O OBYCZAJNOŚCI i UBÓSTWIE SŁOWNIKA
z dnia: 2014-06-30


Miotają mną różnorakie uczucia:
- wstydu i smutku
- bezradności,
- dumy... że jednak żeglarze w zaufaniu powierzają mi swoje przemyślenia.
---------------------
Niedawno przekonywałem Was o bezsensie skompromitowanych rygorów (rozpaczliwy żart Marka Zwierza) i że ostracyzm jest już tylko naszą ostatnią formy obrony.
Jacek Chabowski liczy, że czasami może skutkować - zawstydzenie.
Schamienie stało się powszechne. Ale może przynajmniej w żeglarskim światku napotka najtwardszy opór.
Że niby jestem naiwny ? Że to przecież teraz normalny język władzy ?
A może byśmy się postawili sztorcem ?
A może taka postawa stanie się modna ?
Pamiętacie przysłowie - wszystkich dam .... ale starać się należy.
Żyjcie wiecznie !
Don Jorge
-----------------------------------
Drogi Jorge,
Mazurom nigdy nie odpuszczam i właśnie wróciłem ze słodkowodnego rejsu. Do dyskusji na temat kultury na wodzie wtrącam swoje 3 grosze.
1. Po wyjściu z kanałów staję na kotwicy pod Szymonką. Szkwał z deszczem postanawiam wykorzystać na spożycie obiadku. Z kabiny słyszę dziwne „kwiczenie” na zewnątrz. Wyglądam i widzę jacht kładący maszt bez odczepionego bomu. Słychać meldunek załoganta „maszt nie chce zejść”. Załoga wspólnymi siłami zmusza go do położenia się. Na kanałach kilkakrotnie spotykam łodzie z bomami wystającymi daleko poza burtę.
2. Po przeżyciu solidnego wiaterku na Śniardwach halsując pod wiatr wchodzę w tzw. Przeczkę. Z drugiej strony wchodzą dwa pasażery Żeglugi Wielkiej. Płyną równolegle do siebie jak trałowce i trąbią na płynące pod wiatr łódki. Łódkę mam bardzo „sprytną” więc wyliczam tak zwroty aby śliznąć się przy trzcinach zamiast uciekać z powrotem.
O tradycyjnym chamstwie żeglarzy na śluzie w Guziance szkoda wspominać. Z reguły jadę na śluzę jadę wcześnie rano, jako pierwszy. Tym razem wypadło w południe i przypomniałem sobie „stare czasy”.
Pozdrowienia z mieleckiej kei,
Bogdan Kiebzaki
---------------------------------------------------
Witaj Don Jorge!
W ostatnim czasie mamy kolejny gorący temat pt. podsłuchy i styl konwersacji na wysokich szczeblach. Nie o tym jednak, zostawmy to dziennikarzom, z czegoś muszą w końcu żyć. Kilka słów na temat komunikacji codziennej ale tej o drobinę oficjalnej, żeby nie powiedzieć urzędowej. Aby nie było, że się na kogoś uwziąłem, nie będę podawał tutaj danych gdzie i kiedy przytoczone sytuacje miały miejsce.
Wpłynąłem do mariny, cumuję i udaję się do bosmana (o tym, że nie ma żadnych wskazówek gdzie goście mogą stanąć swoją łódką, nie muszę chyba wspominać, bo znamy naszą rzeczywistość).
- Dzień dobry, chciałem zgłosić swoje wejście do mariny.
- Gdzie pan stanął?
- O, tam przy tej wolnej kei.
I teraz muszę operować skrótami:
- K…!, K….!, gdzie żeś pan stanął? Tam k….a nie wolno! Na jak długo?
- Do jutra.
- No dobra k… już tam zostań.
Inny przykład, tym razem moim rozmówcą był pan w mundurze (nie ważne w jakim):
Jestem na podejściu do mariny, podpływa duża, urzędowa motorówka i wychodzi pan w mundurze na pokład i:
- K…!, K…!, K….! (trzy razy, to chyba z racji wyższego stopnia), panie gdzie się pchasz? Teraz tam nie wolno, pokazy są!
Dodam, że kanał 16 i danego portu cały czas na nasłuchu i jakoś ostrzeżeń o czasowym zamknięciu tej części akwenu nie było. Miałem do główek jakieś 200m i żadnego ruchu w promieniu 1 mili nie było (może tam była łódź podwodna ale chyba za płytko).
Ale nie tym. Jak pisałem na wstępie chodzi formę. Dlaczego często się zdarza, że ktoś, kto posiada odrobinę władzy musi podkreślić jej moc takim językiem i nastawieniem? Zdaję sobie sprawę, że każdy ma jakieś emocje ale będąc na służbie, a nie w ogródku piwnym z kolegami, trzeba nad sobą panować. Tego pana bosmana i bohatera drugiego przykładu widziałem pierwszy raz na oczy. Czy ja im mieszkanie zalałem? Kolejna sprawa, zarówno u bosmana jak na łódce były ze mną inne osoby (także obcokrajowcy), którzy bez wątpienia zrozumieli, że użyty język do literackich nie należy, a o słowiańskiej gościnności już nie wspomnę.
Jeszcze jedno na zakończenie - o służbie. Miałem kiedyś epizod wojskowy i pamiętam, jak jeden z oficerów, takich chciałoby się powiedzieć przedwojennych, bardzo nas karcił za wszelkie wulgaryzmy jakich używaliśmy będąc w mundurze, a tym bardziej z czapką z orzełkiem na głowie. Zawsze mówił, że przeklinać to oczywiście możemy ale nie w mundurze, bo to brak szacunku do narodowych symboli i przez to do ojczyzny. Jest jeszcze aspekt służby. Chyba każda formacja mundurowa w swoich statutach, kodeksach czy regulaminach ma w pierwszych punktach zapisy o ich służebnej roli. Jak się to ma do codziennej rzeczywistości? Kto jest dla kogo? „O to jest pytanie!”
Oczywiście nie jest tak, że każde spotkania z władzą mniejszą lub większą tak wyglądają. Mam w pamięci wiele wręcz przeciwnych przykładów ale to jednak nie znaczy, że należy tolerować zachowania, których przykłady przytoczyłem wyżej.
Rada: jak się spotkacie z taką reakcją, to proponuję spokojnie zapytać: dlaczego pan do mnie tak brzydko mówi? Jak uda się Wam to spokojnie wypowiedzieć, to po drugiej stronie najczęściej następuje konsternacja i ton się zmienia.
- pozdrawiam serdecznie
Jacek Chabowski
s/y "Polled 2"
Ten artykuł pochodzi ze strony:
JERZY KULIŃSKI - ŻEGLARZ MORSKI
Subiektywny Serwis Informacyjny
http://www.kulinski.navsim.pl

URL tego opowiadania:
http://www.kulinski.navsim.pl/art.php?id=2531