NOWOCZESNOŚĆ TO STAN ŚWIADOMOŚCI,
z dnia: 2017-10-06


 

Andrzej Colonel Remiszewski wreszcie doszedł do siebie po intensywnym, głęboko poznawczym rejsie na „duńskie morza południowe”. Podejrzewam, że pozbył się

nabożnego zachwytu nad luksusami. Ja to rozumiem – tak dla przykładu - bardzo nieswojo czuję się kiedy Wydawca „ŻAGLI” raz do roku lokują mnie w luksusowym warszawskim hotelu.

Moje zakłopotanie łagodzi widok ubiorów gości hotelowych śniadających ze mną w restauracji hotelowej. Łyżka dziegciu w beczce miodu ?

Colonel opisuje coś podobnego, tylko w odwrotnych proporcjach.  I pamiętajcie, że luksus to nie synonim ekskluzywności.

W duńskich portach Colnel nie pławił się w luksusach, ani nie gościł w ekskluzywnych przystaniach. A co ważne -  bardzo mu się tam podobało.

Zyjcie wiecznie !

Don Jorge

----------------------------------------

.

BECZKA DZIEGCIU W ŁYŻCE MIODU

Zaczynam od niewiele mówiącego zdjęcia. Jeśli wciśniecie przycisk, to tekst… nie zniknie.

Niestety.

Odwiedziłem w tym roku ekskluzywną marinę. Kosztowała parę dziesiątków milionów… euro, otwierał ja Prezydent RP. Ma być rodzajem „polskiej Riviery”,

oknem wystawowym ekskluzywnego miasta, wabikiem dla bogaczy, by tu, a nie tam trzymali swoje luksusowe jachty.

Poniekąd się udało – 58 jachtów motorowych, najczęściej znacznej wielkości, około 20 żaglowych, krótka obserwacja z balkonu budynku portowego pozwala

oszacować, że w basenie stoi dobre 150 milionów… tym razem złotych, a może i więcej.

Luksus, luksus….luksus??!!

Wchodzimy wczesnym popołudniem, szukamy miejsca. Kiedyś, po otwarciu bosman wychodził na keję, wskazywał miejsce, odbierał cumy. Dziś radzimy

sobie jak zwykle sami, drżąc lekko by nie zająć miejsca jakiemuś „dresowi” z duża kasą. Po zacumowaniu idziemy do biura, zgłosić i opłacić pobyt, uzyskać

dostęp do łazienek i możliwość wejścia do mariny wracając z wycieczki do miasta.

Przy wyjściu z pomostu łańcuch z surowo brzmiącą tabliczka informującą o stanowczym zakazie wstępu dla osób innych, niż członkowie załóg.

To stosowane w wielu portach, gdzie dostęp do kei jest otwarty. Tyle, że nigdzie nie spotkałem, zamiast haczyka do zawieszania łańcuszka, wygibasa z

cienkiego skręconego drutu, który ciężko odpiąć, a jeszcze ciężej założyć.

Tu pierwsze zaskoczenie: nie da się wyjść. Automatyczna stalowa furtka zatrzaśnięta. Szukamy klamki, usiłujemy otworzyć dolny „trzymacz” i szarpnąć,

szukamy jakiegoś przycisku, przekładamy nawet dłonie na zewnętrzną stronę. W końcu decydujemy się obejść płot przechodząc nad narożnikiem basenu.

Ciekawe jakie wrażenie robi na turystach i (turystkach!) gimnastyka dwóch starczych panów.

Biuro. Drugie zaskoczenie: Za szybą zamkniętych drzwi naklejona kartka: „Jestem na terenie mariny” i numer telefonu. Hmmm… przecież bosmana nie było!

Wychodzący z łazienki żeglarz informuje nas: „Ona siedzi na ribie z ratownikami”.

W tej chwili pojawia się postawna i sympatyczna pani bosman. Potężna płachta papieru do wypełnienia (Duńczycy i Szwedzi musza mieć fajne miny, gdy

coś takiego zobaczą), opłata (całkiem rozsądna, jak na zapowiadany luksus i zawierająca w sobie wszystkie usługi).

Pytamy o podstawy „pozbawienia nas wolności osobistej” poprzez niemożność otwarcia furtki. Pani bosmanka śmieje się z politowania nad nieudolnością

starych. „przecież tam jest przycisk!”. Dłuższa rozmowa wyjaśnia także gdzie ale nieoznakowany. Co możliwości jego oznakowania pani bosman

wykazuje pełną bezradność. W drodze powrotnej rzeczywiście znajdujemy szczupły słupek, w kolorze otoczenia, z niepodpisanym przyciskiem. Słupek

jest zmyślnie ukryty za latarnia, no i za plecami osoby stojącej przed furtką. A wystarczyłoby skorzystać z oczywistego rozwiązania z sąsiedniej

mariny, co zaprezentowałem na otwierającym zdjęciu. Albo chociaż namalować czerwoną strzałkę, jeśli już alfabet jest personelowi mariny niedostępny.

Przycisk, podobnie jak karta dotykowa działają, furtka otwiera się ale nie bardzo chce się zamykać. No cóż, technika za trudna jak na te miliony.

Wieczorem, po powrocie z miasta, idę do łazienki. Karta „na dotyk” otwiera drzwi, wchodzę, chce je zamknąć od środka i… klamka zostaje mi w ręce.

Manifestacyjnie wracam na zewnątrz i przy otwartych drzwiach wtykam ja na miejsce, budząc umiarkowane zainteresowanie stojącego obok pracownika,

chyba już nocnego dozorcy. Umiarkowane na tyle, że nie usiłuje mi pomóc. Powstrzymuje się od komentarza. Wewnątrz jest kabina sanitarna,

wchodzę, robię co trzeba i…  wychodzę? O nie! Nie tak prosto. Aby wyjść trzeba się trochę napracować nad zacinającym się zamykaczem. No ale

udaje się bez wzywania pomocy.

Sprawdzam prysznic. Mocowanie wyrwane, nie ma kto wkręcić dwóch śrubek, aby dało się go powiesić. Dla ciekawości postanawiam sprawdzić

drugą łazienkę. Kolejne zaskoczenie. Karta „nie działa”. Po dłuższej chwili rozbawiony dozorca mówi, że tu jest „na szczelinę”. No fakt, wszędzie

jest „na dottyk”, a ty trzeba kartę włożyć w szczelinę. Proste, tyle, że ponieważ jest to jedyny z wielu czytników, o tym samym kształcie, kolorze i

nieoznakowany, to po kolei każdy przeżywa to samo zaskoczenie.

Łazienka na szczęście okazuje się czysta, wszystko działa dobrze. Gdy wychodzę, pan stróż zwraca mi uwagę, abym zamkną za sobą furtę,

bo on nie będzie biegał. Teraz już nie wytrzymuję i sam z kolei zwracam mu uwagę, że ona ma się zamykać automatycznie. „A co ja na to mogę poradzić?” – słyszę.

A to ja mam poradzić? Czy może jednak personel mariny.

Z pełna premedytacją zamknięcie furtki pozostawiam automatowi. Idziemy wcześnie spać. Nieco po 23.00 budzi mnie tupanie po kei i dialog mocno

podniesionymi głosami. Trwa dyskusja, czy sąsiedni jacht „jest opłacony”, słychać jakąś próbę dobijania się. Czekam, kiedy zabiorą się za nas.

Na szczęście (dla nich!!!) z debaty wynika, że ”Tequila” chyba jednak zapłaciła i hałas oddala się.

Usypiam ponownie, wyobrażając sobie co pomyślałby przeciętny jachtsmen z Niemiec albo Szwecji. Miliony mu nie zaimponują. Ale „Polnischewirtschaft” albo „polaczki”

wydają się nieuchronne.

A chcielibyśmy gościć setki jachtów z zagranicy. Chcieć to móc? Nie w tej marinie!

Andrzej Colonel Remiszewski

To tylko moje prywatne i subiektywne obserwacja. I powiedzcie że jestem przewrażliwiony.

 

 

Ten artykuł pochodzi ze strony:
JERZY KULIŃSKI - ŻEGLARZ MORSKI
Subiektywny Serwis Informacyjny
http://www.kulinski.navsim.pl

URL tego opowiadania:
http://www.kulinski.navsim.pl/art.php?id=3250