HENRYKA CYNKE WSPOMINA MARIAN LENZ
z dnia: 2018-04-11


Zapewne już czytaliście nekrolog  Henryka Cynke http://kulinski.navsim.pl/art.php?id=3347&page=0 którego pożegnaliśmy 6 kwietnia 2018 roku. Wspomina go przyjaciel

Marian Lenz, także członek gdańskiego Yacht Klubu „Północnego”. To wspomnienie o nie tylko przyjaciela o przyjacielu,  żeglarza o żeglarzu, inżyniera  o inżynierze, ale i

gwałtownika o gwałtowniku. Nie, nie chodzi o charaktery, ale o proceder, który wielu zeglarzy minionego okresu z zapałem praktykowało. Przypominam – chodzi bowiem

 Nie o gwałcenie niewiast, ale bałwańskich rygorów, nie tylko państwowych, ale i „naszych” czyli związuniowych. Sternik morski (czwarty stopień żeglarski) nie upoważniał do

prowadzenia  jachtu nawet z Ustki na Bornholm, nie mówiąc już o samodzielnym żeglowaniu po Adriatyku czy Morzu Czarnym. Zarówno Marian Lenz, jak i Henryk Cynke

byli gwałtownikami do pewnego czasu, kiedy to Związunio w końcu uznał ich za godnych kapitaństwa. Ale  zanim to nastąpiło to Marian jako j.kpt.ż.b.  był tropiony za poprowadzenie

„Mercurego” Łabą do Hamburga. A to przecież był to gwałt na granicy uprawnień wyznaczony na śluzę Brunsbuttel.

Czytajcie o Henryku,

Czytajcie o dawnych czasach.

A Yacht Klub PÓŁNOCNY niech ten news wpisze do kroniki klubowej – copy – paste.

Zyjcie wiecznie !

Don Jorge

Moje wspomnienia o kapitanie jachtowym Henryku Cynke

 

Henia poznałem w Yacht Klubie „Stal” Stoczni im. Komuny Paryskiej w Gdyni. Płynęliśmy w sierpniu 1960 roku (31.07.- 17.08.) jachtem „Antypasat” na Zalew Wiślany. Było to zaraz po wielkiej, słynnej, lipcowej powodzi, woda dopiero zaczynała schodzić i halsowaliśmy uczciwie pod prąd Wisły; na Szkarpawie było lżej, ale dla odmiany mieliśmy pod wiatr. W Tolkmicku na rynku zalegało jeszcze błota powyżej kostek! Jacht oczywiście nie miał silnika. Rejs był wesoły i oglądając zdjęcia wspominam go radośnie do dzisiaj.

 

Obaj byliśmy st. jachtowymi, a z Heniem łączyło mnie dodatkowo, że byłem po przedostatnim roku „Conradinum”, a on kończył tą naszą Alma Mater w 1955 roku na Wydziale Budowy Kadłubów Okrętowych (IV-C).  Jako ciekawostkę dodam, że płynął z nami architekt z CBKO-1, Wiesław Szyślak, późniejszy współtwórca pomnika Trzech Krzyży u wejścia do Stoczni Gdańskiej.

 

W roku następnym wstąpiliśmy na Wydział Maszynowy Politechniki Gdańskiej, sekcja Budowa Maszyn i Urządzeń Okrętowych. Przed egzaminem z fizyki, nie ma co ukrywać, zabalowałem. Ubzdurałem sobie, że zacznie się on o godzinie 14:00. Tuż przed nią przekraczając bramę Politechniki i zoczyłem wychodzącego Henia.

- Halo Kolego nie w tą stronę! – zawołałem.

- Już jestem po zdanym egzaminie, który trwa od 0800, zaraz się kończy! – odkrzyknął.

W te pędy dodarłem do stosownej sali i uf! zdałem jako przedostatni, a może ostatni! Heniu byłeś w porę i na miejscu! A później jak to na studiach, raz mieliśmy z górki, a to raz pod górkę …

 

Heniu ożenił się i już w 1964 roku miał już syna, Witolda. Praca, praca i proza życia, czas wypełniało mu życie rodzinne. Przetarłem się przez pracę na PG, w biurze konstrukcyjnym BKTM i trafiłem do Stoczni Północnej w Gdańsku, gdzie budowałem okręty i trawlery rybackie. Pierwszego stycznia 1967 przeniosłem się już jako sternik morski z Gdyni do Yacht Klubu tej stoczni. Tam zostałem vice komandorem ds. szkolenia i zająłem się propagowaniem rejsów w ówczesnej Jugosławii (byłem po dwu rejsach w 1969 i 1970 , tamże).

 

W 1970 w stoczni budowano okręt hydrograficzny, dla Instytutu Hydrograficznego w Splicie. Jednocześnie w klubie kończył się „remont kapitalny” jachtu „Ślimak”. Ówczesnym zwyczajem powstał od zera nowy jacht. Ze starego została tylko nazwa i zbudowano jacht klasy „Szmaragd” – mahoniowe cacko! Rada w radę, jacht postanowiono wysłać koleją do Rijeki w Jugosławii, co też się stało w lipcu 1971 roku. Odbiegając od tematu: jacht przebywał na południu kilka lat i odbyły się na nim 54 rejsy po 21 dni każdy by, w 1979 wrócić na remont na remont do kraju.        

 

W tym czasie stocznia jeszcze ściślej zaczęła współpracować z CBKO-2, gdzie Henio od zawsze pracował. W 1972 zapisałem go do stoczniowego Yacht Klubu i popłynęliśmy - on jako I-of. - w czerwcu na rejs z Rijeki (Żurkowa): Omiśalj-Rab-Pag-Zadar-Biograd-Śibenik-Rogoznica-Trogir-Hvar-Vela Luka- Dubrownik-Cavtat-Korćula-Makarska-Omiś do Splitu (550 Mm).

- Dalmacja była wówczas dziewicza – nie to co dzisiaj! Pięknie było! Natomiast udział Henia w rejsie zakończył się dla mnie niezłą awanturą:

- Jak to tak?  Nie stoczniowcy, ludzie z miasta, pływają na naszym jachcie – burzył się stoczniowy proletariat! Chociaż, przecież, biuro projektowało i dla nas.

 

Wbrew dzisiejszym mniemaniom wcale nie było tak dużo chętnych na rejsy tam, mimo że mieliśmy w ramach „wczesno-gierkowskiej odwilży” dodatkową pulę dewiz na ten cel. Szukałem chętnych po całej Polsce, a połowa (sic!-27) prowadzących nie spełniała ówczesnych wymagań – stopnia j.kpt. ż. bałtyckiej, byli to st. morscy, a nawet st. jachtowi. Wierny druh st. morski Henryk Gardziewicz prowadził pięć rejsów. Także sześć rejsów prowadził j.kpt.ż.w. prof. Piotr Strebeyko z Warszawy, który był dla mnie niedoścignionym – niestety - wzorem. Byłem wówczas największym „łamaczem” przepisów! Organizacja przedsięwzięć: tam i wówczas, w poprzek wszystkim, też nie była prostym zadaniem.

 

Nieco „znudziła” mi się Jugosławia i przez cały 1973 pływaliśmy tam w połączeniu z Italią. Natomiast na 1974 wpadłem, na pomysł zorganizowania rejsu z Jugosławii do Bułgarii. Znalazła się załoga – Heniu ze swą smykałką techniczną  był nieocenionym I-oficerem i podporą. Przez całą zimę załoga spotykała się co tydzień i analizowaliśmy trasę i inne aspekty sprawy. W międzyczasie sprowadzałem via GUM angielskie mapy i żeglarskie przewodniki żeglarskie renomowanego, niemieckiego, wydawnictwa Verlag Delius Klasing.

 

Ruszyliśmy 21 maja z Dubrownika i kolejno Budva-Bar jeszcze w SRJ, później Grecja: Korfu-Parga-Itaka-Patras-Nevpaktos-Itea-Korynt-Pireus- Mikonos-Delos-Santorini-Iraklion-Pegadia-Lindos-Rodos. W Pireusie zaprzyjaźniliśmy się ze znanym artystą Williamem Papasem, żeglarzem i armatorem dużego jachtu. Opuściwszy Rodos płynęliśmy wzdłuż Turcji: Bodrum-Kusadasi-Cesme-Canakkale przez Dardanele i Bosfor do Stambułu, by zakończyć rejs 27 czerwca w Burgas, w Bułgarii – 1747 Mm. Był to pierwszy par exellence rejs przez Grecję i Turcję, jak się dumnie mawia: pod polską banderą! – którą to się wówczas reklamowało za friko!

 

Równolegle zacząłem współpracę z „Żaglami” i „Morzem”, gdzie propagowałem „południowe” rejsy. Proletariat jednak nie odpuszczał i przegrałem jesienią wybory na komandora Klubu. Całe szczęście bo pracy połączonej, a to z próbami morskimi trawlerów, a to ze służbowymi delegacjami miałem huk.

W stoczni też miały miejsce przemiany. Stoczniowe biuro konstrukcyjne wchłonięte zostało przez  CBKO-2 i teraz to byli nasi ludzie, a nie z miasta. Z Heniem znaleźliśmy się w jednym dziale, Dziale Głównych Projektantów.

 

Namawiałem Henia na egzamin, na j.st. morskiego, a w 1975 „wypchnąłem" na prowadzenie rejsu w Dalmacji. Nie byłem „Zosia-Samosia” i każdego, jak się dało, pchałem do przodu. Wrócił utwierdzony i niebawem nim został. I tak to, poszedł na swoje! Zbliżył się z odwiecznym vice komandorem klubu ds. organizacyjnych Heniem Gardziewiczem, z którym mieszkali w pobliżu na Przymorzu, niedaleko mieszkał też j.kpt. Zbigniew Ostrowski co sprzyjało ich współpracy. I tak niedawny infamis, gdy musiałem wszystko „brać na klatę”, zaczął cyrkulować wokół Zarządu Klubu.

 

Życie klubowe wówczas kwitło. Gdy oglądam zdjęcia – och! jacy młodzi byliśmy! Przypadków było wiele, „Ślimak” zimował w greckich Salonikach, a następnego roku w tureckim Gelibolu, silnik wymieniono w Warnie. Vox populi vox dei, w 1978 roku do opieki nad jachtem przydzielono mi „kuratora”, w osobie j.st.m. Waluszewskiego (klub znajdował się pod kuratelą stoczni i tradycyjnie komandorem klubu był dyrektor ds. socjalnych). Popularne były klubowe bale sylwestrowe – w pamięci utkwiło mi, i zostało, banalne spostrzeżenie: „Jak ten Henio ładnie tańczy”.

 

W 1979 roku popłynąłem w Grecji i Turcji jachtem „Wiatr” (z LOK Gdańsk), w 1980 s/y „Zagłoba”, który w Grecji i Turcji zastąpił „Ślimaka”, i w lipcu 1981 wraz z Gardziewiczem ponownie s/y „Wiatr”, gdzie kapitanem był ponownie j.kpt.w. Leon Drobotowicz. Heniu już mocno zakotwiczył w zarządzie klubu, gdy nagle zimową porą nastał stan wojenny. Całe życie żeglarskie na 1982 rok zamarło.

 

Gdy tylko odwołano stan wojenny natychmiast popłynęliśmy 12.07.1983 w dobrej kompani na s/y „Zagłoba” z Gdańska do Lubeki. Kapitanem był Zbigniew Ostrowski, a w załodze był też mój kolega Henio. Ja płynąłem z mocnym postanowieniem zaliczenia, wreszcie, brakujących polskich portów bałtyckich więc płynęliśmy: Darłowo-Ruden-Warnemunde-Travemunde-Lubeka-Kołobrzeg-Ustka-Gdańsk (01.08.83).

 

Cały rok 1983 zajął mi remont jachtu „Ślimak”; Henio był już wówczas komandorem klubu, a w 1984 i 85 bardzo mi pomagał jego syn Witold, który już zdał maturę, zaciągnął się do Szkoły Morskiej, odbył rejs „Darem Młodzieży”, do Tokio i właśnie zdecydował się przenieść na studia, na Politechnikę Gdańską. Tak, tak, my tu gadu, gadu, a lata lecą!! W październiku 1984 zorganizowaliśmy sobie z Heniem dwa tygodnie manewrówki s/y „Wołodyjowski” na Basenie Jachtowym w Gdyni.

 

Dzięki Heniowi atmosfera klubowa sprzyjała kolejnej wysyłce – koleją - „Ślimaka” do Rijeki. W załodze oczywiście znalazł się Witek. W Rijece, w porcie, pływającym dźwigiem zrzuciliśmy jacht na wodę i 15.06.85 popłynęliśmy: Rijeka-Rabac-Veruda-Fażana-Rovinj-Poreć-Novigrad-Umag-Piran-Izola-Koper-Wenecja-Rimini-Cres-Punat-Rijeka (538 Mm), gdzie 09.07.85 wsiadła następna załoga, a my wróciliśmy autem do kraju. Jacht w jeszcze wówczas SFRJ przebywał do 1988 roku, gdzie miał w tym czasie kolejne 36 rejsów (21-dniowych).

 

Wiosną 1986 roku Heniu został j.kpt. bałtyckiej i był już w klubie ważną figurą cieszącą się sympatią i poważaniem. Dnia 31 sierpnia tego roku z Malty dotarłem do Pireusu, gdzie przekazałem mu „Ślimaka”, którym przez Morze Jońskie, już na „legalu” wrócił do Jugosławii do Baru (SFRJ). Spotykaliśmy się na tradycyjnych marcowych imieninach Zbigniewa Ostrowskiego i później każdy biegł do swych zajęć. Odpuściłem kolegom pracę organiczną w klubie i wychodząc z założenia, że „królestwo moje nie jest z tego świata” zająłem się publikacjami (doszły „Poznaj Świat”, „Wybrzeże” i inne); zachowałem tylko opiekę nad „Ślimakiem”. „Delegacyjny” rytm pracy też nie sprzyjał mi codziennej obecności w klubie.

 

Sytuacja w SFRJ zaostrzała się i w 1989 roku „Ślimak” wrócił do kraju. Niebawem krajem tym zawładnęły krwawe wojny. U nas też się działo. Z przemian po roku 1989 klub wyszedł poturbowany. Na fali pozbywania się „wszystkiego co zbędne”, armator, Stocznia, sprzedał za „psi grosz”: „Procjona”, „Harpagona”, „Zagłobę” i „Ślimaka”. Natomiast Heniu sprzedał własnoręcznie zbudowany jachcik i wszedł w posiadanie nowego, na 27 lat zostając armatorem jachtu „Plus”, typu Karolinka, którym pływał w Gdańsku i na Kaszubach. 

 

W Klubie pozostał jeszcze „Wołodyjowski”, którym w 1989 i 1991 (i 1990 „Merkurym”) płynąłem w październikowych rejsach na „Hanseboot” w Hamburgu, gdzie odwiedzałem córkę Henia, Iwonę, i poznałem jego wnuka, a później drugiego. Natomiast z Heniem popłynęliśmy w 1992, w sympatyczny rejs do Królewca (Kaliningradu) i Kłajpedy połączony z wycieczką do Wilna. Po powrocie przejął jacht i popłynął w następny rejs. 

 

Stoczni szło coraz gorzej i nastąpił rozbrat między dawnym mecenasem, a klubem, który przyjął nazwę „Północny”. Niby szło nowe, ale nad klubem pojawiło się niebezpieczeństwo likwidacji: przez jego teren miał biec nowy most wantowy nad Martwą Wisłą; ale wszystko dobrze się skończyło. W 2002 roku miało miejsce podniesienie bandery już w nowym, jak z igły, klubie. Dzięki zdecydowanej i roztropnej postawie j.kpt. Huberta Matulewicza inspektora nadzoru budowy mostu klub znalazł się w tym miejscu, gdzie jest i taki jaki jest.

Podczas uroczystości ściskając dłoń Huberta miałem niejaką schadenfreude, zmieniał mnie i Henia w pamiętnym rejsie „Ślimaka” 1974 roku, w Burgas! Wracał do Jugosławii skróconą trasą, prosto przez Pireus i Korynt. Był moim kolegą z czasów gdy pływaliśmy w gdyńskiej „Stali” – i znów musiałem „brać na klatę” jego obecność na jachcie.

 

Heniek przeszedł na emeryturę, ale dalej jeszcze pracował, teraz w biurze konstrukcyjnym Stoczni Marynarki Wojennej, w Gdyni zajmując się ORP „Gawron”. Dzięki temu z pierwszej ręki miałem wiadomości o doli i niedoli, i perypetiach tego okrętu. Zaś w Klubie Heniek został Komandorem Honorowym!

Ad augusta per angusta!- rzymskie maksymy są nadzwyczaj trafne.

 

Pięć, a może sześć lat temu Iwona przywiozła mi z Hamburga dwie olbrzymie paki egzemplarzy czasopisma żeglarskiego „Yacht” od kolegi st.m. Zygmunta Reinhardta, który doszedł do wniosku, że pora pakować walizki. Przy tej okazji dłużej porozmawiałem z Heniem.

– Wiesz mam kłopot, zapominam, tracę pamięć – zwierzył mi się.Jeszcze z Heniem Gardziewiczem zajmowali się ostatnimi dniami Zbigniewa Ostrowskiego (zm. 2015), założyciela Klubu. Jeszcze wspierali się z Gardziewiczem, ale i ten odszedł w czerwcu 2014.

 

W 2014 roku dwukrotnie byłem w Bodrum. Po powrocie, jesienią, zadzwoniłem do Henia. Odebrał telefon.

      - Heńku, byłem w Bodrum.

     - O tak byłem tam, nie wiem czy wiesz, ale ze stoczni mieliśmy tam jacht.

      Byłem porażony. Boże! Heniu! Ty mi to mówisz: czy ja wiem!

Okrutna, podstępna, choroba czyniła postępy i spustoszenie. Szóstego kwietnia 2018 pochowaliśmy Henia wraz żoną, która zmarła kilka dni wcześniej w grobowcu jego Rodziców na cmentarzu św. Mikołaja w Gdyni Leszczynki.

Cisza aż w uszach dzwoni!

Odpoczywaj w spokoju !

Marian Lenz

--------------------------------

  

   

1.       1960, Zalew Wiślany, s/y „Antypasat”, o czym Henio myśli ?


2.       1972, Żurkowo k/Rijeki, Heniek przewozi mnie pontonem na brzeg.


3.       1974, Stambuł. Henio robi mi (w środku) zdjęcie na tle meczetu Ortakoy. Tak się wówczas stawało na Bosforze; po prawej załogant Jan Bieżyński.


4.       1975, wysepka Bisevo k/Vis, SFRJ. Pierwszy samodzielny rejs Henia na „Ślimaku”. Na zdjęciu przygotowuje ponton do wycieczki, do Modrej Spilji – Błękitnej Jaskini.

 

 

 

 

Ten artykuł pochodzi ze strony:
JERZY KULIŃSKI - ŻEGLARZ MORSKI
Subiektywny Serwis Informacyjny
http://www.kulinski.navsim.pl

URL tego opowiadania:
http://www.kulinski.navsim.pl/art.php?id=3348