BOGDAN, "BOGDANKA" - ZIMOWANIE W CUXHVEN

To jest ten tekst, do wklepania którego zgłosiła się jedna ochotniczka i kilku ochotników. Żmudną robotę powierzyłem Krzysztofowi Kotyni (mam kompleksy - może to się nie odmienia i powinno być - Kotynia).Był pierwszy - a więc to jemu przypadła ta praca. Przez tydzień nie mogłem mu jednak wysłać skanów, bo coś nawaliło na styku sieci lokalnej i TPSA. Przepraszam za moje opóźninienie. Bardzo byłem ciekaw rezultatów, bo wklepanie miało być wykonane w sposób niesłychanie nowoczesny - programem OCR (???). Czego to ci wspaniali informatycy nie wymyślili, wymyślają i napewno wymyślą.  Przesłany mi wordowy załącznik otworzyłem  - licząc że filtr "Agresta" i mój program "mks_vir"  odsączą ścierwieca. Pewnie Biały Wieloryb zaraz mnie zmartwi. Niestety news jest bez ilustracji.

Żyjcie wiecznie !

Don Jorge

____________

Krzysztof do mnie

Szanowny Don Jorge,

przesyłam wklepany tekst. Wyszło trochę inaczej, niż myślałem, zamiast OCRu zrobiłem to sobstwiennoruczno. Przepraszam za zwłokę, ale długi uikend i trochę pracy, którą wziąłem do domu spowodowały, iż nie sprawdzałem poczty. Kłopoty zaś z TP SA rozumiem aż nadto dobrze.Tekst traktowałem z pietyzmem. Aha, jeszcze jedno. W komputerze, na którym pracowałem jest wirus (chyba Marker87 lub jakiś podobny). Dlatego pewnie się przyczepił do przesyłanego załącznika. NIe mam niestety pod ręką programu antywirusowego, ale mimo to przesyłam plik, bo czas ucieka, a do programu antywirusowego
mógłbym sie dostać dopiero w czwartek.
Pozdrawiam
Krzysztof Kotynia (w poprzednim mailu zrobiłem błąd we własnym nazwisku)

P.S. Cieszę sie niezmiernie zapowiedzią nowego wydania przewodnika po Zatoce Gdańskiej, której poprzedniego wydania nie udało mi się zdobyć. K.K.

______________________ 

Korespondencja z Cuxhaven

Witaj Don Jorge,

witajcie wszyscy sympatycy  www.kulinski.gdanskmarinecenter.com !
To będzie krótka relacja z zimowiska ,,Bogdanki’’ i żeglarza, którego dźwiga na swoim grzbiecie (czytaj: pokładzie). Piszę właściwie z myślą o podobnych mi nowicjuszach, którzy celowo lub przypadkiem znajdą się w tych okolicach i staną oko w oko z takim, czy innym problemem.
16-ego sierpnia 2005 r. z mariny SVC Cuxhaven, przez port Alte Liebe przenosimy się w głąb kanału Ritzebitteler Schlensenpriel – kanał równoległy do ulicy kpt. Alexanderstrasse. To była szczęśliwa chwila dla mnie i dla ,,Bogdanki’’, znaleźliśmy przytulisko o jakim można było marzyć. Z problemu finansowego wybawiła mnie siostra przysyłająć z Wiednia ,,mocny zastrzyk’’. Dalej musiałem się już sam gimnastykować, do maja sporo czasu, a potrzeby też niemałe. Ale gimnastyka dla zdrowia jest potrzebna i warunki do jej uprawiania były sprzyjające – nie narzekałem na zdrowie. Tutaj też poznałem ludzi, których się nie zapomina...
Klaus, nauczyciel fizyki na emeryturze, właściciel wielkiego, trzymasztowego okrętu ze stali, który to okręt sam zbudował. Dzielnie kibicuje i pomaga mu jego żona – Manuela, malarka współczesna. Maluje abstrakcje – ładne, ale dla mnie niezrozumiałe. Bardziej podziwiałem ją za operowanie wszelkim elektronarzędziem. Następną dobrą duszą był Günter. Miał żonę Polkę i znał kilka słów po polsku. Słowo ,,malutki’’ wymawiał tak pociesznie, że nazwałem go ,,Malutki’’. A że wzrostu był niewielkiego – przydomek pasował do niego jak ulał. Był za to podobny, jak dwie krople wody, do redaktora naczelnego tygodnika ,,NIE”, tylko uszy miał normalnej wielkości. Za to serce wielkie! ,,Malutki’’ był specem od laminatów, miał 70 lat i dorabiał jeszcze zaklejając dziury jachtom, których kapitanowie przysypiali pakując je na skały. Za jego przyczyną miałem trochę zajęcia na kutrze rybackim, który miał być przerobiony na turystyczny. Kapitan kutra miał na imię Werner. Miał też restaurację, a ja miałem przykazane chodzić po pracy na obiady. Kuter i restauracja miały tę samą nazwę – ,,Die kleine Fischkiste’’.
Pewnego dnia Klaus przywiózł mi rower i miałem możliwość zwiedzać dalsze okolice. Często zaglądałem na odległy szrot, zwoziłem materiał nierdzewny dla ,,Bogdanki’’. Takim sposobem zrobiłem relingi, samoster i kilka drobiazgów, które mają mi ułatwić życie podczas dalszego rejsu. Również Klaus pożyczył mi kilka książek ,,na temat’’. W wolne dni wgryzałem się w almanachy, przewodniki żeglarskie po Morzu Północnym, Kanale la Manche i nie tylko. Ania w biurze zrobiła mi trochę kserokopii – kto wie może się przydadzą...
Zrobił się październik, od siostry przyszła wiadomość – przyjedzie mnie odwiedzić, mam jej załatwić spanie na dwie noce. Najpierw porozmawiałem z szefem, następnie z synem szefa. Werner – oczywiście nie ma problemu. Klaus, Manuela obiecali przyjechać na umówiony termin. To dopiero będzie niespodzianka – cieszyłem się. Tylko ,,Malutki’’ gdzieś się zawieruszył w tym czasie, nie mogłem go namierzyć.
27-ego października Ewa przyjechała. Pewnie od tych przeciągów na dworcu kolejowym tak mi oczy łzawią... Nie widzieliśmy się od maja, a spotykamy się w takich okolicznościach – to niesamowite. Ze stacji dwie minuty i jesteśmy na miejscu. Koniecznie chciała zobaczyć ,,Bogdankę’’ – idziemy na keję, chwilę posiedziała w kabinie, wszystko jest na swoim miejscu, może trochę więcej rupieci potrzebnych w rejsie. Dziesięć metrów dalej kuter Wernera – tu się gimnastykuję, śmieję się. Też chciała wszystko pooglądać, ach ta babska ciekawość... Obok okręt Klausa z ogromnymi masztami, ożaglowanie typu ,,dżonka’’. Jeszcze kilka jachtów, które szykowały się na suche.
Z firmy wszędzie jest blisko – spacery po mieście, zwiedzanie portu Alte Liebe, odwiedziny w ,,Die kleine Fischkiste’’, daleki spacer pod Kugelbacke. ,,Jan Cux II’’ zabrał nas w rejs oglądać foki – nawet pozwoliły się oglądać. Posiady z Klausem i Manuelą przeciągnęły się do późna, ale szczerze cieszyli się ze spotkania.
29-ego pociąg zabrał Ewę do Hamburga i dalej do Wiednia, skończył się film w aparacie i smutno się nagle zrobiło. Kochana siostrzyczka... Przez te trzy dni pogoda dopisała w stu procentach, dzięki wam niebiosa.
1-ego listopada przeniosłem się do pokoiku na poddaszu – wygodnie, ciepło i wspaniały widok na port i kawałek morza. Przepływające statki widać wyraźnie, zwłaszcza te wielkie, załadowane kontenerami, niczym kanciaste góry płynące nad dachami zabudowań portu.
15-ego ,,Bogdanka’’ poszła na suche. Wszystkich ciekawiło, co to za emblematy nosi ,,Bogdanka’’ na kabinie. Tłumaczyłem, że to taki regionalny ,,akcent’’. ,,Bogdanka’’ rodziła się na ,Podhalu. W Zakopanem kolega kolegi miał do sprzedania skorupy mikrona, cena nie była giełdowa. Zorganizowałem transport i przewieźliśmy skorupy do Długopola. Tam, w pustej stodole ustawiłem goły kadłub. Była jesień, w tym czasie trochę pracowałem i z każdej wypłaty spora część szła na zakup niezbędnych materiałów, okucia robiłem sam. Przyszła zima, po niej długo oczekiwana wiosna, lato, jesień, znowu zima. W tym czasie zaglądał do mnie szwagier – Edward, też żeglarz, tylko z długim stażem. I zawsze z jakąś konkretną radą – też miał ,,Mikrona’’. Często wpadał kolega mieszkający po sąsiedzku – Pieter. Ten przynajmniej otwarcie wyrażał się o moich poczynaniach – nie wiem, czy Dunajcem dopłyniesz chociaż do Czorsztyna na tym... Ale pomagał mi nieraz z ochotą, nawet wyrzeźbił na salingu nazwę wsi – Długopole, a na handrelingu śliczną szarotkę. Maszt i bom zrobiliśmy z kolegą – stolarzem, zawsze chciałem mieć łódkę z drewnianym masztem. Myślałem też o jakimś akcencie regionalnym. Pewnego dnia Pieter przyniósł swoje portki góralskie – zobacz, to będzie fajny ,,akcent’’... Parzenica!! W pocie czoła odrysowaliśmy parzenicę z portek ze wszystkimi szczegółami. Znajomy w Krakowie wygładził nasz rysunek na komputerze i na ploterze wyciął z folii kilka sztuk naraz.
Przyszła wiosna, Łódka była gotowa, siedziała wygodnie na wózku, który podarował mi szwagier – sam robił nowy wózek pod swojego mikrona. Dzięki Edziu! Z Pieterem wyciągnęliśmy łódkę na podwórko, zamontowałem nawet maszt z olinowaniem. Teraz to już nie była łódka, to był prawdziwy jacht, no, mały jacht.
Powstał kolejny problem – jak nazwać łódkę. Było kilka propozycji, bardzo powaznych, a jeszcze więcej bardzo śmiesznych. Ale ostatecznie siostra postawiła kropkę nad ,, i’’ – czyja jest łódka? przecież to jest łódka Bogdanka!! Przyjęto jednomyślnie – jest ,,Bogdanka’’. Ewa zrobiła mi jeszcze wspaniały prezent urodzinowy – nowe żagle.
Pod koniec maja zrobiło się bardzo ciepło, szwagier przyjechał swoim autem, zaczepiliśmy wózek – jedziemy na Czorsztyn.
24-ego maja 2002 r. ,,Bogdanka’’ pierwszy raz znalazła się na wodzie. Płynie, co za radość!!! Bez przesady – to było dla mnie niesamowite przeżycie. Teraz trzeba poszukać jakąś przystań. Gdzieś tam długa keja wychodzi na jezioro, podpływamy – możana się tu do was przytulić? – można, czemu nie? Bosman Staszek ogląda ,,Bogdankę’’ – sam robiłeś? – mówi. A po co ci dwa sztagi – [...tego słowa nie potrafiłem odczytać.........] przydadzą się.
Za kilka dni było walne zebranie klubu, przyjęto mnie jednogłośnie. Tak stałem się członkiem Podhalańskiego Towarzystwa Żeglarskiego. Łódkę zarejestrowałem w OZŻ w Nowym Sączu, gdzie miła Grażynka przydzieliła mi numer M-43.
Lato było piękne tego roku, to był niezapomniany sezon. Dopiero pod koniec października wyciągnąłem łódkę z wody, Pięć miesięcy była moim domem i stwierdziłem, że może być również przez pięć lat...
Szybko nadeszła zima. Dzwoni siostra z Wiednia – jest możliwość popracować. Jadę. Przez dwa lata, z przerwami latem – żeby popływać, gromadzę pomału literaturę, mapy, nowy komplet żagli, sprzęt nawigacyjny. W końcu przyszedł czas, że wszystko było gotowe do rejsu, tak mi się przynajmniej wydawało. Ale życie samo podpowie, prędzej, czy później, ze jednak nie wszystko...
27-ego czerwca 2005 dźwig posadził ,,Bogdankę’’ na słoną wodę w Gdyni i tak zaczęła się moja przygoda z morzem. Chłopięce marzenia spełniły się! Rejs, zwłaszcza taki debiutancki, to niesamowita przygoda, to nowe porty, nowe miasta i kraje. Ale nie tylko, spotykasz mnóstwo ludzi – jeden cię nie zauważy, drugi pomacha ci z uśmiechem, inny podaruje ci kawałek liny, jeszcze inny zaprosi cię na drinka. Lecz są jeszcze ludzie, z którymi znajomość przeradza się w przyjaźń, Ale czy spotkać takich ludzi, to kwestia przypadku??...
Chciałbym wam jeszcze przedstawić tutejszą ekipę – ludzi, którzy w jakiś sposób pomogli mi i, którym zawdzięczam, ze zimowisko było przyjemne i owocne:
Bruno – szef, miejscowy rekin, właściciel i kapitan wielkiego jachtu motorowego ,,Hai’’;
Chrystian – syn szefa, człowiek w gorącej wodzie kąpany, właściciel i kapitan statku pasażerskiego ,,Jan Cux II’’;
Ania – wspólniczka z Chrystianem, zawsze gotowa pomóc;
Andrej – człowiek miniaturka, 30-letni kapitan (z papierami) na ,,Jasiu Kuksie II’’;
Bringfield – wygląd boksera (waga ciężka) na emeryturze, spec od wszystkiego. Co to ,,Lubumba’’? – jego pytajcie...
Jörg – budowniczy jachtów typu ,,u-boot’’, żeglarz; co tydzień, do późnej nocy żeglujący na Helgoland; wiadomo po co...
Miro – bośniacki Chorwat do wszystkiego; nie pogadasz – zakochany po uszy.
Jeszcze były dwie miłe sekretarki, z którymi widywałem się przelotnie.

Niedługo trzeba będzie pożegnać Cuxhaven, ale gdzieś na pewno są jeszcze porty przyjazne żeglarzom, porty w których można przeczekać zła pogodę.
Wszystkich miłośników żagli serdecznie pozdrawiam i życzę szerokiej wody!

Bogdan z ,,Bogdanki’’
Cuxhaven 17.04.2006 r.


Komentarze
Ach co ja bym dał ... Jacek Woźniak z dnia: 2006-05-01 18:31:52
Bogdanka White Whale z dnia: 2006-05-02 15:16:07
Bogdanka Bogusław Małolepszy z dnia: 2006-05-08 11:06:20