sie innych za nas ale i w konsekwencji ubezwłasnowolnienie czy działanie na własne ryzyko i samodzielna odpowiedzialność.
Zastanówcie się dlaczego nie wołał o pomoc - bo poniósł by konsekwencje , musiał by zapłacić za asystę czy ratunek ?
Zastanówcie się czy chciał pomocy i jakiej - mieli mu dać baterie do latarki albo akumulator a może silnik ?
No może jednak trochę rozsądku mieli mu dać - a to w jaki sposób ?
Dostał bardzo dobra radę - masz rakiety , będą na ciebie jechali to wal.
Zastanówcie się czy Wasze jachty naprawdę są widzialne na ekranach radarów i czy ktoś z odpowiedniej odległości dostrzeże Wasze światła.
A jak nie będzie wiatru to co zrobicie - rakiety ? tylko jaki kolor ?
Generał Zaruski uczył swoje załogi :
" Parowcowi nie wierz we dnie ani w nocy
bo on cię rozjedzie i nie da pomocy
więc czy zwie sie kufa czy ma imię navy
obejdź go za rufa tak byś sam był z prawej "
A generalnie uczył myślenia i przewidywania.
Amundsen mówił - mieć szczęście to znaczy umieć przewidzieć i przygotować - dla przypomnienia , zginął lecąc nieprzygotowany na pomoc Nobilemu.
Czy nie powinno się rozdzielić obowiązku niesienia pomocy od koleżeńskiej pomocy i od trzymania za rączkę ?
Podsumowując - z opisu nie wynikało bezpośrednie niebezpieczeństwo dla jachtu i załogi , jacht nie wołał o pomoc a więc i nie widzę nic niestosownego w zachowaniu kapitana opisującego sytuację.
Nie chciałbym aby mnie ktoś na siłę ratował i ściągał z morza albo na nie nie puszczał bo mogę sie utopić.
To już było.
Pozdrawiam
Ale przynajmniej zapytać czy dadzą sobie radę chyba można było...?
Pozdrawiam - też Andrzej
"z opisu nie wynikało bezpośrednie niebezpieczeństwo dla jachtu i załogi ,"
Chyba nie doczytałeś - padnięty akumulator = brak świateł, a zdarzenie miało miejsce w nocy... naprawdę nie wynika?
Andrzej
Przeczytaj dokładnie tekst który jest dyskutowany.
Była mgła , nie było widzialności , jacht podał swoja pozycję , nanieśli ja na ploter ( przecież po to wołał aby na niego uważali ) , nie widzieli go na radarze , on ich ledwo dostrzegł ale nie strzelił rakiet dla ostrzeżenia. W takich warunkach nawet gdyby miał światła nie dostrzegli by ich. Robił w tych warunkach to co było najrozsądniejsze - ostrzegał przez radio.
I tu kilka aspektów o których myślałem pisząc:
1. Czy oczekujecie , że statki zawodowe lub duże jachty będą zbierały wszystkie "zgubione" w mgle drobnoustroje i prowadziły je na holu do brzegu ? Tak naprawdę o co Wam chodzi i o co macie pretensje do kapitana ?
2. Aspekt widzialności jachtów :
- czyli jak uzyskać odpowiednie echo ( myślę , że wśród nas są fachowcy i mogli by nam pomóc rozwinąć ten temat - pytanie jest takie - Jak zrobić aby drobina 6,5m dawała silne dostrzegalne echo na zakresie stosowanym w czasie żeglugi na statkach )
- kiedyś nie było akumulatorów , prądnic itp a światła na statkach były - może jednak potrzebne są źródła awaryjnego oświetlenia ? Ale przecież nie na siłę tylko jako propagowanie idei - do tego , myślę potrzebne są takie dyskusje pobudzające refleksję a przede wszystkim wyobraźnię i przewidywanie.
- wzmocnienie efektu widzialności jachtu - kiedyś w lotnictwie dochodziło do wypadków ponieważ stałe światła były słabo widzialne , od wielu dziesiątek lat stosowane są światła stroboskopowe - sam muszę to przemyśleć jak zastosować na "Draco" takie światła - oczywiście włączane tylko okresowo w razie potrzeby. Musze przemyśleć , czy da się zrobić takie światła podnoszone np na lince flagowej pod salingiem aby w nie uzbroić to na czym będę pływał.
- zakres widzialności jachtów - na Morzu Północnym nauczyłem się , że od momentu zobaczenia statku do tej chwili w której nas rozjedzie mamy czas ok 15 minut - pytaniem jest z jakiej odległości i w jakich warunkach nas dostrzeże i co może zrobić i co my powinniśmy zrobić.
- nauczka dla mnie - będę miał białe spadochronowe rakiety ale i rozbryzgowo - hukowe.
3. Aspekt przygotowania jachtu przez prowadzącego jacht ( nie piszę kapitana aby nie budziło skojarzeń do obowiązkowych patentów ) związany z cechami osobowymi w tym wyobraźnią ale również wiedzą zdobytą dzięki praktyce lub nauce ( także przez studiowanie takich stron ).
Myślę , że to co napisałem jest związane z rzeczywistą informacja jaka nam przekazał autor artykułu .
Strachu przed:
- brakiem widzialności na radarach coraz większej ilości jachtów
- brakiem wyobraźni skipperów
- brakiem kultury morskiej
Pozdrawiam i do zobaczenia
Pamiętam z literatury, że już dosyć dawno nasi żeglarze stosowali światło stroboskopowe (np. do komunikacji pomiędzy dziobem a rufą dużego jachtu w trudnych warunkach). Rzeczywiście samoloty wyposażone w takie światła są lepiej widoczne ...i jachtom to nie zaszkodzi. Światełek błyskających używają też ostatnio co mądrzejsi rowerzyści - wiedzą, że są lepiej widoczni.
"Myślę , że to co napisałem jest związane z rzeczywistą informacja jaka nam przekazał autor artykułu .
Strachu przed:
- brakiem widzialności na radarach coraz większej ilości jachtów
- brakiem wyobraźni skipperów
- brakiem kultury morskiej "
Myślę, że tak, a do tego zwrócił nam uwagę, jak zachowują się na morzu skipperzy z proporczykiem biało-czerwonym "z czarnym zawijasem" - spójrzmy więc na siebie krytycznie.
OCEANIA o mało nie rozjechała tego jachtu - wszyscy mieli szczęście, ale tak nie musi się skończyć następnym razem (przypomnijmy sobie BIESZCZADY - były i wtedy wątpliwości na temat echa). Też jestem ciekaw jak zwiększyć "swoje echo"! Czy SOLAS-owy, kanciasty reflektor nie wystarcza? Widziałem szalupy i transoceaniczne wiosłówki z maszcikiem właśnie tylko dla takiego reflektora i anteny.
Pozdrawiam
Robert
Chyba różne teksty czytaliśmy:-))) Jacht z SIZ banderką nie był widoczny na radarze a to mogło być z różnych przyczyn.
Tyz provda! :-)
Co nie zmienia faktu, że na siebie trzeba patrzeć krytycznie :-)
Robert
Dokładnie:-) Tym bardziej, że szlachectwo... hymmm znaczy banderka zobowiązuje:-))))
jaka jest wyższość zainstalowania na statku (jachcie) światła stroboskopowego nad zainstalowaniem transpondera AIS?
bo pod względem energetycznym i ekonomicznym to chyba mniej więcej równo wychodzi...
pozdrawiam
Nie wiem, jak to wychodzi energetycznie, ale cenowo - różnica jest dość istotna. Ze stroboskopem powinieneś zmieścić sie w stówie czy dwóch. Trudno Ci będzie jednak znaleźć AIS tańszy niż 10 000 zł. Samo wypożyczenie go na parę godzin przy przejściu Kanału Kilońskiego kosztuje 150 euro.
Pozdrawiam
Janusz Zbierajewski
PS. Taka drobna uwaga: W zasadzie nie wymieniam korespondencji z anonimami. Zrobiłem wyjątek, bo zacząłeś od "młody i niedoświadczony". Na przyszłość jednak zwróć uwagę, że na stronie Jurka Kulińskiego nikt się nie wstydzi swojego nazwiska, choćby nawet głosił poglądy niepopularne, do czego ma zresztą pełne prawo.
Ad rem:
1) Nie spodziewałem się, że z [naprawdę widocznym z jakiejś sensownej odległości, a nie tylko robiącym dyskotekę na pokładzie] oświetleniem stroboskopowym można się zmieścić już w 200zł. Jeżeli rzeczywiście się da i przynosi to dobre rezultaty to cofam pytanie (powstaje za to wtedy drugie: czemu wszyscy w takim razie tego nie stosują?)
2) Co do cen AISa - wziąłem pierwszy z brzegu z googla sklep - http://www.dolphinmaritime.com/fullprice.html - tam goły transponder AIS-B (bo zakładam, że mówimy cały czas o b.małych statkach) typu CSB200 (z wbudowanym GPSem) kosztuje £616.87/€863.61, co oczywiście nie jest pełnym kosztem, jednak jest o rząd wielkości mniej niż wspomniane przez Pana 10k PLN.
pozdrawiam
AIS ma sporo ograniczeń, o których żeglarze zapominają. Z pewnością nie może zastąpić tradycyjnych sposobów informowania innych użytkowników akwenu o swoim położeniu. Dlatego lepiej kłaść w pierwszej kolejności nacisk na sprawne światła i reflektory radarowe.
Zupełną bzdurą jest twierdzenie, że AIS może zastępować radar.
AIS jest nowinką (skądinąd bardzo ciekawą i mającą spory potencjał) i stąd jego popularność. Jednak opieranie się na częściowych informacjach w procesie doboru kolejnych urządzeń instalowanych na jachcie nie musi wyjść na zdrowie.
Nie ma z tym większego problemu na Zawiasie czy "Pogorii", gdzie i urządzenia są, i prądu nikt nie oszczędza, ale na małym jachcie? Zużycie 6 W przez AIS plus laptop... bez agregatu do ładowania baterii się nie obejdzie.
"Kompletny" AIS to jednak cena obijająca sie o 10 kPLN, przynajmniej "na dzisiaj". Ja w każdym razie, gdybym miał swój jacht, priorytety ustawiałbym tak: Najpierw dobry radar, potem (albo wcale) AIS. A dobry reflektor radarowy - zawsze.
Jak by nie patrzeć - AIS jest na razie pożytecznym, ale jednak - w porównaniu z radarem - gadżetem.
Pozdrawiam
Janusz Zbierajewski
PS. Sorry za zwłokę w odpowiedzi, ale dopiero dziś zauważyłem Twój post. To jest kolejny przyczynek do moich pretensji do Jurka Kulińskiego, że nie ma nic gorszego na jego stronie, jak popularność komentowania. Już przy kilkudziesięciu postach można znieść jajo, analizując po datach i godzinach, co przybyło i kto komu odpowiedział. A tu jest już grubo ponad setka wypowiedzi.
PS 2. Nie musisz mi "panować". Ja ze wszystkimi na morzu jestem na 'ty".
Jeszcze raz pozdrawiam.J.Z.
Nawet jeśli potrzeba od czasu do czasu silnika/agregatu/wiatraczka/paneli słonecznych, to jednak 6W z tego się utrzyma, a radaru już niekoniecznie :>
Szkoda tylko, że AIS-B nie daje możliwości ustawienia stanu jednostki :(
Natomiast użytkownicy AIS-A.... nie umieją jej często ustawić, co również daje ciekawe efekty (w stylu: na środku Morza Barentsa mamy sobie "zacumowany" statek poruszający się z prędkością 15 węzłów - pewnie przy instalacji urządzenia ktoś murmańszczanom ustawił stan na "Moored" i tak na ныне и присно zostało).
Według Słownika PWN [gadżet] to «niewielki przedmiot, zwykle niepełniący funkcji użytkowej» - a jeżeli IMO każe tego używać, to to chyba jednak jakąś poważniejszą funkcję użytkową pełni - a czasem wręcz jest niezastąpiony, choćby w Norwegii (gdzie radar oczywiście też dobrze jest mieć, choćby dlatego że więzienia dla ryb nie mają ani AISa, ani nawet oświetlenia za bardzo, i można niechcący trafić do więzienia :) gdzie pływa się między górami i ciągle coś wyskakuje zza węgła..
Przynajmniej dla mnie różnica brak AISa <--> AIS jest kolosalna (chociaż faktycznie bez AISa jest bardziej emocjonująco i edukacyjnie).
Pewnie kiedyś proporcje poglądów będą odwrotne. Z pewnością gdyby "No lights" ze swoim ogólnym profesjonalizmem (na który wskazuje brak "SECURITE" w nagłówku wypowiedzi, łamany angielski, brak zdolności zmiany kanału, poprawnego podania własnej pozycji z GPS...) miał prosty idiotoodporny tranponder AIS-B, to w ogóle nie byłoby arcyklimatycznej opowieści Jarka i stupostowej dyskusji...
pozdrawiam serdecznie
KMR
Przynajmniej dla mnie różnica brak AISa <--> AIS jest kolosalna (chociaż faktycznie bez AISa jest bardziej emocjonująco i edukacyjnie).
Pewnie kiedyś proporcje poglądów będą odwrotne. Z pewnością gdyby "No lights" ze swoim ogólnym profesjonalizmem (na który wskazuje brak "SECURITE" w nagłówku wypowiedzi, łamany angielski, brak zdolności zmiany kanału, poprawnego podania własnej pozycji z GPS...) miał prosty idiotoodporny tranponder AIS-B, to w ogóle nie byłoby arcyklimatycznej opowieści Jarka i stupostowej dyskusji...
Dyskusja - jak zwykle - poszła w krzaki.
Zwróć jednak uwagę, że skoro "No lights " miał no lights, to gdyby nawet miał na pokładzie AIS, powiadamiałby, że z racji "no battery" ma również "no AIS";-))
Pozdrawiam
Janusz Zbierajewski
chociaż może jakby miał AIS, to tą resztkę prądu by skierował na transponder zamiast na broadcast "No lights, no wind"
Wniosek praktyczny - wozić dużo BIAŁYCH rakiet i agregat / mieć możliwość odpalania silnika ręcznie...
pozdrawiam
PS. Gorąco popieram uwagę n/t wątkowania...
ja: Chyba nie doczytałeś - padnięty akumulator = brak świateł, a zdarzenie miało miejsce w nocy.
Andrzej: Tak Andrzeju , naprawdę nie wynika.
Jacht bez świateł, podający przez radio b_ł_ę_d_n_ą pozycję, tuż obok statek handlowy (nie widziany z jachtu i odwrotnie), tuż obok Gedania (z widocznością tak samo), to wszystko we mgle i bez wiatru (jacht ma nieczynny silnik)...
Jeśli dla Ciebie nie wynika z tego zagrożenie, to... właściwie nie wiem co powinienem napisać...
pozdrawiam, Andrzej
Jeżeli w związku z tym uważasz , że zawinił p. Jarek Czyszek to ja nie rozumiem sposobu Twojego rozumowania.
Czyli co , miał rzucać się na ratunek jachtu , który tej pomocy nie wzywał ?
Wybacz , ale to wszystko to jakaś totalna bzdura.
Najpierw nawoływanie o swobodę i wolność żeglugi a potem strach przed odpowiedzialnością jaką ta swoboda i wolność niesie ?
Strach i oglądanie się na kogoś innego , zwalanie na innych winy za naszą nieodpowiedzialność.
Podkreślam , czymś innym jest obowiązek niesienia pomocy a czymś innym jest nadopiekuńczość i ubezwłasnowolnieni innych.
To drugie sobie wypraszam .
Proszę , przemyśl o co naprawdę chodzi .
Pozdrawiam Cię
Jeśli dalej nie rozumiesz o co mi chodzi i że ma to tylko mały związek z liberalizacją - niestety, poddają się
Andrzej
Pozdawiam
Każdy piszący w ogólnodostępnych mediach typu internet może tam wrzucić swój własny tekst (pomijam zastrzeżenia właściciela niniejszej witryny). Skoro tak, to każdy piszący musi sie liczyć z tym, że inni - czytający będą takie teksty oceniać - w duchu lub publicznie.
To co napisałem ja to nie potępienie, tylko taka właśnie ocena. Gdybym sie znalazł w sytuacji opisanej w newsie w roli autora, to na koniec cytowanej wymiany zdań zapytałbym krótko: Chłopie poradzisz sobie? Tylko tyle i aż tyle. (sprawę skorygowania błędnej pozycji pomijam, choć też swoją wagę ma...)
Andrzej
Weź oddech i jeszcze raz dokładnie przeczytaj tekst.
Oni go nie widzieli , na radarze też nie.
Oni nie wiedzieli gdzie jest , to on ich widział.
Mieli go szukać w tej mgle , żeby go rozjechać ?
Zastanów się gdzie jest problem.
Weź oddech i jeszcze raz dokładnie przeczytaj tekst.
Zrób podobnie - przeczytaj jeszcze raz ostatnie zdanie mojej wypowiedzi. Brzmi ono (oprócz nawiasu): "zapytałbym krótko: Chłopie poradzisz sobie? Tylko tyle i aż tyle."
Jeśli nadal nie rozumiesz, to chyba szkoda prądu...
Andrzej
Jeśli dalej nie rozumiesz o co mi chodzi i że ma to tylko mały związek z liberalizacją - niestety, poddaj_ę_ się
Andrzej
Zdaje mi się, że i Ty masz rację! Być może nieco zapędziliśmy się w naszych osądach. Głównym winowajcą na pewno jest ten, który we mgle wołał przez UKF.
Tylko co wołał?
Sam jestem za tym, by nie wypływać w morze bez .... sam potrafię rozróżnić, ale czy zawsze mamy taką pewność???
Robert
(Przecież ten facet -z poprzedniego mojego komentarza-, który moczył się, trzymając kurczowo pławy podejściowej do Pucka, tylko zapytał, czy przypadkiem nie sprawiło by mi kłopotu i czy mógł bym go zabrać do brzegu, przecież nie wołał głośno o pomoc!!! Widząc, że ktoś jest uczepiony pławy podpłynąłem tam, żeby zobaczyć co się dzieje. Myślałem, że ktoś się w ten sposób zabawia, albo może niszczy znak podejściowy. Mogłem mu powiedzieć, że jak się zdecyduje, to niech głośno zawoła, to na pewno ktoś go usłyszy i stamtąd weźmie, bo pewnie jeszcze dziś jakiś jacht będzie tędy przepływał, a może nawet motorówka policyjna, był przecież jeszcze żywy i wyglądał zdrowo. Zamiast mu dawać dobre rady - zabrałem go stamtąd. Był poważny problem, żeby wyciągnąć go na pokład. Był jeszcze przytomny i chętnie współpracował. Facet sam już wiedział, że zrobił głupio i było mu diabelnie wstyd, dziękował za uratowanie, bo tak naprawdę był już nieźle wychłodzony i dość wyczerpany)
Marek Grzywa napisał:
"Rano jacht trzymasztowy poszedł ponad 40 mil w inna strone niż przewidywał to plan rejsu, wziął dwumasztowca na hol i - mimo trzykrotnego rwania holu - zaholował go do Londynu (prawie 200 mil), bo wiało cóś kole ósemki z SW, więc do portów belgijskich było w mordę.
No tak, ale na tym trzymasztowcu był zupełnie inny kapitan..."
To ja uzupełnię, że jacht trójmasztowy ciągnął jacht dwumasztowy przez 48 godzin. Na początku podał wraz z holem na jacht dwumasztowy ręczną UKF-kę (na jachcie dwumasztowym zalało akumulatory i siadło zasilanie). Dwa razy podawał na lince zgrzewkę wody mineralnej (na dwumasztowym skończyła sie woda pitna). I jeszcze podał... kubełek z zupą - to był pierwszy ciepły posiłek na jachcie dwumasztowym od dwóch dni.
Ale, jak zauważył Marek, na jachcie trójmasztowym był KAPITAN a nie kpt.
pozdrawiam (owego KAPITANA)
warto wiedzieć z kim, pod wzgledem umiejętności, własne dziecko się w morze wysyła.
Nie wiem czy było to zamierzone, ale wszystko to brzmi jak postulat, żeby wobec powszechnego upadku wiedzy żeglarskiej wymagać takowej przynajmniej od skiperów "wożących dzieci za pieniądze".
Postulat znany skądinąd, ale akurat Jarek nigdy dotąd go nie głosił. Czyżby kolejne (po Jacku Kijewskim) cudowne nawrócenie?
pozdrowienia
krzys zaciekawiony
Patrząc na tych którzy ostatnio stają się właścicielami, głównie motorówek, zdaję sobie sprawę, że takich sytuacji będzie coraz więcej. Można oczywiście wymagać od ludzi kursów na poziomie Akademii Morskiej i potem w razie nieszczęścia mówić - ale przecież on miał patent/dyplom. Ale chyba nie tędy droga...
"...bo ja tam boję się coraz bardziej... "
Myślę, że łatwo temu zaradzić przy pomocy leku na chorobę morską - tego na 100 % skutecznego. Rozłożysty dąb...np gdzieś pod Wejherowem.
Andrzej
"...bo ja tam boję się coraz bardziej... "
Myślę, że łatwo temu zaradzić przy pomocy leku na chorobę morską - tego na 100 % skutecznego. Rozłożysty dąb...np gdzieś pod Wejherowem.
Andrzej
W twojej relacji Jarku, mamy co najmniej dwa interesujace watki:
1. "warto wiedzieć z kim, pod wzgledem umiejętności, własne dziecko się w morze wysyła. Warto też wiedzieć z kim samemu się płynie, nie wspominając już o tym, że warto wiedzieć o własnych ograniczeniach i mozliwościach"
Masz niewatpliwa racje i to niezaleznie od sytuacji prawnej w Polsce, zawsze bylo warto. Nie warto jednak uwazac Polakow za kretynow, ktorzy wyplywaja w moze bez pojecia czym ono jest, choc na pewno tacy sie zdarzaja.
Wokol Wysp Brytyjskich jest co roku okolo 800 akcji ratowniczych dotyczacych pleasure craft (slownie: OSIEMSET !) Mozna na tej podstawie wysnuc wniosek, ze tam to dopiero plywaja patafiany. Tymczasem uwazamy Brytyjczykow za wzor morskiego narodu.
2."Nie przejmuj się jakoś do rana wytrzymasz, jakby co to strzelaj te rakiety, prognozy są na wiatr z zachodu w ciągu dnia, spoko maroko, pojutrze będziesz w Gdyni... "
Drugi watek sprawil, ze przetarlem oczy ze zdumienia. Moim skromnym zdaniem (nie jest to falszywa skromnosc, bo wiecej spedziles czasu na morzu ode mnie i wiekszymi statkami dowodziles), w takiej sytuacji nie powinno sie zostawic zeglarza i rodaka.
W mojej ocenie istniala sytuacja zagrozenia i w takiej sytuacji nalezalo chocby zaproponowac pomoc, tym bardziej ze duzy statek zaglowo-motorowy dysponowal roznorodnymi srodkami a pogoda byla dobra. Niewatpliwie byl to zeglarz niedoswiadczony, lekkomyslny, mozna nawet bylo mu pare slow "krotkich i warkliwych" do sluchu powiedziec, ale pozostawic go na nieoswietlonym jachcie o statusie nieodpowiadajacego za swoje ruchy nie nalezalo.
Jako kapitan jachtowy i zawodowy zeglarz powinienes wykazac nieco wyrozumialosci dla tych maluczkich, ktorzy stawiaja na morzu pierwsze kroki. Maja prawo do bledow i maja prawo liczyc na pomoc w trudnych sytuacjach. Jako profesjonalista powinienes wykazac sie wieksza umiejetnoscia rozpoznania sytuacji.
Lacze pozdrowienia
Krzysztof Bienkowski
Końcowy fragment rozmowy brzmiał:
Paaaanie Jarku k...... m....., jak Pan mógł zostawić tych ludzi na pastwę losu?
Aga_gagaa_Proczka
Gratuluję dobrego samopoczucia autora.Trochę przeraziła mnie taka solidarność ludzi morza.
Pozdrowienia dla KAPITANA z trójmasztowca z kilku postów dalej.
Jerzy Buczak
Rymem do słowa bać jest między innymi łgać.
W rymowance Jarka trafiło się kilka takowych, a że Google nie rychliwe, ale sprawiedliwe to załączam link: http://groups.google.pl/group/pl.rec.zeglarstwo/msg/b1c700d2bfe8841b?hl=pl
Lat prawie osiem od tamtego wiekopomnego artykułu wysłanego do pl.rec.zeglarstwo minęło, ale nie uwierzę, że pierwsza osoba, która zamówiła SIZ banderkę nie pamięta jak ta banderka wygląda.
"Ten co był najbliżej i co go nie było na radarze widać miał pod salingiem biało czerwony, trójkątny proporczyk z jakimś czarnym zawijasem na białym polu, przez lornetkę trudno było wyraźniej zobaczyć" - Jarku, rozumiem, że powyższe napisałeś, bo fajnie jest jednym zdaniem przywalić od razu dużej grupie?
Kolejną rzeczą, na którą zwróciłem uwagę dopiero po wtórym przeczytaniu Twojego posta, a w którą nie mogę uwierzyć jest "Nie informowałem klienta co znaczą dwa czarne romby i kula na salingu bezana" - Jarku nie wierzę, że prowadzasz tak oznakowane statki. Jeśli tak, to chyba powinienem zacząć się bać?
Pozdrawiam
Marek Grzywa
A co to znaczy? W MPZZM nie znalazłem nic takiego.
Jurek
Robert
Jurek
Generalna zasada, którą też znam i stosuję: im więcej "dziwnych"* oznakowań tym dalej od nich się trzymam.
Robert
PS1: "dziwny"=nieznajomy, nieznany (jak w jęz. angielskim)
PS2: Dzięki za wyjaśnienie, które ...niewiele mi wyjaśniło, bo nie rozumiem co znaczy "statki holujące lub holowane stojące na jednej kotwicy". Jak więc stojące statki holująco-holowane mogły zmienić kurs??? :-O
Ale to jedyne sensowne wyjaśnienie.A może to jest nowy sposób opisania sytuacji "dwa statki holują jedną kotwicę"
Jurek
Jurek Buczak pisze: "Co to znaczy? W MPZZM nie znalazłe nic takiego".
Jurku, najprawdopodobniej to błąd literowy (detalicznie to błąd dziewięcioliterowy:-) popełniony przez nieomylnego kapitana.
ps. Niby nic w przepisach nie ma gdzie on te "klocki" wozić będzie, ale zastanawiam się, dlaczego nosi je pod salingiem bezana? Komu chce je pokazywać? Tym, których już minął, czy tym których ma przed dziobem? Dziwny ten świat, czas się zacząć bać.
--
Pozdrawiam
Marek Grzywa
dwa czarne romby i kula na salingu bezana.
Panowie, to przecież wyraźna podpucha. Takiego oznaczenia nie ma i tym sposobem Pan Kapitan chciał nam powiedzieć, że robi sobie z nas jaja i takiego przypadku nie było. Tylko, że to nie jest śmieszne. Pozdrawiam.
dwa czarne romby i kula.
Ja to zrozumiałem jako dość sprytny test dla żeglarzy, którzy odwiedzają tę stronę. Bowiem dawno, dawno temu, kiedy radio i elektronika na jachcie nie były tak popularne jak obecnie, na brzegowych masztach sygnalizacyjnych podnoszone były sygnały sztormowe i dwa stożki skierowane do góry oznaczały sztorm NE, a skierowane w dół SE. Kula wiadomo oznacza jacht stojący na kotwicy. W tym przypadku oczywiście nie było sztormu, ani nawet żadnego wiatru i nie był to brzegowy maszt sygnalizacyjny, a jacht nie stał na kotwicy lecz płynął i to z prędkością 9 węzłów, co na tak gęstą mgłę było dużym błędem. Nie udzielenie pomocy żeglarzom było jeszcze większym błędem. Kapitan Jarek Czyszek przypuszczał, że te błędy wystarczą uważnym czytelnikom do zrozumienia, że takiej sytuacji na morzu nie było i być nie powinno. A może chciał sprawdzić wrażliwość żeglarzy.Pozdrawiam.
Może tak, a może i nie.
Zwróć uwagę, że pomiędzy opisywanymi zdarzeniami upłynął tydzień.
Niestety, myślę, że owe zdarzenia miały miejsce.
Oznakowanie żaglowca pozostaje dla mnie nadal niejasne, ale ja jestem niedouczony i na pełnym morzu jeszcze nie byłem. Jeśli to był żart, to ...hahaha ...
Robert
PS: Jedno co wszyscy czytelnicy jednakowo zrozumieli to: "k..... m....." ;-)
Co do rombów i kuli to nie podpucha tylko pomyłka, najlepszy dowód, że daleko mi do nieomylności.
Aby nie było nieporozumień, opisana historia zdarzyła się naprawdę w tym miejscu i czasie w którym ją opisałem. Nie byłem kapitanem OCEANII, jedynie drugim oficerem, zdarzenie miało miejsce podczas przekazywania wacht o godzinie czwartej rano. Na OCEANII normalnie jeździ dwu oficerów i kapitan, który trzyma wachtę. Na wachtę wychodzą dwie osoby na mostek; oficer i marynarz plus mechanik w maszynownii. Wachty są stałe i jeździ się jak we flocie tzn. oficer wachtowy prowadzi statek we wszystkich okolicznościach, w tą historię kapitan nie był angażowany w żaden sposób bowiem nie było takiej potrzeby.
Przeczytałem wszystkie komentarze i odrzucając te ideologicznie zabarwione odpowiem jak potrafię na resztę:
- nie ma w jachtingu pełnomorskim sytuacji takiej, że w pewnym momencie, na środku morza, jezeli się źle czujemy czy wysiadł jakiś element wyposażenia, to my wysiadamy. Ktoś wspomniał w komentarzu o Rzeszowiaku - o ile mi wiadomo przyczyną awarii była nie chęć niesienia pomocy przez duży statek tylko chęć załogi znalezienia się na tym statku w chwili gdy Bałtyk pokazał co też tam potrafi
- sytuacja zastana; jacht we mgle w nocy, w sztilu, bez silnika i bez świateł. Spanikowana załoga, która nie wie co ma robić, chociaż ma na tyle przytomności umysłu by podawać komunikaty o swojej pozycji (błędne). Dla nas główny problem to taki żeśmy go mało nie rozjechali. Dialogi są nieco skrócone, bośmy się tam więcej o tym jachcie dowiedzieli, łącznie z jego nazwą, również przechodzący statek został przez nas wywołany i uprzedzony, jeżeli zresztą słuchał kanału szesnastego to informacje miał dokładnie takie jak my. Problem w tym, że ten jacht był na innej pozycji niż jemu się wydawało. Na jakiej nie wiadomo, wiadomo jedynie, że przeszliśmy bardzo blisko.
- gdyby łódka wołała pomocy, pomoc oczywiście została by udzielona. Złudzenie naiwnych, że komercyjny statek zatrzyma się na środku morza by podholować zagubionych żeglarzy. To znaczy, może się i zatrzyma jednak ktoś będzie musiał za to zatrzymanie zapłacić. OCEANIA to nie jest trzymasztowy jacht, który zbacza czterdzieści mil i potem holuje w sztormie kogoś dwieście mil do Londynu. Dla wielu komentatorów to był przykład dobrej roboty morskiej, zwłaszcza nakarmienie głodnych kotłem zupy podanej na cumie. Ja mam zdanie wręcz przeciwne, ale to jest tylko moje zdanie. Zatrzymanie OCEANII, poszukiwania we mgle, podanie holu, ograniczenie prędkości, opóźnienie przybycia do portu, kosztowało by w granicach trzydziestu tysięcy złotych. Nie dlatego, że takie było moje, czy kogoś innego, widzimisię, tylko dlatego, że taki rachunek by wystawił armator, bo tyle to kosztuje. Co do Izby Morskiej i ewentualnej katastrofy, tak, trzeba było wywołać Witowo i podać, że na takiej i takiej pozycji dryfuje nieoświetlony obiekt bez echa radarowego. Koszt dla klienta taki sam, albo i większy. Znacznie lepiej i taniej było mu wytrwać do rana, nadając na VHF swoją pozycję, w razie czego strzelając rakiety, co zostało mu doradzone. Co do emocji takiej żeglugi, tzn. dryfu bez wiatru we mgle, to znam ją z autopsji bardzo dobrze, bo przez parę sezonów pływałem po Bałtyku własnym jachcikiem bez silnika. Ze światłami co prawda i przede wszystkim; ze skutecznym reflektorem radarowym. Co do instruowania nie poinstruowanych - wolne zarty, wszelkie próby instruowania, na przykład jak tu o konieczności posiadania skutecznego reflektora radarowego, spotykają się z odzewem z jakim się spotykają. Jak ktoś ma werwę do instruowania, to niech instruje, ja już nie mam.
- co do problemu, tak jest problem. Pewnie, że wynikający ze statystyki; im więcej się czasu na wodzie spędza, tym więcej go widać.
- tak, wiem dokładnie jak wygląda banderka SIZ, dostałem taką od Jurka Makieły rzeczywiście chyba jako jeden z pierwszych, przy okazji, wielkie dzięki, bo to był prezent.
- co do strachliwości - nie jestem strachliwy, co do bania się. Nie boi się tylko albo idiota, albo człowiek nie poinformowany. Króciótka dykteryjka, płynęłem kiedyś malutką łodzią motorową po martwej fali o wysokości kilku metrów. Było nas dwu. Pod falę łódka szła bardzo ładnie natomiast z falą zbyt ostre wejście dziobnicy powodowało nurkowanie dziobu, rycie w wodzie z tendencją do gwałtownego obrotu i wywrotki łódki. Przedtem tej cechy naszego pływadła nie znałem, poznałem dopiero na otwartym oceanie, kilka mil od lądu. Temperatura wody około trzech, czterech st. C. Dla mnie powrót do fiordu był koszmarem. Prowadziłem łódkę starając się jej zbytnio nie rozpędzać i nie dopuszać do zarycia dziobem. Trzeba było ją przebalastować, wszystkie ciężary i załogę na rufę etc. Mój przyjaciel był zachwycony; piękna, chociaż chłodna pogoda, słońce, fala, błękitny ocean. Nie informowałem go, bo mnie wystarczyło samemu strachu za dwu.
Jak ktos tego nie rozumie, trudno, nic na to nie poradzę.
Pozdrowienia - Jarek Czyszek
mój adres to: tatajarek@poczta.onet.pl
Gdyby ktoś chciał podyskutować to bardzo proszę tam, już i tak jestem pod wraźeniem ilości komentarzy do tego co napisałem
No to może dowiemy się co to za znaki niosła wtedy "duża trzymasztowa łódź" tydzień po owej mgle? Przed takim żaglowcem ja bym zwiewał nawet gdybym miał "prawo drogi".
W sumie Panie Jarku, to mnie pan już prawie przekonał.
Napisałem prawie, bo mam jeszcze pewne wątpliwości - wynikają z pańskiego żarciku o banderce z zawijasem, której to niby nie umiał Pan rozpoznać.
Problem jest ...i będzie ...i będą wypadki bardziej tragiczne od tych, które Pan opisał. Jak ktoś tu skrzętnie zauważył w Wlk. Brytanii Coast Guard interweniuje 800 razy rocznie...
Myślę, że tutaj nie spotkał Pan lekkomyślnych swawolników i my wszyscy dbamy o swoje bezpieczeństwo.
Ciekaw jestem, czy ten, który wołał przez UKF-kę zrozumiał?... (ale to już nie jest przecież pytanie do Pana)
Pozdrawiam
Robert
Pan (bo nie napiszę >>kapitan<<) J. Czyszek napisał:
"Znacznie lepiej i taniej było mu wytrwać do rana, nadając na VHF swoją pozycję, w razie czego strzelając rakiety, co zostało mu doradzone."
Z Pana własnych słów wynika jednak, iż:
1) ów żeglarz podawał NIEWŁAŚCIWĄ pozycję, i wy również nie znaliście jego pozycji,
2) sposób nadawania tego "komunikatu" wskazywał, że nadający nie bardzo sobie radzi z obsługą radia ani z językiem angielskim, ani z rosyjskim,
3) informacja o problemach z akumulatorem powinna skłonić do zastanowienia się, jak długo UKF będzie jeszcze mogła nadawać i z jaką mocą,
4) ani nie zobaczyliście, ani nie usłyszeliście wystrzelonej przez niego rakiety.
Wniosek - jak w temacie.
Należało raczej obudzić kapitana OCEANII, przypuszczam że zachowałby się inaczej (w każdym razie nie udzielał takich bezsensownych rad).
A propos ewentualnego podchodzenia do tego jachtu, to zapewne OCEANIA tak jak i POGORIA ma na pokładzie ponton lub motorówkę gotową do zwodowania, w tych opisanych warunkach (zupełna flauta) przywoływanie tragedii RZESZOWIAKA jest co najmniej nie na miejscu.
Proponuję jeszcze raz przemyśleć swoje zachowanie, bo dobrego świadectwa ono nie wystawia.
Jacek Pytkowski
Nikomu nie daję żadnych rad, zauważam jedynie. Z mojego punktu widzenia mało nie rozjechałem klienta i zapewniam Cię, kolego Jacku, że gdybym go rozjechał, żaden morski sąd nie strąciłby mi włosa z głowy; dwa radary włączone, obserwator na skrzydle, po pierwszym wywołaniu radiowym natychmiastowe ustalenie pozycji, oswietlenie statku reflektorami etc.. Goscia nie było na radarze, a pozycja była błędna. Ja rozumiem, że w myśl światłych rad powinienem obudzić kapitana, zatrzymać statek, opuścić motorówkę, wsadzić do niej dwu ludzi, na srodku morza puścić we mgłę i ciemność, po to by jak go znajdą i dobiją do burty to poinstrują gdzie się w setup'ie jego GPSa ustawia system mapy i w którym miejscu, ma być przecinek. Przy okazji powinni wziąć ze sobą wiadro zupy i poręczne reflektory, najlepiej bym jeszcze odpalił własna tratwę i wyjął z niej reflektor radarowy by mieli co na maszcie powiesić.
Przykro mi, ze rzeczywistość zastana nie pasuje do Twoich wyobrażeń. Żaden statek palcem nie kiwnie w takiej sytuacji jeżeli nie będzie miał wyraźnego sygnału wzywania pomocy. Generalnie czerwona rakieta jest sygnałem zagrozenia życia. Jeżeli idzie na Ciebie statek a Ty nie mozesz manewrować, jesteś na jego drodze, to nawalaj w niego wszystkim czym masz. Najlepiej po szybach mostka, bo inaczej moga nie zauważyć. Dla statku jak czegos nie ma na radarze, to tego po prostu nie ma, to miała być puenta owej historyjki.
Jak strzelisz czerwona rakietę to nie licz, że ktokolwiek Cie podholuje. Statek podejdzie do burty od nawietrznej, opusci sztormtrap i będzie czekał na ewakuację Twojej załogi. Jeżeli nie będziesz chciał się ewakuować, to popłynie dalej i bacz by nie odczytał Twojej nazwy, bo rachunek jaki później dostaniesz może Cię zrujnować. Mozesz ewentualnie poprosić o asystę, która jest bezpłatna, ale też jest wstępem do zawarcia umowy o ratownictwo. Ratownictwo w takiej sytuacji zawiera w sobie wszystkie koszty i słuszne wynagrodzenie. Przy najmniejszym trampie, który zboczył z drogi koszt będzie z pewnościa większy od wartości dziewięciometrowego plastikowego jachtu. Nie wiedziałeś takich rzeczy? To może warto się dowiedzieć zanim ruszysz na morze licząc na to, że w razie gdy sytuacja się skomplikuje to ktoś z poczucia solidarności Cię z niej wyciągnie. Jakiej solidarności? Czy Ty wyruszając nieprzygotowany i bez wiedzy (przykładowo oczywiście, nie musisz tego brać do siebie) wykazujesz jakąś solidarność z kimkolwiek? Proponuję rozważyć sytuację i z tego punktu widzenia.
Obudzenie kapitana, z punktu widzenia jaki prezentujesz, nic by nie dało.
Pozdrowienia - Jarek Czyszek
PS jeden z moich przyjaciół mnie namawia bym sobie odpuścił. Odpuszczam.
Wcześniej sam Pan napisał, jakich to "porad" udzielił niefortunnemu żeglarzowi. Więc teraz nie wypada pisać, że nikomu rad się nie dawało.
No cóż, gratuluję pewności siebie co do ewentualnego werdyktu Izby Morskiej za rozjechanie jachtu niewidocznego na radarze.
Właśnie sam Pan napisał, co można było zrobić:
zrzucić motorówkę, znaleźć gościa (był blisko, skoro widział we mgle oświetlone maszty OCEANII), zobaczyć co się da zrobić z jego silnikiem, może wystarczyło dać naładowany akumulator (ile to kosztuje - 200 zł?). Pokazać, jak obsłużyć radio i gps. A przynajmniej zapytać, czy by tego nie chciał.
Koszty z waszej strony żadne, ot 2 godziny postoju (w gęstej mgle, pod Bornholmem gdzie zawsze trzeba się liczyć z obecnością jachtów, kutrów rybackich czy dryfujących sieci, to nawet mogło być uzasadnione >>dobrą praktyką morską<<), a OCEANIA to nie statek handlowy, który ma być co do minuty w Gdyni. Można było potraktować to jako ćwiczenia, które i tak przepisy nakazują co jakiś czas przeprowadzać. Można było... być człowiekiem, żeglarzem. Polskim żeglarzem.
Znam kilku KAPITANÓW, którzy tak by zrobili. Jeden z nich napisał tu niżej (ja się o zupę nie upominałem, ale jestem wdzięczny, że ON o tym pomyślał). Drugi, którego jestem wychowankiem, przez kilka lat dowodził OCEANIĄ.
I jacht i wasz statek niosły biało-czerwoną banderę. Cóż, najwyraźniej nie ma to dla Pana żadnego znaczenia. Ja byłem inaczej wychowywany. Nieraz bywało, że żaglowiec, na którym pływałem udzielał pomocy polskim jachtom, nie zaczynało się od wyciągania cennika a kończyło najczęściej na zwyczajowej butelce markowego trunku. W tym roku stało się tak, że to naszemu jachtowi udzielono pomocy. Jak widać na Pana i OCEANIĘ nie ma co liczyć (choć nadal nie wierzę, że obudzony kapitan zachowałby się tak samo). Przykre.
A w kwestii informacyjnej, to posiadam świadectwo radar/ARPA poziom operacyjny, wiem jakie są problemy z widocznością jachtów czy łodzi rybackich. Bynajmniej nie czyłbym się rozgrzeszony, gdybym kogoś takiego rozjechał.
Życzę Panu, aby ich i Pańskie CPA zawsze było większe niż 1 Mm.
"I jacht i wasz statek niosły biało-czerwoną banderę. Cóż, najwyraźniej nie ma to dla Pana żadnego znaczenia."
A jakie znaczenie maja dla Pana kolory bandery w sytuacji, nazwimy ja "delikatnej" ???
Lukasz Bezbarwny
"zrzucić motorówkę, znaleźć gościa (był blisko, skoro widział we mgle oświetlone maszty OCEANII), zobaczyć co się da zrobić z jego silnikiem, może wystarczyło dać naładowany akumulator (ile to kosztuje - 200 zł?). Pokazać, jak obsłużyć radio i gps. A przynajmniej zapytać, czy by tego nie chciał."
To powyżej Ty napisałeś poważnie? czy sobie żarty robisz?
To akurat napisał sam J.Czyszek post wcześniej. Sam do tego doszedł. Ja chciałem tylko podkreślić, że możliwość techniczna udzielenia pomocy na Oceanii była, i pogoda (flauta) też temu nie przeszkadzała. Można było zaproponować pomoc? Można. Wtedy pisalibyśmy tutaj inne komentarze:
>>Nie musieli, a pomogli !<<
a tak niestety piszemy >>mógł pomóc, ale mu się nie chciało<<.
A poza tym w ferworze dyskusji odeszliśmy od meritum. Skoro z jachtu widziano w gęstej mgle trzy oświetlone maszty Oceanii, to w jakiej odległości od niego przeszła? 100, max.200 m? Była sytuacja kolizyjna? Skoro oficer wachtowy wiedział (bo słyszał przez radio), że w pobliżu jest nieruchomy, nieoświetlony jacht, niewidoczny na radarze i za chwilę powziął świadomość, że jacht podaje błędnie swoją pozycję, to nie mógł wykluczyć że nie jest na kursie kolizyjnym. Zmniejszył prędkość? nie, zagryzał ciasteczka i popijał kawą. I jeszcze pisze, że gdyby go rozjechał, to miałby czyste sumienie.
Ja na Twoim miejscu bym uważał... Bo to co podejdzie z tyłu i Ciebie kopnie to będzie ironia...
Dzięki Jurek za dobre słowo, ale to najwyraźniej nic nie da, fala wpadła, że tak powiem, we własne koleiny i sobie się toczy, nie ma co pod falę stawać bo zbluzga i zamoczy.
Zanim jeszcze żeglarstwo swobodne stało się obowiązującą ideologią a było sobie żeglarstwem swobodnym chodziła po okolicach taka dykteryjka;
Na środku oceanu statek spotyka dryfującą tratwę. Taką z bali drewnianych, krzywą chatką i równie krzywym masztem. Podpływa;
- Ahoj, tam na tratwie!
Na to z krzywej chatki wyłania się zarośnięte idywiduum w strzępach podkoszulka, podnosi głowę do góry, patrzy na wyniesiony mostek i cedzi przez zęby;
- I co z tego... że na tratwie?
Pozdrowienia - Jarek
Jarku,
czy myslisz, ze jak zlekcewazysz adwersarza i rzycisz sprany dowcip, to ludzie przyklasna i racja pozostanie po twoje stronie?
Jesli naprawde tak w glebi duszy uwazasz, ze zachowales sie zgodnie ze wszelkimi zasadami sztuki zeglarskiej to rzeczywiscie gratuluje dobrego samopoczucia.
Mozesz brnac w zaparte dalej, lekcewazyc zoltodziobow, ale fama juz poszla.
A jesli uwazasz, ze drugi raz zachowalbys sie dokladnie tak samo, to proponuje, zebys zamieszczal w internecie MMSI i pozycje jednostki, na ktorej pelnisz wachty i grafik wacht. Bede staral trzymac sie z daleka.
Lacze pozdrowienia
Krzysztof Bienkowski
To z tekstu:
- Masz rakiety? To strzelaj w kierunku tego statku.
- Ale mam tylko czerwone.
- To strzelaj czerwone.
To z komentarza:
Jak strzelisz czerwona rakietę to nie licz, że ktokolwiek Cie podholuje. Statek podejdzie do burty od nawietrznej, opusci sztormtrap i będzie czekał na ewakuację Twojej załogi. Jeżeli nie będziesz chciał się ewakuować, to popłynie dalej i bacz by nie odczytał Twojej nazwy, bo rachunek jaki później dostaniesz może Cię zrujnować.
Rada dnia: radź sobie sam.
Hasip
A czy o pomoc prosili? Czy im ktoś jej odmówił? Odczucie i akceptacja dla danego poziomu zagrożenia jest subiektywna. Pewnemu dyrektorowi z UM zapadł w głowie przykład człowieka co nawet na drzwiach od stodoły może sobie pływać i innym do jego bezieczeństwa nic do tego;)) - i chyba ten przykład na niego podziałał. Nie można ładować się komuś na łódkę, na zasadzie ja wiem lepiej co im jest potrzebne:) Gdyby taki obowiązek był wprowadzony to pomiędzy Bełtem a Holtenau z 50 % statków żeglugi profesjonalnej miałoby robotę inna niż dopłynąć do celu w terminie:)) Zostaw odpowiedzialność żeglarzy za swoje życie w ich własnych rękach.
krzysztof
Andrzej
Oczywiście,że sytuacja nie była normalna.Mgła i unieruchomiony jacht.Przez radio próbowano poinformować wszystkie statki,że na pozycji fi,lambda znajduje się jacht.Nieoświetlony i prawdopodobnie niewidoczny na radarach.Sądząc po wywołaniu,koleś był raczej niedoświadczony.Ja, po pierwsze, ogłosiłbym wszem i wobec komunikat SECURITE i opisał zdarzenie.Po drugie, kiedy okazało się,że pozycja jachtu jest błędna,a jacht nas zauważył (po zaświeceniu wszystkiego co było na pokładzie),zapytałbym się o namiar w jakim mnie zobaczył.Być może zboczyłbym z trasy,by zobaczyć,co się dzieje,a przynajmniej upewnił się co do pozycji.A przede wszystkim,jeżeli nie byłbym kapitanem,to bym kapitana obudził.
Jurek
Może faktycznie kolega Jarek powinien zadenuncjować kolegę żeglarza do odpowiednich władz, żeby załatwić pana na cacy. Bo oczekiwanie, że jakiś statek z czystej dobroci serca pomoże jednostce, której braknie prądu, papierosów czy szklanki cukru jest niepoważne! Pamiętajcie, że możecie oczekiwać darmowego ratowania tylko i wyłącznie waszego życia. Do usług gratisowych nie zalicza się ani ratowanie mienia, ani dobrego samopoczucia.
P.S. Wiecie, że w środowisku marynarskim żeglarz jest nazywany szmaciarzem- ciekawe skąd ten brak sympatii. Hmm. (od razu zaznaczam, że nie jest to bezwzględną regułą)
A może trzeba było poczytać ...
Nie bronimy żeglarza, który zachował się jak kompletny idiot (na nieprzygotowanym jachcie, z błędną pozycją i spanikowany wołał przez radio), lecz nie podoba nam się pewne podejście zaprezentowane przez Pana Jarka.
Wy, Panowie Zawodowi Marynarze, dobrze wiecie, że większości jachtów nie widać na radarach mimo posiadania solasowego reflektora, a jednak "grzejecie" ile fabryka dała przy zerowej widoczności ...ślepiąc w dwa radary. Nawet gdyby tamten idiot miał światła i prawidłową pozycję, a także reflektor zgodny z zasadami, oraz przepisowo trąbił w róg, to i tak Zawodowiec by go guzik widział i słyszał i w najgorszym wypadku ...rozjechał (by zostać rozgrzeszony przez Izbę i Sąd?). Dobrze wiecie, że to nie jacht jest dla Was zagrożeniem, bo nie pozostawi na burcie nawet śladu i tyle go będziecie oglądać. Nie od parady ktoś na pl.rec.zeglarstwo ma jako swoje motto, że interesem zawodowca jest płynąć tanio, a interesem amatora jest płynąć bezpiecznie. Tamten to zupełny idiot, ale moim zdaniem, Zawodowcy również przeginają. To trochę tak, jak by TIR-y mogły jeździć we mgle z dowolną prędkością nie oglądając się na to, że są również inni użytkownicy drogi ...piesi, rowerzyści, osoby z niskim IQ itd... Jak ktoś sam włazi pod koła, to jest może jego problem, jak rower bez świateł, również, ale zachowanie maksymalnej ostrożności wymagane jest także od Zawodowca (zmniejszenie prędkości nawet do zera, jeśli widoczność zbyt mała).
Zawodowcy od amatorów tym się tylko różnią, że jedni pływają dla pieniędzy, a drudzy dla przyjemności. Jedni i drudzy powinni zachować maksymalną ostrożność i jedni i drudzy powinni mieć wiedzę, doświadczenie, rozwagę .... itd. itp. konieczne na morzu. Opisywane wypadki wskazują absolutnie niedopuszczalne zachowania amatorów, ..ale czy Zawodowiec był całkiem ok?
Robert
szmaciarz szuwarowo-bagienny z najniższym na świecie stopniem szmaciarskim
...oczywiście przegiąłem... bo TIR-a można zatrzymać, a statku na morzu (zwłaszcza statku dużego jak blok na Stegnach) oczywiście zatrzymać się tak łatwo NIE DA!!! No cóż, prowadzenie takiego blokowiska po morzu, to duża sprawa więc pamiętajmy o tym, że toto nie zahamuje.
No ale ...Oceania, to nie Titanic... (na szczęście!)
Bracia żeglarze! Schodźmy statkom z drogi, nie róbmy na morzu i w necie z siebie głupków i uczmy się, uczmy się, uczmy się ....
Ów facet na jachcie powinien pewnie wołać na 16 przez ukaefkę, żeby na niego uważali: "SECURITE, SECURITE, SECURITE..." podajac swoją pozycję i prosząc o uważanie, ale bez paniki i głupot... Jacht i on, jak i załoga powinni być przygotowani do rejsu itd. itp.
Robert
szmaciarz jachtowy (od ponad 40 lat próbujący żeglować na własny rachunek, jak dotąd bez poważniejszych awarii, ale najdalej do Helu)
"Zawodowcy od amatorów tym się tylko różnią, że jedni pływają dla pieniędzy, a drudzy dla przyjemności.
Jedni i drudzy powinni zachować maksymalną ostrożność i jedni i drudzy powinni mieć wiedzę,
doświadczenie, rozwagę .... itd. itp. konieczne na morzu.
Opisywane wypadki wskazują absolutnie niedopuszczalne zachowania amatorów, ..
ale czy Zawodowiec był całkiem ok?
Mam wrażenie, że nie jesteś w pełni poinformowany co do zawodowstwa i amatorstwa
postaci z omawianej powiastki..
Zawodowcy od amatorów nie różnią się jedynie tym czy pływają dla pieniędzy czy dla frajdy.
Różnią się również tym, że zawodowcom zawsze formalnie powinno sprawdzać się wiedzę,
rozwagę i przedyspozycje do zawodu oficera wachtowego statku. Sprawdza się i egzaminuje
- przed organem państwowym, zgodnie z międzynarodowymi standardami STCW.
Standardy te przewidują również konieczność zebrania sporego, mierzonego latami pływania
doświadczenia, na kolejnych etapach kariery zawodowej, aż do jej zwieńczenie
- dyplomu i funkcji kapitana.
A amatorom w większości wypadkow - nie narzuca się niemal nic.
Nie sprawdza się, nie wymaga, nie egzaminuje, etc. Przynajmniej do pewnej wielkości
jednostki i w niektórych, co bardzej cywilizowanych krajach. Tam gdzie cokolwiek
się amatorom sprawdza, standardem jest brak ogólnie i powszechnie przyjętych standardów.
Osobiście nie mam nic przeciwko temu - podwójnie - jako zawodowiec i jako amator...
To pewnie nawet dobrze, w końcu jest czymś różnym uprawianie hobby od uprawiania
obarczonego ogromną odpowiedzialnością, trudnego i nieźle płatnego zawodu.
Pytanie co robił Jarek Czyszek w roli kapitana, na statku badawczym Polskiej Akademii Nauk
- legitymując się kartonikiem wydanym przez stowarzyszenie sportowe, potwierdzającym spełnienie
wymogów teg stowarzyszenia w zakresie umiejetność prowadzania rejsów rekreacyjnych na jachtach
- pozostanie tu zapewne bez odpowiedzi.
Pytanie dlaczego stowarzyszenie sportowe rejestruje statek badawczy jako jacht rekreacyjny
- pewnie też.
Tak jak pytanie o normalność...
Bo normalność zachowań na morzu w takim przedziwnym pomieszaniu pojęć i funkcji również
chyba ucierpiała. Myślę przy tym nie tylko o zachowaniu tych co wypłynęli na morze amatorsko,
ale bardziej o zachowaniu tych bohaterów komentowanej opowieści, którzy powinni zachować
się na morzu profesjonalnie. Tak jakby tym drugim czegoś zabrakło...
Ahoj
Jaromir Rowiński
...
Oficer Wachtowy
Kapitan Jachtowy
Pilot szybowcowy (in spe - ciekawe czy dadzą mi poprowadzić prawdziwy samolot...a może PAN ma Boeinga...?)
Chłopak po Liceum Morskim też ;-)
Jarek
Pomyłkę łatwą do zobaczenia bo grubą.
Ja mam swój własny wiatr (nie mylić z wiatrami...).
Ten wiatr czuję świetnie i ten wykorzystuję.
Nos nie ma nic do jego kierunku - mój wiatr wieje bowiem z kierunków,
jakich brak na Twojej mapie ;-)
Taki z daleka wiejący powiew daje niezależność, również
niezależność w pisaniu o tym co uważam za normalne a co nie.
Spróbuj kiedyś tak pożeglować - warto!
A czapki gubię parę razy na sezon ;-))
Jaromir
żeglarze to szmaciarze- ciekawe skąd takie chamstwo w środowisku marynarskim.Hmmm .. i zaznaczam,że nie jest to regułą
ciekawe jak łatwo przychodzi porównywanie braku prądu , papierosów i szklanki cukru do braku manewrowości we mglę w nocy na małym niewidocznym jachcie ??
nie oczekuje od Ciebie ani od Was -zawodowych żeglarzy niańczenia, wycierania nosa, i poklepania po pleckach . Oczekuję,że osoby które zawodowo uprawiaja żeglarstwo będą swoją odpowiedzialnościa, swoja postawą i wiedzą wskazywać innym- mniej doświadczonym jak nalezy postepować szczególnie w trudnych i zaskakujących sytuacjach. Oczekuję,że ludzie morza jak ich się nazywa będą działać według takiego kodeksu moralnego, który będzie budził szacunek i powazanie takie same jak budzi siła żywiołu po którym się poruszają Być może oczekuje za wiele jak na dzisiejszych " ludzi morza" , ale chcę wierzyć ,że Ci których spotykam przedkładają ludzkie życie ponad 30 tys srebrników.Byc może mam szczęście że raczej spotykam tych " szmaciarzy" bo to oni, pędza z pomocą każdemu kto tej pomocy oczekuje ( wiele było w zeszłym sezonie takich przypadków w których ludzie spod biało czerwonej banderki z czarnym zawijasem nie patrząc na pieniądze ,na własna wygodę robili coś za co często nie usłyszeli słowa dziękuję - za własne pieniądze ,poświęcając swój czas, zdrowie i narażając się na ryzyko ) Masz rację być może Twój kolega Jarek powinien zadenuncjowac tego żeglarza, być może wystarczyło by użyć dostępnych środków komunikacji do przekazania tej informacji innej jednostce która nie obawia się utraty 30 tyś złotych.... przynajmniej coś by zrobił żeby zminimalizowac ryzyko Dziwi mnie że Ty SAR-owiec z tego co kojarzę , nie masz wyobraźni i nie umiesz sobie przeanalizowac co sie mogło stać
dla mnie w tym całym opisie wydarzeń... najgorsza jest ..obojętność i przeliczanie rachunków finansowych w momencie gdy ktos inny- niekoniecznie ten któremu poradzono strzelać niewidocznymi racami - mógł stracić życie. W tym konsteksie słowo " szmaciarz" to ...wielki komplement.
Aga_gagaa_Proczka
Pomijajac juz to, ze nie widze naprawde powodow do czepiania sie J.Czyszki ( tzn. owszem, ale nie za TO akurat...: ), proponuje zastanowic sie nad jego przeslaniem: "Licz tylko na siebie, frajerzy moga liczyc tylko na szczescie."
Forma przeslania jest surowa i chropawa...im wiecej wzbudzi emocji, tym glebiej zapadnie w swiadomosc. Zauwaz, ze emocji wzbudzilo sie sporo. Refleksji niepokojaco mniej - parafrazujac Jacka Kaczmarskiego, "bo u nas czyn szybko w slowa obrasta".
Zdaje sobie sprawe, ze J.C. nie tylko nauki mial do przeslania. Ale to inny temat. Ciekawy zreszta : )
Lukasz Pragmatematyczny
Uwierz, w momencie gdy podejmę decyzję o wypłynięciu w morze jako skiper ( bez względu czy własnego czy użyczonego jachtu) będę przede wszystkim liczyć na siebie- bo podejmę to wyzwanie wtedy , gdy pewność ,że dam sobie radę osiągnie wysoki poziom procentowy. niemniej będzie to moja osobistą decyzja i być może będzie ona przedwczesna- znaczy błędna ( choć mam nadzieję ,że nie). Z wielkim dystansem będę traktowac wszelkie spotykanie na kursie jednostki pływające .. i wiem, jestem frajerka bo mimo wszystko będę liczyć,że jakby co... w sytuacji gdy okoliczności przyrody okażą się silniejsze od moich umiejętności to spotkam na swoim kursie tych " szmaciarzy" którzy od dwóch lat pokazują mi ,że nie wszystkie wysoko cenione moralne zalety umarły śmiercią naturalną . Liczę tez na to,że żeglując a zamierzam nadal się tej sztuki uczyć - nie popełnię " grzechu zaniechania" a tym bardziej ,że nie popełnię go z powodów finansowych, i że będę świadoma tego,że nawet gdy mnie osobiście niebezpieczeństwo nie będzie już dotyczyć to... może dotyczyć innych a to ,że ja nie uczyniłam nic, może narazić ich życie lub zdrowie. Tak boję się .. bo opis Jarka pokazał mi ,ze nie wszyscy tak myślą
Aga_gagaa_Proczka " szmaciara"dla której własne sumienie jest ważniejsze niż wyrok Izby Morskiej
Z takim nastawieniem, zaplyniesz pewnie daleko i szczesliwie....: ) A ze masz takie akurat nastawienie, to zasluga albo wrodzonej roztropnosci, albo czyszkopodobnym - pewnie jak zwykle, mieszanka pierwszego z drugim: formy pedagogiczne sa rozne, byle tresc byla sensowna i na zyzny grunt padla...: )
"w sytuacji gdy okoliczności przyrody okażą się silniejsze od moich umiejętności to spotkam na swoim kursie tych " szmaciarzy" którzy od dwóch lat pokazują mi ,że nie wszystkie wysoko cenione moralne zalety umarły śmiercią naturalną "
Himilsbach jest ( byl ) wielka okolicznoscia przyrody, fakt to niezaprzeczalny. Ale w odroznieniu do Twoich " szmaciarzy" moralnie doskonalych i spotykanych powszechnie na morzach, zwlaszcza w okolicznosciach przyrody spotkan wymagajacych pilnie, Czyszek ( inna okolicznosc przyrody )uprzedza, rownie brutalnie, co lojalnie, ze tak naprawde nie masz na co liczyc, jesli nie mozesz liczyc tylko na siebie. Nauka tez ( bardziej ? ) warta podziekowania - za tresc ! Za forme moze mniej...: )
Moze dlatego ( moze wlasnie dlatego? ) ze tez jestem "szmaciarzem", mimo roznych i to podobno "szlachetniejszych" stopni, nie potrafie ustosunkowac sie do Twojego zdania o "sumieniu i Izbie Morskiej". Bo i po co, nawet jesli jest jakis zwiazek?
Lukasz Szmacianoswiadomy
Nauka warta podziękowania ? fakt, dziękuję Jerzemu Kulińskiemu za zamieszczenie tekstu który uświadomił mi z kogo mam brać przykład, co doceniać i kim nie chcę się stać.
Aga_gagaa_Proczka
Rozumiem. Sympatie i antypatie. Forma i tresc.
Z Twojego poprzedniego tekstu wynika jednak nadzieja na pomoc, oparcie (wsparcie?), solidarnosc, zrozumienie....Praktyka wykazuje, ze takie nadzieje sa uzasadnione. Nie odwazylbym sie jednak wyplynac, podpierajac sie jakakolwiek Nadzieja i Wiara w co- lub w kogokolwiek.
Co do J. Czyszki.....jestem pewien, ze mozna na niego liczyc w kazdej sytuacji. Na morzu oczywiscie. Nie znam go. Pisze wylacznie na podstawie jego opowiesci ( tej i innych ) i przeslawnej " meskiej intuicji".
Nie mam zadnej sympatii, ani antypatii do JC. Napisal, moim zdaniem swiadomie, wazny tekst, nie troszczac sie o wlasna popularnosc. Zaluje, ze dyskusja i zainteresowanie skupia sie wokol jego osoby - wyciagnieta przez niego problematyka jest, moim zdaniem, znacznie wazniejsza.
Lukasz Beznadziejny
Aga_gagaa_Proczka
...bo jestes przekonana, ze JC postapil zle. Ja nie. Zreszta, w moim przekonaniu ocena nie ma tu znaczenia. JC przedstawil ( zlosliwie, jaskrawo, dobitnie ) co kazdego z nas moze spotkac na morzu, kogo mozna spotkac....podobne rzeczy pisali ( bezosobowo, to prawda ) i Baranowski i Urbanczyk i dziesiatki innych na calym Swiecie.
JC zaplacil swoja osoba ...jestem jednak prawie pewien, ze dzieki jego opowiesci zrewidowalas swoje wyobrazenia o zeglowaniu po morzu.
Za tekst jestes wdzieczna Don Jorge.....slusznie! Podejrzewam, ze JC na zadnej wdziecznosci nie zalezy.
tomek
Aga_gagaa_Proczka
Dlaczego atakowanym jest p Jarek Czyszek za brak nadgorliwości i nieudzielenie niewzywanej pomocy a nie piszecie o zachowaniu się kapitana spotkanego jachtu.
To do niego należała ocena sytuacji i inicjatywa.
To na nim ciążył obowiązek zapewnienia bezpieczeństwa załogi.
To do niego należała inicjatywa prośby o możliwą pomoc.
To on rozsądnie ostrzegał o swojej pozycji przez radio czyli był pełni władz umysłowych i mógł prosić o pomoc Polskiego Kapitana jaki go sam zaczepił.
To on ocenił , że nie potrzebuje pomocy i jej nie wezwał.
Przyjmując Waszą filozofie JC ( jak to piszecie ) i inni odpowiedzialni powinni mieć zapas naładowanych akumulatorów do dostarczania na jachty , zapas świeżej załogi i paliwa do pomagania motorówką no i zawsze chęć dogadania sie z każdym spotkanym jachtem aby go ochronić przed niebezpieczeństwami morza.
To rozumowanie jest dla mnie nie do przyjęcia.
To jakaś pokrętna samolubna filozofia.
I podła
Bez pozdrowień
piszesz ze do żeglarza należało:
ocena sytuacji i inicjatywa- moim zdaniem jego ocena i inicjatywa była godna krytyki o ile w ogóle nastapiła
obowiazek zapewnienia bezpieczeństwa - ale go nie zapewnił ani sobie ani innym
inicjatywa prosby o mozliwa pomoc- tak, nie prosił o nią co nie znaczy że jej nie potrzebował a być może nie był świadomy że jej potrzebuje
rozsądnie ostrzegał przez radio- o błędnej pozycji !!!
oczywiście, nie ma przymusu reagowania gdy ktos na własna prośbę próbuje się zabić - to jego prywatna sprawa, ale jeżeli swoim postepowaniem może zabić innych brak jakiejkolwiek reakcji w mojej ocenie nie będzie w porządku
Ja nie pisze ,że trzeba mu było dać radar, nowy akumulator, nauczyć okreslania pozycji czy wziąść na pokład., nakarmic zupą ... ja pisze o tym ,że trzeba było pomóc mu ustalić własna pozycję lub mu ja skorygować i ostrzec inne jednostki że taki koles dryfuje po morzu
samolubna filozofię w mojej ocenie prezentuje tu kto inny
Aga_gagaa_Proczka
To kapitan jachtu musiał zdecydować jaka jest jego pozycja , no i jeszcze jedno i najważniejsze .
Najważniejsze
Gdzie jest napisane , że go widzieli na radarze i znali jego pozycję !? Oni nanieśli jego pozycję wg jego danych.
Oni tylko podejrzewali , że jest na innej pozycji niż podaje.
To przecież jest główny motyw wypowiedzi - nie widzieli go na radarze jak potem większości jachtów na Zatoce.
W odpowiedzi na mój komentarz napisaliście wiele, ale bez przemyślenia sprawy. Nie wymagam od was znajomości specyfiki funkcjonowania statków handlowych, ale myślę, iż logiczne przeanalizowanie sytuacji nie leży poza zasięgiem średnio inteligentnej osoby.
Pamiętajcie, że wasze pływanie jest tylko i wyłącznie na waszą odpowiedzialność- a przynajmniej w wątkach o patentach tego chcecie.
A kto mówi,że trzeba było udzielić mu pomocy.Zgłosił się,jak umiał przez radio,powiedział,że nie ma możliwości manewrowych i dał do zrozumienia,że czuje się zagrożony.Ciekawe,co II oficer na statku powinien zrobić, jak zobaczy na morzu dryfujący kontener.Zamówić ciasteczko i kawę?.
Jurek
Wiem! Wiem! Powinien natychmiast zglosic istnienie "przeszkody nawigacyjnej" z podaniem pozycji i charakterystyka przeszkody. Co bylo do wygrania?
Pytam, bo iluz to kapitanow moglo sie wzbogacic sygnalizujac mnie jako " przeszkode"....A za przeszkody ruchome od switu placa pewnie wiecej!
Lukasz Udzialuzadajacy
Jak stał nieoświetlony,to tak.Cały czas słyszę gadanie o odpowiedzialności za własne przyjemnościowe pływanie.Jak się nie wie,to płaci się frycowe.Ale lepiej pieniądze,niż życie.
Jurek
Wiec kazdy przylapany przez mgle bez radia ( nie mam), bez elektryki ( nie mam) i z reflektorem radarowym standart ( nie mam pewnosci, co do jego skutecznosci...co do pilnosci obserwacji rybakow, tez nie....) i z motorkiem przyczepnym ( jak warczy, to nie slychac " gangu" statku. Uciekac? w ktora strone? Oby nie zderzenie czolowe! ) ma placic frycowe? Ryczaltem? To niesprawiedliwe, bo ja przeciez wiem! I lampe naftowa mam nawet.
Lukasz Swiadomy
Jak zaalarmujesz pół Bałtyku,to tak.
"To niesprawiedliwe, bo ja przeciez wiem! I lampe naftowa mam nawet."
Wspaniale.To co byś zrobił? Nie mając silnika,prądu,wiatru,we mgle,gdzie latarnię widać na 50m i słyszał zbliżający się warkot silników.
Jurek (edukacyjnie)
"To co byś zrobił?"
Pewnie zrobilbym w gacie....Dlatego tez zawsze mam gacie na zmiane. Od cwiercwieku i kosztuje mnie to mniej niz ryczalt na wzywanie pomocy.
Lukasz ( scatologicznie )
Jest jeszcze Różaniec.
Jurek
"Jest jeszcze Różaniec."
Nie wchodzi w sklad wyposazenia mojej lodki. Mam za to " youloh" wlasnej roboty - chinskie wioslo do "srubkowania" - zajmuje duzo miejsca, ale jest bardzo skuteczne.
Lukasz Coswieczkitylkodlajasnoscipali ( no i dla nastroju : )
Nie rozbawiaj mnie.
Jurek
"Nie rozbawiaj mnie"
Nie wygladasz na faceta z poczuciem humoru, wiec nawet nie probuje. Zreszta, co moze byc zabawnego w prostym i sprawdzonym fakcie, ze dobre wioslo jest lepsze od rozanca? Na morzu przynajmniej - nie mowimy przeciez o uroku i przemarszu wojsk.
Chociaz to OT, ale do youloh namawiam goraco wszystkich zeglujacych na lodkach do 8-iu metrow! Rozaniec mu nie szkodzi i vice versa.
Lukasz Srubkujacynastojaco
Akurat je mam.Chociaż może tego nie widać.
"ale do youloh namawiam goraco wszystkich zeglujacych na lodkach do 8-iu metrow!"
I tu jest problem,zwykle pływam na większych.Nawet na Mazurach.
Pozdrawiam
Jurek
Gratuluje! I wielkiego poczucia humoru i wielkich lodek. Na Mazurach nawet.
Tyle, ze do tej pory byla mowa o mnie i o tym, co robie i jak i o moich problemach. Nie o Tobie. Proponuje wiec skonczyc rozmowe, tym bardziej, ze moja najwieksza lodka ma tylko jakies 7 i pol metra z bukszprytem, nie mam wiec argumentow odpowiedniej dlugosci do tego typu przekomarzan.
Dobranoc, Tomek
Jest jeszcze Różaniec.
Jurek
Wspaniale.To co byś zrobił? Nie mając silnika,prądu,wiatru,we mgle,gdzie latarnię widać na 50m i słyszał zbliżający się warkot silników.
Zawsze pozostaje modlitwa. Na powaznie. To uspokaja i pomaga logicznie mysleć.
krzysztof
A w takiej Wlk.Brytanii to akurat SAR zajmuje się niańczeniem żeglarzy, bo "lepiej zapobiegać, niż leczyć". No tak, ale Royal National Lifeboat Institution to ochotnicy, a nie zawodowcy.
Kolejna sprawa, to ze statki zazwyczaj nie plywaja na trasie gdansk wladkowo, tylko sa to dluzsze trasy i kazdy dzien opoznienia kosztuje. wiec jezeli nie ma zagrozenia zycia, to nie ma co oczekiwac od statku, ze podplynie i bedzie sie pytal czy wszystko jest ok. Taki statek na swoim kursie moze czesto spotykac jachty w podobnej sytuacji.
Jezeli bedzie zagrozenie zycia - wowczas wzywa sie pomoc i jednostki bedace w poblizu maja obowiazek udzielic pomocy. i to jest najwazniejsze.
Co do przykladu przytoczonego w tym opisie, to osoba plywajaca popelnila kilka bledow:
1. nie sprawdzila stanu naladowania akumulatorow
2. nie zabrala zapasowych baterii
Zglosila sie, powiedziala ze nie ma sterownosci i ze nie ma swiatel - ostrzegla.
Na pobliskich jednostkach plywajacych zachowali ostroznosc, wypatrywali tej jednostki przed dziobem, aby na nia nie wpasc i nie staranowac.
Wzieli herbate i ciastka - co w tym zlego? przeszkadza to w obserwowaniu akwenu przed dziobem?
Czytam i im bardziej czytam, tym mniej rozumiem. Zaczalem lekture ( jak wszyscy chyba?) od beletrystyki J. Czyszka. Jest w niej sporo poezji, troche czarnego humoru, szczypta porachunkow osobistych i mnostwo, mnostwo okazji do myslenia...na kilka tematow, wiec zawsze cos dla kazdego.
Charakter fantastyczny opowiesci, czyli ingerencja elementu nadzwyczajnego w zwykle, codzienne zycie, pojawia sie w klasycznym stylu: tu i teraz, ale brak miejsca akcji ( tor wodny, pustkowie? ), brak czasu akcji ( ile do switu i do przewidzianego wiatru? ) dialogi bez puenty, niepelne, zachecajace czytaczy do domyslow i spekulacji, tym smielszych, im mniej wiadomo i im wiecej mozna sie domyslac!
Sa tez pierwiastki basniowe: romby, kule, komunikacja radiowa przy totalnym braku energii (chociaz cholera wie, baterie pewnie inne niz do latarki? ) i widoczne trzy oswietlone maszty i niewidoczne odstrzelone, czerwone rakiety.
Fantastyka, jako rodzaj literacki - zamierzona, lub nie ( sadze, ze tak ) J.Czyszki zmienia sie w fantazmy i science-fiction dopiero w tekstach komentatorow - " Bog- wiara, sen - mara".... powinnosc, moralnosc, bezpieczenstwo, profesjonalnosc, obowiazek, solidarnosc, asysta, asekuracja, Poezja i Dobroc, paragrafy, sady, motyle, o tyle, o ile.... tylko Dekalogu brakuje ( jak dotad...)
Prawie wszyscy tu wystepujacy, domagamy sie od zawsze prawa do utopienia sie na wlasne zyczenie. Facet na Jachcie We Mgle mial radio i rakiety na wtedy - na pozniej mial dzien i wiatr. O nic nie prosil.
O co ten wrzask?
Lukasz Fantastomagoryczny
Jechty maja zazwyczaj kilka akumualtorow. Czesto jest tak, ze jeden akumulator jest na swiatla, inny np na radiostacje, wiec mogl pasc akumulator od swiatel, a akumulator od radiostacji byc w dobrym stanie.
Rownie dobrze radiostacja mogla byc na baterie. I tutaj dochodzimy do kwestii zgodnosci baterii.
Wiec radiostacja mogla byc np na paluszki AA lub baterie dedykowane, a latarka mogla byc na paluszki AAA .
Kolejna sprawa, wypatrywanie wystrzelonej racy. Jezeli wszyscy na mostku wypatrywali racy przed dziobem, to dziwne bylo by, jezeli zauwazyli by race za rufa.
Fakt, ze powinno sie wypatrywac racy z kazdej strony, gdyz roznie to bywa z okresleniem wlasnej pozycji przez rozne osoby.
Co do miejsca i czasu: czy to jest najistotniejsze? to nie jest zaden raport ani sprawozdanie szczegolowe, tylko pokazanie jakie sytuacje czasem sie zdarzaja. Czy ta sytuacja miala by miejsce o 3 w nocy czy o 4 - to nie ma znaczenia, czy miala by miejsce na trasie gdansk-helsinki, czy gdansk-borholm, to tez nie ma znaczenai.
Zawsze mozna poczytac ustalenia przyczyn roznych kolizji morskich, tam wowczas jest wszystko odkladnie podawane: kurs, godzina, miejsce.
"to nie jest zaden raport ani sprawozdanie szczegolowe, tylko pokazanie jakie sytuacje czasem sie zdarzaja." - Jasne, ze nie! Co nie przeszkadza, ze widocznie jako taki ( takie) zostal uznany, bo na jego ( ich ) podstawie sformulowano zarzuty, napisano akt oskarzenia i wydano wyrok. Nawet dodatkowe okolicznosci obciazajace pod uwage wzieto: brak patriotyzmu, watpliwa rejestracje "jachtu", watpliwe rady dotyczace sprzecznosci miedzy strzelaniem czerwonymi rakietami w nadplywajacy statek i ostrzezeniem przed konsekwencjami takiego strzelania, jesli jednak do kolizji nie dojdzie, etc....
"Co do miejsca i czasu: czy to jest najistotniejsze?" - oczywiscie, ze nie. Wlasnie dlatego usilowalem wykazac abstrakcje opowiesci, mieszajac tekst J.C z definicja Fantastyki. Prawde mowiac, miejsce i czas sa okreslone dokladnie.
"Jachty maja zazwyczaj kilka akumualtorow. Czesto jest tak, (.....) Rownie dobrze radiostacja mogla byc (....) I tutaj dochodzimy do kwestii zgodnosci baterii. Wiec radiostacja (.........) AA lub baterie dedykowane, a latarka paluszki AAA ." - Niewatpliwie, wierze Ci na slowo!
"No nie do konca sie zgodze". Ciekawy jestem do ( albo od...) ktorego konca? I konca czego? - zartuje....
Lukasz
Nie bardzo rozumiem protekcjonalnego tonu i ironi w podejściu do żeglarzy na jachtach mniejszych.
Jacht spotyka jacht, żeglarz żeglarza ...... mniejszy, biedniejszy to gorszy? PAN wybudowała sobie statek używany do celów sportowych i rekreacyjnych (to podstawowe przeznaczenie jednostki) dla swoich pracowników. Ktoś inny kupił sobie małego petersona (czy innego beckera) bo na tyle było go stać. Różnica polega jedynie na tym, że "mniejszy" pływa na swoim "większy" na cudzym.
Pisanie o kosztach opóźnienia, itp w kontekście ewentualnej pomocy jest niesmaczne.
Andrzej Hasip Mazurek
PS. W tym roku spóżniłem się na prom o ok. 30 min (korki, wypadek, itp). Prom czekał i odpłynął opóźniony, stratę odrobił. Armator nie kazał mi dopłacać do biletu, a może jeszcze rachunek dośle....?
Niezależnie od oceny postępowania kpt. Czyszka pozytywne jest to, że dyskusja wskazała na kilka ważnych problemów nad którymi warto się osobno zastanowić. Problem widoczności naszych jachtów na ekranie radarowym wart jest obszernej dyskusji z udziałem fachowców. Jedno jest pewne: od dużych statków lepiej trzymać się daleko. Ostrzegał o tym Zaruski w swoim wierszyku:
Parowcowi nie wierz we dnie ani w nocy,
Bo on cię rozjedzie i nie da pomocy.
Więc czy zwie sią Kufą, czy ma imię Nawa,
Objedź go za rufą tak, byś sam był z prawa.
Dyskusja wykazała też, że wśród żeglarzy morskich nadal żywa jest tradycja, która nakazuje udzielenie pomocy każdemu jachtowi znajdującemu się w trudnej sytuacji. Sądzę, że w omawianej sytuacji większość żeglarzy zaproponowała by jakąś formę pomocy, nawet tylko stanięcie obok i wspólne dryfowanie gdyby okazało się, że brak mu reflektora radarowego. Mgła nie trwa wiecznie. Natomiast podanie przez radio właściwej pozycji nawet dla bardzo śpieszącego się statku nie powinno stanowić problemu ...
Z przyjemnością czytałem wypowiedzi jedynej kobiety zabierającej głos w tej sprawie. Aga, miałaś (masz) wokół siebie wspaniałch żeglarzy, jeśli udało im się wpoić Ci takie zasady. Gratulacje.
Pozdrowienia z Ustki
Edward Zając
Głupoty piszesz. Zarówno co do protekcjonalnego tonu tyczącego rzekomo żeglarzy "mniejszych", jak i Twoja wiedza co do zastosowania "Oceanii" jest zerowa.
Petrson tego rodzaju to była moja wymarzona łódka, której nigdy nie mogłem na Difourze (startowały w jednej klasie) przegonić. I mam wiele pięknych wspomnień z takich właśnie łódek. To oczywiście nie ma żadnego znaczenia, bo Ty widzisz u mnie protekcjonalny ton i pogardę dla biedniejszych. Widzisz mam tego fuksa w życiu, że żeglowałem po morzu zarówno na trzymetrowym pontonie, jak i na żaglowcach w rodzaju Oceanii. Mam szerokie spectrum, jak siedze na małym jachcie to opisuje to co widzę z poziomu małego a jak na dużym to z dużego. Gdybyś był ciekaw tych moich różnych, subiektywnych, punktów widzenia, tobyś sobie o tym poczytał, to co piszę. Nie chcesz czytać? Twoje prawo, ale dlaczego zatem bredzić bez sensu o tym czego nie przeczytałeś, czy też o czyms czego nie wiesz np. o zastosowaniu Oceanii.
Tutaj w ogóle komentarze do mojego opowiadanka generalnie dziela sie na dwie grupy. Jedna to - " jak mały Kazio sobie wyobraża", druga to: "jak Czyszkowi dokopać", dlaczego? Bo kto nie z nami ten przeciw nam, dlatego, że ideologia zastepuje jakakolwiek dyskusję. Bo przecież nie mozna nazwać dyskusją ani Twojej światłej wypowiedzi ani podłych insynuacji Jaromira np.
Trudno, nie jestem nieomylny. Wyciągajcie sobie wnioski jakie chcecie.
Zegnam chłodno.
Pozdrowienia - Jarek Czyszek
Tutaj w ogóle komentarze do mojego opowiadanka generalnie dziela sie na dwie grupy...
Ja bym jeszcze dodał trzecią: Ludzki pan - mógł przecież rozjechać i żadna IM nic by mu nie zarzuciła...
Andrzej
Postaram się wstrzelić w twój ton i styl....
Znam zastosowanie "Oceanii" i bredniami i głupotą jest to, że uznano ją za jacht. Taką samą głupotą jest uznanie za jacht smażalni ryb. Te głupoty odbijają się nie na "Oceanii" ale właśnie na tych "małych". Co do wniosku z tekstu głównego - też się boję. Boję się, że kiedyś spotkam jakąś "Oceanię" na swej drodze. Wielki statek obsadzony amatorami, którzy poradzą mi strzelanie czerwonymi rakietami. Dobrze jest gdy strach stymuluje i mobilizuje, a nie paraliżuje.
Andrzej Hasip Mazurek - jak najbardziej amator żeglarz z cieplutkiego pokoju :))
PS.Ilu "Kaziów" było na mostku?
No to wszystko jest jasne, tak że bardziej być nie może.
Jest wojna. Nie o żadną wolność żeglowania, tylko o nobilitację dla nieuków. O to, czy standardem żeglarza ma być osoba z wiedzą i doświadczeniem, czy też pan no lights, no engine, no sails, no wind, no brain, pan pijany skiper dobijający do burty, pan jachtsmen klasy stealth i pan, który o kulach i rombach słyszał ostatnio w podstawówce.
Bo przecież ci wszyscy panowie to stuprocentowe przyjemniaczki, nieskażone - to widać - choćby odrobiną profesjonalizmu. Zapłacili, chcą dyktować warunki. Niech nikt nie waży się ich pouczać czy krytykować... tak to ma właśnie wyglądać.
Przy tak "szczytnym" celu to już żaden środek nie jest zbyt plugawy. Ktoś ośmielił się w ogóle zauważyć i wytknąć żeglarską indolencję? To wróg! Uderzyć w niego pomówieniem, zarzucić nieudzielenie pomocy potrzebującym! Co z tego, że oskarżenie absurdalne, zawsze trochę smrodu zostanie i już jest powód, żeby nie słuchać, co gość ma do powiedzenia. Proste, skuteczne i jakże typowe.
Cóż, pozostaje mi tylko wyznać, że w czasie dotychczasowych wycieczek po polskich drogach nie udzieliłem pomocy jednej nieoświetlonej furmance, kilku taksówkarzom wymuszającym pierwszeństwo i może kilkunastu pijanym rowerzystom. Tak więc i na mnie, drodzy, hm...
koledzy, macie równie dobrego haka. Zadowoleni?
pozdrowienia
krzys
...drodzy, hm... koledzy...
Nie pochlebiaj sobie
Zgadzam sie z 50 % Pana wypowiedzi czyli tej części dotyczącej szkalowania i obrzucania błotem - to było czyste świństwo.
Co do pozostałej części się nie zgadzam.
"Przyjemniaczki " do których mam zaszczyt samowolnie się zaliczać nie propagują nieuctwa - tu Pan przesadził dla udramatyzowania sytuacji.
Przeczy temu wiele wcześniejszych wypowiedzi na tym forum.
Tak , jest problem szkolenia , edukacji , wyrobienia poczucia odpowiedzialności ale monopol PZŻ tego też nie załatwił , przecież zdecydowana większość obecnie pływajacych wyszła jednak ze szkół PZŻ i sądzę , że ten opisywany kapitan jachtu też.
Że problemy zasygnalizowane w artykule istnieją świadczy jeden z następnych tematów opisujący wypadek na wodach brytyjskich i to co zostało tam napisane o przyczynach i zapobieganiu.
Z koleżeńskim pozdrowieniem
Panie Jarku !
Proszę się nie denerwować. Nikt nie chce Panu dokopać. Pana opowiadanie było bardzo ciekawe i wniosło do internetu atmosferę morza, wachty morskiej, rozmowy na morzu przez UKF, stosunku oficera wachtowego do przyjemniaczków - to wszystko czego nam teraz brakuje. Czytając Pana opowiadanie poczułam się przed komputerem jak na mostku. Pomijając wulgaryzmy oraz lekceważący stosunek do Polaków i znaków sygnalizacji wzrokowej statków, było to bardzo dobre wystąpienie, a że spotkało się z różnymi komentarzami, no cóż, taka jest rola forum. Na innych stronach bywa jeszcze gorzej. Byłam przekonana, że oficer wachtowy dużego statku na pełnym morzu, to ogląda sobie telewizję, lub przed końcem wachty wypełnia dokumenty, a nie patrzy w radar, gdyż zderzenie z takim małym jachtem to mu może jedynie porysować lakier i nawet tego nie poczuje. Z tego powodu zawsze ustępuję tym kolosom. Z opowiadania tego wynika dla mnie przesłanie: dokładnie sprawdzajcie sprzęt i wyposażenie jachtu przed wypłynięciem i nie liczcie na to, że na wodzie ktoś z marynarzy wam pomoże. Wyposażenie zawsze sprawdzam, a w szczelnym pudełku mam zpasowe baterie i cyfrowy aparat fotograficzny, którego lampa błyskowa jest doskonałym sygnałem. To bardzo smutne, że marynarz udziela pomocy tylko zgodnie z regulaminem ( choć uważam, że w tym przypadku podanie im właściwej pozycji nie byłoby sprzeczne z regulaminem ) Zapewniam Pana, że ja marynarzowi zawsze pomogę. Nie został jeszcze rozwiązany problem znaków jakie Pan opisał. Rozumiem, że podnosząc je na statku można się pomylić, lecz wstawiać je do witryny don Jorge - to już wstyd i lekceważenie jej czytelników. Domyślam się tylko, że to miał być jeden romb między dwiema kulami w pionie - umieszczony na maszcie głównym i romb pod prawym salingiem. Dwa romby, lecz nie pod salingiem, a za prawą burtą spotkałam tylko przy pracach podwodnych, ale to nie miało w tym przypadku miejsca. Jeżeli nie obraziłam Pana swoim postem, to w celach edukacyjnych proszę o opis prawidłowych znaków. Pozdrawiam. Dana
Miła Pani,
optymizm pierwszych słów tego co Pani pisze leje mi miód na serce i z chęcią bym weń uwierzył.
Opowiadanko, z jednej strony, rzeczywiście miało przywołać wspomnienie tej akurat nocy w jej trochę niematerialnym wymiarze spokoju, mgły, ciemności, powrotu do domu z blisko trzymiesięcznego, wyczerpujacego rejsu, z drugiej zwrócić uwagę na ryzyko żeglugi będące zawsze na morzu czynnikiem stałym, nawet w taką czarującą noc jak tamta. Jak widać z komentarzy nie do końca się udało głównie, myślę, poprzez hermetyczność stylu. Często zapominam, że część rzeczy i okoliczności dla mnie oczywistych nie są tak samo jasne dla czytelnika, któremu przydałoby się może obszerniejsze wprowadzenie. Na przykład; lekceważący stosunek do Polaków? W którym miejscu to Pani wyczytała? W tym biało czerwonym proporcu z czarnym zawijasem? Jak bystro i odkrywczo zauważył jeden z komentatorów chodzi o proporzec SIZu o którym nie chciałem pisać wprost, a który, jak słusznie zauważa Jurek Makieła, byc może do czegoś zobowiązuje. Np. do dawania dobrego przykładu z odpowiedzialności i wyobraźni o której często się mówi argumentując potrzebę większej swobody w uprawianiu żeglarstwa. Gdzieście, mili czytelnicy, wyczytali, że marynarz nie udzieli pomocy żeglarzowi w potrzebie? To skąd niby Zwierzak np. miał rurę ciśnieniową wtórnego obiegu chłodzącego silnika, kiedy odkurzaczowa namiastka się stopiła a w całym Longyearbyen nie mógł znaleźć właściwej? Opowiadanko jest opisem dwudziestu minut jednej nocy pomiędzy godziną czwartą rano a czwartą dwadzieścia, a nie opisem moich działań na morzu w ogóle, do opowiadanka nie mają one nic do rzeczy. Marynarz to normalny człowiek, taki sam jak inni ludzie i z pewnością nie chce żadnego jachtu specjalnie rozjechać. Świetnie zdaje sobie sprawę z zagrożeń na morzu i w razie potrzeby - podkreślić wężykiem - nikogo na tym morzu samego nie zostawi. Potrzeba jednak musi być wyartykułowana. Każdy uprawia żeglugę na własne ryzyko i odpowiedzialność, i to miało być główne przesłanie tej pisaniny. Ja tego jachtu nie widziałem, udało się uniknąć katastrofy i wulgaryzm, który włożyłem w usta Mateusza był wyrazem ulgi, która nastąpiła po chwili w której uświadomiliśmy sobie zagrożenie. Podawana pozycja była odległa o cztery mile i gość nie miał prawa z tej odległości widzieć naszych świateł pokładowych, jednak je zobaczył - wniosek, musiał być gdzie indziej niż to podawał. Wydawało mi się, że to oczywistość wynikająca z tekstu, marny najwyraźniej ze mnie edukator. Nikt nikogo nie zostawił na pastwę losu w niebezpieczeństwie. Sytuacja w której się ten jacht znajdował była sytuacją normalną, normalnie mieszczącą się w, normalnym zresztą, ryzyku żeglugi. Sam zresztą wielokrotnie w takiej sytuacji bywałem, na jachcie bez silnika, we mgle, unieruchomiony ciszą. Przyznam się, że do głowy NIGDY mi nie przyszło , że ktokolwiek miałby mi w tym udzielać pomocy. Zastopowanie statku, motorówki, przekazywanie akumulatorów, izby morskie; to są fantasmagorie marnie świadczące o tych którzy je wypisują. W zasadzie klient zachowywał się prawidłowo; podawał pozycję, ostrzegał, mobilizował do zwrócenia uwagi, co mu się świetnie, na naszym przykładzie, udawało. Jedyne czego potrzebował to dobrego słowa bo słychać było w jego głosie emocje. Dostał dobre słowo, tyle.
Jestem skonfundowany odzewem na to opowiadanko, bardzo być może, że ta odpowiedzialność, wyobraźnia jest na jeszcze niższym poziomie niż mi się wydawało. Uogólnienia na statek i marynarzy krzywdzące. Nie jestem marynarzem, tak samo jak nie jestem nawet, tak naprawdę żeglarzem. Jestem zwierzęciem wybrzeżowym, którego okoliczności skłaniają do rozmaitych zajęć i profesji. Przez ostatnie półtora roku byłem np. badaczem Arktyki. Bywałem marynarzem ale także nauczycielem, sanitariuszem, kierowcą, budowlańcem, kierownikiem Obserwatorium Geofizycznego, zawodowym żeglarzem etc. Uogólnianie mojej osoby na całość tych profesji nie jest uprawnione.
Kule i romby. Czeski błąd, który oczywiście nigdy nie zdarzyłby się w rzeczywistości, łatwo jednak i nieopatrznie (moja wina) zdarzył się w słowie pisanym. Oczywiście chodzi o dwie kule i romb jako dzienny sygnał statku o ograniczonej zdolności manewrowej. Czerwone białe czerwone.
Pozdrowienia - Jarek Czyszek
Panie Jarku!
Udało się i to znakomicie. Proszę zwrócić uwagę na ilość komentarzy, a to że jakość nie zawsze była właściwa - no cóż to, wynika wyłącznie z kultury adwersarzy. Są ludzie i ludziska zarówno w środowisku marynarzy, jak i żeglarzy. Jeśli zaś chodzi o stosunek do Polaków, to nie podobał mi się zwrot " jeżeli bez świateł, to na pewno nasi ". Zresztą, za dużo miodu może zaszkodzić nawet twardemu sercu każdego marynarza i żeglarza. Pozdrawiam i życzę więcej patriotyzmu oraz więcej wiary w umiejętności przyjemniaczków - choć wyjątki mogą się zdarzyć. Dana.
Nie ma co się przejmować- można za to się nieźle uśmiać :)
Nie ma co się przejmować- można za to się nieźle uśmiać :)
Gratuluję Marku :-(
Jak ślicznie podsyciłeś tezę, że marynarz to żeglarza wróg. Naprawe przykro.
Tego czego nie znalazłem w przestrodze Jarka , by chyba taki był cel tej przypowieści, to tego, że sam podał przez radio ostrzeżenie dla innych staków o niebezpieczeństwie jakim był ten niewidoczny jacht. Może to zrobił ale o tym nie napisał jak również o tym, że skorygował pozycję tego jachtu.
j.w
Tak widzi i przedstawia nas (marynarzy) duża część braci żeglarskiej. A że przykro? No przykro, ale co zrobić?
Mam spore wątpliwości.
Co, albo kto to jest "nas (marynarzy)"?
Podejmiesz się odnaleźć wspólną właściwość czy cechę;
na przykład wspolnie we mnie, w Tobie, w moim "master marinerze "
z Nowej Zelandii, w moim fitterze z Filipin i w Jarku Czyszku?
To - mnie proszę z tego "my" wypisać na początek...
Dalej, co to jest "brać"?
Kwantyfikatory stosuj oględniej, proszę....
Jaromir
Podejmiesz się odnaleźć wspólną właściwość czy cechę;
na przykład wspolnie we mnie, w Tobie, w moim "master marinerze "
z Nowej Zelandii, w moim fitterze z Filipin i w Jarku Czyszku?"
Marynarz - człowiek zawodowo pływający na statkach handlowych, blaszanych (stąd konserwa), dla zarobku.
"To - mnie proszę z tego "my" wypisać na początek...ę
Na drewnianych pływasz? Dla przyjemności? Czy może samo nazwanie oficera marynarzem (kwestia hierarchii) ubodło?
"Dalej, co to jest "brać"?"
"Środowisko" bardziej się podoba?
P.S. Tradycyjnie zaczynasz się czepiać. Na tym koniec wyjaśnień.