POLONIA RESTITUTA
z dnia: 2019-03-26


Jarosław Czyszek równolegle z  Jerzym Knabe kultywują żeglarską pamięć o pionierze polskiego oceanicznego  żeglarstwa

przyjemnościowego. I chwała im za troskę aby czas nie zatarł w pamięci dokonań pioniera. Dziś nie tylko o Wagnerze.

Jest okazja – powrót reprezentacyjnego żaglowca polskiego z wycieczki promocyjnej dookoła świata. Amerykanie już dawno

odkryli, że połowa wydatków na reklamę, to pieniądze stracone.

Która to połowa ?

Z prasy dowiedziałem się, że nie wszystkie porty wielkiego świata należycie uhonorowały wizyty „Daru Młodzieży”.

Domyślam się przyczyny.

Ilustracje – Jarosław  Czyszek.

Żyjcie wiecznie !

Don Jorge

----------------------------------

Marcowy, wczesny zmrok zapadł nad gdyńskim portem. Jadę obok ruin multikina. Zawalone konstrukcje sterczą groteskowo we wszystkich kierunkach jakby bomba jakaś trafiła w sam środek dachu. Moknie to wszystko w deszczu zacinającym północnym wiatrem, który zimna łapą wkrada się pod płaszcz i nie pozwala zamknąć drzwi auta. Siłuję się chwilę, w mokrej wilgoci wietrznego wieczoru czernią czarniejszą od czerni majaczy oleista woda portowego basenu, chwiejne światło żarówki nad szerokim trapem, cienie wyłaniające się z mroku i pojedynczo, przytrzymując czapki i otulając się od wiatru wchodzą na statek. Wejście na hasło, bo trap pozagradzany liną i tabliczką, na trytkach, WSTĘP WZBRONIONY.
Przenikam jednak, trapem, po mokrych deskach pokładu, schodnią, UWAGA GŁOWA, na zimny międzypokład, rozświetlony żółtawym światłem żarówek elektrycznych w drucianych obudowach.
No, tutaj ciepła nie ma, ciepło bije jedynie od opowieści STARYCH ŻEGLARZY o czasach kiedy byli młodzi a oceany stały, limitowanym, przed nimi otworem.
Z GORYCZY SOLI MOJA RADOŚĆ, kolejne wznowienie świetnej opowieści Teresy Remiszewskiej o samotnym rejsie w poprzek Atlantyku. Na drewnianym jachcie, samotnie ale otoczona ciepłym kokonem myśli bliskich jej osób, wraz z panią kapitan biorących udział w tym pionierskim ówcześnie przedsięwzięciu. Organizacyjnie, logistycznie, pomocą materialną i mentalną.
Chór ZAWISZA CZARNY, śpiewa pięknie, średnią wieku trochę tylko ponad sześćdziesiątkę drastyczne obniża średnią wieku zgromadzonych, którzy wśród żeglarskich szant a'capella topnieją od tego zacinającego zimna na zewnątrz. Światło pełza po starych pokładnikach,  z głębi międzypokładu wydobywa cienie czasów minionych wartych by o nich nie zapominano. Bo co po nas zostanie, kiedy już wszyscy powymieramy?
Książki.
Dobre książki, przede wszystkim.
Z GORYCZY SOLI MOJA RADOŚĆ, Teresa Remiszewska, KOMODOR, Atlantycki Ocean, radość, wolność i przygoda.
Do nabycia w Internecie i w dobrych księgarniach . Wydawnictwo Bernardinum, 2019, staraniem Danki i Andrzeja Remiszewskich.

       

"DAL"                                                                                                 "DAR POMORZA"                                                                                 Andrzej Bohomolec

.
DAR POMORZA
Dwudziestego dziewiątego  marca bieżącego roku, godzinę przed południem, na pokładzie zacumowanego, na stałe, w Gdyni DARU POMORZA przewidywana jest uroczystość pośmiertnego nadania, na ręce rodziny, Krzyża Komandorskiego orderu Polonia Restituta panu Władysławowi Wagnerowi, pierwszemu polskiemu żeglarzowi sportowemu, który, w latach 1932-1939, na trzech własnych jachtach , „Zjawie”, „Zjawie II” i „Zjawie III” pod żaglami okrążył świat. Przerwał rejs w Wielkiej Brytanii, w sierpniu 1939 roku i nigdy już nie wrócił do Polski. Wojnę przepływał jako marynarz na polskich statkach handlowych, pod jej koniec usiłował utrzymywać się z rybołówstwa na pokładzie przebudowanej na kuter Zjawy, ostatecznie wyemigrował do USA przebywając ocean atlantycki, a jakże, na pokładzie jachtu żaglowego, który dowiózł go na Karaiby w kręgu których, związany do końca życia z morzem i żaglami, pozostał już na zawsze.

Marcowa uroczystość będzie ukoronowaniem wieloletnich starań żeglarskiej Polonii o uhonorowanie kapitana Wagnera po to by następne pokolenia, wyraźnie widziały czyny swych poprzedników.
Dekada lat trzydziestych to, w historii polskiego żeglarstwa okres bohaterski. Tak na polu indywidualnych wyczynów i przedsiębranych ówcześnie podróży, jak i na niwie szerokiej fascynacji morzem i sprawami z nim związanymi, masowym ruchem żeglarskim w powstających właśnie wtedy ośrodkach w Jastarni i w Gdyni, także nad jeziorem Narocz nieopodal Wilna, największym ówcześnie jeziorem polskim.  Olbrzymie zasługi na polu propagowania żeglarstwa wśród młodzieży miało ówczesne ZHP ze swoim Przewodniczącym, wojewodą śląskim, Michałem Grażyńskim. Najsławniejszy przedwojenny jacht polskiego żeglarstwa to, nazwana tak na cześć wojewody, słynna „Grażyna”, uwieczniona w popularnej piosence Marii Bukarówny; Pod Żaglami... Zawiszy. To akurat wymysł PRLowskiej propagandy, która wszelkimi sposobami, nawet w ten sposób, usiłowała z pamięci społecznej wyrugować postać Michała Grażyńskiego budując przy okazji inne jakieś legendy nie do końca prawdziwe. Jeżeli bowiem Zawisza, to oczywiście... Jan Kuczyński. Zupełnie zapomniana postać twórcy harcerskiego żeglarstwa. Absolwenta Szkoły Morskiej w Tczewie, inicjatora sprowadzenia do Polski, pierwszego kapitana trójmasztowego szkunera HARCERZ, w następnych latach przemianowanego na Zawiszę Czarnego.
Jan Kuczyński, oficer rezerwy WP, poległ śmiercią bohaterską czternastego września 1939 roku na przedpolu obrony Kępy Oksywskiej przed niemiecka nawałą.
Tymczasem w początku lat trzydziestych,  z Gdyni, ruszają na przestwory oceanów dwie polskie, żeglarskie, wyprawy. Jacht DAL, z Andrzejem Bohomolcem, oficerem... kawalerii, wyrusza na trawersatę  Atlantyku.
Bohomolec z towarzyszami; Jerzym Świechowskim i Janem Witkowskim, bez większych żeglarskich przygód docierają na Bermudy. Tam jednak, niedługo po wyjściu z Hamilton, dopadł ich tropikalny cyklon, w czasach kiedy meteorologia raczkowała i nie było ostrzeżeń sztormowych, o nadejściu złej pogody informował jedynie barometr. Cudem żywioły nie zatopiły jachtu, który z uszkodzonym takielunkiem szczęśliwie wrócił do portu.

     

"KOMODOR"                                                                                                      Władysław Wagner                                                                     Leonid Teliga

.
W tym samym, mniej więcej czasie rozpoczyna w Gdyni swą awanturniczą podróż Władysław Wagner.  Podróż będzie trwała siedem lat, po drodze będą liczne katastrofy i cudowne ocalenia, Wagner wybuduje dwa nowe jachty, dwa stare rozpadną mu się pod nogami, jeden zostawi na plaży w Ameryce Południowej, drugi zatonie w rajskiej Polinezji. Przez pokłady przewinie się dziesiątki uczestników rejsów, będzie Zjawa III wiozła oficjalną delegację skautów Australijskich na światowy zlot skautingu w Szkocji. Po drodze rozbiją się na Bali, tropikalnej wyspie, ówcześnie kolonii holenderskiej... W Indiach Holenderskich.
Już sam początek podróży owiany jest nierozwiązaną do dzisiaj tajemnicą na jakim to, w zasadzie, jachcie, Władysław Wagner wyruszył w swój rejs.
Komisja Historyczna PZŻtu, w 1988 roku "ustaliła", że na jachcie Zjawa, będącym wygrzebaną z piachu na gdyńskiej plaży starą szalupą ratunkową, porzuconą przez budowniczych portu a wykupioną od Urzędu Morskiego przez ojca Władysława za 20 złotych, ówczesnych, polskich.
Jest to bardzo romantyczna opowieść. Jerzy Miciński, wieloletni redaktor naczelny miesięcznika MORZE, niekwestionowany znawca historii polskiej żeglugi, w jej wszystkich, nawet tych najmniejszych przejawach, uważał, że Wagner, co prawda, wyruszył w rejs na owej szalupie, do której się jednak szybko, już na redzie Gdyni, zniechęcił, zawrócił do portu i wyruszył ponownie w drogę ale już na dawnym kutrze dozorowym ZORZA, przekazanym właśnie przez Urząd Morski gdyńskim harcerzom. Wagner, z ramienia ZHP, miał być opiekunem Zorzy, co uprawdopodabnia cała historię. Także i zachowane zdjęcia z, późniejszych etapów, podróży wskazują na inny zupełnie kadłub, niźli ten wygrzebany na plaży i zakupiony po cenie drewna opałowego...
Dzisiaj to nie ma już żadnego znaczenia, rejs Władysława Wagnera stał się w Polsce, i nie tylko, bardzo popularny, były to czasy pionierów, o turystyce w masowym wydaniu nikt jeszcze nie słyszał. Związek Harcerstwa Polskiego, uznał oficjalnie Władysława Wagnera za swojego przedstawiciela i zaczął podróż częściowo finansować. W czasie rejsu Władysław Wagner wydał dwie książki; Podług słońca i gwiazd (1934) oraz Pokusa horyzontu (1937), podczas pobytu w Australii dostał, korespondencyjnie od generała Zaruskiego, świeżo upieczonego prezesa Polskiego Związku Żeglarskiego, nowo właśnie wprowadzony do urzędniczego obiegu patent kapitana jachtowego. Gest zupełnie symboliczny mający natomiast ten nieoczekiwany skutek, który pozwolił Wagnerowi na zatrudnienie, w czasie wojny, na statkach PMH.
I właśnie Polski Związek Żeglarski, obchodzący w tym roku dziewięćdziesiąt lat istnienia, jest, obok żeglarskiej Polonii, głównym inicjatorem nadania Władysławowi Wagnerowi orderu Komandorskiego Polonia Restituta, 29.03.2019, o godzinie 1100, na pokładzie fregaty DAR POMORZA w Gdyni.
Po to by pamiętać.

     

"ZJAWA"                                                                                                      "OPTY"                                                                                    jachting

.


.
Ten okres pionierski, także jeszcze przez harcerski rejs jachtu POLESZUK, 1938-1939, z Gdyni do Chicago, miał swoje zakończenie jeszcze po wojnie, można powiedzieć, że w głębokim PRLu.
Otóż pierwszy dookołaziemski, samotny rejs polskiego żeglarza, Leonida Teligi, śmiało możemy zaliczyć do czasów Wagnera i Bohomolca. Leonid Teliga, przedwojenny polski zawodowy oficer piechoty, uczestnik kampanii wrześniowej, żołnierz II Korpusu pod dowództwem generała Andersa, lotnik, nawigator dywizjonu bombowego 300, absolwent London School of Economics. Bohater wojenny, kombatant drugiej wojny światowej  i wojny koreańskiej... Człowiek przedwojenny, którego powojenne losy równie są barwne jak i te z lat '39/45, to się nie daje prostym ocenom.
 W każdym razie, tyle, że trzydzieści lat później, wyrusza na jachcie przedwojennej polskiej konstrukcji inżyniera Tumiłowicza, właściciela stoczni jachtowej w Gdyni, pierwszej polskiej stoczni, w latach trzydziestych, budującej pełnomorskie jachty i kutry rybackie, w rejs dookoła świata, przez Kanał panamski, Polinezję, z Casablanki do Casablanki. Teliga, który w podróży zachoruje na raka i umrze w sile wieku wkrótce po niej, zamyka okres przedwojenny.
http://www.repozytorium.fn.org.pl/?q=pl/node/7963
Taki czy inny, NASZ, po prostu

Jarek.



 

Ten artykuł pochodzi ze strony:
JERZY KULIŃSKI - ŻEGLARZ MORSKI
Subiektywny Serwis Informacyjny
http://www.kulinski.navsim.pl

URL tego opowiadania:
http://www.kulinski.navsim.pl/art.php?id=3484