KILKA PORAD POLITYCZNYCH
z dnia: 2017-11-11


Eugeniusz Moczydłowski, znany powszechnie pod zmyłkową ksywką „Gienia” pisze, że ceni sobie SSI, choć nie ze wszystkim się zgadza co tam piszą.

To uwiarygodnia jego polityczne wynurzenia. SSI to dobre miejsce do pisania śmiało i szczerze. Ja uważam się (nieskromnie!) za człowieka koncyliacyjnego,

choć pod jednym, jedynym względem rzeczywiście zapieczonym w uporze.

Drogi Gienia – to w naszym pięknym, a bogatym wspólnym  lenguaje nazywa się terco lub obstinado. Brzmi to bardziej elegancko j niż wulgarny - uparciuch.

Moją osobliwą obsesją jest to aby Polski Związek Żeglarski był rzeczywistym związkiem sportowym, opiekował się regatowcami i kwita. Aby zszedł z

przyjemniaczków, a zwłaszcza z ich kieszeni. Aby wreszcie wziął przykład z PZMot-u, który nie bada i nie rejestruje samochodów, nie wydaje praw jazdy.

Tylko tyle. Jeśli by się to ziściło – będę jednym z najaktywniejszych i zapalonych kibiców Związunia. Tomaszowi Chamerze kibicują i pozdrawiam.

Wiadomość, że Związunio jest w trakcie powolnego, samoistnego samooczyszczania brzmi obiecująco.  Ale – obyśmy doczekali finału.

Zyj wiecznie !

Don Jorge

-----------------------------------------------

Wielce Szanowny Don Jorge,

 

Prywatnie uważam ciągnięcie tematu PZŻ za stratę czasu, ale przyjąłem zaszczytną funkcję i mam obowiązki. Bracia Mesy Kaprów Polskich zobowiązali mnie do określenia naszego stanowiska – więc zajmuję się tym najlepiej jak umiem i rozumiem. Przepraszam, że nie odpowiadam na poszczególne wypowiedzi interlokutorów.  Wracam ogólnie do tematu przede wszystkim dlatego, że głosy nawołujące do rewolucyjnych i ewolucyjnych zmian są „jakoby cymbał brzmiący” – czyli tyle z nich pożytku, że brzmią. Bardzo wyraziście pokazał to ostatni Sejmik PZŻ.

 

ZMIANY

Jeśli, jak czytam na SSI, jest w Polsce miliony niezadowolonych żeglarzy, to kolejność rewolucyjno-ewolucyjna jest taka: Trzeba wybrać właściwych ludzi do OZŻ, potem wybrać delegatów na Sejmik reprezentujących wzburzone masy żeglarskie. Przedstawić godnych kandydatów na stołki, realny program  i po prostu cały ten kram przegłosować. To jest proste jak cep, a na SSI i innych forach ani mru-mru na ten temat. Jeśli taki program jest nierealny, a wiem, że jest niemożliwy,  to świadczy o znikomej skali i marginalnym znaczeniu „protestantyzmu”. Zabierający głos głównie mają pełne gęby żądań. Zdefiniowane już wcześniej „grupy rozrywkowe” szarpiące PZŻ domagają się spełnienia czasem sprzecznych oczekiwań różnych grup interesu. To żenujące, że tak wielu cierpi z powodu kasy,  którą PZŻ kosi podobno na żeglarzach. Nie dziwię się, że władza żeglarska olewa totalnie taką „konstruktywną krytykę środowiska” i robi swoje najlepiej jak umie i potrafi, ludźmi których ma do dyspozycji. W ten sposób nic dobrego się nie dzieje.

 

A BĘDZIE GORZEJ

Jeśli doprowadzicie do realizacji swego marzenia – likwidacji obecnego PZŻ. Uda się to bardzo szybko, gdy elektorat przypiecze zadek jakiejś politycznej bandzie, a ta połapie się, że możnaby w ramach sprawiedliwości społecznej jachty opodatkować od metra bieżącego luksusu, „zdywersyfikować” sprawiedliwie  opłaty tzn podnieść wielokrotnie, wprowadzić hologramy w trosce o zabezpieczenie przed złodziejami, wprowadzić podatek od szamba, spalin i świeżego powietrza, szkolenie zorganizować na wzór samochodowego prawa jazdy, a PZŻ przekształcić w żeglarski PZMot, który będzie wydawał wołczery do Rosji czy inne kartki na sznurek, gdzie paru nieudacznych kolesiów zasiądzie w ramach odstawki od głównego koryta. Wtedy zatęsknicie za terrorem Doroty Hernik. Nie jestem głosem wołającym na puszczy. Posyłam Ci Don Jorge do wykorzystania inny głos człeka doświadczonego przez PZŻ – zdawał tu egzaminy, budował jacht oceaniczny, rejestrował i wypływał w daleki świat: Leszka Koska – mojego współtowarzysza z wyprawy „Konstantego Maciejewicza” 1972/1973 – ostatnio ćwiczonego przez Urząd państwowy w Australii.

 

NIE MOŻNA ZAPOMNIEĆ, ŻE

PZŻ ma swój udział w tym, czym jest żeglarstwo w naszym kraju, jego skala i rola w życiu obywateli. Bracia Wybrzeża dali temu wyraz na Sejmiku. Nie da się pominąć faktu, że

PZŻ jest instytucją państwową, działa w określonym układzie politycznym, w oparciu o konkretnych ludzi, poddany jest działaniu systemu i jest zasadniczo uzależniony od matki-karmicielki. PZŻ ma określone zadania i limitowane na nie środki. Kto tego nie uwzględnia, to jest naiwnym awanturnikiem bez znaczenia. Podobno Krzysztof Baranowski był kandydatem ”freedomitów” i niektórych „ścigantów” na Prezesa. Jego program wyborczy jest tyleż doskonały co nierealny. Na jego realizację potrzeba bowiem dwudziestu PZŻ-tów z budżetem też dwudziestokrotnie  większym i zespołem ludzi, których jakoś nie widać. Dlatego taki program przez  działaczy musi być traktowany jako wyborcza kiełbasa. Każdy, kto coś robi w OZŻ ( i nie tylko) wie, że społeczna działalność nabiera wspaniałych rumieńców, gdy wspierana jest poważnymi donacjami. Snucie megaplanów przy minikasie to sambójstwo wyborcze. A pieniądze, którymi obraca PZŻ (krwawica żeglarzy, o którą toczy się bój) to śmieszne kwoty. OZŻ – ty nie mogą bez tych pieniędzy funkcjonować, a centrala ma wyznaczone cele do realizacji.  Na mecenasów zaś nie ma co liczyć w tym pokoleniu. Elity finansowe mają aktualnie inne problemy do rozwiązania niż ten, jaką by tu  społecznie cenną inicjatywę żeglarską wspomóc. Ktoś kto chce odebrać decydentom (delegatom z OZŻ – 100 mandatów) podstawę ich egzystencji jest .... jak to określić?

 

KILKA PORAD

Jeśli nie masz armat, pieniędzy ani ludzi do prawdziwej walki to daruj sobie gardłowanie. Skoncentruj się by cokolwiek załatwić, spróbuj się dogadać z wrogiem, albo go omiń. Jeśli jest prawdą, że rejestracja jachtu w PZŻ to niewiarygodna gehenna, a narzekających żeglarzy miliony, to zgodnie z prawami rynku dawno powinna powstać filia VYRAC (Vanuatu Yacht Register and Certification) wydający znacznie taniej niż znienawidzony PZŻ dokumenty rejestracyjne jachtu i kapitańskie, a dla wymagających – komandorskie patenty.  Leszek Kosek to załatwi – jest zaprzyjaźniony zarówno z Wielkim Wodzem Big Mambas (duże tutki na interesie) jak i Small Mambas – tutki mniejsze, tamże). Na łódkach rejestrowanych na Vanuatu pływa się w Polsce i po świecie swobodnie, bez żadnego stopnia. Inspektorzy, kursy, szkolenia – wszystko niepotrzebne, pełna wolność w główkach portowych. Ja nie żartuję – są w Polsce tacy armatorzy, dla których PZŻ nie istnieje. Nie produkują koszulek wolnościowych jak dzieci – załatwiają sobie rzeczywistą wolność.

 

Należę do środowiska żeglarskiego, które z PZŻ miało swoje przeboje. (Patrz książka Z. Pieńkawy „Pokłon Hornowi”, s. 57, 58). Ale nie wynikały one ze  złej woli, tylko z uwarunkowań zewnętrznych i wewnętrznych. Nic legalnie nie załatwi w PZŻ (ani żadnej innej państwowej instytucji) ten,  kto tych uwarunkowań nie bierze pod uwagę. Dr Zawalskiemu PZŻ nie przeszkadza w budowie NCŻ. Ale też Zawalski nie zaczął od donosu, że łobuzy z PZŻ nie chcą dawać pieniędzy zrabowanych żeglarzom na Narodowe Centrum Żeglarstwa. Ja nie wierzę, że do byłego i obecnego PZŻ dorwali się ludzie, którym zależy, by miliony żeglarzy ich przeklinały w długie mazurskie i maryniarskie wieczory. Są tam ludzie, którzy na pewno chcą coś zrobić dla żeglarstwa. Nie wiem czy dostają taką szansę. Czytam na Twoich stronach dostojny Don Jorge, że to banda amatorów, nawet baranów. Gdzie są Ci prawdziwi fachowcy? Co stworzyli poza lamentem na PZŻ? Gdzie są te  działania pozytywne, inicjatywy oddolne?

----------------------------------------------------------------------

Teraz odrobinę prywaty – pośród licznych kwestyj, które mi flaki wypruwają na żywca jest na poczesnym miejscu polski system edukacyjny. Nie tylko w żeglarstwie, niemal w każdej dziedzinie, gdzie rodacy się uczą czegokolwiek. PPZE – polska podstawowa zasada edukacyjna polega na tym, że uczymy czegośtam w szkole, na uczelni, kursie prawa jazdy i żeglarskim, a na egzaminie trzeba wykazać, że uczniowie to głąby i idioci. Nikomu nie przeszkadza fakt, że skoro po kursie egzaminu nie zdaje więcej niż parę procent kursantów, należałoby wymienić natychmiast wszystkich nauczycieli, bo nie mają pojęcia o nauczaniu. W klasie mojego chłopaka nauczyciel „podwyższa poziom szkoły” stawiając za każdym razem 30 pał na 32 uczniów. Znajomy kapitan z trzydniowego kursu radiotelefonicznego wrócił bez zdanego egzaminu, bo „zagięli” go na regulaminach. Często porównuje się w dyskusjach patenty żeglarskie i prawa jazdy. Czy zwróciłeś Szanowny uwagę, że dzieci i blondynki zdają przeważnie za pierwszym razem egzamin teoretyczny na prawo jazdy od kiedy opracowano 600 pytań, z których  chyba 20 jest losowanych na egzaminie? Na praktycznym – jest po staremu – zdaje się za wziątkę lub za piątym razem. Skoro poza żeglarskimi strukturami oficjalnymi jest tylu fachowców, to proszę o opracowanie iluśtam pytań, które musi znać  a. żeglarz, b. kapitan. Z podaniem uzasadnienia merytorycznego i źródeł. A także propozycje zmiany zakresu kompetencji. Z dobrą argumentacją. Takie dokumenty to jest coś! Trzeba zdefiniować wymagania i podać je w formie najmniej dyskusyjnej. To  także jest wyzwanie intelektualne: jaki zakres wiedzy i sztuki żeglarskiej jest naprawdę konieczny. W towarzystwie żeglarskim poglądy oscylują tu przecież od całkowitej wolności po edukację żeglarzy na poziomie absolwentów Akademii Morskich. Wokół takich i lepszych projektów niech się więc gromadzi energia młodych, zdolnych, bywałych i oczytanych, a nie wokół opowieści czym jest albo czym nie jest PZŻ i jego ludzie. I to by było na tyle. Z góry proszę o wybaczenie, jeśli nie znajdę już motywacji by coś jeszcze rzeźbić w tym temacie. Dalej bawcie się już beze mnie!

 

Piszesz Szanowny Don Jorge, że szanujesz mnie za to, że przesłanie z „oblężonej twierdzy” skierowałem do Ciebie w pierwszej kolejności. (Sejmik pokazał chyba wyraźnie, że „oblężenie twierdzy” to pobożne życzenie, a nie jakiś znaczący fakt, ale mniejsza z tym). Ja szanuję Cię natomiast dlatego, że robisz dobrą robotę o czym już kiedyś donosiłem. Nie oznacza to jednak, że podzielam Twoje i inne preferowane na SSI  poglądy we wszystkich sprawach. Dyskusja ma zresztą sens tylko wówczas, jeśli się różnimy. Piszę te kawałki z obowiązku i z życzliwości, a nie,  żeby komuś dowalić albo i co gorsze. Zawsze mnie irytuje, gdy widzę jak tęga para idzie w gwizdek, a działania psu na budę.

 

Chylę kapelusza nisko i już wiosennie

 

Eugeniusz „Gienia” Moczydłowski

Kapitan Mesy Kaprów Polskich

-----------------------------------------------------------

 P.S. Z nabyciem marynarki poczekaj: moja była modna 25, 15 i 5 lat temu. Dopiero za 5 lat znów będzie trendyJ EM.

 

 

Ten artykuł pochodzi ze strony:
JERZY KULIŃSKI - ŻEGLARZ MORSKI
Subiektywny Serwis Informacyjny
http://www.kulinski.navsim.pl

URL tego opowiadania:
http://www.kulinski.navsim.pl/art.php?id=3264