ZIMOWĄ PORĄ (56)
z dnia: 2018-01-31


Jeśli lato jest zimą, to znaczy, ze Andrzej Colonel Remiszewski pisze o południowej półkuli. A jak o południowej, to oczywiście o Szymonie Kuczyńskim,

który dzień po dniu, noc po nocy zbliża się do nawigacyjnego  „punku prawdy” czyli do Hornu.  Sam Kuczyński pisze: „Wkrótce prawdopodobnie Horn”.

Czyli z należytym szacunkiem, ale w stanie nieustannej nieustraszalności. malutką, malusieńką łódeczką, samotnie – dookoła świata non-stop, czyli

nie przez Kanał Panamski.

No cóż – facet absolutnie dzielny, fachowy i nie zaznający nudy podczas upartego, samotnego  wielomiesięcznego orania oceanów.

Nieustannie trzymamy kciuki.

Żyjcie wiecznie !

Don Jorge

PS. Tak sobie myślę – co też będzie nasz dzielny Szymon robił, kiedy  już ten świat okrąży ? Jest coś jeszcze do zrobienia w tej materii ? Hodował króliki, chodził z dziećmi na pływalnię ? Że nie mój interes? No nie mój, Alem bardzo ciekaw.

=============================================

Jak łatwo zauważyć na mojej stronie www.armator-i-skipper.pl śledzę uważnie rejs Szymona Kuczyńskiego. Jest już mniej, niż 600 mil od Przylądka Horn. Tytułowe lato, to formalnie pora roku obowiązująca u Szymona. A jakie to lato? A proszę bardzo, cytat z relacji z 22 tygodnia rejsu na stronie www.zewoceanu.pl :

W końcu jest wszystko jak należy, podręcznikowo wręcz. Jest zimno (2-5C w kabinie), mokro (deszcz, śnieg, śnieg z deszczem) i wieje w tyłek. Zazwyczaj 6-7B momentami 8B, ale są to 2-4h przesilenia, więc nie nazwę tego sztormem. No i niż, niż’a pogania. Jak w Tańcu Węża na weselu, jedzie jeden za drugim. Tak sobie właśnie wyobrażałem żeglugę na tych szerokościach. Pobiłem kilka moich prywatnych rekordów. Najniższe odnotowane w mojej żeglarskiej historii ciśnienie atmosferyczne 956Hpa. Najniższa temperatura wody 2,1C. Temperatura w kabinie przez 2 dni z rzędu nie przekraczała 2C. Regularne przez 4 dni przelotne opada śniegu. Śnieg z racji plusowej temperatury wody i pokładu od razu topniał. Nie wpływał, więc w żaden sposób na funkcjonowanie na pokładzie. Trudniej jest pracować w lodowatym wietrze z SW, wiejącym w zasadzie bezpośrednio z Antarktydy. To najbliższy mi ląd, jest raptem 900 mil na południe. 300 mil ode mnie jest północna granica do której docierają aktualnie góry lodowe.”

Dalej następują rozważania o skutecznych ubiorach, kogo to zainteresuje, niech zajrzy sam do źródła. Warto.

Jak widać lato na tamtych szerokościach bije na głowę naszą tegoroczną zimę. Komentować więcej nie warto. Za to podkreślenia godny jest fakt, iż był to 12 tydzień z rzędu w „Ryczących czterdziestkach” i wyżej (najczęściej znacznie wyżej, czyli na globusie niżej) bez sztormów! Szymon inteligentnie korzysta z prognoz pogody i mija kolejne niże sunące jeden za drugim, niczym, jak to nazwał, „taniec węża na weselu”.  I jak tu nie wierzyć w „trzynastkę”. W trzynastym tygodniu stało się.

Znów cytat:

Pacyfik  zapukał w okienko, w to zawietrzne niestety. Od dwóch dni prognozy pogody mnie trochę denerwowały. To że ich sprawdzalność powyżej 3-4 dni jest słaba to normalne. Choć przez większość żeglugi na południu nawet patrząc 5-6 dni do przodu można było wychwycić jakie są mniej więcej tendencje. Ale byłem coraz bliżej lądu który zawsze psuje stabilność pogody więc nie liczyłem na tak odlegle w czasie prognozowanie. Problem w tym, że nie mogłem być już pewny pogody nawet na najbliższe dni. Nawet następna doba zmieniała się w każdym kolejnym gribie. Przypuszczałem więc, że tym razem nie uda mi się przechytrzyć niżu. Ciśnienie było niższe niż planowane. Mogę zapomnieć o spokojnych 7B.”

Gdy ten pierwszy, niedługi zresztą, sztorm dobiegał końca przyszła fala, porównana przez Szymona do „dresa”, kryjącego się za kolegami i walącego na oślep. Po uderzeniu dwóch kolejnych fal „Puffin” położył się masztem na wodę, chwilę poleżał i wstał. Bez strat! Trzynaście to szczęśliwa liczba.

Szymon uważa, iż bom grota ocalał tylko dlatego, że pękł kontraszot, który był przetarty, a nie został wymieniony przez niego dzień wcześniej. Szczęście sprzyja lepszym. Wygląda, że właśnie Szczęście odpowiedziało Przygotowaniu. Oby więcej takich prób nie było!

Warto zastanowić się nad dzielnym zachowaniem się „Puffina” na tamtym morzu i mechanizmem tego knock-downu. Powszechnie wiadomo z lektur, że dawniejsi żeglarze pokonujący Ocean Południowy w ciężkich warunkach usiłowali sterować ręcznie i wspomagać się albo zwalniając bieg jachtu linami ciągniętymi za rufą albo też forsując żaglami, by osiągać jak największą prędkość, na ogół zmieniając taktykę w zależności od własnej oceny warunków.

 

Mapa z 31 stycznia

.

Dziś jest elektronika, dość precyzyjnie sterująca według wiatru, która być może (?) jest w stanie trochę lepiej sobie radzić z warunkami. Zaznaczyłem tu cień wątpliwości, lecz to nieistotne. Szymon nie stosuje na Oceanie Południowym elektroniki. Autopilot ma za sobą kila sezonów pracy, w tym rejs dookoła świata, zasilanie w prąd jest na granicy wydolności, a co najważniejsze, wskaźnik wiatru odleciał już dawno, autopilot mógłby sterować tylko według zadanego kursu, a to nie wystarczy. A więc Szymon autopilota nie używa, oszczędzając go na słabe i zmienne wiatry przy przejściu Atlantyku, ustawia zatem „Puffina” samosterownie, z wykorzystaniem baby-foka oraz gum, jak to robiono kilkadziesiąt lat temu. Jacht lubi pełne kursy i jak dotąd system sprawdza się idealnie.

Znów cytat:

… 10 sekund przerwy miedzy kolejnymi grzywaczami to dla 6 metrowego jachtu masa czasu. Na upartego zdążył by zrobić [zwrot o] 360 stopni i wrócić na pierwotny kurs. Poczułem od razu, że ta jest inna. Ciężko to wytłumaczyć, ale człowiek bardzo szybko uczy się typowego zachowania jachtu na typowej fali. I od razu wyczuwa zmianę. Jacht szedł mocno w górę, przechył nie większy niż 20 stopni. Wiedziałem już, że raczej się z tą falą nie zabiorę w zjazd. I dobrze, bo byłem do niej pod kątem, a do tego była tak wielka, że zasłoniłaby wiatr, a sterowanie było przecież wiatrowe. Gdybym zaczął zjeżdżać zbyt szybko byłoby ryzyko, że „sternik” nie skontruje odpowiednio na czas, łódka zacznie ostrzyć ustawi się bokiem do fali i ta ją zroluje.”

Tamta fala przeszła ale zaraz za nią pojawił się „dres” zamiast rutynowej fali nieco mniejszej. Temu „Puffin” się nie oparł, został rzucony na deski. Wstał, zdolny do dalszej walki, przeciwnik oddał pole, sztorm przeszedł. Poza pękniętym kontraszotem i poprzekręcanymi solarami żadnych strat nie było! A Szymon zabrał się za porządki w kabinie. Łatwo domyślić się, jak wielkie porządki. Dla ciekawych na stronie Zew Oceanu jest zdjęcie wnętrza przed ich rozpoczęciem.

Takie podwójne uderzenie jest czymś nie do przetrzymania dla znacznie większych jachtów, może bardzo dobry i wypoczęty sternik dałby radę coś zrobić, pod warunkiem że zdążyłby zauważyć co się dzieje i zareagować na czas. Tyle, że zmęczenie, sztormiak, kaptur, bryzgi wody, ciemności ograniczają szanse na to w istotnym stopniu. Niezależnie od roli szczęścia i przypadku oceniam, że sprawdziła się metoda żeglowania i samosterowania przyjęta przez Szymona, no i sama konstrukcja jachtu, przypomnijmy: jej autorem jest Jacek Daszkiewicz.

Sprawdziło się też przygotowanie jachtu. Nic z pokładu nie zniknęło, żaden latający grat nie rozbił głowy Szymonowi ani nie wybił okienka, jacht nie wypełnił się wodą.

Wkrótce prawdopodobnie Horn. A potem zacznie się etap być może paradoksalnie najtrudniejszy. Po półrocznym pobycie w morzu, jacht i żeglarz swoje już przepracowali. Wiatry słabsze i zmienne, niekoniecznie ulubione przez „Puffina” pełne. Szwankujący autopilot, który prawdopodobnie nie będzie mógł sterować według wiatru. No a do tego już dawno skończyła się czekolada!

Rejs „Puffina” to nie regaty. Jednak trudno nie wspomnieć o WłochuAlessandro di Benedetto, który w 2010 roku opłynął Ziemię non stop na zmodernizowanym jachcie klasy Mini 650 osiągając czas niespełna 269 dni. Horn przeszedł w 25 tygodniu rejsu, startując jednak z LesSablesd’Olonne, czyli około 10 dni bliżej, niż Szymon.

Trzymajmy kciuki!

31 stycznia 2018

Colonel

Tekst zawiera osobiste, prywatne i subiektywne obserwacje autora.

PS. Dodajmy jeszcze, że  po 23 tygodniach rejsu bilans był następujący: 18894 mil z średnią 4,9 węzła czyli 117 mil na dobę „do celu” zrobione 18340 mil z średnią 4,7 węzła czyli 113mil na dobę Do mety jeszcze 8506 mil, zrobione 68% z zaplanowanej trasy”. No i dodajmy, że w 23 szczęśliwym tygodniu średnie dobowe sięgnęły 135 mil, 5,6 węzła! Na nieco ponad 6-metrowym jachcie.

========================================================================================================================================================================

FOTOGRAFIA DO KOMENTARZA LECHA LEWANDOWSKIEGO


 

Ten artykuł pochodzi ze strony:
JERZY KULIŃSKI - ŻEGLARZ MORSKI
Subiektywny Serwis Informacyjny
http://www.kulinski.navsim.pl

URL tego opowiadania:
http://www.kulinski.navsim.pl/art.php?id=3313