PRZYGODA W PORCIE HEL
z dnia: 2020-06-02


Ja zwykle swoje – kamizelkę na jachcie, a nawet na pomoście noś zawsze. Ja to wiem z własnego

doświadczenia, kiedy to w zatoczce przystani macierzystego jachtklubu omal bym się utopił. Doświadczył

niemal takiej przygody Wiesław Cybulski, - armator i skipper okazałego jachtu „Free Dom’.

Czyli noś ze sobą parasol nawet gdy słońce przygrzewa.

Kamizelki !  Kamizelki !

.

Żyjcie wiecznie 1

Don Jorge

-------------------------------------

Tegoroczny sezon żeglarski zaczęliśmy z przytupem, jeżeli tak można powiedzieć o niespodziewanej kąpieli. W sobotę, 25 kwietnia, wypłynęliśmy z Gdyni po piętnastej. Teresa chciała płynąć na Hel, ja przebąkiwałem o Jastarni... wygrał Hel, a ponieważ wiał dość silny północny wiatr, to w „marinie pod jajem” zacumowaliśmy już przed siedemnastą. Stanęliśmy przy Y-bomie z kładką. Szybciutko wsiedliśmy na rowery (wozimy na jachcie dwa składaki) i pojechaliśmy na długą wycieczkę. Wróciliśmy do portu o zmroku. Przygotowałem pierwszy rower do schowania w bakiście i stojąc na kładce chciałem go podać Teresie do kokpitu... Dalej wszystko potoczyło się błyskawicznie. Siodełko, za które trzymałem rower prawą ręką, zostało mi w dłoni (pewnie poluzowała się śruba i zsunęło się ze sztycy). Lewą, wyciągniętą przed siebie ręką, nie mogłem już utrzymać całego ciężaru... rower poleciał do wody, a ja, próbując rozpaczliwie chwycić go, poleciałem do wody za nim. Teresa przerażona wyskoczyła na kładkę a ja, po wynurzeniu się na powierzchnię, wkurzony maksymalnie, krzyknąłem do niej, że „OK. nic mi się nie stało”.

Zaraz potem nastąpiła próba wciągnięcia się na kładkę. Napisałem „próba”, gdyż to się okazało niemożliwe. Nie da się, ważącemu 90 kilogramów facetowi w wieku bardzo dojrzałym i w przemoczonych ciuchach, tak po prostu wdrapać się na kładkę znajdującą się 50 centymetrów nad wodą, mimo, że Teresa stojąc na kładce ciągnęła mnie do góry za ubranie. Oczywiście szybko zorientowaliśmy się, że te wysiłki nie mają sensu, podpłynąłem do rufy jachtu, Teresa opuściła drabinkę i bez problemu wlazłem do kokpitu.

Po co opisuję tę „śmieszną” przygodę? Aby zwrócić uwagę wszystkich na problem podjęcia z wody człowieka, który na przykład wypadł z jachtu. W małych załogach (np. takich jak nasza, dwuosobowych) nie jest to proste, a podjęcie wprost z burty wręcz niewykonalne! Trzeba znaleźć inne rozwiązanie.

Zacznijmy od tego, że na jachcie powinna być lifelina, do której należy się przypinać. Człowiek, który wypadnie z jachtu a nie jest przypięty, ma niewielkie szanse na uratowanie (nie mówię o przypadkach, gdy morze jest gładkie jak stół – w takich warunkach rzadko się wypada za burtę). Jacht płynący z prędkością 5 węzłów w ciągu 10 sekund przepływa około 25 metrów. Robiliśmy kiedyś doświadczenia wyrzucając za burtę baloniki wypełnione w części wodą. W nocy, po kilkunastu sekundach, balonika nie dawało się zauważyć na powierzchni lekko wzburzonego morza. A więc ratunkiem jest lifelina. Tylko co zrobić z wiszącym za burtą na wąsie wpiętym w lifelinę nieszczęsnym żeglarzem, gdy wiadomo, że nie da się go wciągnąć na pokład wprost z burty?

Trzeba jakimś sposobem przesunąć go w pobliże drabinki rufowej. Pomóc może np. cuma czy jakaś linka puszczona po burcie tak, aby pełniła rolę poręczówki i trzymając się jej czy przepinając wąs można było dopłynąć do rufy. Można opuścić po burcie zaknagowaną linę w kształcie U, aby „rozbitek” mógł stanąć i unieść się na tym zaimprowizowanym stopniu. Można, gdy „wypadnięty” jest w pobliżu kokpitu, wykorzystać talię grota i próbować podciągnąć go trochę do góry. Wszystkie te pomysły zakładają, że na jachcie jest ktoś, kto będzie mógł je zrealizować a żeglarz, który wypadł jest przytomny i sprawny. Ważne jest aby jacht ustawić w dryfie (np. quck-stop). Pamiętajmy również, że na pewno w czasie takiej akcji fale raczej nie pomagają a są niebezpieczne i powodują niekontrolowane wynurzanie i zanurzanie się rufy jachtu, tam gdzie właśnie znajduje się drabinka.

Jeżeli ktoś ma jakieś inne pomysły albo doświadczenia co do takich przypadków wypadnięcia za burtę, to SSI jest znakomitym miejscem aby się nimi podzielić!

A wracając do mojej przygody na Helu. Rower wyciągnąłem z wody w stanie nieuszkodzonym (za pomocą małej kotwiczki-drapaka) od razu, gdy przebrałem się w suche ciuchy. Pieniądze dały się wysuszyć, dokumentów papierowych przy sobie nie miałem. Gorzej ze smartfonem, który trzymałem w kieszeni, a który po takiej kąpieli w morskiej wodzie nie dawał znaku życia - żaden punkt naprawczy nie podjął się reanimacji tegoż.

.

Przy okazji chciałbym dzisiaj poruszyć jeszcze jeden zupełnie inny temat.

Mimo, że mamy już początek czerwca, jachtów na wodzie jest nadal niewiele. Pierwszego maja w Łebie byliśmy jedynym jachtem odwiedzającym tę marinę. Podobnie tydzień później we Władysławowie. Rozumiem czartery i rejsy szkoleniowe z dużą załogą - mają szlaban, ale jest przecież jeszcze wielu żeglarzy takich ja my, indywidualnych. Czyżby koronawirus siał spustoszenie? A może apel SAR-u o ograniczenie do zera aktywności rekreacyjnej na morzu wywołał taki skutek? Jest to prawdopodobne.

Podziwiam, doceniam i szanuję działalność wszelkich służb ratunkowych. Jakąż trzeba znaleźć w sobie motywację aby nieść pomoc innym narażając swoje życie, naprawdę podziwiam! Ale, w mojej opinii, wygląda na to, że SAR też dał się wmanewrować w ogólnokrajowy (ogólnoświatowy) trend straszenia. Przecież ratownik SAR-u ma dużo, dużo większe prawdopodobieństwo zarażenia się, gdy pójdzie do sklepu po bułki niż w czasie akcji. Więc o co chodzi? Nie twierdzę, że nie ma koronawirusa. Fakty potwierdzają, że jest bardziej niebezpieczny niż zwykła grypa w grupie osób o zmniejszonej odporności, a więc starszych i chorych, lecz wywoływanie i podsycanie strachu, poczucia zagrożenia, niepewności w całym społeczeństwie, powoduje dużo gorsze skutki niż sam wirus. O skutkach gospodarczych już nie wspomnę. Po co w mediach nadal, nieustannie podawane są informacje o tym co nam grozi, co musimy a czego nam nie wolno robić bo... itd.? Po co po mieście jeździły (czy nadal jeżdżą?) megafony głoszące groźnym głosem: „Mamy stan epidemii. Wzywa się obywateli do pozostanie w domu... noszenia maseczek...” itd.?

Po co? Hmm... wystraszonymi ludźmi łatwiej się rządzi. Można wprowadzać różne zakazy i nakazy (wiele, jak wiemy, idiotycznych) tłumacząc je wyższą koniecznością – bezpieczeństwem wszystkich. Potem odwołując niektóre zakazy pokazuje się łaskawość rządu (tak się dzieje nie tylko w Polsce), chociaż, jak wszyscy wiemy, związek terminów wprowadzania i luzowania obostrzeń nawet z oficjalnymi statystykami jest co najmniej enigmatyczny! Najśmieszniejsze jest to, że ta „pandemia” (specjalnie w cudzysłowie) jest wykorzystywana i przez rządzących i przez opozycję. Tak jest prawie na całym świecie. Tak, wszędzie trwają jakieś kampanie wyborcze, jakieś zmagania jednych partii z innymi... no a do tego na „pandemii” można zrobić niezłe interesy. Przykłady mamy i tu u nas i w innych krajach. A na to wszystko z uśmiechem patrzy Bill, i już w swojej wyobraźni widzi cały świat zaszczepiony jedną, właściwą, obowiązkową szczepionką...

Czego czytelnikom SSI nie życzę, a życzę wspaniałych rejsów w obszarach wolnych od wszelkich wirusów.

 

Wiesiek Cybulski

s/y "Free.Dom".

 

 

 

Ten artykuł pochodzi ze strony:
JERZY KULIŃSKI - ŻEGLARZ MORSKI
Subiektywny Serwis Informacyjny
http://www.kulinski.navsim.pl

URL tego opowiadania:
http://www.kulinski.navsim.pl/art.php?id=3641