CYBULSCY BAŁTYK OPISUJĄ
z dnia: 2020-02-07


Z Kalmarsundem wiążą się moje wzruszające wspomnienia. Tam zacząłem przyjaźnić się z Bałtykiem,

Kalmarsundem delektowałem się podczas moich bałtyckich peregrynacji jeszcze na mieczówce

„MILAGRO IV”. W wielu szwedzkich porcikach byłem witany jako pierwszy polski jacht. Piękna przyroda,

ale jacy ludzie przyjazni ! Na przykład Sven-Eric Nilsson (z suczką Bussa) – bosman w Kreistionopelu,

czy puszysta Maria w sklepie żeglarskim w Kalmarze.

Kalmarsund nadal skutecznie broni się przed degrengoladą cywilizacji. Ta akwen dla smakoszy.

Poczytajcie opowiadanka Wiesława Cybulskiego. To były Prezes Stowarzyszenia Armatorów Jachtowych,

chłop jak dąb, wygląd szwedzkiego  drwala, dobroduszny, rodzinny. Żegluje zawsze ze swoją uroczą kruszynką

na jachcie „Free Dom” średniej wielkości jak na polskie standardy łódce. Jeden z moich przyjaciół określiłby tę wielkość

jako „dwuosobowy”. Dla niego wszystkie jachty są dwuosobowe. Pełna zgoda, bo żeglowanie samotne to bez

wątpienia dewiacja.

Czy latem pożeglujecie do  Kalmarsundu ?

Może dla porównań zabierzecie ze sobą locyjkę „KALMARSUND i OLAND” ?

Żyjcie w2iecznie !

Don Jorge

===================================

Opisywanie... 2019

 

Początek lutego, środek zimy (zimy???... w zasadzie nie lubię zimy, ale gdyby chociaż był śnieg, to na biegówkach można by pojeździć), a my już dyskutujemy o jakichś "rejsikach" w tym roku, planujemy kiedy, planujemy dokąd... aż w pewnym momencie dochodzę do kluczowego stwierdzenia:

„ ... OK, kiedy i dokąd to są szczegóły a najważniejsze jest to, abyśmy na tegoroczny rejs do Szwecji nareszcie wzięli wypiekacz do chleba (na jachcie nie mamy piekarnika), bo tego szwedzkiego chleba to mam już dość!... no tak, tak, ale czy pamiętasz, że w zeszłym roku kupiliśmy jeden raz niezły chleb, chyba w Sandviku... nie, to było w Byxelkrok... nie w Sandviku, w tym markecie za wiatrakiem, po lewej stronie drogi, szło się tak pod górkę... nie, to było w Byxelkrok...".

Kłótnia wisiała na włosku, więc aby sprawdzić kto ma rację włączyłem laptopa, gdyż byłem przekonany, że ten „niezwykły chleb” jest uwieczniony na jakimś zdjęciu. Niestety nie znalazłem go, ale za to w ramach obniżania temperatury sporu obejrzeliśmy pozostałe zdjęcia wspominając cały zeszłoroczny rejs. Gdy doszliśmy do fotek z Lasu Troli na północy Olandii przypomniał mi się nagle grudniowy felieton Colonela „Zimową porą (72)”, w którym cytował fragment książki "Bieguni" Olgi Tokarczuk: „ Opisywanie jest jak używanie – niszczy..." Tak, to prawda, lecz...

Ale zacznijmy od początku.

Wyruszyliśmy w czwartek, 8 sierpnia, po południu. Załoga naszego jachtu Free.Dom (Albin Ballad) jak zwykle dwuosobowa - Teresa i ja. Wiał południowo-wschodni wiatr, około 10 m/s, więc po sześciu godzinach byliśmy już we Władysławowie. Tutaj zdecydowaliśmy w końcu dokąd popłyniemy –

„... Wiesz co, zróbmy sobie rejs wspominkowy, taki jak w 2005 roku, do Kalmarsund'u, OK.? OK.!"

Piątek - sobota. Przeskok z Władysławowa do Kristiasnopel’a. Wiatr wschodni do południowo-wschodniego, początkowo dość silny, w nocy osłabł do niecałych 8 m/s a w sobotę od rana wzmagał się stopniowo do 12 – 14 m/s. Wraz z silniejszym wiatrem przyszła bardzo wysoka fala. Kursy baksztagowe i pełne w takich warunkach są dość nieprzyjemne. Trzeba cały czas walczyć o stabilny kurs. Od paru godzin płynęliśmy już na samej, zrolowanej nieco genule. Zbytnie odpadnięcie powodowało niestabilną pracę żagla, znowu wyostrzenie powodowało niebezpiecznie "wywożenie”. Ciężka harówa na dużej fali biegnącej od rufy.

Około południa zaczęliśmy właśnie przecinać rutę statków, biegnącą z Bałtyku Zachodniego do Zatoki Fińskiej, gdy na Ch16 zabrzmiało wywołanie PAN PAN, PAN PAN, PAN PAN. Statek Euroafrica miał kłopoty. Ostrzegał, podając swoją pozycję, że ma awarię silników i dryfuje po torze bez możliwości sterowania (według mnie to wywołanie powinno być SECURITE). Natychmiast odezwało się „Sweden Rescue Radio” i zapytało czy potrzebna jest jakaś pomoc. Statek Euroafrica poinformował, że nie potrzebują pomocy a awarię chcą usunąć własnymi siłami.

Nie przejąłem się zbytnio tym komunikatem, ale gdy przed dziobem pojawił się w oddali jakiś statek zacząłem go bacznie obserwować. Nie płynął tak jak inne statki wzdłuż toru. Chyba stał w miejscu. Gdy zbliżyliśmy się do niego spojrzałem przez lornetkę i odczytałem nazwę – no jasne: EUROAFRICA!! Znajdował się dokładnie na naszym kursie. Upsss. Odpaść się nie da, wyostrzyć też nie bardzo... trzeba zmienić hals aby go ominąć. Zmiana halsu niby nic wielkiego... ale na naszym jachcie mamy dwa sztagi i aby zmienić hals genuy, trzeba ją wpierw całkowicie zrolować. Przy tym silnym wietrze trochę się namęczyliśmy. Omijaliśmy Euroafricę w odległości trzech, czterech kabli, gdy zobaczyliśmy, że z komina wydobywają się kłęby czarnego dymu. Statek już płynął... w naszą stronę! To niebywałe ale musieliśmy przed nim uciekać! Naprawdę! Nie wiem dlaczego płynął na nas. Nie widział naszego jachtu? Uruchomiłem silnik aby szybciej zejść mu z drogi... Przepłynął pół kabla za naszą rufą. Uffff!!!

Była to trochę stresująca przygoda ale na szczęście jedyna w tym rejsie.

W Kristianopelu byliśmy przed dziewiętnastą. Na pierwszy rzut oka nic tu się nie zmieniło od 2005 roku. Później okazało się, że tuż obok mariny powstał duży plac na co najmniej pięćdziesiąt kamperów. I tak było w każdym następnym porcie. Widać, że Szwedzi postawili na rozwój karawaningu, szczególnie na Olandii.

W dalszą drogę wystartowaliśmy w niedzielę po jedenastej, w planach Sandvik. Wiatr, nadal dość żwawy 10 – 12 m/s z południowego wschodu, w Kalmarsundzie zmienił się oczywiście na południowy. Dla nas OK. Przyjemna, szybka jazda na jednym, przednim żaglu. Kilka jachtów żaglowych, z którymi mijaliśmy się po drodze reprezentowało dwa różne style. Styl szwedzki – wytrwałe halsowanie w sporym przechyle, na zarefowanych żaglach. Styl niemiecki – żagle zwinięte, manetka gazu do przodu i jazda pod falę i wiatr prosto na południe.


.


.


.


.


.


.

W poniedziałek wypłynęliśmy z Sandvik o trzynastej a w przepięknej zatoczce Grankullavik byliśmy tuż po osiemnastej (przystań Nabbelund). Warunki wiatrowe były takie same jak poprzedniego dnia.

We wtorek rano wsiedliśmy na rowerki (wozimy na jachcie składaki) i pojechaliśmy do Lasu Troli (7 km) – największej atrakcji w północnej części Olandii. No tak. Tutaj od 2005 roku zmieniło się prawie wszystko. 15 lat temu było tu kilka drewnianych budek, stół z wyłowionymi z morza „eksponatami” i "muzeum" starych narzędzi, a na trasie wiodącej przez najciekawsze fragmenty lasu nie spotkaliśmy nikogo. Dzisiaj jest tu ogromny parking i cała infrastruktura turystyczna. Przewodniki, mapy, pamiątki, duży plac edukacyjnych zabaw dla dzieci z rodzicami (oczywiście typu szwedzkiego, czyli bez żadnych dmuchanych zamków i zjeżdżalni, trampolin czy innych plastikowych, kolorowych atrakcji) oraz ładnie wkomponowany w otoczenie budynek, w którym są multimedialne, edukacyjne wystawy dla dzieci, informujące o faunie i florze tego rejonu. Główne trasy wiodące przez „Trollskogen" mają teraz utwardzoną nawierzchnię (osobno są trasy piesze i rowerowe). Zwiedzających jest mnóstwo. Głównie Szwedzi, Niemcy i Duńczycy, ale spotkaliśmy również Japończyków. Niestety jest i coś co zrobiło na mnie zdecydowanie negatywne wrażenie. W 2005 roku wokoło najbardziej niesamowicie powykręcanych drzew była normalna ściółka leśna – mchy, igliwie, gałązki, szyszki. Teraz są to zadeptane, pozbawione luźnej ściółki miejsca. I dlatego właśnie, parę dni temu, gdy oglądaliśmy zdjęcia, przyszedł mi na myśl cytowany przez Colonela fragment: „ Opisywanie jest jak używanie – niszczy..."

Lubię literaturę Olgi Tokarczuk, jej subiektywne spojrzenie na świat, akcje powieści, które często mają ciekawie splątany czas z przestrzenią, ale nie ze wszystkimi jej opiniami i tezami się zgadzam. Z tego powodu mamy z Teresą często gorące dyskusje, bo ona jakby inaczej wczuwa się w narrację noblistki.

Wracając do kwestii "opisywania i niszczenia" - nie jest to proste. Nie da się pogodzić wszystkiego. Wiadomo, że turystyka, która niesie opisywane powyżej zniszczenia, oprócz swoich aspektów poznawczych, ma również aspekt ekonomiczny. Według mnie jedynym ratunkiem (nie tylko na to) jest edukacja, edukacja, edukacja, kultura, świadomość oraz właściwa polityka państwa czy gminy, dzięki którym dewastacja będzie najmniejsza. Podam jeszcze jeden przykład z wycieczki do „Trollskogen", a właściwie chyba taki trochę przyczynek do dyskusji. Na kamienistym brzegu znajduje się wrak szkunera "Swiks", który zatonął tam w grudniu 1926 roku w czasie burzy śnieżnej. W przewodnikach opisuje się go jako jedną z większych atrakcji. Porównując zdjęcia, które zrobiliśmy w 2005 i 2019 roku widać wyraźnie, że wrak rozpada się coraz bardziej. Co zrobić? Zakonserwować i zabezpieczyć te szczątki tak, aby morze nie niszczyło go bardziej? Ale była by to przecież ingerencja w naturalny stan wraku i otoczenia. Nic nie robić? No to się rozpadnie zupełnie za kilkanaście czy kilkadziesiąt lat. Przenieść go stamtąd do muzeum a na jego miejscu postawić granitową tablicę pamiątkową? Też chyba nie. Czy są jakieś inne pomysły?... i na tym, retorycznym pytaniu, zakończę.

No, ale czas wracać do domu. Mieliśmy nadzieję, że silny wiatr południowo-wschodni, który towarzyszył nam od zeszłego tygodnia, zmieni się na korzystniejszy dla nas i pozwoli szybko przeskoczyć do Polski. Niestety nie! Takie same warunki wiatrowe były przez kilka następnych dni. Podczas żeglowanie w dół Kalmarsundu korzystaliśmy z mieszanego stylu szwedzko-niemieckiego. W szerokich miejscach – halsowanie, w wąskich – manetka do przodu! Po drodze zawinęliśmy jeszcze do Borgholmu (tu znajduje się letnia rezydencja króla Szwecji), oraz do Bergkvary.

Płynąc już przez Bałtyk mieliśmy ciekawe spotkanie. O szóstej rano natknęliśmy się na stojący w dryfie, 50 mil od polskiego wybrzeża, żaglowiec Kruzensztern. Wyglądał jak porzuconyJ. Przepłynęliśmy 30 metrów od niego.

W naszym ulubionym rybackim porcie w Kuźnicy stanęliśmy w sobotę wieczorem. Tutaj tradycyjny toast „za cudowne ocalenie” a nazajutrz krótki etap do Gdyni, kończący cały rejs.

Co w tym roku? Nie wiadomo. Może być tak jak parę lat temu, gdy z Gdyni wyruszaliśmy z zamiarem odwiedzenia Christianso, później ze względu na kierunek wiatru i za namową Kocura zmieniliśmy cel na Kłajpedę a w końcu wylądowaliśmy w LipajiJ

 

Wiesiek Cybulski, Free.Dom.

 

 

Ten artykuł pochodzi ze strony:
JERZY KULIŃSKI - ŻEGLARZ MORSKI
Subiektywny Serwis Informacyjny
http://www.kulinski.navsim.pl

URL tego opowiadania:
http://www.kulinski.navsim.pl/art.php?id=3587