ZIMOWĄ PORĄ (49)
z dnia: 2017-10-29


Dzisiejszy felieton Andrzeja Colonela Remiszewskiego potraktujcie jako historyczne korepetycje. Starym to i owo się przypomni, młodym dopiero oczy otworzy.

Z dzisiejszej perspektywy tamte Konstrukcje i okoliczności ich powstawania to bajka o żelaznym wilku. Colonel żeglował na wielu jachtach, teraz ma horyzont

porównawczy i temat do wzruszeń. Młodzi zaś mogą sobie odpowiedzieć na odwieczną zaczepkę: „wszystko stare ma zalety oprócz masła i …”

Pouczającej lektury !

.

Zyjcie wiecznie !

Don Jorge

--------------------------------------

Minął sezon (choć dla szczęściarzy minął niekoniecznie), nie byłem pewny, czy z powrotem żeglarskiej zimowej pory, wrócę do pisania tych tekścików. Minionej zimy miałem wątpliwości, czy nie stałem się już nudny. Jednak oczekiwania Dyrekcji SSI oraz, co ważniejsze Czytelników, skłoniły mnie do próby pisania nadal.

A więc zaczynamy kolejną, czwartą już, część cyklu. Dla mnie osobiście ma to taki sens, że w jakimś stopniu zapełnia „puste” miesiące. A mam nadzieję, że to co piszę sprawia odrobinę przyjemności i Czytelnikom, a jeśli nie przyjemności, to chociaż taki pożytek, że zawiera subiektywne wspomnienia z czasów powoli zapominanych.

Kiedy zaczynałem żeglować, dokładniej: żyć przy żeglarstwie, jeszcze jako dzieciak, na polskim morzu, precyzyjnie: Zatoce Gdańskiej i Zalewie Szczecińskim, bo dalej nie było wolno, pływały jachty budowane przed wojną. Zatopione podczas wojny, wydobyte z dna, poniemieckie lub noszące przed wojną polską banderę ale wszystkie zbudowane w Niemczech, Danii lub Szwecji. I oczywiście wszystkie drewniane.

Przykłady do dziś pływające to: w Gdańsku „Szkwał II”, w Gdyni „Orion”, w Szczecinie „Nadir” – kto ich nie zna, to wygugla zdjęcia bez trudu.

Jedynym wyjątkiem były „Konie”, jachty typu „Konik Morski” projektu Leona Tumiłowicza i zbudowane w latach 30-ych w jego stoczni w Gdyni. Miałem okazję pływać na „Pietrku” i na „Plutonie”.Z pamięci przychodzi mi na myśl jedyny istniejący do dziś: „Radogost” w Szczecinie. Ciekawe, czy Czytelnicy potrafią wskazać jeszcze kolejne?

Mutacją „Koni” był typ „Tuńczyk”, czyli istniejący do dziś w muzeum w Tczewie „Opty” Leonida Teligi. Także i zdjęcia tych jachtów da się bez trudu wyszukać w Internecie.

Przyszedł Październik 1956, jak niemal we wszystkich dziedzinach życia, także w żeglarstwie wróciła część normalności. Dziś próbuje się to deprecjonować, lecz wtedy, dla pokoleń urodzonych jeszcze przed wojną, Październik był rewolucją. Znowu jednostka uzyskiwała swoja podmiotowość, można było wykazywać inicjatywę, planować życie osobiste i społeczne, nie tylko według jednolitych nakazów ideologicznej władzy. Żeglarstwo wyszło na morze, zaczęły też powstawać nowe jachty. O kilku z nich chcę dziś wspomnieć, bo pokolenia ludzi młodszych, niż czterdziestolatkowie, a czasem nawet starsi mieszają fakty, powodując słowne nieporozumienia.

Zaczęło się zaraz po Październiku od Stoczni Gdańskiej. Według projektu grupy inżynierów kierowanych przez Henryka Kujawę zbudowano serię sześciu tak zwanych „Stoczterdziestek”.Pierwszą „Stoczterdziestką” był „Josepch Conrad”, informacje szczegółowe o wszystkich można bez trudu znaleźć w Internecie. Były to stalowe kecze o powierzchni ożaglowania 144m2, co oznaczało, iż na żaglu w numerze rejestracyjnym nosiły cyfry XIV. W tamtych latach określało się wielkość jachtu według powierzchni ożaglowania, tak też zresztą ustalano „progi uprawnień dla poszczególnych patentów”. Ponieważ, po za „Chrobrym, były to jedyne jachty polskie tej wielkości, więc ich potoczna nazwa stała się oczywistością. Nikt i NIGDY nie nazywał ich „jotkami”!!!

 

/

Stoczterdziestka (zdjęcie za Wikipedią)

.

Przeskoczmy o dekadę do przodu. W tej samej Stoczni Gdańskiej, która w tym czasie przejściowo otrzymywała imię wodza pewnej rewolucji, spod ręki zespołu Henryka Kujawy wychodzi seria „osiemdziesiątek” (warto zauważyć, iż czwarty z pierwszej serii: „Euros” został zbudowany w ZNTK w Bydgoszczy). Stalowe jole o powierzchni ożaglowania ok. 80 m2 mają wielkość typową dla wielu polskich jachtów, wiec tym razem potoczne określenie nie może pochodzić od widniejących na żaglu cyfr VIII. Stoczniowy symbol typu „J 80” staje się źródłem potocznego określenia „Jotki”, tym bardziej, że dokumentacja, wielokrotnie modernizowana zostaje rozpowszechniona w wiele miejsc w kraju. Jotki miały szereg mutacji.

Pierwsze cztery, z których „Alf”, Mestwin” i Freya” wciąż istnieją, poznaje się po „obniżonych” dziobach i rufach. Tak naprawdę było odwrotnie: nadbudówka na śródokręciu została rozciągnięta od burty do burty. W tamtym momencie konstruktorzy nie mieli jeszcze zwyczaju projektować jachtów o tak wysokiej wolnej burcie, jak niewiele lat później. To był taki krok w tym kierunku. Potem powstały harcerskie „Tropiciel” i „Odkrywca”, którym „wyprostowano” pokład dziobowy, i które miały dużo wyższe, niż pierwsza seria, zejściówki. A potem poszerzono rufę, pokład uzyskał jednolity poziom i powstało kilkadziesiąt „jotek” w różnych miejscach, szczególnie w stoczni w Płocku. Kto chce znajdzie informację w Internecie, choć w przypadku tych jachtów trzeba je traktować z rezerwą. Są błędy. Przy okazji warto zwrócić uwagę, że np. jedna z najmłodszych „Jotek” – „Gerlach”,  jest otaklowana jako slup!

 

/

„Jotka” z pierwszej serii – Za Wikipedią

.

 

/

„Jotka” gładkopokładowai – za Wikipedią

.

Dla żeglarza starszej daty „Jotka” to J 80! Nazywanie „jotką” „Stoczterdziestek” jest czymś podobnym, jak określenie moich tekścików jako „sezon narciarski”.

Jest jeszcze jedna komplikacja terminologiczna. Otóż na świecie bardzo popularna jest klasa 8-metrowych jachtów regatowych J 80! A więc tym bardziej warto nasze „Jotki” określać jak przyjęło się zwyczajowo.

 

/

Jacht regatowy klasy J80 – za stroną klasy

.

Po drugiej stronie wybrzeża, w Szczecinie powstała w latach 60-ych, zaprojektowana przesz Kazimierza Michalskiego, długa seria udanych, niespełna 12-metrowych drewnianych „pięćdziesiątek” typu „Vega”. Kolejne typy jachtów przez wiele lat określano tam nazwami pochodzącymi od ciał niebieskich i stąd nazwa typu. Niektóre „Vegi” wciąż jeszcze istnieją. Na myśl przychodzą mi „Magnolia”, „Tytan”, Wanda” i ”Gandalf” – dawniej trzebieski „Zenit”, na którym swoje pierwsze samotne rejsy robili kolejno Baranowski i Remiszewska.

 

/

Jacht typu „Vega”

.

Tu pojawia się kolejne pole nieporozumień terminologicznych. Otóż w świecie niezwykle popularny jest szwedzki typ plastikowego ośmiometrowego jachtu „Albin Vega”. Każdy z Czytelników go zna.

 

/

„Albin Vega”

.

Niestety wielu z nas, ja sam także, używa skróconego określenia „wega”, no i nie wiadomo o który jacht chodzi. Warto pamiętać więc, że słuchając opowieści z lat 60, 70 i 80-ych, gdy mowa jest o „wedze” to niemal na pewno będzie to drewniana „Vega”.

Poprzednikami „Veg” były budowane w Szczecinie „Conrady” – to kolejny obszar zamieszania w potocznej terminologii, lecz ponieważ tekst rozrasta się ponad miarę, to pozostawię temat na później.

A tymczasem przy okazji dnia Wszystkich Świętych wspomnijmy wielkich polskich konstruktorów, o których w tym tekście, no i pozostałych żeglarzy, których już nie ma między nami.

29października 2017

Colonel

Tekst zawiera osobiste, prywatne i subiektywne obserwacje autora.

 

Ten artykuł pochodzi ze strony:
JERZY KULIŃSKI - ŻEGLARZ MORSKI
Subiektywny Serwis Informacyjny
http://www.kulinski.navsim.pl

URL tego opowiadania:
http://www.kulinski.navsim.pl/art.php?id=3260